Rozdział 13
Wiatr ustał w momencie kiedy słońce zaczęło wschodzić. Z minuty na minutę promienie słoneczne coraz mocniej dawały we znaki. Temperatura rosła w zastraszającym tempie. Na ciele Vasariego pojawiła się gęsia skórka, a zaraz za nią kropelki potu, który wsiąkał w materiał tuniki. Nie miał czym okryć ramion ani głowy. Peleryna posłużyła za prowizoryczny bandaż dla Laurentiusa. Skończyła pocięta na pasy materiału. W tobołkach niestety nie było nic podobnego, tak aby fae mógł zasłonić się przed słońcem, choć na chwilę. Szli już dobre kilka godzin, w trakcie brunet zasnął oparty zdrowym bokiem o szyję zwierzęcia. Rana przestała krwawić, ale Vasari bał się zerknąć czy zdołała się już zasklepić. Znał regeneracyjne możliwości przyjaciela, dlatego nie martwił się aż tak.
Piasek usuwał się mu spod nóg. Di Lotte miał wrażenie jakby cała pustynia jedynie czekała, na moment, w którym może wciągnąć jego zmęczone ciało i pożywić się nim. Pewniej chwycił lejce i rozejrzał się wokoło. Miał chęć krzyczeć na wszystko i wszystkich. Jego umysł desperacko pragnął, choć chwili snu. Od momentu wkroczenia na pustynie, nie zmrużył oka. Mało tego, nawet nie próbował zasnąć. Wiedział, że wiązało się to ze zmęczeniem, na jakie nie mógł pozwolić podczas wędrówki, jednak to, co chciał czy oczekiwał, nie miało odzwierciedlenia z możliwościami, jakie posiadał. Wcześniej, naturalne było dla niego zasypianie na zawołanie, w każdym miejscu, jakie wybrał. Teraz męczył się. Ciało nie słuchało głosu rozsądku, robiło to co chciało. Ta rzecz była dla niego nowością. Z tyłu słyszał ciche pochrapywanie przyjaciela, co nie podnosiło jego morali. Szedł do przodu, jedynie siłą rozpędu. Przeczuwał, że jeśli się zatrzyma, nie zdobędzie się na to, by iść dalej.
Ilość wody zmniejszała się im w zastraszającym tempie, Już na tym etapie mógł spokojnie stwierdzić, że bez uzupełniania bukłaków, nie dojdą do końca pustyni. Vasari próbował znaleźć rozwiązanie w tej sytuacji, dosłownie czuł, jak trybiki w jego głowie obracają się, jednak zbyt wolno i ospale. Zrzucił to wszystko na garb braku snu oraz na gorąc, jaki panował wokół niego. Po pozycji słońca zgadywał, że niedawno minęło południe. Był to czas najgorszy pod względem wędrówki. Słyszał niejednokrotnie o podróżnych zwodzonych przez liczne miraże. Chciał uniknąć tego losu za wszelką cenę. Rozejrzał się gorączkowo po okolicy, mając nadzieję, że niczego nie zauważy i będzie spokojnie mógł iść dalej.
Kątem oka jednak po lewej stronie zauważył zarys wieży i murów, które swoim kształtem przypominały te obronne za czasów wielkich wojen Wysokie i grube, z niezliczoną ilością okien wielkości głowy usytuowanych w górnej części zapory. Były one budowane na przemian, wysokie i niskie w różnych odstępach, tworząc tak zwane „góry i doliny". Dolina służyła za wartownię i to na niej stali strażnicy, obserwując wszystko i wszystkich. Góra była miejscem łuczników. Budowana na przemian zapewniała skuteczną obronę i atak z każdej strony. Vasari wytężył wzrok i spróbował dostrzec detale. Była wysoka szansa, że był to jeden z miraży, wabiących coraz głębiej w pustynię. Jednak nie był przekonany czy mury obronne zachęcały ludzi do pójścia w ich stronę. Kierując się intuicją, mężczyzna skierował swoje kroki właśnie w tamtym kierunku. Nie miał dużego wyboru, więc wolał zaryzykować, tym bardziej że oceniając położenie miasta, było ono im na rękę. Powinni kierować się w większości na lewo niż prawo. Fae pociągnął lejcami i wielbłąd lekko przyśpieszył chód.
***
Przybliżając się do murów, Vasari widział wyraźnie, że jest to pustynne miasto wybudowane na środku szlaku. Runy modlitwy do Świętego Drzewa zostały wykute nad bramą, przypominając podróżnym o kruchości żywota. Napis „Żywioł dał ci życie i równie szybko może ci je odebrać" nie zachęcał, jednak fae postanowił go zignorować. Nigdy nie wierzył w opowieści o Świętym Drzewie, nawet jeśli dzieci tego wydarzenia, tak zwane nimfy dalej chodziły po ziemi. Nawet jeśli każda z nimf z każdym kolejnym rokiem traciła na swojej pozycji wśród istot magicznych. Nieliczni dalej pamiętali Świętą Wojnę, będącą początkiem świata, jaki znali teraz. Vasari zsunął wzrok pod napis i wstrzymał powietrze w płucach. Pod runami w równej linii wisiały ciała śmiertelników, ale i magów. Krew kapała na piach, tworząc krwawą bramę. Było to ostrzeżenie. Mężczyzna wiedział dokładnie, czego ono dotyczyło. Miał świadomość, że jedno źle dobrane słowo, a oboje wraz z przyjacielem skończą tak samo. Szumowiny, które łamały niepisane prawa pustyni, były niczym więcej jak padliną dla sępów i innych drapieżników. Zwierze wydało ostrzegawczy ryk i potrząsnęło łbem w formie protestu. Fae delikatnie pogłaskał wielbłąda po szyi.
- No już, już malutki. Nic ci nie będzie, jedynie przejdziemy pod.
Vasari z lekkim obrzydzeniem, przeszedł pod ostrzeżeniem ciągnąć za sobą zwierzę i znalazł się w cieniu. Tunel pomiędzy pustynią a miastem, był na tyle długi, że bez problemu pomieścił jego i zwierzę, na którym nieświadomy niczego dalej spał Laurentius. Cień przyniósł ulgę, którą mężczyzna przyjął z wdzięcznością. Przed sobą ujrzał dwóch strażników. Każdy z nich miał na sobie tunikę w kolorze piasku taki sam kolor miały spodnie, Chusty na głowie były natomiast czarne ze złotym obramowaniem. Był to znak panującego w mieście rodu, a on nie potrafił przypomnieć sobie, kto został wygnany na pustkowie i mógł założyć własne miasto. Ci strażnicy należeli do gwardii szlacheckiej, bez dwóch zdań. Przy pasie przytoczony mieli miecz oraz rządek sztyletów. Fae zauważył, że każdy posiadał po dwa. W dłoniach trzymali dumnie uniesione włócznie, które na ostrzach miały zaschniętą krew. Mężczyzna zmrużył oczy. Jakiś nieszczęśnik musiał być dziś przedziurawiony, a on nie zamierzał być następny. Strażnicy zagrodzili przejście, krzyżując włócznie. Vasari odetchnął głęboko i przygotował się do wymiany zdań, na którą absolutnie nie miał ochoty.
-Imię, nazwisko, dokumenty.
Starszy ze strażników, ze znudzeniem wpatrywał się w twarz dziewczyny. Jego szorstki, wysnuty z emocji głos, nieprzyjemnie drażnił bębenki uszu. Fae przełknął ślinę i postanowił zrobić przedstawienie życia. Myślał o samych nieprzyjemnych i smutnych rzeczach, jakie spotkały go na przestrzeni ostatnich czterystu lat. Nieśmiało spróbował też dodać do tego strzępki informacji, jakie udało mu się zebrać odnośnie Cherine. To jak była bita, przyrzeczona mężczyźnie, który nie dbał o nią nawet przez sekundę. Wszystkie negatywne emocje, jakie zebrał skumulowały się i poskutkowały tym, czym najbardziej chciał w tym momencie, łzami. Czując słoną ciecz na policzku, zwrócił wzrok ku strażnikowi.
-Cherine, nazywam się Cherine nie mam nazwiska rodowego.- tutaj Vasari zastopował swoją wypowiedź i pociągnął nosem — Mój narzeczony, on...
Di Lotte nie dokończył, zamiast tego zaniósł się płaczem. Liczył, że uda mu się wzbudzić litość w wojownikach przed nim. Dodatkowo fakt, że Laurentius naprawdę spał jak zabity, działało to na jego korzyść.
- On... My... Zaatakowali nas na pustyni. Mój ukochany został ranny, broniąc mnie.
Vasari niepewnie wskazał na śpiącego mężczyznę. Krew na jego ubraniu zdążyła już skrzepnąć. Mężczyzna był przekonany, że gdyby odwiązał materiał, którym Lauren był obwiązany i spojrzał w miejsce rany, jej by tam już nie było. Jednak sam wygląd pozwolił zasugerować innym, że jest to ciężko ranna osoba. Trzeba było przyznać, że strażnicy wykonywali swoją pracę bardzo sumiennie, bo nawet nie zamrugali widząc ten obraz nędzy i rozpaczy, jaki się prezentował przed nimi. Fae wiedział, że również był cały w zaschniętej krwi. Po dłuższej chwili, w której serce mężczyzny omal nie wyskoczyło z piersi ze zdenerwowania, w końcu wojownik ponownie się odezwał. W głosie nie było słychać żadnych emocji.
- Imię, nazwisko, dokumenty narzeczonego.
Vasari niemal odetchnął z ulgą, Podanie nazwiska Laurentiusa było najlepszą opcją. Jego rodzina zajmowała się handlem i utrzymywaniem pokoju na szlakach handlowych, więc istniała duża szansa, że przepuszczą ich bez pokazywania dokumentów. Mężczyzna co prawda wiedział, gdzie jego przyjaciel trzyma dokumenty, ale wolał unikać obudzenia bruneta. Przynajmniej, teraz kiedy nie mógłby mu wytłumaczyć co się dzieje. I dlaczego zostali narzeczeństwem.
- Laurentius Bianco. - głos fae był lekko drżący, co dawało bardziej wiarygodny obraz małego kłamstwa — Z rodu Bianco.
Strażnicy rozszerzyli oczy z zaskoczenia. Obaj wyprostowali się bardziej i zabrali włócznie z drogi. Odstawili je pod ścianę i szybko skłonili się wpół. Vasari niemal prychnął na zmianę w zachowaniu mężczyzn. Gdyby tylko usłyszeli jego nazwisko, robiliby pod siebie.
- Najmocniej przepraszamy, możemy szybko zerknąć na dokumenty w celu weryfikacji? Potem zaprowadzimy was do gospody w celu... ehm... odświeżenia. Członek rodu Bianco będzie u nas zawsze mile widziany.
Di Lotte zaklął pod nosem i skinął w międzyczasie głową, aby przypadkiem nie wydać się podejrzaną osobą. Odwrócił się i ostrożnie podszedł do przyjaciela. Dokumenty powinien mieć w najmniejszym tobołku, który zabrali ze sobą. W prawej dłoni nadal trzymał lejce, aby przypadkiem wielbłąd nie uciekł lub nie narobił im problemu zrywając się. Lewą ręką sięgnął pod materiał torby i palcami wyczuł aksamit. Z ulgą zacisnął dłoń na woreczku i wyjął go bez pośpiechu. Każdy gwałtowniejszy czy bardziej nerwowy ruch mógł spowodować, że strażnicy nabiorą podejrzeń. Rozsunął materiał i wyjął grawerowany złoty krążek. Znajdował się na nim herb rodzinny, a po drugiej stronie imię posiadacza. Każdy musiał mieć taki dokument. Od statusu społecznego zależało jedynie, z jakiego surowca był on wykonany. Złoto należało to rodów szlacheckich fae. Srebro do magów, miedź do nimf, a drewno dzierżyli śmiertelnicy. Vasari wystawił krążek w kierunku strażników, a oni skinęli głowami. Zostali przepuszczeni.
- Zapraszam za mną, odprowadzę Was do bezpiecznej gospody.
###
Wchodzę w tryb ponownego publikowania rozdziału co tydzień.
Najmocniej was przepraszam za wcześniejszą przerwę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro