Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~25~

Dotarłem do walczących z trudem żołnierzy oraz samego Zaydena próbującego w pojedynkę powalić pięciu czarodziejów, którzy go otoczyli.

Nie wiem co się ze mną stało, ale widok tego martwego niemowlaka miałem ciągle przed oczami i to sprawiało, że jeszcze bardziej niż gdy odzyskałem wspomnienia i poszedłem skonfrontować się z Billem, stałem się bezlitosny i bezuczuciowy. Wrzała we mnie złość, którą szybko zacząłem wyładowywać na wrogach, nie patrząc na to, że oni wykonują tylko rozkazy swojego mistrza.

Posłałem ostrza na jednego z czarodziejów, próbującego powalić młodego chłopaka, który ledwo co stawiał opór. I to nie były ostrza z zaklęć światła, a wręcz przeciwnie. Te cięły skórę, aż do samej kości.

Przez cały czas parłem do przodu, posyłając na boki ostrza lub dusząc wroga jego własną krwią. Nie obchodziło mnie czy ich zabijam, czy nie. Byłem wściekły i nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Czarodzieje w białych strojach padali jak muchy, jeden po drugim, kiedy koło nich przechodziłem. Niestety wojska było tak wiele, że nawet moja złość, nie sprawiła by, żebym ich wszystkich pokonał.

Dotarłem w końcu do Zaydena i nie zastanawiając długo, chwyciłem jego dłoń, po czym skierowałem nasze ręce w stronę ziemi.

- Razem - zdecydowałem.

Chłopak spojrzał mi w oczy, następnie przytakując głową.

- Razem - potwierdził.

Złączyliśmy naszą magię w jedność. Od razu wybrałem zaklęcie, a Zay bez sprzeciwu je przyjął, dlatego zaraz potem z ziemi pod stopami walczących czarodziejów jasnej strony zaczęły wyrastać pnącza, które skutecznie powalały wszystkich, zawijając się wokół nóg. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę, bo korzenie nagle rozprzestrzeniły się na dobre pół wojska wroga, a my rzucaliśmy zaklęcie tylko we dwójkę.

- Trzeba było spróbować z barierą - wytknąłem zielonookiemu, patrząc nadal jakie spustoszenie siała nasza magia, która jak widać oddzielnie może i jest silna, ale razem najwyraźniej jest nie do zatrzymania.

- No trzeba było - wyszeptał, podziwiając nasze dzieło.

Nie miałem pojęcia czy kiedyś w historii zdarzyło się, że moce tak na siebie działały. To było niesamowite.

Zapragnąłem się trochę pobawić, bo czułem, że teraz jestem zdolny do wszystkiego. Z małym, cwaniackim uśmiechem, zacząłem kierować pnącza tak, że te owijały się wokół szyi czarodziejów, a nie ich nóg.

- Dylan - skarcił mnie od razu zielonooki i z powrotem nakierował korzenie na nogi wrogów, psując mi zabawę.

- Sztywniak - skomentowałem pod nosem, co zapewne i tak doskonale usłyszał. - I gbur - dodałem po chwili, kątem oka widząc jak chłopak przewraca oczami.

- Skup się lepiej na zaklęciu i przy okazji wyjaśnij jak wlazłeś mi do głowy - nakazał, na co spojrzałem na niego ze zdziwieniem.

- Co? - nie rozumiałem w ogóle o czym mówi.

- Nie wiem jak to zrobiłeś, ale spotykam się z tym po raz pierwszy i powiem ci, że wcale nie jest to fajne uczucie, kiedy ktoś siedzi ci w głowie i mówi do ciebie - wyjaśnił, a ja nadal nie miałem pojęcia o co chodzi.

- Dobrze się czujesz? - spytałem szczerze zaniepokojony, bo może chłopak zużył już za dużo mocy i zaczyna gadać od rzeczy.

- Przestań, Dylan, bo wcale nie mam ochoty na żarty - stwierdził zirytowany.

- Tylko, że ja naprawdę nie wiem o czym mówisz - oznajmiłem, przez co to teraz Zay spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- To znaczy, że zwariowałem i słyszę głosy, których nie ma? - prychnął, po czym pokręcił głową.

- A co takiego niby mówiłem ci w głowie? - chciałem wiedzieć.

- Prosiłeś o przysłanie ci kogoś do pomocy i że wszyscy płoną - odpowiedział, na co z szoku straciłem na chwilę kontrolę nad zaklęciem, ale w porę Zayden utrzymał naszą magię w miejscu. - Co wyprawiasz? - skarcił.

- Chyba nie zwariowałeś, bo dokładnie o tym myślałem, stojąc na placu - wyznałem. - Może to ty mi siedzisz w głowie? Skąd niby wiedziałbyś co myślę? - zacząłem się zastanawiać.

- Niby jak bym miał siedzieć ci w głowie? - uniósł lekko głos, wkurzając się na to co powiedziałem.

- A jak ja miałbym siedzieć tobie w głowie? - wytknąłem.

- Nie mam pojęcia, ale to się robi, kurwa, coraz bardziej przerażające - stwierdził i tu musiałem przyznać mu rację.

To było w cholerę dziwne. Co prawda byłem wtedy połączony silnie ze swoją mocą, ale wiele razy byłem i nikt nigdy nie mówił, że słyszał moje myśli. A może wpływ ma to, że nasze moce tak zgranie się ze sobą łączą. Naprawdę nie miałem pojęcia co o tym sądzić.

Nie dane było mi się długo nad tym zastanawiać, bo nagle usłyszałem głośny gwar z tyłu i okrzyki bitewne.
Jak na zawołanie razem z Zaydenem odwróciliśmy się za siebie, lecz nadal trzymaliśmy się za ręce, nie przerywając połączenia.

- Harry - ucieszył się zielonooki, widząc biegnącego w naszą stronę mężczyznę na czele ogromnego wojska.

- Odwrót! - wykrzyczał ktoś z jasnej strony, orientując się w sytuacji.

- Nie możemy pozwolić im uciec - zdecydowałem, próbując jeszcze bardziej rozprzestrzenić pnącze, aby powstrzymać jak najwięcej osób przed użyciem zaklęcia przenoszącego do miejsca, które jest ci bliskie, najczęściej to dom.

- Wszystkich nie złapiesz - powiedział Zay, także robiąc to samo co ja. - Mamy większość z nich, więc armia Billa i tak będzie uboga - dodał w momencie, kiedy Harry minął nas i razem z wojskiem ruszyli na wroga. - Jeśli te resztki można nazwać armią - skomentował pod nosem.

Po chwili nie było już kogo łapać, ponieważ każdy z osobna został unieruchomiony przez korzenie, a mała część zdążyła uciec. Dlatego też, poczułem jak Zayden oddziela swoją magię od mojej, więc puściłem niechętnie jego dłoń.

Przypadkowo mój wzrok zatrzymał się na dymie, unoszącym się nad zgliszczami domów i nagle wszystko do mnie powróciło. Zielonooki naprawdę skutecznie odciągnął moje myśli od tego co tam się stało, ale teraz zacząłem to przeżywać na nowo. Tym bardziej, że dopiero teraz zauważyłem, iż niektórzy czarodzieje, którzy przybyli wraz z Harrym, klęczą na ziemi przy paru budynkach i wypłakują łzy.

- Dylan? - usłyszałem jak zza mgły głos Zaydena, ale nie potrafiłem się pozbierać i udawać, że wszystko jest w porządku.

Miałem gdzieś co chłopak sobie o mnie pomyśli, ale potrzebowałem tego jak płuca tlenu, więc bez namysłu rzuciłem się w jego stronę i zamknąłem jego ciało w mocnym, desperackim uścisku.

- Tego to się nie spodziewałem - wyznał z szokiem, lecz po paru sekundach położył niepewnie swoje dłonie na moich plecach.

Wiedziałem, że na pewno czuł się zbity z tropu, a po jakimś czasie będzie mi to zapewne wypominał, tak samo jak przytulenie Aidena, ale potrzebowałem w tym momencie jego bliskości, tak samo jak powiedzenia mu co mnie trapi.

- Oni tam zginęli - wyszeptałem drżącym głosem przy uchu zielonookiego. - Widziałem martwe niemowlę i nie mogę wyrzucić tego obrazu z głowy - wyznałem, zastanawiając się jednocześnie czy nie użyć magii i nie wymazać tego wspomnienia. - Nie zdołałem ich uratować - czułem wyrzuty sumienia, bo może mogłem bardziej się postarać. - I na dodatek moich rodziców popierdoliło - dodałem na koniec.

- Na pewno zrobiłeś wszystko co w twojej mocy - zapewnił. - I co mam rozumieć przez to, że twoich rodziców popierdoliło? - spytał, zaczynając robić małe ósemki palcami na moich plecach, zapewne z nudów, bo przytulam go nadal z całej siły i nie zamierzam puścić, dopóki się nie pozbieram.

- Ślepo służą Billowi i nic do nich nie dociera - wyjaśniłem, po czym przypomniałem sobie coś z rozmowy z mamą. - Aiden nas nie zdradził - poinformowałem chłopaka, bo to było dla niego ważne. - Wykluczyli go ze społeczności, ale nic więcej nie wiem

- Pójdziemy zaraz po Billa, to się dowiemy - zdecydował.

Postanowiłem w końcu puścić Zaydena, chociaż bardzo niechętnie, bo skoro chce wyruszyć zaraz, to nie będę marnował mu czasu.

Tak jak sądziłem, zrobiło mi się głupio, że się do niego przytuliłem, mimo że tego potrzebowałem. Nie bardzo wiedziałem jak się teraz zachować.

- Nie musi ci być głupio. Każdy z nas potrzebuje czasami pocieszenia - oznajmił, na co się zezłościłem momentalnie.

- Znowu czytasz mi w myślach? - wkurzyłem się, bo do cholery, to są chyba jakieś żarty.

- Nie wiem jak się czyta w myślach, gamoniu - upomniał. - Widzę po prostu po twojej minie, że ci głupio - sprostował, przez co zrobiło mi się jeszcze gorzej głupio niż wcześniej.

- Chodźmy po tego Billa - nakazałem, teraz będąc zły sam na siebie za debilizm.

Ja to zawsze muszę coś palnąć bez sensu.

Kiedy w końcu nauczę się więcej myśleć, a mniej gadać?

🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro