Rozdział 10
Vasari stał w miejscu, nie ważąc się nawet ruszyć o milimetr. Jego ciało zastygło niczym posąg. Krew zdążyła ściec właśnie do zagłębienia kolana, kiedy w drzwiach pojawiła się dziewczyna, która przynosiła im dzień wcześniej kolację do pokoju. Za nią zakłopotany stał Laurentius i widać było na jego policzkach drobne wypieki. Mężczyzna miał nadzieję, że sam nie jest czerwony niczym burak, w końcu w teorii powinien mieć już dość spore doświadczenie z tą sytuacją. Jednak finalnie i tak czuł się niepewnie, niekomfortowo i chciał, jak najszybciej by minęło tych kilka dni. W momencie rozmyślań dziewczyna skłoniła się lekko i z wyczekiwaniem spojrzała prosto w twarz fae.
- W czym mogę pomóc moja Pani?
Di Lotte omal nie zakrztusił się własną śliną. Z trudem opanował narastający stres związany z tematami, w które nigdy się nie zgłębiał. Pulsujący ból rozchodzący się od podbrzusza ewidentnie nie pomagał w koncentracji. Zastanawiał się, czy każda dziewczyna przechodzi ten okres w taki sposób. Jeśli tak, to nie zamierzał już nigdy więcej powiedzieć złego słowa.
- Wybacz, że musiałam Cię tu ściągnąć tak wcześnie.- Vasari uśmiechnął się delikatnie, chcąc sprawiać, jak najlepsze wrażenie. - Niespodziewanie dostałam krwawienia, a moje wszystkie rzeczy zostały zgubione.- W tym miejscu fae westchnął z rezygnacją.- Czy mogłabyś mi pomóc?
Dziewczyna obejrzała się za siebie na bruneta, po czym przeniosła wzrok na nowo przed siebie. Mężczyzna widział, jak czubki jej uszu stają się czerwone. Ewidentnie ten temat nie powinien być poruszany tak otwarcie. Jednak w tym momencie Vasari niezbyt przejmował się tym, co wypada a co nie. Śmiertelniczka skłoniła się i z lekkim zakłopotaniem wycofała się na korytarz, mamrocząc pod nosem, że przyniesie wszystkie potrzebne rzeczy.
Po pięciu minutach faktycznie dziewczyna przyniosła to co najbardziej było potrzebne fae. Dodatkowa para bielizny oraz niezliczona ilość papieru wraz z czymś, co wyglądało na lnianą poduszkę, jednak była zbyt płaska jak na takową. Pokojówka postawiła tacę na stoliku przy ścianie. Wymownie spojrzała na bruneta, po czym kiedy ten nadal stał w miejscu, chrząknęła.
- Panie, potrzebujemy chwili. Czy zechciałbyś poczekać na zewnątrz?
Była niesamowicie miła i uprzejma, co sprawiło, że Laurentius bez chwili zastanowienia wyszedł zza drzwi. Zostawił ją wraz z Vasarim sam na sam. Tego właśnie było trzeba. Fae poczuł się bardziej komfortowo niż w obecności przyjaciela. Pozwolił pomóc sobie rozebrać dół swojego stroju. Z przerażeniem zauważył, że spodnie przesiąknęły krwią, więc w obecnym stanie były zupełnie bezużyteczne. Chcąc zdobyć więcej sympatii u dziewczyny, zadał kilka prostych pytań.
- Jak się nazywasz? Chciałabym wiedzieć, kto ratuje mi życie.
Vasari z wielką uwagą przyglądał się ruchom, jakie wykonywała pokojówka. Potrzebował wiedzieć dokładnie jak działać przez następne dni, tak aby nie brudzić każdych ubrań, jakie dostanie.
- Nazywam się Lili moja Pani. Z przyjemnością pomogę Ci w Twoich kobiecych sprawach. Proszę się nie martwić, wszystkim się zajmę.
Podała fae szmatkę nasączoną olejkiem i zmoczoną w wodzie. Domyślił się, że powinien opłukać ciało z krwi. Co zrobił, zasłaniając twarz swoimi lokami. Cieszył się, że Cherine ma długie włosy, dzięki czemu nie było widać jego zakłopotania. Po umyciu się Lili pomogła mu założyć bieliznę z tą poduszeczką w środku. Wolał nie pytać, co to jest. Wyszedł z założenia, że jest to potrzebne i tyle. Na tacy widział ich więcej, więc mógł się domyślić, że służą one wymiennie. Przywdział ubrania przeniesione przez dziewczynę i z ulgą stwierdził, że są to spodnie o podobnym kroju do tych wojskowych, które zakrwawił.
Lili po ubraniu Vasariego skłoniła się, zostawiła tacę i wyszła na korytarz, mijając Laurentiusa w drzwiach. Brunet spojrzał się z uniesioną brwią na przyjaciela. Ten wyraz twarzy służył głównie jako zamiennik pytania „Wszystko ok?". Fae skinął głową i odwrócił się do swojej torby, gdzie trzymał to co otrzymał na podróż. Włożył do środka trzy poduszeczki, które otrzymał od dziewczyny. Był na tyle spostrzegawczy, żeby wiedzieć, że to powinien mieć ze sobą cały czas. Nie wiedział, co ile czasu powinien ją zmieniać, ale uznał, że póki nie czuje się niekomfortowo, to jest dobrze.
- Teraz możemy na spokojnie wyruszyć w drogę. Nikt nic nie będzie podejrzewał.
***
Vasari krzywił się z bólu, ledwo trzymał lejce w dłoni i co chwila niemal lądował tyłkiem na ziemi. Podbrzusze pulsowało mocniej niż rano. Mężczyzna próbował już wszystkiego, ale nic nie pomagało. Zjadł śniadanie i napił się dużo wody. Przyłożył wilgotny materiał do karku, by zrównoważyć bodźce. Jedyne co w jakimś stopniu przynosi ukojenie to delikatny masaż, który niestety musiałby być non stop, jakby chciał pozbyć się całkowicie bólu, co w siodle jest niewykonalne. Tak więc fae cierpiał już pół dnia. Niedawno zatrzymał się też przy rzeczce, aby wymienić poduszeczkę na czystą. Kiedy spojrzał na tą zakrwawioną, zmarszczył nos w niezadowoleniu. Jakimś cudem udało mu się ją doprać, uważał to za cud.
Brunet natomiast jadąc, wesoło nucił jakąś przyśpiewkę zasłyszaną w gospodzie. Jego humor był odwrotnością tego co czuł mężczyzna. Nie wiedzieć czemu postrzegał świat bardziej negatywnie niż miał w zwyczaju. Postanowił przetrwać te dni. Przetrwał już ucieczkę bez niczego w las, więc da sobie radę z bolącym brzuchem. Musiał.
- Taki ponury się wydajesz. Nie powinieneś myśleć o bólu, jest to tylko pojęcie względne.
Vasari gwałtownie zwrócił głowę w stronę przyjaciela i zmarszczył brwi. W tym momencie nie miał już sił na jakieś bardziej złożone argumenty, więc zamiast złożonej wypowiedzi jego usta wypuścił warkot.
- Pojęcie względne huh? Jak Cię koń kopnie w brzuch, wtedy porozmawiamy o bólu względnym.
Vasari powrócił wzrokiem do drogi i skupił się na utrzymaniu ciała w siodle. Z każdą kolejną chwilą rozumiał coraz bardziej comiesięczne wybuchy gniewu matki na najdrobniejsze rzeczy. Jeśli przeżywała to tak jak Cherine mógł z całą mocą stwierdzić, że jest to ważny powód i nie powinni go z ojcem aż tak bagatelizować.
W tym momencie fae wspominał dom rodzinny. Nie wiedział, dlaczego akurat teraz mu się zebrało na wspominki, ale nie umiał zablokować napływających do niego scen.
Matka płacząca, bo skończył się papier perfumowany do listów. Ojciec kręcący głową z obrzydzeniem na ten widok i prychający, że kobiety są dziwne. I w końcu on wtedy dziesięcioletni chłopiec próbujący zwrócić uwagę obojga rodziców. Nigdy mu się to nie udało. Zawsze byli zajęci sobą bardziej niż poświęceniem mu choć jednego spojrzenia. Był niewidzialny całe dzieciństwo. Punktem zwrotnym było wstąpienie do wojska. Wtedy ojciec uznał, że ma syna, który idzie w jego ślady i jest dumny. Mimo to Vasari ignorował próby pojednania się. Ojciec miał swoje obowiązki, on swoje, tyle.
Po policzkach fae zaczęły spływać łzy. Kumulacja wszystkich emocji, w końcu znalazła ujście. Mężczyzna rąbkiem rękawa starł je. Nigdy nie płakał. Zawsze udawało mu się powstrzymywać, nawet jeśli widział, jak jego koledzy z wojska giną pod mieczem wroga.
- Czy ty płaczesz? Serio? Ej stary to naprawdę łzy! Co się dzieje?
Vasari spojrzał się pusto w stronę przyjaciela. Jak miał wytłumaczyć mu, że płacze przez wspomnienia o swoim dzieciństwie? Zawsze uważał je za smutne i nie chciałby przechodzić tego jeszcze raz, jednak to nie był powód, by po prawie dwustu latach płakać. Jednak humor mężczyzny nie był zależny w stu procentach od niego, więc słysząc też nieskrywaną troskę w głosie bruneta, łzy poleciały rzewniej.
- Nigdy płaczącego człowieka nie widziałeś?! Zajmij się sobą, ok?! To wcale nie jest tak, że przypomniałem sobie coś smutnego i teraz przeżywam tę sytuację jeszcze raz. Chociaż nikt Cię o zdanie nie prosił, poradzę sobie. Musimy jeszcze jechać tak 3 dni do skraju Pustkowia. Tyle wytrzymam, ale niesamowicie boli. To tak jakby ktoś kopnął Cię w brzuch i powtarzał tę czynność co kilka sekund.
Fae zaczął nieskładnie tłumaczyć, co działo się u niego w głowie. Z agresywniejszego tonu, przeszedł u łagodniejszy, by zakończyć na oskarżycielskim. Laurentius w tym czasie uniósł dłonie do góry, dając znak, że się poddaje. Nie chciał być obiektem wyładowania emocji Vasariego. Podświadomie wiedział, że nie skończyłby wtedy zbyt dobrze. Brunet zapatrzył się na przyjaciela, po czym lekko uniósł kąciki ust. Czuł się wdzięczny za tą niespodziewaną szansę na odnowienie kontaktu. Po tylu latach mieszkania w odosobnieniu czuł, że brakuje mu tego ciętego humoru, narzekania na ojca, który znowu próbował polepszyć relację z synem czy na wspólne wypady do gospody i tworzenie nierealnych planów uwiedzenia kelnerki. Mężczyzna podjechał bliżej di Lotte i roztrzepał mu włosy. Gest ten w jego mniemaniu miał ich bardziej pojednać, jednak nie przewidział jednego. Humor fae nie należał do najprzyjemniejszych, więc jedyne co otrzymał w zamian to mordercze spojrzenie, które jasno mówiło „odczep się". Tak też zrobił, wrócił na swój tor jazdy i dalej szczerzył się, tyle ile wlezie.
###
Witam, witam, już mamy rozdział 10, jak ten czas szybko leci. Trzeba tez wiedzieć, że już powoli zaczyna się robić coraz ciekawiej! Niedługo nasi bohaterowie zawitają przed Pustkowiem.
Macie jakieś domysły co może się stać? Chętnie poczytam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro