Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13.

Nie wiem nawet jak to się wszystko dokładnie potoczyło, ale byłam w tak dobrym humorze, że spędziłam tą noc z Krisem bardzo przyjemnie. Po całym zajściu zasnęłam szczęśliwa, obudziłam się szczęśliwa i chciałam ten dzień spędzić jak najszczęśliwiej.
Co prawda obudziłam się w łóżku sama, ponieważ Kris musiał iść do pracy, jednak to nic nie zmieniało.
Po śniadaniu i ogólnym ogarnięciu mieszkania postanowiłam, że czas najwyższy, by odwiedzić mojego młodszego brata.
Zamknęłam kawalerkę na klucz i wyszłam z bloku na świerze powietrze. Wyjęłam z torby karteczkę z napisanym dokładnym adresem jego nowego domu. Znałam to osiedle, mieszkała tam moja koleżanka z gimnazjum.
Czułam się cudownie. Ptaki śpiewały, słoneczko grzało, a na mojej twarzy cały czas widniał szeroki uśmiech. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu.
Dom był piękny i naprawdę duży. Z zewnątrz cały był koloru berzowego. Owa rodzina posiadała też niemały ogród, oraz psa, który jako pierwszy mnie przywitał.
Zapukałam w wysokie, brązowe drzwi. Usłyszałam ciche kroki, przekręcanie klucza i po chwili stałam już w otwartych drzwiach.
- Dzień dobry kochanie, Anastazja, mam rację ? Spodziewaliśmy się ciebie, Karol zapowiadał, że przyjdziesz. Jednak narazie go nie ma, niebawem wróci. W tym czasie zapraszam do środka ! - przywitała mnie miła, uśmiechnięta, dość młoda kobieta.
- Dzień dobry, dziękuję. -odpowiedziałam uśmiechem.
Ale gdzie w takim razie jest Karol...
- Wejdź, siadaj, kawy czy herbaty ? -zapytała pospiesznie.
- Huh ? Kawę poproszę.
Z początku niepewnie siadłam na kanapie w salonie, ktory, tak jak w moim starym domu, był połączony z kuchnią.
Po chwili kobieta dołączyła do mnie niosąc dwa kubki z aromatyczną kawą. Siadła na przeciwko mnie i się uśmiechnęła.
- Męża też nie ma, pojechał do pracy. Także jestem tylko ja i córeczka. Ona siedzi w swoim pokoju na górze.
- Dobrze...emm - wymamrotałam - A jeśli mogę spytać... Gdzie jest Karol ?
- Wyszedł na spacer. - odpowiedziała z uśmiechem. Mi mój właśnie zszedł z twarzy.
- Coś się stało ? - spytała kobieta widząc moją zmianę humoru.
- Ja...ja zapomniałam jednej rzeczy. Bardzo panią przeproszę, ale muszę natychmiast wyjść. Przepraszam za kłopot.
- Ależ żaden kłopot. Leć szybciutko. Ja tu zaczekam.
Pospiesznie wzielam bluze, torbę i wyszłam z domu.
Nie rozumiałam co się dzieje. Co się do cholery znowu dzieje !
Jak najszybciej pobiegłam do lasku, który na szczęście był niedaleko.
Pobiegłam dokładnie w tamto miejsce. I zastałam to, czego zastać bardzo nie chciałam.
Na środku stała kobieta, obok niej Karol, trzymający nóż, a wokół nich dzieci. Podeszłam bliżej i schowałam się za krzakiem tak, aby usłyszeć rozmowę.
Sądziłam ze jest to spotkanie tak jak każde inne, jednak, jak się okazało, bardzo się myliłam.
Kobieta sie zaśmiała :
- Dobrze, Karolku kochany, odstępujesz od nas...Na samym początku mówiłam, jakie są tego konsekwencje. Rozumiem ze jesteś gotowy ?
Czas zwolnił. Ma jeszcze kogoś zabić ? Nie rozumiem ! Bałam się patrzeć co się teraz wydarzy. Ale patrzyłam i to tak dokładnie, że pamiętam wszystko ze szczegółami.
Karol przełknął ślinę, a po jego czole spłynęła kropelka potu.
- Jestem gotowy. - wymamrotał tak cicho, że ledwo usłyszałam.
Tak, ma zabić mnie, myślałam.
- No to już. - uśmiechnęła się szyderczo - Zrób to !
Karol na chwilę zamknął oczy i wypuścił nóż z dłoni tak że z trzaskiem obił się o gałązki i liście. Konciki ust, jak i brwi, drgały mu tak, że wyglądał jakby miał wybuchnąć płaczem. Ale tego nie zrobił.
Odwrócił się i powoli stawiając każdy krok, podszedł do grubego, wysokiego drzewa. Obok owego drzewa stał pieniek. Powoli śledziłam wszystko wzrokiem i im wyżej patrzyłam tym szybciej łzy napływały mi do oczu. Ponad pieńkiem była rozłożysta gałęź, na gałęzi zawiązany sznur, a na sznurze pentelka...a na pentelce zaschnięta krew...
Podszedł bliżej. Ponownie zamknął na chwilę oczy i wszedł na pieniek. Cala reszta dzieci przyglądała się temu z zaciekawieniem i widocznym rozbawieniem.
- Żegnaj, Karolu, było miło...ale się skończyło.
Był bardzo sprawiedliwy. Wywiązywał się właśnie z umowy ktora mowila, ze jesli bedzie chcial ich opuścić, bedzie musiał sam, bez niczyjej pomocy się...powiesić.
Ale w tym wypadku wolałam żeby kłamał.
Gdy chwycił dłońmi sznur, nie mogłam dłużej na to patrzeć.
- Stop !!! - krzyknęłam i wyskoczyłam zza krzaków.
Wszyscy przenieśli wzrok z szubienicy na mnie. Jednak Karol, mimo że mnie widział, nie zatrzymywał się.
Dwoje chlopców podbiegło do mnie i przytrzymało. Mimo nieustających prób i wrzasków, nie udawało mi się wydostać z ich ścisku.
- Nie, przestań ! - błagałam.
- Tak musi być. Kocham Cie, Nastka. - szepnął mój brat.
- Nie musi tak być, wcale nie musi ! - starałam się dalej.
Kobieta okrutnie się zaśmiała.
- Nie widzisz, że już nic nie zdziałasz ? Aleksa, Gracja, uporajcie się z tym, jak mu tam, Krisem. - wydała polecenie.
- Ale jak to ?! - Karol wyksztusił resztkami sił. Tak. Jego szyje zaciskał już sznur a po policzkach płynęły łzy. Nie miał sił się już ratować. Zaczęłam się mocniej wyrywać, jednak było to na nic. - Umowa była inna ! - wykrzyknął, ksztusząc się własną krwią. To było okropne.
- Hahaha, naiwny, mały chłopczyk. No już, do roboty dziewczęta ! - zaśmiała się kobieta.
Przez łzy patrzyłam jak Karol umiera. Jak się dusi, jak przestaje się szarpać i ruszać. I jak dusza z niego wylatuje.
- Karol, nie !!! - krzyknęłam jak najgłośniej.
- Widzisz, tak naprawdę musiało być. - kpiła sobie kobieta.
- Kim ty w ogóle jesteś ?! - wydarłam się.
- Otóż ja, moja droga, jestem osobą, która niszczy ci właśnie resztki normalnego życia. Przez niektórych nazywana psychopatką, a dla innych, boginią. Lecz dla ciebie...jestem największym koszmarem. - uśmiechnęła się, po czym odwrócila się i znikła za drzewami.
Wyrywałam się, wrzeszczałam i płakałam. Nie wiem ile czasu mi na tym zleciało, ale nie przestawałam.
W końcu dzieci zaczęły się śmiać, więc nieco poluźniły chwyt.
Korzystając z okazji, uderzyłam je i wydarłam im sie z rąk.
Nie patrząc za siebie, zaczęłam biec.
Bieglam i biegłam, byle najdalej od tego przeklętego miejsca. A jak juz wybiegłam z lasu, biegłam dalej, do mieszkania. Pędziłam ile sił w nogach i nie męczylam się; adrenalina.
Dobiegłam do kawalerki. Drzwi od niej były otwarte, a całe wnętrze wywrócone do góry nogami.
Na środku, na łóżku leżał Kris, w kałóży krwi. Nie patrzyłam na niego, tylko położyłam obok i płakałam.
- D-dlaczego... - wymamrotałam sama do siebie.
Najchętniej leżałabym tam, nie jadła, nie piła i umarła obok niego, ale przedtem musiałam zrobić coś jeszcze...
~~~~~~
Cooo ?
Wiem że długo mnie nie bylo, przepraszam
Ale jestem z nowym...i dwoma rozdziałami !
Jak tylko opublikuję ten, biorę sie za pisanie kolejnego, niestety ostatniego.
Przepraszam ze jestem taka beznadziejna i beznadziejnie pisze, ale ostatnio znow siebie sama znienawidzilam, wiec tym bardziej zalezy mi na waszych opiniach w komentarzach.
Do za chwilę :***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro