~21~
Przebudziłem się ze snu i utkwiłem wzrok w kolorowym suficie.
Mama Aurory przyjęła mnie wczoraj bardzo ciepło i pozwoliła zostać na noc, dlatego aktualnie leżałem na starej kanapie. Mała Bonnie również okazała się być słodką i zabawną dziewczynką. Bardzo je wszystkie polubiłem i byłem wdzięczny, że dzięki nim, nie musiałem wracać do Zaydena.
- Co robisz w moim domu? - usłyszałem nagle męski głos, przez co szybko podniosłem się do siadu.
- Harry? - byłem w szoku, bo on był ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał. - To twój dom? - zdziwiłem się.
- Tak, mój - potwierdził, nadal patrząc się na mnie pytająco. - Co tu robisz? - spytał.
- Siedzę, jak widać - wzruszyłem ramionami.
Harry zrobił groźną minę, na co w sumie mu się nie dziwiłem, bo ja to jak zwykle coś powiem, a dopiero potem pomyślę.
- Kochanie! - do małego saloniku wbiegła mama Aurory, po czym złożyła na policzku mężczyzny solidnego buziaka. - Pozwoliłam Dylanowi zostać. Wczoraj mocno się namęczył pomagając Aurorze z magią - wyjaśniła mu z uśmiechem.
- Pomogłeś jej? - niedowierzał przez chwilę, a następnie podszedł do mnie i wyciągnął swoją rękę. - Dziękuję - uścisnął mi dłoń. - Przez tę wojnę nie mam w ogóle czasu dla córek - wyjaśnił smutno. - Dobrze, że dziś to się skończy i będę mógł w końcu zająć się rodziną - rozweselił się momentalnie i przyciągnął kobietę do swojego boku.
- Och, no...Nie ma za co - wymamrotałem, nie mogąc uwierzyć, że zaprzyjaźniłem się akurat z córką głównego generała wojsk oraz prawej ręki przywódcy.
Ja to mam, kurwa, szczęście.
- Aiden wyrusza zaraz do Billa. Nie powinieneś przy tym być? - upomniał mnie mężczyzna, gdy już skończył przytulać żonę.
- Wątpię, że mnie tam potrzebują - prychnąłem.
- Nie rozumiem czemu jesteś taki wściekły. Zay wybrał przecież twój plan, to na co się boczysz? - skarcił lekko.
Podniosłem na niego swoje zdziwione spojrzenie.
- Słucham? - poprosiłem o powtórzenie, bo chyba się przesłyszałem.
- Wczoraj gdy się pokłóciliście, Zay po chwili stwierdził, że jesteś najbardziej denerwującą osobą z jaką kiedykolwiek miał do czynienia, ale masz rację i wybrał twój plan, żeby ukryć oddziały - wyjaśnił Harry. - Nie mówił ci?
- A to gnój! - zerwałem się z kanapy. - Wiesz, jednak do nich dołączę - zdecydowałem, będąc mocno wściekły na zielonookiego.
- Są przy granicy! - krzyknął za mną, gdy skierowałem się do drzwi wyjściowych.
Rozpierała mnie czysta złość. Zayden darł się na mnie, że się rządzę, a jednak wybrał mój plan, bo był lepszy, ale nie potrafił się do tego przyznać, więc dalej zachowywał się jak sfochowane dziecko. Doprawdy żałosne.
* * *
W drodze do granicy zdążyłem nieco ochłonąć i w sumie cieszyłem się z tego, bo zobaczyłem Zaydena z bratem koło ciemnego samochodu w towarzystwie wielu osób, i gdybym nadal był tak bardzo wściekły jak jeszcze chwilę temu, to na pewno zacząłbym się wydzierać na zielonookiego, przez co zrobiłbym z siebie debila przed tymi wszystkimi czarodziejami.
Gdy zatrzymałem się koło nich, Aiden od razu spojrzał na mnie i posłał mi mały uśmiech.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz, ale jak widać nie mogłeś się ze mną nie pożegnać - stwierdził żartobliwie, a następnie przytulił mnie krótko.
Byłem lekko zdziwiony jego zachowaniem, bo przecież nie jesteśmy w jakichś zażyłych relacjach, a mimo tego chłopak traktuje mnie jak przyjaciela. Zupełnie nie ma problemów z okazywaniem uczuć, czego strasznie mu zazdroszczę.
- Tylko nie spapraj tego - powiedziałem z lekkim rozbawieniem.
- Spokojna twoja głowa, jestem zajebistym aktorem, pamiętasz? - upomniał i musiałem przyznać mu rację, bo przecież przez dwa lata grał mojego współlokatora. - Trzymajcie się, gołąbeczki! - puścił nam oczko, po czym wsiadł do samochodu i odpalił silnik.
Patrzyłem jeszcze przez chwilę jak odjeżdża, a potem spojrzałem na Zaydena.
- Musimy poważnie porozmawiać - poinformowałem.
- Tylko szybko, bo nie mam czasu. Muszę zaraz wysłać pierwszą linię pod granicę wroga - oznajmił głosem pozbawionym wszelkich emocji.
Znowu założył tę swoją maskę obojętności, zupełnie jak przy rozmowie z Aidenem.
- Co się z tobą dzieje? Wybierasz mój plan, a i tak traktujesz mnie jak gówno. Mieliśmy działać razem - upomniałem, starając się z całych sił, by nie wybuchnąć.
- Niepotrzebnie się uniosłem, wybacz - odrzekł, ale wcale nie widziałem po nim, że czegokolwiek żałuje, nawet nie patrzył mi w twarz, gdy do mnie mówił, tylko jego wzrok prześlizgiwał się po okolicy. - To już się nie powtórzy, trzeba skupić się na najważniejszej sprawie, a nie na naszej niechęci do siebie - dodał, a następnie odwrócił się w tył i spojrzał na zbierające się do wymarszu oddziały. - To wszystko? - spytał niecierpliwie.
- Idę na końcu z najsłabszą grupą - zdecydowałem, obrzucając go lodowatym wzrokiem. - Teraz to wszystko - rzuciłem przez ramię, kiedy zacząłem odchodzić od zielonookiego.
Nie wiem czy ktoś mógłby sobie wyobrazić co ja teraz czuje. Zauroczyłem się w Zaydenie, gdy tylko zobaczyłem go na zdjęciu i od tamtej pory cały czas o nim myślałem, dopóki nie wymazali mi wspomnień. Poznałem chłopaka jako Tony i wszystko było fajnie, a teraz gdy jestem sobą już nie jest. To przykre, kiedy wolą cię jako przerażoną, naiwną beksę, niż jako prawdziwego siebie.
To naprawdę bardzo przykre.
Szybko znalazłem odpowiednią grupę osób i tam się właśnie skierowałem. Usiadłem na starych, rozwalających się schodach od jednego z domów, tuż przy tłumie najsłabszych czarodziejów.
- Nie pomyliły ci się szeregi? - usłyszałem pytanie od jednego z nich, więc uniosłem wzrok i zobaczyłem, że prawie wszyscy przyglądają mi się ze zdziwieniem.
- Nie, to moje miejsce - odparłem.
- Dylan? - nagle z tłumu wyszła Aurora i od razu podbiegła do mnie. - Czemu nie idziesz na początku? - usiadła obok.
- Bo idę z tobą - powiedziałem, na co uśmiechnęła się lekko.
- Cieszę się, ale chyba powinieneś być tam wcześniej, żeby rozeznać się w sytuacji i powtórzyć jeszcze raz plan - stwierdziła.
- Nawet go nie znam - wyznałem, schylając głowę w dół, przytrzymując ją dłońmi. - Zay nie za bardzo chce ze mną gadać. Nie wiem co planuje, nie wiem czy mam tam wejść razem z nim, nie wiem co mam w ogóle robić. Mam już tego wszystkiego dość - wyrzuciłem z siebie, zaciskając mocno powieki.
Poczułem jak Aurora kładzie mi swoją rękę na ramieniu w geście pocieszenia. Cieszyłem się, że ją mam.
- Dasz radę - zapewniła. - Jesteś silniejszy od nas wszystkich i wierzę w ciebie, a skoro Zayden chce poprowadzić to sam, to ty improwizuj i postaw sobie za cel aby wygrać tę wojnę - rzekła łagodnie i z ogromnym ciepłem.
Uniosłem głowę, chcąc spojrzeć jej prosto w oczy.
- Wygramy - obiecałem.
🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro