Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rᴏᴢᴅᴢɪᴀł ₅


Doskonale pamiętałam resztę tamtego feralnego wieczoru. To był jeden z pierwszych kroków, które doprowadziły do mojego upadku. To były też jedne z najbardziej stresujących minut mojego życia.

Siedziałam w rogu pomieszczenia, oddalona jak najbardziej od ludzi i wpatrywałam się w czarne niebo za oknem. Byłam naiwna, myśląc, że próby odnalezienia jastrzębia wśród gwiazd przyśpieszą jego powrót. To tylko skłoniło mnie do myślenia, a w tamtej chwili nie było to najlepszą opcją.

Czy postąpiłam właściwie? Przeznaczenie naprawdę chciało mojej interwencji? Jeśli tak właśnie było, to czy byłam w stanie cokolwiek zmienić? Co musiałam zrobić? O Merlinie, czy mogłam się jeszcze z tego wycofać?

- Co się dzieje?

Wzdrygnęłam się słysząc łagodny głos tuż obok mnie. Otworzyłam przestraszona oczy, jakby bojąc się, że ktoś wiedział o debacie toczącej się w mojej głowie.

- Nic się nie dzieje, Płomyczku - odpowiedziałam, natychmiast zmieniając swoją mimikę. Wiedziałam jednak, że Ginny nie odpuści mi tak łatwo.

Była moją jedyną siostrą i może ten fakt sprawiał, że z całej rodziny to ona była dla mnie najważniejsza. Może to była także kwestia jej wieku, w końcu byłam od niej starsza; niewiele, ale to najwyraźniej wystarczało, abym traktowała ją jak swój mały skarb. Oczywiście kochałam swoich braci, na swój sposób, ale tylko jej to okazywałam.

W moich oczach dalej była małą dziewczynką, którą ganiałam po ogrodzie i nie chciałam dopuścić do siebie faktu, że kiedyś musiałaby dorosnąć.

- Widzę, że coś jest nie tak - stwierdziła kucając naprzeciwko mnie. - To przez Malfoya?

- Nie - zaśmiałam, gdy położyła dłonie na moich kolanach. Bawiło mnie to, w jaki sposób moja rodzina wyobrażała sobie Draco. Wiedziałam, że byli do niego uprzedzeni, ale nie znali go tak jak ja; nie wiedzieli tak wielu rzeczy.

- Zabbini? - dopytywała, próbując znaleźć powód mojego stanu.

- Nikt mi nic nie zrobił. Mam mały kryzys, ale to nic takiego. Poradzę sobie...

- Mogę ci jakoś pomóc? - przerwała mi, ściskając lekko moje kolano. Nie umiała sobie odpuścić, była uparta i czasami tego nie lubiłam.

- Poradzę sobie sama jak zawsze - dokończyłam. - Nie musisz się martwić.

Nie odezwała się, jakby zrozumiała, że nic ze mnie nie wyciągnie. Wpatrywała się w moje oczy, próbując zrozumieć co dzieje się w mojej głowie. Miałam wrażenie, jakby patrzyła w głąb mojej duszy i zaczynało mnie przerażać to, jaki wpływ na mnie miała. Byłam pewna, że złamałbym się i wyznała wszystko, gdyby sama w końcu się nie odezwała.

- Zmieniłaś się. Jesteśmy w innych domach, ale nie chce się z tobą kłócić z tego powodu tak jak reszta - oznajmiła smutno. - Kiedyś spędzałaś ze mną tyle czasu, a teraz... Oddalasz się, a ja nie chcę cię stracić, Caroline.

Głos jej się załamał przy ostatnim zdaniu, co tylko pogorszyło mój i tak już beznadziejny stan. Nie miałam pojęcia, że w jakikolwiek sposób ją ranie i nie chciałam tego robić.

Szybko otarłam łzę, która spłynęła po jej policzku i uścisnęłam dłonie, wciąż spoczywające na moich kolanach.

- Nie stracisz mnie, Płomyczku. Przeraża mnie, że w ogóle myślisz o czymś takim - odezwałam się po kilku sekundach. - Przepraszam, jeśli moje zachowanie cię rani, ale musisz wiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć. Kłótnie między mną a resztą naszego przygłupiego rodzeństwa nie zawsze są przyjemne, ale my po prostu się nie dogadujemy. To nie znaczy, że ich nie kocham, ja po prostu okazuje to w inny sposób.

- Poczytasz mi dzisiaj?

- Jasne - uśmiechnęłam się od razu. - Leć do pokoju, ja za chwilę przyjdę.

Ginny praktycznie w podskokach pobiegła w stronę schodów, po chwili znikając na piętrze. Często czytałam jej wieczorami, gdy była młodsza i najwyraźniej sądziła, że coś takiego przywróci mnie z tamtych czasów. Jednak tamta osoba ciągle się zmieniała, szukając swojego ostatecznego oblicza.

- Mam nadzieje, że już dawno doleciałeś na miejsce, Serv.

Z westchnieniem wstałam z wygodnego fotela i ruszyłam za siostrą do naszego pokoju. Myślałam, że już nic nie poprawi mi humoru, jednak czekała mnie miła niespodzianka.

W drodze do celu natknęłam się na bardzo ciekawy widok. Wielki Harry Potter stał przy drzwiach do pokoju moich rodziców i podsłuchiwał ich rozmowę. Fakt, że mogłam w każdej chwili go zdemaskować, był jak miód na moją duszę.

- Matka nie nauczyła cię, aby nie podsłuchiwać? - zapytałam ze swoim typowym ślizgońskim uśmieszkiem. Wybraniec podskoczył przestraszony i odciągnął mnie na bok jak najdalej od drzwi.

- Ciszej! - upomniał mnie, nadal trzymając mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego wymownie, przez co od razu mnie puścił.

- Co ciekawego usłyszałeś? - zapytałam zainteresowana. Uwielbiałam wszystko wiedzieć. Lubiłam słuchać wszelkich plotek i cudzych tajemnic, a potem sprawdzać ich autentyczność i wykorzystywać do swoich celów. Wiedza to władza, a ja lubiłam władze.

- Nic. Na pewno cię to nie zaciekawi.

- Nie? - udałam smutną. - Moich rodziców na pewno zaciekawi fakt, że ich podsłuchiwałeś.

Nie zdążyłam nawet postawić drugiego kroku, gdy znowu pociągnął mnie w swoją stronę.

- Czego ode mnie chcesz?!

- Coś za coś, Potter. Chcesz, aby moi rodzice o niczym się nie dowiedzieli? Zdradź, co usłyszałeś, a ja może nic nie powiem.

Przez parę sekund wpatrywał się we mnie badawczo, jakby rozważał swoje opcje. Wolał, abym go wydała czy abym znała jego tajemnicę? Najwyraźniej zdecydował, bo westchnął, poddając się i w końcu odpowiedział.

- Obiecujesz, że nic nie powiesz? - zapytał z nadzieją. Tym razem to ja spojrzałam mu prosto w oczy i pewnie przytaknęłam.

- Ślizgoni nie należą do najmilszych ludzi, ale są honorowi - Powiedziałam pewnie. - Przynajmniej ja.

- Syriusz Black - ściszył głos do szeptu. Rozglądnął się dookoła, jakby wymieniony mężczyzna miał wyskoczyć w każdej chwili zza ściany.

- Uciekł i chce mnie dorwać - dokończył. Spojrzałam na niego, nie do końca wierząc w jego słowa. Po co poszukiwany zbieg miałby polować właśnie na niego? Z drugiej jednak strony Harry Potter miał w sobie coś, co przyciągało wszelkie niebezpieczeństwa, tym samym zagrażając innym. Z nim wszystko było możliwe.

- Zadawała mnie taki napływ informacji - stwierdziłam, uznając w końcu jego odpowiedź za prawdę. - Nikomu nic nie powiem, Potter.

Chwilę później byłam w pokoju dzielonym z Ginny i Hermioną, a dwie godziny później odkładałam książkę na biurko. Ginny spała jak zabita po naszej długiej rozmowie oraz czytaniu, więc robiłam wszystko, aby jej nie obudzić. Najdelikatniej jak umiałam, wstałam z jej łóżka i okryłam ją kołdrą. Chwile patrzyłam na jej spokojną twarz, aż w końcu odwróciłam się w stronę swojego łóżka. Niestety, ale tam czekała mnie niespodzianka, bo oparta o ścianę stała Granger.

- Jak długo tu stoisz? - zapytałam szeptem.

- Wystarczająco, aby zauważyć, że jednak masz serce - uśmiechnęła się lekko. Jej odpowiedź natychmiast zepsuła mi humor, który dopiero co się polepszył.

- To, że jestem ze Slytherinu nie oznacza, że jestem bezlitosna - wysyczałam zła. - Posiadamy coś takiego jak serce i uczucia, ale co zapatrzony w siebie gryfon może wiedzieć...

- Nie sądzę, że jesteś zła. Myślę, że tylko udajesz, ale dlaczego?

- Ty lepiej nie myśl, Granger, nie bardzo ci to...

Nie dane mi było dokończyć. Obie usłyszałyśmy dźwięki dobiegające zza okna, przez co spojrzałyśmy w tamtą stronę. Za szybą był Servus.

Czułam jak serce podchodzi mi do gardła, gdy biegiem ruszyłam w jego stronę i uchyliłam okno. Drżącymi rękami odebrałam od niego list i stanęłam bliżej świec, które były jedynym źródłem światła w pokoju.

"Przybędę do Dziurawego Kotła przed świtem"

To jedno zdanie przyprawiło mnie o palpitacje serca. List nie był podpisany, ale doskonale wiedziałam od kogo był. Dumbledore na pewno miał już jakiś plan i miałam dowiedzieć się o nim z samego rana.

Już nie było odwrotu.

- Coś się stało?

- Co cię to interesuje?! - warknęłam, słysząc jej ton głosu. Dlaczego udawała zmartwioną?

- Trochę zbladłaś i...

- Zajmij się sobą, Granger - twardo zakończyłam rozmowę. Przez cały ten czas nawet nie zerknęłam w jej stronę i tego nie planowałam. Uniosłam kawałek pergaminu nad świeczką i patrzyłam jak ogień powoli zjadał moją małą tajemnicę. Czekałam, aż z listu zostanie tylko proch, aż w końcu położyłam się na łóżku i okryłam kołdrą. Miałam nadzieje, że to będzie dla niej wystarczający znak, aby nie kontynuowała rozmowy. Udało się, bo sama przygotowała się do spania i w końcu wszystko ucichło. Świece zgasły, a ja znowu zostałam sama ze swoimi myślami.

Nie byłam pewna, kiedy w końcu udało mi się zasnąć, ale wiem, że niedługo po tym obudził mnie ból ucha. Servus jak zwykle budził mnie, szczypiąc swoich dziobem.

Rozejrzałam się zaspana po pokoju i powoli zwlokłam się z łóżka. Panował kompletny mrok, przez co praktycznie nic nie widziałam. Dopiero po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, a ja usłyszałam równomierne oddechy moich współlokatorek. Spały jak zabite, więc cichutko wymknęłam się z pokoju. Dopiero na korytarzu zmieniłam sobie czarami ubranie i zeszłam na dół. Wszystko robiłam ostrożnie, rozglądając się dookoła, jakby ktoś miał mnie w każdej chwili przyłapać.

W barze nie było nikogo, oprócz barmana, przez co zaczynałam podejrzewać, że on po prostu mieszka za tamtą ladą.

Pełna nerwów usiadłam w rogu pomieszczenia i czekałam.

Cały czas wpatrywałam się w okno obserwując, jak niebo powoli się rozjaśniało, co po kilkunastu minutach okazało się złym pomysłem. Pierwsze promyki słońca padły akurat na moją twarz, przez co się skrzywiłam. Zaczynałam żałować tak wczesnej pobudki, aż w końcu drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Dumbledore.

Od razu wyprostowałam się jak struna, nerwowo zerkając w stronę schodów, aby upewnić się, że nikt z rodziny nie zmierzał w naszą stronę. Czarodziej w tym czasie podszedł do baru i zaczął rozmowę z pracownikiem. Myślałam, że kompletnie mnie zignorował, gdy w końcu spojrzał w moją stronę z uśmiechem.

Uznałam to za znak, więc wstałam z fotela i powoli ruszyłam w jego stronę.

- Witam dyrektorze.

- Tom z radością użyczy nam gabinetu - powiedział, bez żadnego powitania. Jego zachowanie trochę mnie zirytowało, lubiłam wychowanych ludzi, a zwykłe dzień dobry naprawdę by go nie zabolało. Przewróciłam oczami i ruszyłam za nim, gdy skierował się w stronę domniemanego pokoju. Nazwałabym tato pomieszczenie schowkiem na miotły, a nie gabinetem, ale nie zamierzałam wybrzydzać. Pokój miał nam zapewnić trochę prywatności, nie potrzebowałam w tamtej chwili nic więcej.

- Wiem, że zależy ci na dyskrecji, dlatego rzuciłem zaklęcie wyciszające - oznajmił z uśmiechem i usiadł za biurkiem. Zajęłam miejsce naprzeciwko niego i cierpliwie czekałam, aż Tom postawi filiżanki z herbatą i zniknie z mojego pola widzenia.

Staruszek w tym czasie zabrał się za jedzenie cukierków z koszyka, który stał na skraju mebla.

- Nie do końca przemyślałam tę decyzję, ale... Ale chyba muszę to zrobić -odezwałam się pierwsza, gdy on spokojnie cumlał cukierka. Czekałam i czekałam, aż w końcu...

- Musisz je spróbować. Naprawdę dobre...

- Czy pan rozumie, po co się spotkaliśmy?! - warknęłam, tracąc cierpliwość. Byłam cała w nerwach, siedziałam jak na szpilkach, a on wyglądał na kompletnie zrelaksowanego. Szybko jednak przypomniałam sobie z kim rozmawiam.

- Przepraszam, ja po prostu...

- Jesteś zdenerwowana, Caroline - przerwał mi z uśmiechem, jakbym wcale na niego nie nakrzyczała. - Napisałaś do mnie pod wpływem emocji; dlaczego?

- Przyjaźnimy się już tyle czasu i nie chce widzieć jak moje wizje się spełniają - powiedziałam drżącym głosem. Nie chciałam patrzeć, jak najgorsze wersje jego przyszłości stają się prawdą. Widziałam te lepsze, szczęśliwsze, więc dlaczego miałabym dopuścić, aby skończył tak źle?

- Czy aby na pewno jest tylko przyjacielem?

- Nie wie pan, jak to jest zasypiać i widzieć co się stanie, jeśli nie pomogę! - warknęłam, nie panując nad sobą. - Widzę, jakie popełni błędy i jak to wpływa na resztę moich przyjaciół. Nie mogę na to patrzeć.

- Tylko to skłoniło cię do ryzyka, które cię czeka? Wyrzuty sumienia?

- Nie chce stracić przyjaciela... - wyszeptałam, w końcu się uspokajając. - Nie mogę go zostawić z wiedzą, że mogłam mu pomóc. Po prostu nie mogę. Nie chce.

- Czy tę wizję się powtarzają? - zapytał, w końcu poważnie podchodząc do tematu. Dyrektor Hogwartu mógł się czasami zachowywać jak wariat, ale doskonale wiedział co robić. Zawsze miał jakiś plan.

- Nie mam ich co noc, ale za każdym razem są inne. Myślę, że każdy jego ruch coś zmienia - próbowałam wyjaśnić. - Co kilka miesięcy wszystko zaczyna się od nowa, ale nie widzę już tego, co się wydarzyło. Wizje zawsze się czymś różnią, nawet jeśli to tylko mały detal. Widzę różne opcje... Czy to, co mówię ma sens?

- Oczywiście - odparł zamyślony. - Wynika z tego, że twoje wizje zmieniają się na bieżąco, gdy pan Malfoy zrobi coś inaczej lub ktoś z jego otoczenia skłoni go do innego zachowania. Każdy jego ruch się liczy.

Spojrzał na mnie znacząco, jakby każda zmiana była moją sprawką. W końcu spojrzałam mu w oczy, czekając na najgorsze. Co teraz?

- Ma pan jakiś plan, profesorze? - zapytałam z nadzieją. Nie poradziłabym sobie kompletnie sama.

- Owszem - uśmiechnął się. Przez chwile patrzyłam na niego w ciszy, aż w końcu parsknęłam śmiechem, kręcąc głową. Oczywiście, że miał plan. On zawsze miał plan.

- Przy naszym pierwszym spotkaniu już pan wiedział, że tak skończę. Wiedział pan, że trafie do Slytherinu i go poznam. Wiedział pan.

- Oczywiście! Przeznaczenia nie da się oszukać, panno Weasley. Nie spodziewałem się jednak, że zdecydujesz się na to tak późno.

- Więc jest plan? - zapytałam, udając, że nie słyszałam ostatniego zdania.

- Przypominasz mi pewną osobę, panno Weasley - uśmiechnął się i lekko przekrzywił głowę na bok. - Też przyszedł do mnie, aby ocalić osobę, na której mu zależało.

- Udało mu się?

- Niestety. Jego ukochana zmarła, lecz nadal chroni bliskie jej osoby, choć same o tym nie wiedzą.

Będę szczera; liczyłam na to, że usłyszę potwierdzenie. Chciałam usłyszeć, że już raz pomógł komuś kogoś ocalić i żyli długo i szczęśliwie. Potrzebowałam, choć odrobiny nadziei, aby coś takiego już kiedyś się udało. Jednak nie wszystko zawsze ma szczęśliwe zakończenie i musiałam to przyjąć do świadomości.

Stwierdziłam jednak, że ja nie będę tak nieudolna i nie poddam się, dopóki nie uratuje Draco.

- To, jaki jest plan?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro