Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

            Vasari ocknął się, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Pod palcami czuł ziemię oraz mech. Las tonął w półmroku, który wydłużał każdy możliwy cień. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, dlaczego znajduje się w takim miejscu, zamiast w swoich komnatach. Jednak w momencie kiedy zawiał wiatr i zawiał czarne kosmyki włosów na jego twarz, zdał sobie sprawę, że to, co przeżył przed omdleniem, nie jest wcale snem. Westchnął zrezygnowany i zaczął rozcierać kark. Zemdlał z wysiłku. Wiedział to. Ciało dziewczyny nie było przystosowane do tak długiego biegu. Z ulgą stwierdził, że oddalił się na tyle, by móc w spokoju przeleżeć kilka godzin, a nikt go nie znalazł. Chwiejnie wstał, podpierając się pobliskiego drzewa. Kiedy zawiał wiatr, ciało mężczyzny przeszedł dreszcz. Wypuścił powietrze z płuc i już mniej pewnym krokiem ruszył przed siebie. Bose nogi zlodowaciały, przez co fae czuł dyskomfort. W momencie ucieczki nie myślał o przygotowaniu się do niej, bo jego umysł przeszedł na tryb „ocalenie", jak to miał w zwyczaju nazywać. Wtedy podejmował większość ryzykownych decyzji, jednak nadal słusznych. To, że przez nie miał kilka ran czy chodził kilka dni głodny, nie miało znaczenia. Wynikową jego każdej decyzji było życie, jakie uratował. Czy to swoje, czy swoich podwładnych. Szelest liści poruszanych przez wiatr, towarzyszyły mu na każdym kroku. Ptaki zdążyły już umilknąć, a w oddali zaczęły wyć wilki. Mężczyzna wzdrygnął się słysząc wycie coraz bliżej siebie. Odwrócił głowę i zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. To nie były wilki, a psy myśliwskie. Drugą rzeczą było dostrzeżenie majaczeń lamp oświetlających drogę ludziom, którzy ewidentnie kierowali się w jego stronę. Vasari zaklął cicho pod nosem.

-A żeby was piekło pochłonęło. Nie dacie biednej dziewczynie żyć.

Mężczyzna włożył rękę do kieszeni płaszcza i wyjął z niej kawałek materiału, który mógł posłużyć mu do związania długich włosów. Lepiej myślało mu się, kiedy co chwila nie tracił widoku z powodu niesfornych kosmyków. Następnie rozejrzał się dookoła czy jest jakieś miejsce, które może zakryć jego zapach lub udzielić chwilowego schronienia. Jedyne co zobaczył to drzewa. Zakręcił się do około i na oślep wybrał kierunek, w którym miał pobiec. Jedynym wyznacznikiem jego wyboru było, byleby nie do światła. Zlodowaciałe stopy przy kontakcie z mchem promieniowały bólem porównywalnym do wbijania igieł w ciało. Vasari przygryzł wargę i skierował się prostopadle do pościgu. Nie zarejestrował, z jaką siłą nacisnął wrażliwy mięsień, aż do momentu, kiedy poczuł na języku metaliczny posmak krwi. Rozluźnił szczękę i zerknął przez ramię, na ile się oddalił od niebezpieczeństwa. Zauważając, że jest to nieznaczna odległość, przystanął na chwilę. Rozmasował na szybko bolące stopy i poprawił grzywkę, po czym wypuścił powietrze, które wstrzymał przez chwilę i puścił się biegiem, tym razem po skosie od świateł. Jego oczy już zdążyły przyzwyczaić się do mroku, jaki przykrył cały las, pomagając mu ukryć się. Ubrania, jakie miał na sobie wtapiały się otoczenie. Jedynym elementem, który mógł go zdradzić to ten jaśniejszy fartuszek przewiązany w pasie. Z drugiej strony jeśli go zdejmie i zostawi, będzie to ślad dla tropicieli i psów. Vasari przeskoczył korzeń, po czym poprawił fartuch i płaszcz. Zdecydował zostawić wszystko tak, jak jest, już jego ślady stóp, pozostawione w ziemi i mchu były wystarczające. Mężczyzna biegł najszybciej jak mógł. Ponownie poczuł pieczenie w łydkach, jednak teraz do tego doszedł ból w żebrach i pieczenie w płucach. O ile mięśnie zmuszone do wysiłku był w stanie znieść, tak żebra, nie dawały żadnego wyboru. Musiał zwolnić. Nie potrzebował ponownego spotkania z ziemią. Zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz zemdleje, wytropią go. Nie będzie miał żadnych szans. Ciało dziewczyny powoli przestawało funkcjonować tak jakby tego fae sobie życzył. Zaczęło się od kłucia w okolicach serca i kolki. Problemy z oddechem były kolejnym powodem, aby zwolnił swój szaleńczy bieg. Teraz jedynie truchtał, monitorując na bieżąco sytuację. Ramiona trzęsły się, próbując wymusić odpoczynek, dla przeciążonego organizmu. Kolejnym problemem, który Vasari musiał zaakceptować i sobie jakoś poradzić, był pełen pęcherz. Zdecydowanie musiał skorzystać z łazienki. Światła oddaliły się od niego na tyle, że z truchtu mógł przejść do marszu. Na nowo zmienił kierunek i szedł teraz na lewo od poprzednio obranej drogi. Wyczuwał, że nie zawraca i zadowolony poprawił grzywkę opadającą mu na oczy. Idąc tak przez ciemny las rozmyślał nad pewnymi postanowieniami na jego niedaleką przyszłość.

"1. Poprawić kondycję dziewczyny.

2. Znaleźć miły kąt na fizjologiczne potrzeby.

3. Podciąć włosy tak, aby nie zakrywały oczu ani twarzy.

4. Znaleźć buty.

5. Nowe ubrania też byłyby mile widziane.

6. Jedzenie.

7. Odnaleźć swoje pierwotne ciało".

Po dłuższym zastanowieniu Vasari jednak zmienił kolejność od najważniejszej do tej mniej. Jedzenie i potrzeby fizjologiczne stały się jego numerem jeden. Spojrzał się za siebie, aby móc ocenić, w jakiej sytuacji znajduje się obecnie. Nie widząc nigdzie żadnych świateł, odetchnął z ulgą. Jednak z drugiej strony, nadal znajdował się w ciemnym lesie, bez broni, bosy i nieprzygotowany. Nie mógł się zatrzymać. Zdecydowanie nie. Nie wiedział, w którym lesie się znajduje. A od tego zależała specyfika jego przetrwania. Auretta była niesamowitym miejscem, pięknym z wieloma zapierającymi dech krajobrazami. Jednak była też skrajnie niebezpieczna do podróżowania w pojedynkę. Vasari przeczesał dłonią grzywkę, poprawiając ją. Z tak wysokimi drzewami ten las mógł znajdować się tylko w dwóch miejscach i przy każdym były osady ludzi. Laosya, kraina rzek i jezior. Miała zdradliwe podłoże, w które można było wpaść i utonąć pod grząskim gruntem. Fae pamiętał, że nienawidził przeprowadzać szkoleń nowych rekrutów w tym miejscu. Zawsze ktoś nie dostosował się do jego poleceń i zginął, źle stawiając stopę. Pomijając zabójczy teren, to w tym lesie żyje ponad sto różnych gatunków węży. Od jadowitych, których jad zabija w pięć sekund, do tych niejadowitych, ale które umaszczeniem przypominają niewprawionemu oku te zabójcze. Nie bez przyczyn las Laosya nazywany jest Wężowym Domem. Drugi natomiast jest uosobieniem ciszy i spokoju, nie licząc trujących roślin na każdym kroku, które dla ludzi stanowią poważne zagrożenie, a dla fae nieprzyjemne doświadczenia. Las ten nazywany Królewskim Ogrodem to udręka dla każdego żyjącego organizmu. Gdyby był jeszcze w stanie rozpoznać, gdzie się znajduje, na pewno ułatwiłoby mu to wędrówkę. W momencie, w którym rozmyślał nad tym, jaki las przyszło mu zwiedzać, prawa noga zapadła się w mchu. Vasari wyczuł lodowatą wodę z odrobiną ziemi przedzierającej się przez palce. Automatycznie wygiął ciało do tyłu, upadając tyłkiem na stabilne podłoże. Wyjął nogę z wody i szybko przyciągnął ją do siebie. 

Leosya. Był w lesie, który mógł mu zapewnić szansę na przetrwanie. Ludzkie ciało mogło dać radę, jeśli unikałby skupisk wężowisk. Mógł również mieć szansę atakować. Jeśli znalazłby odpowiedni gatunek węża. Raz za razem pocierał stopę, próbując ją rozgrzać. Na szczęście, jako już doświadczony fae będący w tym lesie, pół swojego życia, wiedział, jak tu przetrwać. Wstał i sprawdził, czy da radę iść dalej. Skoro wiedział, w jakiej części kontynentu jest, czuł się pewniej i bezpieczniej. Miał dwa tygodnie szybkiego marszu do zamku. Musiał minąć cały las, osadę Tracer, niziny Yask oraz wdrapać się na wzgórze, gdzie stoi jego cel — Dom Feix. Miasto tak potężne, że obejmuje ono całe wzgórze i okolice rozciągającą się jeszcze wokół. Na samym szczycie pałac króla Fae wybija się ponad domy miasta. Ze złoto zdobionymi dachówkami, przyciąga najwięcej uwagi. Zapach świeżo pieczonych bułeczek maślanych z płatkami róży roznosi się nad domami i płynie przez wszystkie alejki. Do tego dochodzi woń kwiatów, które rosną w niemal każdym ogródku. Vasari jęknął na wspomnienie domu. Jako że temperatura obniżyła się, bardziej niespodziewanie niż przypuszczał, jego oddech zamieniał się w obłoki, które powiewały w prawo. Mężczyzna roztarł ramiona, wciskając w nie trochę ciepła. Dygocząc, chwiejnymi lecz ostrożnymi krokami poruszał się wzdłuż krawędzi bajora w jakie wpadł. Wytężał swój wzrok, by przypadkiem nie wejść w zbiorowisko węży. Wycie psów nieustannie ścigało Vasariego i zbliżało się nieubłaganie. Fae zaklął już drugi raz w przeciągu jednego dnia. Agresywniej niż do tej pory zaczesał grzywkę do tyłu. Jeśli chcieli dostać go żywcem, to niestety musieli liczyć się z tym, że tak łatwo im nie pójdzie. Mężczyzna wolał już dać się zabić niż wrócić na farmę w roli służącej.

Mężczyzna nieprzerwanie parł do przodu, uważając na każdy swój ruch. Stawiał ostrożnie swoje kroki, najpierw palce badały grunt i jeśli było bezpiecznie, ciężar ciała przenosił na drugą nogę. Vasari zdawał sobie sprawę, że w tym tempie nie zdoła daleko uciec, jednak nie mógł nic na to poradzić. Jeśli wpadłby do jeziora, zamarzłby na śmierć. O tej porze roku wody w lasach sięgały ujemnych temperatur.

Fae szedł całą noc. Wymęczony przesadną ostrożnością, czuł jak jego ciało jest cięższe z każdym oddechem. Promienie słońca przyjemnie opadały na policzek, ogrzewając choć trochę mężczyznę. Zesztywniałe palce dłoni zaciskały się na ramionach, przytrzymując tym samym poły płaszcza. Dopiero w połowie drogi Vasari zorientował się, że jest on podziurawiony. Miał rozprucie na szwach pod lewym ramieniem, na dole przy krawędzi był poszarpany, a kieszenie nie miały podszewki, przez co tak naprawdę nie można było ich zaliczyć jako kieszenie, a dziury na ręce. Marzł, zdawał sobie z tego sprawę, jednak jego umysł nie przyswajał tej wiadomości. Czuł, jakby mgła zasnuła mu umysł i tylko siłą woli parł naprzód. Słońce zaczęło wstawać już jakiś czas temu, a wycie psów ustało parę godzin temu. Jeśli Vasari miałby oszacować kiedy, strzelałby, że o północy, kiedy to księżyc jaśniał najbardziej. Poruszał stopami coraz wolniej. Zastanawiał się, czy tym razem popełnił błąd. Czy jego szacowanie ryzyka zawiodło? Czyżby się przeliczył z jego możliwościami? Spojrzał ponownie na drobne dłonie poprzecinane bruzdami od ciężkiej pracy. Niektóre paznokcie były obgryzione, aby nie zahaczały o nic przy praniu czy gotowaniu. Fae przygryzł dolną wargę i przeniósł wzrok na stopy. Prawa pokryta była ziemią i mchem utkwionym między palcami, lewa natomiast zaróżowiła się i na czubkach niemal zsiniała. Mężczyzna nie chciał się zatrzymywać. Nie teraz. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro