Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~2~

Starałem się bardzo dostosować do nakazu Aidena i siedzieć cicho, ale gdy tylko ujrzałem, że zbliżamy się do wielkiej, strzeżonej bramy, nie wytrzymałem.

- Zgłupiałeś? To teren czarodziejów, nie wpuszczą mnie tam - powiedziałem z przejęciem i strachem.

- Miałeś się zamknąć - upomniał mnie.

- Jestem człowiekiem! Co ty sobie wyobrażasz? Że przewieziesz mnie od tak przez granicę? - niedowierzałem.

W ogóle nie miałem pojęcia co się dzieje. Mózg mi się wyłączył już z tego wszystkiego i nie potrafiłem myśleć logicznie, żeby chociaż w połowie zrozumieć co tu się odkurwia.

Aiden mi nie odpowiedział. Podjechał do jednego ze strażników, na co ten spojrzał krótko na niego, a później na mnie i machnął ręką, abyśmy jechali dalej.

Obejrzałem się z szokiem w tył na znikające w oddali wielkie wrota od bramy.

Wpuszczają tu jednak ludzi?

- Masz jeszcze jakieś pytanie? - zaśmiał się cicho pod nosem mój współlokator.

- Tak...CO TU SIĘ, KURWA, ODPIERDALA?! - wybuchnąłem.

- Mogę tylko się domyślać jak się czujesz, ale wierz mi, niedługo wszystkiego się dowiesz - obiecał, po czym skupił z powrotem na drodze.

Oparłem się ponownie o siedzenie i wziąłem kilka głębokich wdechów, by się uspokoić.

Minęło gdzieś z dziesięć minut, może piętnaście, kiedy samochód w końcu się zatrzymał.

Uniosłem wzrok na szybę, za którą zobaczyłem wielkie schody do pięknego, białego domu i pełno strażników, stojących przy wejściu.

- Aiden? - zaczynałem panikować.

Chłopak bez słowa wysiadł z auta, po czym otworzył drzwi mi. Serce miałem przy samym gardle, ale wysiadłem niezdarnie z samochodu. Współlokator złapał mnie pod rękę i zaczął prowadzić po schodach. O dziwo, strażnicy wpuścili nas do środka bez żadnego problemu.

Zaraz po przekroczeniu progu, znaleźliśmy się w jasnym korytarzu. Jakiś chłopak stał przy drzwiach z lewej strony i gdy tylko na mnie spojrzał, uśmiechnął się szeroko.

- Dobrze cię znowu widzieć, Dylan - przywitał się jak ze starym przyjacielem, tyle że ja go za cholerę nie znałem.

Posłałem pytające spojrzenie Aidenowi, lecz ten tylko prowadził mnie dalej w głąb korytarza, a po chwili zatrzymał przy jednych z drzwi.

- Nie mogę z tobą tam wejść, ale będę czekał dokładnie tutaj gdzie stoję, także nie panikuj, okej? - poprosił, a następnie otworzył mi drzwi i wepchnął delikatnie do środka.

Rozejrzałem się po jasnym pomieszczeniu. Mój wzrok od razu przykuły białe piórka, latające sobie w kącie, jakby były zaczarowane. I pewnie były.

- Piękne, prawda? - podskoczyłem w miejscu na dźwięk czyjegoś głosu.

Okazało się, że za mną ktoś stał, a gdy odwróciłem się i przyjrzałem mężczyźnie, doznałem kolejnego już dziś szoku.

- Pasterz? - wyjąkałem z paniką.

- Ludzie tak na mnie mówią, ty nie musisz - podszedł do biurka na środku pokoju, a następnie zasiadł za nim. - Mów mi Bill - oznajmił łagodnie.

- Dowiem się w końcu, co ja tu robię? - zapytałem niepewnie, bo nadal bałem się i nie wiedziałem co się dzieje.

- Po to tu właśnie jesteś - posłał mi mały uśmiech. - Siadaj - wskazał na krzesło po drugiej stronie biurka. - To będzie ciężka rozmowa - zapowiedział.

Usłuchałem go grzecznie i zająłem wskazane miejsce. Czekałem aż starszy mężczyzna mi wszystko wyjaśni, ale on tylko siedział i patrzył na mnie.

- Wybacz - westchnął po chwili. - Tak długo cię nie widziałem - wyjaśnił swoje zachowanie.

- Dlaczego każdy mnie tu zna, a ja nikogo? - zapytałem z lekką pretensją w głosie.

- Dylan...- zaczął.

- Mam na imię Tony. - poprawiłem go szybko.

Bill potarł sobie skronie palcami i odnosił wrażenie załamanego.

- Nie wiem jak ci to wyjaśnić, abyś nie wpadł w panikę, ale spróbuje ci powiedzieć wszystko jak najdelikatniej - zdecydował, po czym spojrzał mi prosto w oczy. - Nazywasz się Dylan Lancaster. Urodziłeś się ósmego lutego tutaj w tym budynku - rozłożył ręce na boki. - I jesteś pełnokrwistym czarodziejem. I zanim mi przerwiesz...- zobaczył że już otwieram usta, aby się wtrącić. - Myślisz, że jesteś człowiekiem, bo twoje moce są zablokowane, a wspomnienia wymazane - wyjaśnił.

- Nie, to jakiś żart - pokręciłem głową.

- Wymazali ci wspomnienia i dali fałszywe. Chroniliśmy cię przez te dwa lata, a w między czasie pracowaliśmy nad tym, aby przywrócić ci pamięć, lecz na marne. Nadal nie wiemy jak to zrobić. Ciemna strona postarała się aż za dobrze - oznajmił smutnym tonem.

- Ciemna strona wymazała mi niby wspomnienia? Po co? - zapytałem, w głębi śmiejąc się z tego, co mówił.

- Bo jako jedyny równasz się siłą z Lucyferem, jak go wy ludzie nazywacie - wytłumaczył. - Jesteś jedyną osobą, która może go pokonać, dlatego dobrze by było gdybyś odzyskał wspomnienia, lecz skoro narazie to niemożliwe, musisz wierzyć mi na słowo, bo jeśli tego nie zrobisz, będziesz w wielkim niebezpieczeństwie - powiedział z powagą, na co trochę zdygałem. - Odblokujemy ci twoją moc, kiedy przetrawisz sobie wszystko na spokojnie - dodał jeszcze.

- Nie - nie zgodziłem się. - Nie odblokujecie mi mocy, bo żadnej nie mam. Nazywam się Tony Anderson. Urodziłem się osiemnastego lipca w Illinois. Moi rodzice oddali mnie do sierocińca. Nigdy ich nie poznałem. - zacząłem wymieniać.

- Twoi rodzice żyją i są tutaj - przerwał mi.

- Nie - pokręciłem głową przecząco. - Nie wierzę w to wszystko

- Daj sobie czas, Dylan - posłał mi łagodne spojrzenie.

- Nazywam się Tony! - zerwałem się z krzesła, po czym opuściłem szybko pokój.

Nie chciałem słuchać już tych bzdur. To nie może być prawda! Przecież pamiętam całe swoje życie tak, jakby to było wczoraj. I co? To wszystko jest fałszywe?

- Wszystko okej? - zaczepił mnie Aiden, gdy tylko wszedłem na korytarz.

- Nie, wracam do domu - zdecydowałem i zacząłem iść do wyjścia.

- Ej! Nie możesz! Nie jesteś tam już bezpieczny! - chłopak pobiegł za mną i po chwili zatrzymał, łapiąc moje ramię.

- A co niby mi grozi? Bezdomność? - prychnąłem.

- Mroczna strona ci grozi, Dylan. Zrozum to wreszcie - oznajmił bardzo poważnym tonem.

- Tony, nie żaden Dylan - poprawiłem. - A ty w ogóle nazywasz się Aiden czy twoje imię jest tak samo fałszywe jak to, że jesteś zwyczajnym studentem? - spytałem, widząc już tylko same kłamstwa wokół siebie.

- To moje prawdziwe imię - zapewnił, po czym westchnął cicho. - Chodź, musimy pogadać - pociągnął mnie w stronę jakichś schodów, prowadzących na górę.

- A może ja nie chcę? - miałem już serdecznie dość, lecz mimo wszystko, wszedłem po schodach za chłopakiem, bo jego uścisk na moim nadgarstku był silny.

- Zamknij się i słuchaj - nakazał mi, po czym usiadł na jednej z białych ławek, puszczając w końcu moją rękę.

Spojrzałem przed siebie i mnie zatkało. Przed ławkami znajdowała się ogromna szyba, a za nią rozpościerał się piękny ogród. I może było by to mało ciekawe, gdyby nie motyle latające wszędzie po całym ogrodzie, oraz bańki mydlane pojawiające się znikąd.

No tak...magia.

- Nie myśl sobie, że łatwo było mi na ciebie wrzeszczeć i udawać jakiegoś nadętego bufona - na ziemię sprowadził mnie głos Aidena.

Spojrzałem w dół schodów. Mogłem stąd wyjść i mieć tę całą sprawę w dupie.
Ale mogłem też usiąść koło swojego współlokatora i czegoś się dowiedzieć.
Postanowiłem zrobić to drugie, ponieważ i tak nie miałem dokąd pójść.

- Opowiedz mi o Dylanie - poprosiłem.

🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro