Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~1~

Siedziałem przy oknie, opierając głowę o parapet i patrzyłem jak krople deszczu płyną w dół po szybie.
Niedługo potem, kątem oka zerknąłem na palący się monitor laptopa na którym wyświetlone były moje notatki do wykucia na pamięć. Westchnąłem cicho i zaraz znów wróciłem wzrokiem do okna.

- Boże, błagam, pomóż mi przetrwać jakoś to wszystko - wyszeptałem, czując jak zbiera mi się na łzy, lecz szybko je w sobie stłumiłem, kiedy usłyszałem krótkie pukanie do drzwi.

Natychmiast wyprostowałem się na krześle, a w progu pojawił się mój współlokator.

- Jutro trzeba zapłacić czynsz - przypomniał.

- Mam dużo nauki - pochyliłem się nad laptopem. - Na uczelni zaczął się sajgon - westchnąłem, kompletnie pozbawiony nadziei na poprawę swojego życia. - No i straciłem pracę - przyznałem się w końcu i czekałem na wybuch złości chłopaka.

- Zajebiście - westchnął, po czym oparł czoło o futrynę. - Wywalą nas, wiesz?

Przełknąłem ciężko ślinę i niepewnie spojrzałem na niego.

- Wywalą, kurwa! - wykrzyczał, następnie kopiąc mocno w szafkę z której coś spadło, ale byłem zbyt przerażony, aby zauważyć co. - Dociera to do ciebie w ogóle?! - czekał, aż cokolwiek powiem, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. - Jesteś żałosny - pokręcił głową, a następne co zrobił, to trzasnął mocno drzwiami, zostawiając mnie samego ze sobą.

Spuściłem wzrok na swoje dłonie. Z nerwów zacząłem bawić się palcami.

Nienawidzę swojego życia.

* * *

Wskazówki zegara przesuwały się wkurwiająco wolno. W ogóle nie słuchałem o czym mówił profesor. Wzrok miałem utkwiony w tych małych, podłużnych strzałkach, które odliczały spierdalający czas.

- Panie Anderson! - głośny krzyk sprowadził mnie na ziemię. - Mówię przecież do pana! Zapraszam do mnie - nakazał mi profesor.

Rozejrzałem się po sali i okazało się, że jest prawie pusta. Wykład się skończył, czego nawet nie zauważyłem.
Chwyciłem torbę i jak najszybciej podbiegłem do biurka.

- To pana, tak? - wyciągnął w moją stronę plik zapisanych kartek, po czym ku mojemu szokowi, wrzucił całość do kosza, nie patrząc przy tym w ogóle na mnie. - Do poprawy - burknął.

Sparaliżowało mnie. Tyle czasu poświęciłem, potu i nerwów. Straciłem pracę przez to wszystko i co za to dostaję?

- Co tak stoisz? Praca jest źle napisana, co ja ci na to poradzę? - dopowiedział niemiło, a ja nie chcąc jeszcze bardziej się pogrążać, opuściłem salę.

Wszystko przepadło. Nie miałem pracy, nie miałem przyszłości, a za chwilę jeszcze stracę mieszkanie, bo nie mam na czynsz. Normalny człowiek pożyczył by od rodziny czy przyjaciół, ale ja nie mam nikogo. Jestem zupełnie sam na tym świecie. Wychowałem się w sierocińcu. Nikt nigdy nie chciał mnie adoptować.

Koniec tego! Dziś to się skończy!

Zmieniłem kierunek po wyjściu z uczelni i zamiast kierować się do domu, poszedłem do apteki.

Dzwonek nad drzwiami wydał z siebie krótki brzdęk. We wnętrzu małego pomieszczenia było przyjemnie ciepło i jasno.
Na ścianie po prawej wisiał mały telewizor i to na nim skupiłem wzrok.

- Miło mi dziś gościć w studiu mistrza magii, nazywanego przez wszystkich ludzi "Pasterzem" - poinformował, ubrany w dobrze skrojony garnitur, prowadzący programu, po czym zwrócił się bezpośrednio do starszego mężczyzny w białym stroju. - Społeczeństwo bardzo niepokoi fakt, że czarodziejów przechodzących na ciemną stronę jest coraz więcej, co Pan o tym powie?

- Staramy się jak tylko możemy was chronić i plotki o tym, że czarna magia zaczyna wygrywać tę wojnę jest nieprawdziwa - wyrecytował jak wyuczoną formułkę.

- Wczoraj zginęło dwadzieścia czarodziejów...- zaczął prowadzący.

- To także nieprawdziwa informacja - przerwał mu.

- Ludzie nie mają jak się obronić. Naszą broń atomową zamieniacie w brokat! - wypomniał z uśmiechem kpiny prezenter - Czy macie w ogóle jakiś plan działania? Jak zamierzacie pokonać ciemną stronę? - chciał wiedzieć.

- Nie mogę zdradzać planu działania. Mogę zapewnić jednak, że mamy wszystko pod kontrolą - mężczyzna posłał wymuszone spojrzenie w stronę kamery.

- A co z waszą tajną bronią? Wykorzystacie ją w końcu? - padło pytanie i starszy pan zmienił swoje nastawienie gwałtownie.

- Nic nie wiem o tajnej broni - spoważniał.

- Ciemna strona od niedawna aż huczy tym, że wie iż ukrywacie coś potężnego - nie dawał za wygraną prowadzący. - Czy ta broń jest potężniejsza od Lucyfera? - z każdym nowym pytaniem, Pasterz bladł coraz bardziej na twarzy. - Bo przecież każdy wie, że nawet pan jako mistrz magii nie jest tak mocny jak Lucyfer. Niby dlaczego ludzie dali mu taki przydomek? Ten czarodziej to zło wcielone, a wy nie zamierzacie nic z tym zrobić - ciągnął dalej, pogrążając mężczyznę.

- Dziękuję za wywiad - Pasterz wstał i zniknął szybko z pola zasięgu kamery.

- Lucyfer to najpotężniejszy czarodziej na świecie. Czas się przyznać, że nie macie z nim szans! - krzyknął za nim prezenter, po czym spojrzał prosto w kamerę. - Sami Państwo widzicie, jesteśmy zgubieni - dokończył, po czym wyświetliło się logo programu.

Pokręciłem na to wszystko głową. Zamiast uspokajać ludzi, telewizja sieje panikę. Prowadzący mógł równie dobrze krzyknąć "Ludzie wszyscy zginiemy! To nasz koniec!".

- Kupujesz coś, czy przyszedłeś oglądać telewizję? - od ekranu oderwał mnie głos aptekarki.

Podszedłem do lady i wyrzuciłem z kieszeni na blat wszystkie pieniądze jakie jeszcze mi zostały.

- Ile przeciwbólowych kupię za to? - spytałem bezpośrednio, od razu przechodząc do rzeczy.

- Z jakieś trzy pudełka - spojrzała na pieniądze.

- Poproszę - zdecydowałem szybko.

Dziś to wszystko nareszcie się skończy.

* * *

Wszedłem do mieszkania. Klucze rzuciłem na szafkę i od razu ruszyłem do swojego pokoju, nie chcąc spotkać Aidena. Nie mam ochoty słyszeć znowu jak bardzo żałosny jestem.

Wypakowałem leki na parapet i zacząłem wyjmować pojedyńcze tabletki z opakowań. Po chwili nazbierała się ich cała garść.

Patrzyłem na białe pigułki w mojej dłoni i uśmiechnąłem się gorzko.

Zakończenie żałosnego życia, równie żałośnie.

- No to...- złapałem za butelkę z wodą. - Na zdrowie - bąknąłem z sarkazmem.

- Tony, chodź tu natychmiast! - usłyszałem, gdy już przykładałem usta do tabletek.

Przeklnąłem cicho, po czym odłożyłem wszystkie pigułki na parapet.

Nawet zabić się w spokoju nie można.

Wyszedłem z pokoju i moim oczom ukazał się Aiden w towarzystwie właściciela mieszkania.
Spuściłem wzrok na podłogę. Nie wiedziałem jak mu powiedzieć, że nie mamy na czynsz.

- No? I gdzie są pieniądze? Umawialiśmy się na początek miesiąca - odezwał się starszy mężczyzna.

- Wie pan, pojawił się pewien problem...- zaczął mój współlokator, lecz przerwał mu dźwięk telefonu. - Przepraszam - spojrzał na ekran. - To ważne - odebrał połączenie. - Co jest? - zapytał od razu do słuchawki. - Ale to już? Mogę wiedzieć czemu? - Aiden wydawał się być jednocześnie przerażony i podekscytowany. - Tak, wiem, że oni wiedzą o nim, ale myślałem, że jeszcze trochę poczekamy. Rozumiem, przywiozę go ze sobą - zakończył połączenie, po czym spojrzał na pana Parkera. - Śpij - nakazał mu i już miałem zapytać co on pierdoli, ale nagle starszy pan osunął się po ścianie, chrapiąc głośno w niebogłosy.

Oderwałem swój zszokowany wzrok od mężczyzny i spojrzałem na Aidena.

- Nie jesteś już tu bezpieczny. Wiem, że nie wiesz o czym mówię, ale zaufaj mi i chodź ze mną - oznajmił i kiedy nadal nie ruszyłem się z miejsca, zbyt przerażony i zdezorientowany, aby zrobić cokolwiek, chłopak złapał mnie pod rękę i wyprowadził na siłę z mieszkania.

- Co zrobiłeś panu Parkerowi? Jesteś czarodziejem? - wymamrotałem, siedząc już w jakimś samochodzie, które widziałem pierwszy raz na oczy. - Skąd masz prawo jazdy? - niedowierzałem, gdy zasiadł za kierownicą.

On nigdy nie miał prawka. Tak mi przynajmniej mówił.

- Masz dużo pytań, ale daruj sobie, bo na żadne nie odpowiem. Nie mamy na to czasu. Później ci wyjaśnię wszystko, a teraz się zamknij, Dylan - zerknął krótko na mnie.

Kim jest Dylan?

🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro