Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~3~

Zerknąłem ukratkiem na profil Aidena. Zawsze podobały mi się jego oczy. Coś w nich było. Sam nie wiem co takiego, ale ta głęboka zieleń tęczówek, sprawiała, że większość ludzi tonęła w jego spojrzeniu.
Posiadał również czarne, krótkie włosy i ostre rysy twarzy.

Pamiętam jak często zazdrościłem mu wyglądu. Ja sam mam zwykłe, brązowe oczy, jestem szatynem i mam zaoklągloną buzię. Nie mam nic w sobie z prawdziwego mężczyzny, ani wyglądu, ani charakteru. Jestem bojaźliwy i żałosny. Nienawidzę siebie.

Westchnąłem cicho, po czym już teraz bez skrępowania spojrzałem na profil Aidena, czekając aż się odezwie.

- Nie wiem co ci powiedzieć. Co cię interesuje najbardziej? - zajrzał mi w oczy.

- Jaki byłem, na przykład - chciałem wiedzieć.

- O wiele mniej płaczliwy niż teraz - zażartował, uśmiechając się lekko.

- Dobrze wiedzieć - skomentowałem - A coś więcej? Byliśmy przyjaciółmi czy coś? - zapytałem, nagle bardzo chcąc znać odpowiedzi na wszystkie pytania.

Zawsze czułem gdzieś głęboko w sobie, że nie jestem tym, kim powinienem być. Więc może to że odebrano mi wspomnienia jest prawdą, choć ciężko było uwierzyć.

- Wręcz przeciwnie - wyznał, ciągle lekko rozbawiony. - Nie znosiłem cię. Zazdrościłem ci mocy, przed którą każdy miał respekt i każdy tańczył jak mu zagrałeś. Okropnie ci się podlizywali - oznajmił, a ja zrobiłem wielkie oczy na jego słowa.

Mi? Czegoś zazdroszczono? To tak jakby usłyszeć, że Ziemia jest płaska.

- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jestem żałosny, a nie jakiś potężny, przed którym każdy czuje respekt - niedowierzałem.

- Poczekaj aż odzyskasz moce - odrzekł spokojnym tonem, jakby dla niego było by to coś na porządku dziennym. - Nie wiemy jak odblokować twoje wspomnienia, ale z mocą nie powinno być problemu. W sumie to jeszcze dziś będziesz ją miał - stwierdził.

- Dziś? - ponownie zacząłem wpadać w panikę.

- Tak, tylko musimy się najpierw przebrać w szaty - spojrzał na swój zwykły ubiór, a ja domyśliłem się, że chodzi o te białe ubrania, które noszą wszyscy czarodzieje po jasnej stronie. - A następnie zostaniesz przewieziony do jednostki treningowej po drugiej stronie miasta i tam odzyskasz moc - dodał, po czym widząc moją narastającą panikę, położył mi dłoń na ramieniu. - Jadę tam z tobą, nie martw się, nie odstąpię cię na krok - obiecał.

Kiwnąłem tylko głową, niezdolny by cokolwiek na to odpowiedzieć.

- No to chodźmy! - wstał, tryskając energią, za co go podziałem, bo ja sam czułem się jakbym szedł na ścięcie.

Wstałem powoli z ławki. Wcale nie chciałem jechać do żadnej jednostki treningowej. Może czarodzieje coś pomylili i wcale nie jestem tym, za kogo mnie uważają. Mialem okropny mętlik w głowie. Gdy bardziej nad tym myślałem, nie wierzyłem w to, ale gdy słuchałem Aidena, zaczynałem się przełamywać.
Albo może lepiej będzie jak zrobię to co każą i wtedy dowiem się czy mówią prawdę czy nie.

- Powinienem cię przeprosić za to jak cię traktowałem, udając twojego współlokatora, ale sam rozumiesz, że nie mogłeś się niczego domyślić, bo wpadłbyś w kłopoty - Aiden zatrzymał się w pół kroku. - Koniec końców, kłopoty same cię odnalazły, ale mimo wszystko...przepraszam - skruszył się nieco.

- Stało się to w odpowiednim momencie, bo gdyby ciemna strona nie zaczęła nagle na mnie polować, to nie wiem gdzie byśmy teraz mieszkali - próbowałem poprawić sobie humor kiepskim żartem.

- Zapłaciłbym za ciebie ten czynsz i wymyślił historyjkę jak to okradłem babcię czy coś - zaśmiał się, po czym klepnął mnie po ramieniu, kiedy koło niego ustałem.

- Dziwnie cię oglądać takiego zupełnie innego - pokręciłem głową.

- A co ja mam powiedzieć, gdy z dnia na dzień zmieniłeś się z dupka w beksę? - Aiden zaczął schodzić w dół po schodach.

- Byłem dupkiem? - zdziwiłem się.

- Ja cię uważałem za dupka - sprostował, posyłając mi uśmiech znad ramienia, gdy się obejrzał na mnie krótko.

Zeszliśmy po schodach i okazało się, że przy ich końcu czekało na nas jakieś starsze małżeństwo. Chyba małżeństwo, ale trzymało się za ręce, więc tak wywnioskowałem.

Aiden spojrzał na nich, a następnie na mnie.

- Poznaj państwa Lancaster - oznajmił niepewnie, czekając na moją reakcję.

- Dylan...- starsza kobieta z załzawionymi oczami wyciągnęła ku mnie swoją dłoń. - Nawet nie wiesz jak tęskniłam - wyszlochała. - Nie pamiętasz nas, ale my nigdy o tobie nie zapomnieliśmy, jesteś naszym synkiem, skarbie - posłała mi pełne miłości spojrzenie.

Nie wiedziałem jak się zachować, więc tylko stałem jak debil i patrzyłem na małżeństwo z szokiem. Nie znam ich.

- Chcieliśmy cię tu zatrzymać, ale Bill powiedział, że lepiej będzie jak zamieszkasz wśród ludzi. To miało ci zagwarantować bezpieczeństwo - odezwał się starszy pan.

- Emmm...ja...- zacięło mnie kompletnie.

- Spokojnie, skarbie, gdy będziesz gotów, porozmawiamy. Chcieliśmy cię narazie tylko zobaczyć - uspokoiła mnie kobieta.

- Idziemy się przebrać, także...- wtrącił łagodnie Aiden.

- Naturalnie, już wam nie przeszkadzamy - mężczyzna posłał nam obu ciepły uśmiech, a następnie zaczął odchodzić, nadal trzymając starszą panią za dłoń.

Odwróciła się jeszcze po chwili i utkwiła we mnie swój zatroskany wzrok.

- Kochamy cię, skarbie - wyksztusiła poprzez łzy, po czym zniknęła za zakrętem korytarza.

- Wszystko okej? - poczułem dłoń Aidena na swoim ramieniu - Mieli nie przychodzić, ale są tak samo uparci jak ty sprzed utraty wspomnień - próbował mi poprawić humor.

- Nigdy nie miałem rodziców, którzy mówlili by mi, że mnie kochają - wyszeptałem cicho, niby do siebie, niby do chłopaka. - Nie znam tego uczucia - wyznałem.

- Rozumiem, to wszystko musi być przytłaczające dla ciebie - pokiwał głową.

- Chodźmy już się przebrać i miejmy to za sobą - zdecydowałem, zmęczony tym całym dniem.

Chciałem już znaleźć się na tym terenie treningowym i udowodnić, że nie mam żadnych mocy i niech mi dadzą już spokój.

- Tędy - pokazał abym szedł za nim.

Po tym jak zobaczyłem starszą parę, wszystko nagle stało mi się obojętne.

Więc niech się dzieje już co chce.

* * *

Stałem przed wyjściem z wielkiego, białego budynku. Czekaliśmy na samochód, który miał nas zawieźć na drugą stronę miasta.

- Musi być aż taka obstawa? - zapytałem Aidena, widząc ilu strażników przygotowywuje się aby jechać z nami w oddzielnych autach.

- Jesteś cenny, Dylan - przypomniał mi z uśmiechem.

- Skoro nigdy nie odzyskam wspomnień, na zawsze pozostane Tonym, więc wolałbym abyś tak mnie nazywał - zdecydowałem, spuszczając wzrok i podziwiając jak bardzo biały strój jest dopasowany do mojej sylwetki.

W sumie nie powinienem się dziwić, że tak dobrze na mnie leży. Podobno jest mój, no ale przecież tego nie pamiętam.

- Okej, Tony - Aiden przystosował się do mojej prośby. - Gotowy? - spytał, pokazując na samochód, który zaparkował przy wielkich schodach.

- Powiedziałbym, że urodziłem się gotowy, ale w sumie to nie wiem nawet jaki się urodziłem - skomentowałem, po czym ruszyłem w stronę auta, a za sobą usłyszałem jedynie cichy śmiech chłopaka.

Długi korowód zaczął jechać w stronę bramy. My znajdowaliśmy się mniej więcej po środku i przez to czułem się jak jakiś cholerny prezydent.

Podróż miała być spokojna, ale gdy tylko ostatnie auto wyjechało poza bramę, w to pierwsze na czele korowodu, uderzyła wielka kula ognia.

🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro