~3~
Zerknąłem ukratkiem na profil Aidena. Zawsze podobały mi się jego oczy. Coś w nich było. Sam nie wiem co takiego, ale ta głęboka zieleń tęczówek, sprawiała, że większość ludzi tonęła w jego spojrzeniu.
Posiadał również czarne, krótkie włosy i ostre rysy twarzy.
Pamiętam jak często zazdrościłem mu wyglądu. Ja sam mam zwykłe, brązowe oczy, jestem szatynem i mam zaoklągloną buzię. Nie mam nic w sobie z prawdziwego mężczyzny, ani wyglądu, ani charakteru. Jestem bojaźliwy i żałosny. Nienawidzę siebie.
Westchnąłem cicho, po czym już teraz bez skrępowania spojrzałem na profil Aidena, czekając aż się odezwie.
- Nie wiem co ci powiedzieć. Co cię interesuje najbardziej? - zajrzał mi w oczy.
- Jaki byłem, na przykład - chciałem wiedzieć.
- O wiele mniej płaczliwy niż teraz - zażartował, uśmiechając się lekko.
- Dobrze wiedzieć - skomentowałem - A coś więcej? Byliśmy przyjaciółmi czy coś? - zapytałem, nagle bardzo chcąc znać odpowiedzi na wszystkie pytania.
Zawsze czułem gdzieś głęboko w sobie, że nie jestem tym, kim powinienem być. Więc może to że odebrano mi wspomnienia jest prawdą, choć ciężko było uwierzyć.
- Wręcz przeciwnie - wyznał, ciągle lekko rozbawiony. - Nie znosiłem cię. Zazdrościłem ci mocy, przed którą każdy miał respekt i każdy tańczył jak mu zagrałeś. Okropnie ci się podlizywali - oznajmił, a ja zrobiłem wielkie oczy na jego słowa.
Mi? Czegoś zazdroszczono? To tak jakby usłyszeć, że Ziemia jest płaska.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jestem żałosny, a nie jakiś potężny, przed którym każdy czuje respekt - niedowierzałem.
- Poczekaj aż odzyskasz moce - odrzekł spokojnym tonem, jakby dla niego było by to coś na porządku dziennym. - Nie wiemy jak odblokować twoje wspomnienia, ale z mocą nie powinno być problemu. W sumie to jeszcze dziś będziesz ją miał - stwierdził.
- Dziś? - ponownie zacząłem wpadać w panikę.
- Tak, tylko musimy się najpierw przebrać w szaty - spojrzał na swój zwykły ubiór, a ja domyśliłem się, że chodzi o te białe ubrania, które noszą wszyscy czarodzieje po jasnej stronie. - A następnie zostaniesz przewieziony do jednostki treningowej po drugiej stronie miasta i tam odzyskasz moc - dodał, po czym widząc moją narastającą panikę, położył mi dłoń na ramieniu. - Jadę tam z tobą, nie martw się, nie odstąpię cię na krok - obiecał.
Kiwnąłem tylko głową, niezdolny by cokolwiek na to odpowiedzieć.
- No to chodźmy! - wstał, tryskając energią, za co go podziałem, bo ja sam czułem się jakbym szedł na ścięcie.
Wstałem powoli z ławki. Wcale nie chciałem jechać do żadnej jednostki treningowej. Może czarodzieje coś pomylili i wcale nie jestem tym, za kogo mnie uważają. Mialem okropny mętlik w głowie. Gdy bardziej nad tym myślałem, nie wierzyłem w to, ale gdy słuchałem Aidena, zaczynałem się przełamywać.
Albo może lepiej będzie jak zrobię to co każą i wtedy dowiem się czy mówią prawdę czy nie.
- Powinienem cię przeprosić za to jak cię traktowałem, udając twojego współlokatora, ale sam rozumiesz, że nie mogłeś się niczego domyślić, bo wpadłbyś w kłopoty - Aiden zatrzymał się w pół kroku. - Koniec końców, kłopoty same cię odnalazły, ale mimo wszystko...przepraszam - skruszył się nieco.
- Stało się to w odpowiednim momencie, bo gdyby ciemna strona nie zaczęła nagle na mnie polować, to nie wiem gdzie byśmy teraz mieszkali - próbowałem poprawić sobie humor kiepskim żartem.
- Zapłaciłbym za ciebie ten czynsz i wymyślił historyjkę jak to okradłem babcię czy coś - zaśmiał się, po czym klepnął mnie po ramieniu, kiedy koło niego ustałem.
- Dziwnie cię oglądać takiego zupełnie innego - pokręciłem głową.
- A co ja mam powiedzieć, gdy z dnia na dzień zmieniłeś się z dupka w beksę? - Aiden zaczął schodzić w dół po schodach.
- Byłem dupkiem? - zdziwiłem się.
- Ja cię uważałem za dupka - sprostował, posyłając mi uśmiech znad ramienia, gdy się obejrzał na mnie krótko.
Zeszliśmy po schodach i okazało się, że przy ich końcu czekało na nas jakieś starsze małżeństwo. Chyba małżeństwo, ale trzymało się za ręce, więc tak wywnioskowałem.
Aiden spojrzał na nich, a następnie na mnie.
- Poznaj państwa Lancaster - oznajmił niepewnie, czekając na moją reakcję.
- Dylan...- starsza kobieta z załzawionymi oczami wyciągnęła ku mnie swoją dłoń. - Nawet nie wiesz jak tęskniłam - wyszlochała. - Nie pamiętasz nas, ale my nigdy o tobie nie zapomnieliśmy, jesteś naszym synkiem, skarbie - posłała mi pełne miłości spojrzenie.
Nie wiedziałem jak się zachować, więc tylko stałem jak debil i patrzyłem na małżeństwo z szokiem. Nie znam ich.
- Chcieliśmy cię tu zatrzymać, ale Bill powiedział, że lepiej będzie jak zamieszkasz wśród ludzi. To miało ci zagwarantować bezpieczeństwo - odezwał się starszy pan.
- Emmm...ja...- zacięło mnie kompletnie.
- Spokojnie, skarbie, gdy będziesz gotów, porozmawiamy. Chcieliśmy cię narazie tylko zobaczyć - uspokoiła mnie kobieta.
- Idziemy się przebrać, także...- wtrącił łagodnie Aiden.
- Naturalnie, już wam nie przeszkadzamy - mężczyzna posłał nam obu ciepły uśmiech, a następnie zaczął odchodzić, nadal trzymając starszą panią za dłoń.
Odwróciła się jeszcze po chwili i utkwiła we mnie swój zatroskany wzrok.
- Kochamy cię, skarbie - wyksztusiła poprzez łzy, po czym zniknęła za zakrętem korytarza.
- Wszystko okej? - poczułem dłoń Aidena na swoim ramieniu - Mieli nie przychodzić, ale są tak samo uparci jak ty sprzed utraty wspomnień - próbował mi poprawić humor.
- Nigdy nie miałem rodziców, którzy mówlili by mi, że mnie kochają - wyszeptałem cicho, niby do siebie, niby do chłopaka. - Nie znam tego uczucia - wyznałem.
- Rozumiem, to wszystko musi być przytłaczające dla ciebie - pokiwał głową.
- Chodźmy już się przebrać i miejmy to za sobą - zdecydowałem, zmęczony tym całym dniem.
Chciałem już znaleźć się na tym terenie treningowym i udowodnić, że nie mam żadnych mocy i niech mi dadzą już spokój.
- Tędy - pokazał abym szedł za nim.
Po tym jak zobaczyłem starszą parę, wszystko nagle stało mi się obojętne.
Więc niech się dzieje już co chce.
* * *
Stałem przed wyjściem z wielkiego, białego budynku. Czekaliśmy na samochód, który miał nas zawieźć na drugą stronę miasta.
- Musi być aż taka obstawa? - zapytałem Aidena, widząc ilu strażników przygotowywuje się aby jechać z nami w oddzielnych autach.
- Jesteś cenny, Dylan - przypomniał mi z uśmiechem.
- Skoro nigdy nie odzyskam wspomnień, na zawsze pozostane Tonym, więc wolałbym abyś tak mnie nazywał - zdecydowałem, spuszczając wzrok i podziwiając jak bardzo biały strój jest dopasowany do mojej sylwetki.
W sumie nie powinienem się dziwić, że tak dobrze na mnie leży. Podobno jest mój, no ale przecież tego nie pamiętam.
- Okej, Tony - Aiden przystosował się do mojej prośby. - Gotowy? - spytał, pokazując na samochód, który zaparkował przy wielkich schodach.
- Powiedziałbym, że urodziłem się gotowy, ale w sumie to nie wiem nawet jaki się urodziłem - skomentowałem, po czym ruszyłem w stronę auta, a za sobą usłyszałem jedynie cichy śmiech chłopaka.
Długi korowód zaczął jechać w stronę bramy. My znajdowaliśmy się mniej więcej po środku i przez to czułem się jak jakiś cholerny prezydent.
Podróż miała być spokojna, ale gdy tylko ostatnie auto wyjechało poza bramę, w to pierwsze na czele korowodu, uderzyła wielka kula ognia.
🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro