Rozdział 3
Vasari jęknął z głodu, czując, jak jego brzuch wydaje głośne sprzeciwy wobec dalszej wędrówki. Ciało z minuty na minutę dawało coraz wyraźniej znać mężczyźnie, że nie zniesie kolejnego kroku. Pęcherz pełny, żołądek pusty, oddech coraz bardziej przerywany, suchość w ustach, zmęczenie mięśni. Fae nie wiedział, za co ma się zabrać najpierw, aby odciążyć trochę boleści ciała. Rozejrzał się po lesie i z ulgą stwierdził, że nikogo nie ma, a teren stał się bardziej stabilny, bez ukrytych jezior pod mchem czy siedlisk węży. Suche tereny nie sprzyjały wylęgowi jaj i poszukiwaniu pożywienia. Mężczyzna jeszcze raz rozejrzał się wokół, po czym sfrustrowany kucnął na rozszerzonych nogach i podniósł suknie do góry. Wcześniej zdążył ściągnąć i odłożyć na bok spodnie, jakie dziewczyna miała założone. Z ulgą poczuł jak jego ciało robi się lekkie, a pęcherz pusty. Kiedy skończył podniósł się i przeskoczył na lewą stronę, szybko naciągnął spodnie i oparł się o drzewo. Wyraźnie zadowolony rozmasował dolną partię brzucha. Skurcze, jakie odczuwał, zanim zdecydował się załatwić, ustąpiły. Vasari odhaczył jeden punkt ze swojej listy i skupił się na następnym. Jedzeniu. Potrzebował znaleźć coś, czym mógł uciszyć burczenie w brzuchu. Owoce rosnące dziko w tym miejscu dla ludzi były trujące. Więc nie sądził, by zaspokoił głód w najbliższym czasie. Odepchnął się od pnia drzewa i chwiejnym krokiem na nowo podjął wędrówkę w stronę wyjścia z lasu. Odbijał się ramieniem od drzew, ale parł dzielnie naprzód. Według jego wyliczeń w ciele dziewczyny spędził lekko ponad 24 godziny.
Zdążył się już przyzwyczaić do nowego środka ciężkości. Do krótszych kroków niż zazwyczaj stawiał. Chłodne powietrze wdzierało się pod ubranie, sprawiając, że gęsia skórka rozchodziła się po ciele fae. Mężczyzna prychnął i roztarł ramiona, dając złudne poczucie ciepła. Mgła oplotła kostki Vasariego, ograniczając mu pole widzenia. Mimo to szedł naprzód. Stawiał ostrożniej każdy krok. Nałożył sobie wszystkie możliwe przekonania, że jeszcze dzisiejszego dnia uda mu się dotrzeć do cywilizacji.
Późnym popołudniem faktycznie na horyzoncie zamajaczył mężczyźnie zarys domu. Uradowany wyprostował się jak struna i wspiął się na palce, by lepiej widzieć. Nic to nie dało, więc jedyne co pozostało Vasariemu to, przyśpieszyć kroku i przekonać się samemu czy to zwidy, czy prawda. Białowłosy stęknął, narzucając mięśniom trochę szybszą pracę. Był obolały, a każdy milimetr ciała pulsował nieprzyjemnym uczuciem. Nieustępliwie parł naprzód, a raczej kuśtykał. Kiedy udało mu się dojść do linii drzew oddzielających małą polanę z domkiem pośrodku, sapnął z ulgą, opierając się bokiem o brzozę. Mógł teraz przyjrzeć się bardziej temu co zobaczył zamroczony wcześniej. Szary dym unosił się z komina sygnalizując, że dom jest zamieszkały. Był niski i przysadzisty, wyciosany z kamienia. Okna były szerokości dłoni, jakby trzy ruchy kilofem były wystarczające. Bluszcz wspinał się po ścianach, sięgając komina. Dachówki w kolorze żywej czerwieni, gęsto porastał mech. po prawej stronie przy ścianie, znajdował się stos porąbanych szczap drewna.
Vasari westchnął i mocniej objął się ramionami. Już wyczuwał, jak siada z kocem przed kominkiem i ogrzewa swoje zmarznięte do szpiku kości ciało. Zastanawiał się, czy zaryzykować pukanie do drzwi, czy może jednak pójść dalej, nie mając nawet odpowiedniego odzienia. Po kilku sekundowej kłótni między sprzecznymi myślami mężczyzna postanowił zapukać i spróbować swojego szczęścia. Niepewnie podszedł do drzwi, które były jedynie wielkim kawałkiem drewna, bez zbędnych zdobień. Uniósł prawą rękę i zapukał. Wewnętrznie czuł, że tu znajdzie schronienie i będzie mógł odpocząć na tyle, by ruszyć dalej, jednak czarne scenariusze nadal pałętały się po jego głowie. Co jeśli w środku mieszka jakiś zbir, który będzie próbował wykorzystać sytuację? Co jeśli jest to jednak osoba, pracująca u tamtego człowieka? Z bijącym sercem Vasari czekał, aż ktoś otworzy drzwi i będzie mógł się przekonać, kto mieszka w chatce.
Skrzypnięcie zawiasów sprawiło, że po ciele mężczyzny przebiegł dreszcz. Z wyczekiwaniem spojrzał w powiększającą się coraz bardziej szparę między framugą a drzwiami. Postąpił krok do tyłu, by nie zawadzać i nie oberwać przypadkiem klamką w brzuch. Jak wielkie było jego zdziwienie kiedy przed nim stanęła bardzo dobrze znana mu twarz. Mężczyzna przed nim wpatrywał się w niego niemal czarnymi oczami, jego włosy tego samego koloru opadały kaskadami na ramiona. Była to zmiana, której Vasari się nie spodziewał. Kiedy ostatni raz widział swojego dawnego przyjaciela, miał on krótko ostrzyżone włosy i ubrany był w zbroję, a nie w luźne materiałowe spodnie i szarą lnianą koszulę. Mimo to, ten błysk w oku, jaki zdradzał podejrzliwość, nie zmienił się na przestrzeni lat. Fae odetchnął z ulgą i uśmiechnął się delikatnie. Ten gest sprawił, że Laurentius zmrużył podejrzliwie oczy.
- Znamy się człowieku?
Vasari miał już prychnąć i przewrócić oczami, kiedy zdał sobie, że dla niego jest tylko zwykłą śmiertelniczką. Zapach nie zmienił się wraz z zamianą, nadal pozostawał w śmiertelnym ciele, które łatwo popadało w choroby i szybciej opadało z sił.
- Możesz nie wierzyć, ale tak. Znamy się. Lauren, to ja Vasari.
Brunet otworzył szerzej oczy ze zdumienia, po czym jego ciałem wstrząsnął śmiech. Odbijał się on od uszu Vasariego, doprowadzając go jednocześnie do skraju cierpliwości. Tym razem nie udało mu się powstrzymać swoich reakcji i przewrócił ostentacyjnie oczami. Zaplótł ramiona na klatce piersiowej i przestępował nerwowo z nogi na nogę. Jego irytacja była już na bardzo wysokim poziomie.
- Ha ha ha. Laurentiusie nie podejrzewałem, że masz takie poczucie humoru. Możemy się też pośmiać razem, zapraszam. Jak tam twoja rana po naszej ostatniej bójce? Wygoiła się?
Szatyn przestał się śmiać i zastygł z ramieniem opartym o framugę. Jego oczy ściemniały jeszcze bardziej. Vasari czuł na sobie wzrok przyjaciela, który próbował przejrzeć czy to, co usłyszał jest prawdą. Laurentius niespodziewanie zerknął ponad ramieniem fae i zmarszczył nos. Następnie złapał za ramię Vasariego i wciągnął do środka domku. Drzwi zatrzasnął z rozmachem i zaryglował je zamkiem. Następnie spojrzał na dziewczynę przenikliwie.
- Jeśli jesteś Vasari Di Lotte, powiedz mi coś, co tylko my we dwoje wiemy. Radziłbym się pospieszyć z mówieniem, bo wyczuwam zbliżające się psy gończe i kilku śmiertelników.
Fae wzdrygnął się na samą myśl, że pościg nadal trwa a on jedynie łutem szczęścia uniknął złapania. Dziewczyna musiała być naprawdę cenna dla tamtego człowieka. Mężczyzna spojrzał w głąb siebie i zastanawiał się, co może powiedzieć. Obaj za młodu byli bardzo otwartymi dziećmi, więc w teorii każdy mógł wiedzieć wszystko. Coś, co było tylko ich. Vasari intensywnie przeszukiwał zakątki swojej pamięci. Nagle w zapomnianym miejscu, gdzie myślał, że nigdy nie trafi ponownie, zamajaczyło mu wspomnienie, które ukrył głęboko. Jednak wyglądało na to, że niezbyt się postarał, skoro wróciło z niemal dziecinną łatwością. Wziął potężny haust powietrza i dotknął dłonią grzbietu nosa. Czuł się zirytowany tym, co zaraz powie, już przed wypowiedzeniem tego na głos.
- Jak mieliśmy po piętnaście lat, powiedziałem Ci, że podoba mi się Maliah, więc oblałeś ją wodą ze ścieków, kiedy z nią rozmawiałem. Następnie uniosłeś kciuki w górę. Zrobiłeś to, aby mi pomóc. Twój starszy brat cię wkręcił, że właśnie tak się podrywa dziewczyny. Potem Maliah podrzuciła Ci zdechłego szczura do torby w ramach zemsty, ale obaj przekonaliśmy się, ze nie był martwy.
Vasari po skończeniu wyznania wskazał prawego kciuka szatyna, gdzie widniały dwie blizny po przeciągnięciu kłów. Laurentius wytrzeszczył oczy i zamarł już drugi raz w ciągu ich rozmowy. Otworzył szerzej usta z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak nim zdążył, rozległo się mocne pukanie do drzwi. Szatyn jakby wytrącony z transu, gorączkowo rozejrzał się po domku. Jego wzrok padł na płaszcz, który był przesiąknięty jego zapachem. Poderwał ubranie z krzesła i rzucił w kierunku Vasariego. Następnie na migi wskazał mu miejsce, gdzie może się schować. Po przeciwnej stronie stała wielka szafa z dębowego drewna, do której miał wejść. Laurentius otworzył drzwi i pomógł wgramolić się przyjacielowi do środka. Vasari przykrył się cały płaszczem szatyna, dzięki czemu mógł zamaskować zapach. Słyszał jak fae otwiera drzwi wejściowe i warknięciem przywitał osoby czekające na dworze.
- Czego chcecie? Ludzie nie mają dostępu do tej części lasu.
Szorstki ton głosu Laurentiusa przypomniał mężczyźnie o ich wspólnych chwilach w wojsku, gdzie musieli zachować pozory, oraz ich ostatniej sprzeczki. Dreszcze przebiegały mu na myśl o wymianie zdań, jaką wtedy mieli. W momencie kiedy widzieli się po raz ostatni. Słowa nadal odbijały mu się echem w głowie. "Zmieniłeś się stary. Nic dziwnego, że teraz zostajesz sam. Nikt z Tobą nie wytrzyma, nawet ja." Dopiero głosy odpowiadające na pytanie zadane przez fae wyrwały go z rozmyślań.
- Szukamy dziewczyny. Czarne włosy, ubrana w podartą suknię. Jest służącą na naszym dworze, który jest po drugiej stronie lasu. Widziałeś ją może?
Vasari wstrzymał oddech, jakby bał się, że nawet lekki ruch może spowodować, że wszyscy dowiedzą się, że znajduje się w szafie. Laurentius ściszył głos, tak że rozróżnienie pojedynczych słów było niemożliwe. Następnie trzasnął drzwiami z całej siły. Mężczyzna wziął głęboki wdech i intensywnie wpatrywał się w szparkę pomiędzy skrzydłami szafy. Nie widział nic oprócz wejścia do domku. Nagle drzwiczki szafy otworzyły się na oścież, a w nich stanął fae. Ruchem głowy wskazał, by Vasari wyszedł z mebla. Bez zbędnych komentarzy mężczyzna wykonał polecenie. Wiedział, że jest w takiej sytuacji, gdzie jego fochy czy protesty pogorszą tylko jego położenie. Okrył się szczelniej podarowanym mu płaszczem, próbując w ten sposób zachować resztki ciepła. Jego ciało trzęsło się mimochodem. Różnica temperatur powoli dawała we znaki. W domu było tak ciepło, co w porównaniu z dworem dawało niemal piekielny kontrast.
- Mów teraz jakim cudem jesteś w ciele śmiertelniczki.
- To długa historia.
- Mam czas.
###
Witajcie!
No już mamy trzecią część za sobą! Jak wam się podoba?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro