Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~36~

Fafik biegał wesoło po trawie, obsikując wszystko wokół. Nie wiedziałem jakim cudem wszystkie te siuśki mu się mieszczą w pęcherzu.

- Długo jeszcze? - spytałem szczeniaka, bo podszedł kolejny raz do płota i zaczął go oznaczać.

Chciałem wrócić jak najszybciej, bo musiałem wziąć prysznic, zjeść śniadanie i postanowiłem, że ogarnę trochę w naszym pokoju. Znaczy w pokoju Zaydena.

- Hej! - krzyknąłem, bo piesek zaczął gdzieś biec, nie zwracając na mnie uwagi. - Wracaj, ty mały gnojku! - wkurzyłem się, ruszając za nim.

Złapałem go dopiero przy małym targu, rozstawionym przy jednym z bloków mieszkalnych. A tak konkretniej przy blokach w których niegdyś mieszkałem, zanim Bill zabrał mnie do siebie.

- Nie miałeś gdzie przyjść, naprawdę - zirytowałem się na pieska, po czym wziąłem go na ręce.

Mimowolnie spojrzałem w stronę targu i serce lekko ścisnął mi strach. Przy jednym ze stoisk stała moja mama. Miała wielki koszyk w ręku i kupowała chyba marchewki. Wyglądało na to, że Harry postanowił ją wypuścić albo Zay mu tak rozkazał.
Szybko rozejrzałem się za ewentualną drogą ucieczki, ale taką, żeby mnie nie zauważyła.

- Dylan! - usłyszałem i już było za późno.

Cholera jasna!

Przybrałem na twarz nieufną minę, kiedy do mnie podeszła.

- Znowu chcesz mnie uderzyć? - prychnąłem, czując w sobie złość i jednocześnie żal, smutek.

- Chciałam porozmawiać - oznajmiła.

- Nie mamy o czym - stwierdziłem, patrząc jak kobieta pokornieje i ze stresu zaczyna bezcelowo przekładać warzywa w koszyku.

- Gdybyś jednak chciał porozmawiać, zapraszam na herbatę - zaproponowała, a ja nie mogłem wyjść z podziwu, że jest aż tak bezczelna.

- Podobno mnie się wyrzekłaś - wytknąłem.

Nie wiem czemu po prostu nie odszedłem i ciągnąłem dalej tę rozmowę. Może dlatego, że to jednak była moja mama i będzie nią, czy tego chcę czy nie. Nadal kochałem ją mimo wszystko. Mam do niej ogromny żal, ale gdyby działa jej się krzywda, na pewno bym zareagował.

- Miałam bardzo długą pogawędkę z naszym nowym mistrzem - wyznała, na co spojrzałem na nią zaskoczony.

- Rozmawiałaś z Zaydenem? - wymamrotałem, teraz już ogarnięty przez ciekawość.

- Opowiedziałabym ci wszystko przy herbacie - uparła się na ten pomysł. - Jeśli chcesz - dodała niepewnie.

W sumie mogę z nią pójść bez żadnych obaw. Nie jest w stanie mi nic zrobić. Po tym jak Bill z zaskoczenia zabrał mi pamięć, teraz cały czas trzymam swoją magię w gotowości na atak. Czasami nawet przyłapuje się na tym, że sięgam już po którąś z dźwigni i tylko czekam, aby jej użyć w razie zagrożenia. Jestem przygotowany na wszystko.

- Ale tylko na chwilę - zgodziłem się, pamiętając, że muszę jeszcze nakarmić pieska i samemu się ogarnąć.

Mama uśmiechnęła się lekko, trochę tak jakby z zawstydzeniem. Zaczęliśmy iść w stronę jednego z bloków w którym niegdyś mieszkałem za dzieciaka.

- Przepraszam za to uderzenie, strasznie tego żałuję - zaczęła z mocno wyczuwalną skruchą w głosie. - Nie wiem co we mnie wstąpiło. Zobaczyłam martwego Billa i straciłam nad sobą kontrolę. Przez całe życie był naszym mistrzem i pasterzem. Był dla nas tym, kim dla ludzi jest Bóg - stwierdziła, po czym spojrzała krótko na mnie. - Sam wiesz - dodała.

- Tak, wiem, ale nie zdawałem sobie sprawy do jakiego stopnia to się rozwinęło. To już przestało być normalne - powiedziałem, kręcąc głową na myśl jak bardzo można stracić głowę i ślepo czcić kogoś, kto na to w ogóle nie zasługuje.

- Powoli to do mnie dociera - przyznała, a następnie zatrzymała przy drzwiach.

- Jest ojciec w domu? - chciałem się upewnić co tam zastanę.

- Nie ma, dlatego cię zapraszam. On jeszcze nie zrozumiał - spuściła wzrok.

Czyli tata nadal był na mnie zły i nie chciał widzieć. Dobrze wiedzieć.

- Więc chodźmy szybko na tę herbatę, zanim wróci - zdecydowałem, wchodząc z mamą na klatkę.

- Przesiaduje codziennie u Franka, więc nie ma co liczyć na jego powrót do wieczora - poinformowała, wspinając się po schodach.

Frank od zawsze był najlepszym kumplem mojego ojca. Bardzo się ze sobą przyjaźnili.

Przy drzwiach od mieszkania minął nas jeden z sąsiadów, pan Jefferson. Obrzucił mnie takim spojrzeniem, jakbym był tutaj intruzem, chociaż urodziłem się tu i wychowałem. Zrezygnowałem z przywitania się z nim, bo wątpię czy by się to dobrze skończyło.

- Miło - skomentowałem, zwracając tym uwagę mamy.

- Nie przejmuj się, jeszcze wiele czasu minie, zanim wszystko wróci do normy - zapewniła, po czym wpuściła mnie do mieszkania.

Nie zmieniło się tutaj prawie nic. Niemal wręcz znów czułem się jak dziecko. Wspomnienia zaczęły zalewać mnie ze wszystkich stron. Na tej kanapie pod oknem bawiłem się w bitwę i chowałem w niej przez atakiem wrogich sił czarnej strony. Uśmiechnąłem się do tego wspomnienia. Kto by wtedy pomyślał, że zamiast się chować, sam będę dążył, żeby być w ich szeregach.

Wróciłem do rzeczywistości i okazało się, że mama cały czas patrzy na mnie z ciepłem. Następnie weszła do malutkiej kuchni i położyła koszyk na blacie szafki.
Przysiadłem więc z Fafikiem na stołku, obok małego stolika przy równie małym okienku. Wyjrzałem przez nie, co przypomniało mi, że patrzyłem często na podwórko i bardzo chciałem dołączyć do bawiących się na nim dzieci, ale nie mogłem.
Albo wtedy, kiedy spadł śnieg, który był wywołany przez zielonookiego, ale skąd mogłem to wiedzieć w tamtym czasie. Widziałem jak każdy wychodzi i podziwia zimny puch, a ja mogłem tylko patrzeć na niego przez szybę.

- Więc co takiego powiedział ci Zay, że aż zmieniłaś stronę? - zapytałem, przechodząc od razu do głównego tematu.

- Głównie przypomniał mi czym jest rodzina - oznajmiła, wstawiając wodę na herbatę.

Uśmiechnąłem się lekko. Zayden jest taki kochany i czuły.

- I nawet jeśli mam inne zdanie, czczę inną wiarę czy podążam za inną osobą, powinnam wiedzieć, że szacunek i pokój jest najważniejszy mimo moich przekonań - ciągnęła dalej, szykując dwa kubki. - Robiłam bardzo złe rzeczy i myślałam, że postępuje słusznie, ale nowy mistrz uświadomił mi, jak bardzo się myliłam. Nigdy nie powinnam przekładać czegokolwiek nad własnego syna. Nigdy - podkreśliła mocno ostatnie słowo.

Odwróciła się w końcu w moją stronę.

- Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi - posłała mi smutny, niewielki uśmiech.

- Mamo - westchnąłem. - Jestem w stanie wybaczyć ci nawet teraz, bo cię kocham i nigdy się to nie zmieni - powiedziałem szczerze, na co emocje na jej twarzy ożywiły się znacznie. - Ale na całkowite zaufanie tobie, jeszcze mnie nie stać - dodałem.

- Rozumiem, skarbie - uśmiechnęła się. - Cieszę się, że w ogóle chcesz mieć ze mną do czynienia - stwierdziła, po czym zalała herbatę i postawiła parujący kubek przede mną - Z aronii - wskazała na gorący płyn.

- Dziękuję - odrzekłem.

- Może jutro także wpadniesz na herbatę? Ojca i tak zapewne nie będzie - zrobiła zkwaszoną minę. - Jak zwykle zresztą ostatnio - dodała smutno.

- Z chęcią wpadnę - obiecałem, żeby poprawić jej humor, co się zresztą udało.

Wypiłem herbatę i posiedziałem jeszcze trochę. Przez resztę czasu rozmawialiśmy o rzeczach nieistotnych, ale mi to pasowało. Czułem się jak kiedyś. Jakbym wpadł w odwiedziny i zaraz szedł na trening z magii.

Tak wiele się zmieniło. Nie muszę już żyć w izolacji, mogę robić co chcę, podążać tam gdzie chcę.

I to dziwne, że mając tak wiele ścieżek do wyboru, jedyne czego pragnę, to iść do ukochanego i spędzić z nim resztę życia?

🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro