Rᴏᴢᴅᴢɪᴀł ₁
- Caroline! Spóźnimy się na pociąg!
Głośny krzyk rozniósł się po okolicznym lesie, strasząc ptaki siedzące na najbliższych drzewach. Wzdrygnęłam się i szybko schowałam księgę w dziupli. Nie mogłam pozwolić, aby ktokolwiek zobaczył mnie z takimi książkami w szkole. Członek rodziny Weasley nie mógł przecież czytać o czarnej magii, a co dopiero się jej uczyć. Nawet najlepsze kłamstwo nie uratowałoby mnie w takiej sytuacji.
Zasłoniłam czarami dziuplę i szybko ruszyłam w stronę domu. Już w połowie drogi zauważyłam, jak ojciec wybiega mi naprzeciw.
- Caroline! Spóźnisz się już pierwszego dnia szkoły! - krzyknął, ciągnąc mnie w stronę budynku. Jeśli próbował tym wzbudzić moje poczucie winy, to nie wychodziło mu to najlepiej. Doskonale wiedziałam, że moi bracia spóźniali się co roku, wsiadając do pociągu w ostatniej chwili. Nie znałam powodu tych spóźnień. Wszystko było zaplanowane co do minuty przez mamę, a jednak zawsze znalazł się ktoś, kto zaburzył jej grafik i plan legł w gruzach.
W końcu dotarliśmy przed dom, gdzie wszyscy pakowali swoje bagaże do auta. Już miałam wsiadać do środka, gdy przypomniałam sobie o Servusie.
Zagwizdałam znaną mi melodyjkę, a chwilę później na moim ramieniu wylądował piękny jastrząb. Jego czerwone oczy od razu odnalazły moje, co oznaczało, że słuchał.
- Masz lecieć za nami - wyszeptałam i pogłaskałam go lekko po haczykowatym dziobie. Ptak wzbił się w powietrze i wsiadłam do samochodu. Ruszyliśmy, a ja po paru minutach zauważyłam jak Serv leci tuż za nami.
Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na swoją rodzinę. Na przednich siedzeniach siedzieli oczywiście rodzice, a na kolanach mamy była mała Ginny; moje oczko w głowie. Była jedyną osobą z całego rodzeństwa, której okazywałam jakąkolwiek miłość czy atencję. Obok mnie siedzieli kolejno Ron, Fred, George oraz Percy. Przysięgam, że zostałabym zgnieciona przez cielska braci, gdyby ojciec nie powiększył wnętrza maszyny czarami.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy na stację King Cross. Oczywiście rodzina Weasley nie mogła spokojnie i normalnie zajść na peron, przez co musieliśmy praktycznie biec do celu.
- Jak zawsze to samo! Wszędzie tłumy mugoli! - zirytowała się mama, przepychając się między ludźmi. Po chwili zauważyłam tę słynną ścianę między peronem dziewiątym a dziesiątym. Nie lubiłam odprowadzać braci na pociąg do szkoły, więc widziałam ją pierwszy raz.
- Fred, teraz ty! - uśmiechnęła się.
- Nie jestem Fred, tylko George!
- I ty uważasz się za naszą matkę?! - oburzyli się obaj.
- Oj, przepraszam…
- Żartowałem! Jestem Fred! - krzyknął ze śmiechem i wjechał w ścianę. George pobiegł tuż za nim.
Nie byłam fanką większości ich żartów. Wydawały mi się bez sensu, były po prostu głupie. Choć może to ze mną było coś nie tak?
Razem z Ronem szykowaliśmy się, aby przebiec przez ścianę, gdy zatrzymał nas chłopiec w naszym wieku.
- Przepraszam! Jak…
- Dostać się na peron dziewięć i trzy czwarte? - dokończyła za niego mama ze śmiechem. - Ron i Caroline też jadą na pierwszy rok w Hogwarcie! To proste! Wystarczy, że wbiegniesz w środek tej ściany!
Chłopak nie wyglądał na przekonanego, więc zniecierpliwiona ominęłam go i wbiegłam w ścianę. Po sekundzie zauważyłam ogromny pociąg i tłumy czarodziei. Miałam pójść dalej, gdy za mną przebiegł ten chłopiec. Rozglądnął się i ruszył w stronę pociągu. Chwile później przez mur przeszedł Ron, a następnie rodzice z Ginny.
- Weź stąd to ptaszysko! - warknął Ron. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam Servusa siedzącego na jego kufrze. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, przez co ptak od razu usiadł na moim przedramieniu.
- Spróbuj go jeszcze raz tak nazwać! - wysyczałam cicho, aby rodzice nie usłyszeli. Zmierzyliśmy się nieprzyjemnym spojrzeniem, aż w końcu odwrócił wzrok, uznając moją wygraną. Z uśmieszkiem ruszyłam dalej. Fred i George gdzieś zniknęli, a Percy cały czas czyścił odznakę Prefekta.
Stanęliśmy przy wejściu do pociągu i staraliśmy się pożegnać, ale przeszkodzili nam bliźniacy. Podekscytowani opowiadali, jak to pomogli wielkiemu Harry'emu Potterowi wnieść kufer do przedziału. Chwilę pokłócili się z mamą, po czym zmienili temat.
- Muszę już iść - odezwał się nagle Percy. - Prefekci mają zarezerwowane osobne dwa przedziały.
- Jesteś prefektem, Percy? - zdziwił się jeden z rudzielców. - Dlaczego nam nie powiedziałeś? Nie mieliśmy pojęcia!
- Daj spokój, Fred, przecież pamiętam, że coś wspominał - powiedział George. - Raz…
- Albo dwa…
- Chwile temu…
- Przez całe lato…
- Och, zamknijcie się! - warknął Percy na odchodne. Parsknełam śmiechem, widząc jego czerwoną z nerwów twarz. To było zabawne.
Kiwnął rodzicom na do widzenia i wszedł do pociągu. Fred i George musieli wysłuchać jeszcze całą masę zakazów i nakazów, nim rodzice pozwolili im odejść. Potem przyszła kolej na nas.
Po wielu uściskach i pocałunkach od mamy w końcu mogliśmy wejść do pociągu. Nareszcie spokój.
Choć zapewne krótki. Rodzeństwo nie da mi spokoju, gdy już skończymy w tym samym domu. Chciałam delektować się tamtą chwilą spokoju i znaleźć pusty przedział, jednak Ron zaczął marudzić, nim zdążyłam się od niego oddalić.
- Mama kazała nam się trzymać razem!
- Będziemy się trzymać razem w osobnych przedziałach, Ron - prychnęłam, próbując znowu odejść.
- Nie! Obiecałem, że pojedziemy razem! - oburzył się i pociągnął mnie za rękę do pierwszego lepszego przedziału. Przewróciłam oczami, ale nie miałam energii, aby się z nim kłócić.
- Hej, możemy się dosiąść? Wszędzie pełno ludzi.
Nie widziałam z kim rozmawia, bo zasłonił mi widok, ale najwyraźniej znaleźliśmy wolne miejsca. Ron wszedł do środka, po czym pociągnął mnie za sobą i popchnął na siedzenie. Spojrzałam na naszego „wybawcę” i od razu rozpoznałam w nim chłopca z peronu.
- Cześć! Jestem Ron, Ron Weasley! - przedstawił się. - A to Caroline.
- Harry. Harry Potter.
- Ty serio masz… No wiesz…
Ron patrzył na niego jak na przybysza z kosmosu, gdy czarnowłosy uśmiechnął się i podniósł grzywkę. Znak był doskonale widoczny. Oczywiście, że byłam zainteresowana znakiem i osobą, która go nosiła, to w końcu była część historii, ale bez przesady. To był zwykły czarodziej.
- Jesteście rodzeństwem? - zapytał, patrząc na nas. - Jesteście do siebie strasznie podobni.
- Naprawdę aż tak to widać? - zapytałam, krzywiąc się lekko. Byliśmy bliźniętami dwujajowymi; nie byliśmy identyczni, ale nadal zbyt podobni jak na mój gust.
Szybko wyjęłam lusterko z kufra, gdy tylko przytaknął na moje pytanie.
Przyjrzałam się swojemu odbiciu i przymknęłam oczy. Skupiłam się na swoim wyglądzie. Piegi, które zdobiły moje policzki, zniknęły z mojej bladej twarzy. Rude włosy, powoli zmieniały swój kolor na kruczoczarny. Tęczówka mojego oka pozostała taka sama, czyli niebieska. Przyjrzałam się sobie i stwierdziłam, że wyglądam znośnie.
Odłożyłam lusterko i zobaczyłam jak Harry się we mnie wpatrywał.
- Co? - zapytałam przerażona. - Coś źle zrobiłam?
Moja dłoń bezwiednie powędrowała do moich włosów z myślą, że mogłam je stracić lub coś w tym rodzaju. To mogło brzmieć śmiesznie, ale czasami nadal nie miałam pełnej kontroli nad zmianami. Podczas pierwszych eksperymentów z moim darem moje lewe oko nieodwracalnie zmieniło kolor na biały. Nadal żałowałam mojej głupoty.
Moje oko wyglądało, jakby w ogóle nie miało tęczówki, a prawe zmieniało kolor w zależności od moich uczuć.
- Nie, ale… Jak ty to? - wymamrotał otumaniony. Od razu odetchnęłam z ulgą, wszystko było w porządku.
- Caroline jest metamorfomagiem - wyjaśnił Ron. - Nie mam pojęcia, za co dostała ten dar, ale nie każdy może się z tym urodzić.
- Po prostu zazdrościsz - prychnęłam.
- Chciałabyś.
Zapadła cisza, przez co zorientowałam się, że czegoś mi brakuje. Nie czułam obciążenia na moim barku. W całym tym zamieszaniu straciłam z oczu Servusa. Na pewno był w pociągu, pamiętałam, że był ze mną, gdy wsiadaliśmy, ale nie wiem gdzie się podział.
- Kurcze! Gdzie to ptaszysko?!
Szybko wstałam z miejsca i wyjrzałam z przedziału. W tym samym czasie ktoś próbował wejść, przez co się zderzyliśmy.
- Uważaj, jak łazisz! - uniosłam głos, masując czoło.
- Przepraszam! Nic ci się nie stało?
Uniosłam wzrok, słysząc dziewczęcy głos i zobaczyłam burzę brązowych włosów. Przewróciłam oczami i pokręciłam przecząco głową.
- Szukam ropuchy. Neville swoją zgubił - powiedziała, odwracając ode mnie wzrok. - Widzieliście ją może?
- Pewnie już nie żyje - burknął Ron. - Caroline zgubiła ptaka. Może poleciał upolować śniadanie.
- Wcale go nie zgubiłam! - zirytowałam się. Jak dorwę to ptaszysko, to będzie mieć przekichane!
Wyszłam z przedziału, przy okazji szturchając dziewczynę, i ruszyłam w głąb korytarza. Kątem oka zauważyłam, jak wchodzi do naszego przedziału i wyciąga różdżkę. Najwyraźniej zaczęli rozmowę o zaklęciach.
Wymamrotałam cichy komentarz na temat jastrzębia i zabrałam się za poszukiwania. Zajrzałam do każdego mijanego przedziału i wyglądałam co jakiś czas za okno mając nadzieje, że zobaczę go lecącego obok pociągu. Niestety go nie zauważyłam, ale przypadkiem znalazłam moich przygłupich braci w towarzystwie ich kolegi Lee Jordana. Opuściłam ich przedział tak szybko, jak się w nim znalazłam.
Po dobrych piętnastu minutach moje poszukiwania nie dawały żadnego efektu. Zaczęłam gwizdać, tak jak zawsze, aby wezwać Serva, ale to również nie zadziałało.
Zajrzałam do kolejnego przedziału i w końcu zauważyłam znajome pióra.
W środku siedziało czterech chłopców i jedna dziewczyna. Dwójka z nich była postury goryli i nie wyglądali za ciekawie. Był także ciemnoskóry chłopak ścięty praktycznie na łyso. Obok niego siedziała dziewczyna w krótkich do ramion brązowych włosach. Jednak mi w oczy rzucił się blondyn, który trzymał mojego jastrzębia. Chłopak głaskał go po główce, z czego ptak ewidentnie był zadowolony.
- Servus! - krzyknęłam wściekła. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w moją stronę, jakby dopiero teraz zauważyli dodatkową obecność w ich przedziale. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam twarz blondyna, tak bardzo znajomą.
- Nie musisz się tak drzeć, wiesz? Doskonalę cię słychać bez tego - zadrwił. Jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Nie dam wrobić się w to całe przeznaczenie, nie ma szans.
- To nie było przywitanie, głupku - prychnęłam. - Oddaj mojego jastrzębia!
- Więc jest twój? - odezwała się dziewczyna.
- Servus - powiedziałam dobitnie, patrząc na zwierzę. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść.
Jastrząb zaskrzeczał i natychmiast znalazł się tuż przede mną. Uchylił lekko główkę, doskonale wiedząc, co go czeka.
- Czy on ci się kłania? - zdziwił się czarnoskóry.
- To się nazywa dyscyplina. Tobie także się przyda - stwierdziłam, patrząc mu w oczy. - Idziemy Serv.
Wyszłam z przedziału, nawet się za sobą nie oglądając. Nie miałam zamiaru przebywać w jego towarzystwie dłużej niż było to potrzebne. W mojej głowie od razu pojawił się głos Dumbledora, ale odmawiałam udziału w tym cyrku.
Ruszyłam w stronę swojego przedziału jak najdalej od swojego przeznaczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro