~1~
Siedziałem przy oknie, opierając głowę o parapet i patrzyłem jak krople deszczu płyną w dół po szybie.
Niedługo potem, kątem oka zerknąłem na palący się monitor laptopa na którym wyświetlone były moje notatki do wykucia na pamięć. Westchnąłem cicho i zaraz znów wróciłem wzrokiem do okna.
- Boże, błagam, pomóż mi przetrwać jakoś to wszystko - wyszeptałem, czując jak zbiera mi się na łzy, lecz szybko je w sobie stłumiłem, kiedy usłyszałem krótkie pukanie do drzwi.
Natychmiast wyprostowałem się na krześle, a w progu pojawił się mój współlokator.
- Jutro trzeba zapłacić czynsz - przypomniał.
- Mam dużo nauki - pochyliłem się nad laptopem. - Na uczelni zaczął się sajgon - westchnąłem, kompletnie pozbawiony nadziei na poprawę swojego życia. - No i straciłem pracę - przyznałem się w końcu i czekałem na wybuch złości chłopaka.
- Zajebiście - westchnął, po czym oparł czoło o futrynę. - Wywalą nas, wiesz?
Przełknąłem ciężko ślinę i niepewnie spojrzałem na niego.
- Wywalą, kurwa! - wykrzyczał, następnie kopiąc mocno w szafkę z której coś spadło, ale byłem zbyt przerażony, aby zauważyć co. - Dociera to do ciebie w ogóle?! - czekał, aż cokolwiek powiem, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. - Jesteś żałosny - pokręcił głową, a następne co zrobił, to trzasnął mocno drzwiami, zostawiając mnie samego ze sobą.
Spuściłem wzrok na swoje dłonie. Z nerwów zacząłem bawić się palcami.
Nienawidzę swojego życia.
* * *
Wskazówki zegara przesuwały się wkurwiająco wolno. W ogóle nie słuchałem o czym mówił profesor. Wzrok miałem utkwiony w tych małych, podłużnych strzałkach, które odliczały spierdalający czas.
- Panie Anderson! - głośny krzyk sprowadził mnie na ziemię. - Mówię przecież do pana! Zapraszam do mnie - nakazał mi profesor.
Rozejrzałem się po sali i okazało się, że jest prawie pusta. Wykład się skończył, czego nawet nie zauważyłem.
Chwyciłem torbę i jak najszybciej podbiegłem do biurka.
- To pana, tak? - wyciągnął w moją stronę plik zapisanych kartek, po czym ku mojemu szokowi, wrzucił całość do kosza, nie patrząc przy tym w ogóle na mnie. - Do poprawy - burknął.
Sparaliżowało mnie. Tyle czasu poświęciłem, potu i nerwów. Straciłem pracę przez to wszystko i co za to dostaję?
- Co tak stoisz? Praca jest źle napisana, co ja ci na to poradzę? - dopowiedział niemiło, a ja nie chcąc jeszcze bardziej się pogrążać, opuściłem salę.
Wszystko przepadło. Nie miałem pracy, nie miałem przyszłości, a za chwilę jeszcze stracę mieszkanie, bo nie mam na czynsz. Normalny człowiek pożyczył by od rodziny czy przyjaciół, ale ja nie mam nikogo. Jestem zupełnie sam na tym świecie. Wychowałem się w sierocińcu. Nikt nigdy nie chciał mnie adoptować.
Koniec tego! Dziś to się skończy!
Zmieniłem kierunek po wyjściu z uczelni i zamiast kierować się do domu, poszedłem do apteki.
Dzwonek nad drzwiami wydał z siebie krótki brzdęk. We wnętrzu małego pomieszczenia było przyjemnie ciepło i jasno.
Na ścianie po prawej wisiał mały telewizor i to na nim skupiłem wzrok.
- Miło mi dziś gościć w studiu mistrza magii, nazywanego przez wszystkich ludzi "Pasterzem" - poinformował, ubrany w dobrze skrojony garnitur, prowadzący programu, po czym zwrócił się bezpośrednio do starszego mężczyzny w białym stroju. - Społeczeństwo bardzo niepokoi fakt, że czarodziejów przechodzących na ciemną stronę jest coraz więcej, co Pan o tym powie?
- Staramy się jak tylko możemy was chronić i plotki o tym, że czarna magia zaczyna wygrywać tę wojnę jest nieprawdziwa - wyrecytował jak wyuczoną formułkę.
- Wczoraj zginęło dwadzieścia czarodziejów...- zaczął prowadzący.
- To także nieprawdziwa informacja - przerwał mu.
- Ludzie nie mają jak się obronić. Naszą broń atomową zamieniacie w brokat! - wypomniał z uśmiechem kpiny prezenter - Czy macie w ogóle jakiś plan działania? Jak zamierzacie pokonać ciemną stronę? - chciał wiedzieć.
- Nie mogę zdradzać planu działania. Mogę zapewnić jednak, że mamy wszystko pod kontrolą - mężczyzna posłał wymuszone spojrzenie w stronę kamery.
- A co z waszą tajną bronią? Wykorzystacie ją w końcu? - padło pytanie i starszy pan zmienił swoje nastawienie gwałtownie.
- Nic nie wiem o tajnej broni - spoważniał.
- Ciemna strona od niedawna aż huczy tym, że wie iż ukrywacie coś potężnego - nie dawał za wygraną prowadzący. - Czy ta broń jest potężniejsza od Lucyfera? - z każdym nowym pytaniem, Pasterz bladł coraz bardziej na twarzy. - Bo przecież każdy wie, że nawet pan jako mistrz magii nie jest tak mocny jak Lucyfer. Niby dlaczego ludzie dali mu taki przydomek? Ten czarodziej to zło wcielone, a wy nie zamierzacie nic z tym zrobić - ciągnął dalej, pogrążając mężczyznę.
- Dziękuję za wywiad - Pasterz wstał i zniknął szybko z pola zasięgu kamery.
- Lucyfer to najpotężniejszy czarodziej na świecie. Czas się przyznać, że nie macie z nim szans! - krzyknął za nim prezenter, po czym spojrzał prosto w kamerę. - Sami Państwo widzicie, jesteśmy zgubieni - dokończył, po czym wyświetliło się logo programu.
Pokręciłem na to wszystko głową. Zamiast uspokajać ludzi, telewizja sieje panikę. Prowadzący mógł równie dobrze krzyknąć "Ludzie wszyscy zginiemy! To nasz koniec!".
- Kupujesz coś, czy przyszedłeś oglądać telewizję? - od ekranu oderwał mnie głos aptekarki.
Podszedłem do lady i wyrzuciłem z kieszeni na blat wszystkie pieniądze jakie jeszcze mi zostały.
- Ile przeciwbólowych kupię za to? - spytałem bezpośrednio, od razu przechodząc do rzeczy.
- Z jakieś trzy pudełka - spojrzała na pieniądze.
- Poproszę - zdecydowałem szybko.
Dziś to wszystko nareszcie się skończy.
* * *
Wszedłem do mieszkania. Klucze rzuciłem na szafkę i od razu ruszyłem do swojego pokoju, nie chcąc spotkać Aidena. Nie mam ochoty słyszeć znowu jak bardzo żałosny jestem.
Wypakowałem leki na parapet i zacząłem wyjmować pojedyńcze tabletki z opakowań. Po chwili nazbierała się ich cała garść.
Patrzyłem na białe pigułki w mojej dłoni i uśmiechnąłem się gorzko.
Zakończenie żałosnego życia, równie żałośnie.
- No to...- złapałem za butelkę z wodą. - Na zdrowie - bąknąłem z sarkazmem.
- Tony, chodź tu natychmiast! - usłyszałem, gdy już przykładałem usta do tabletek.
Przeklnąłem cicho, po czym odłożyłem wszystkie pigułki na parapet.
Nawet zabić się w spokoju nie można.
Wyszedłem z pokoju i moim oczom ukazał się Aiden w towarzystwie właściciela mieszkania.
Spuściłem wzrok na podłogę. Nie wiedziałem jak mu powiedzieć, że nie mamy na czynsz.
- No? I gdzie są pieniądze? Umawialiśmy się na początek miesiąca - odezwał się starszy mężczyzna.
- Wie pan, pojawił się pewien problem...- zaczął mój współlokator, lecz przerwał mu dźwięk telefonu. - Przepraszam - spojrzał na ekran. - To ważne - odebrał połączenie. - Co jest? - zapytał od razu do słuchawki. - Ale to już? Mogę wiedzieć czemu? - Aiden wydawał się być jednocześnie przerażony i podekscytowany. - Tak, wiem, że oni wiedzą o nim, ale myślałem, że jeszcze trochę poczekamy. Rozumiem, przywiozę go ze sobą - zakończył połączenie, po czym spojrzał na pana Parkera. - Śpij - nakazał mu i już miałem zapytać co on pierdoli, ale nagle starszy pan osunął się po ścianie, chrapiąc głośno w niebogłosy.
Oderwałem swój zszokowany wzrok od mężczyzny i spojrzałem na Aidena.
- Nie jesteś już tu bezpieczny. Wiem, że nie wiesz o czym mówię, ale zaufaj mi i chodź ze mną - oznajmił i kiedy nadal nie ruszyłem się z miejsca, zbyt przerażony i zdezorientowany, aby zrobić cokolwiek, chłopak złapał mnie pod rękę i wyprowadził na siłę z mieszkania.
- Co zrobiłeś panu Parkerowi? Jesteś czarodziejem? - wymamrotałem, siedząc już w jakimś samochodzie, które widziałem pierwszy raz na oczy. - Skąd masz prawo jazdy? - niedowierzałem, gdy zasiadł za kierownicą.
On nigdy nie miał prawka. Tak mi przynajmniej mówił.
- Masz dużo pytań, ale daruj sobie, bo na żadne nie odpowiem. Nie mamy na to czasu. Później ci wyjaśnię wszystko, a teraz się zamknij, Dylan - zerknął krótko na mnie.
Kim jest Dylan?
🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro