Rozdział 11
Trzy dni, dokładnie tyle zajęło im dotarcie z Tracer do skraju Pustkowia. Była to dość specyficzna granica. Las jak i trawa przestawały rosnąć w tym samym miejscu, a linia ta ciągnęła się kilometrami. Poza zielenią z prawej strony, na lewej rozciągał się krajobraz wydm jak i wszechobecnego piasku. Klimat nie zmienił się tak bardzo, jednak przekraczając ziemie Pustkowia, miało się wrażenie, że piekło jest zimniejsze. Upał nie dawał chwili wytchnienia. Vasari naciągnął na głowę kaptur, który idealnie osłaniał jego twarz przed słońcem. Ból, jaki odczuwał całą podróż, lekko zelżał, co przyjął z wyraźną ulgą. Cały ten czas Laurentius nie odzywał się do niego ani słowem. Jedyne co słyszał to pytanie czy potrzebuje postoju. Fae musiał przyznać, że przyjaciel wiedział dokładnie jak zachować się z jego wahaniami nastroju, za co był mu niezmiernie wdzięczny.
Kiedy ich konie poczuły pod kopytami piach, wierzgnęły niespokojnie i zaczęły lekko rżeć. Vasari nachylił się i czule, próbując uspokoić swojego wierzchowca, poklepywał go po szyi. Brunet natomiast ściągnął lejce bliżej siebie, chcąc zapanować nad rozszalałym zwierzęciem. Obaj uspakajającym tonem zapewniali, że wszystko będzie dobrze. Wiedzieli, że od tego momentu muszą być niezmiernie ostrożni. Ruchome piaski niejednokrotnie pokonywały większych śmiałków, chcących przejść przez Pustkowie.
Vasari uspokoił swoją klacz, po czym wyprostował się w siodle. Rozejrzał się dookoła i westchnął. Dawno nie przebywał w tak niekorzystnym miejscu jak to. Nie mógł sugerować się roślinnością, gdzie jest północ a gdzie południe. Laurentius natomiast wyjął mapę i przekręcał ją w lewo i w prawo marszcząc przy tym nos. Fae podejrzewał, że jest to mapa samego Pustkowia, a przyjaciel próbuje odnaleźć, w którym miejscu się znajdują. Mężczyzna wziął głęboki wdech i odetchnął głęboko ciepłym i suchym powietrzem. Znajdowali się niecałe trzy stopy od granicy, a już przeczuwał, że przejście Pustkowia będzie dla nich sporym wyzwaniem. Podskoczył w siodle na dźwięk głośnego zawodzenia ze strony Laurena.
- Ja tę mapę wyrzucę przy najbliższej okazji! Przysięgam! Kto ją rysował! Gdzie tu do cholery jest północ a gdzie południe?! Aghhh!
Di Lotte zaśmiał się głośno. Był to pierwszy raz od niemal tygodnia, gdzie tak otwarcie pokazał pozytywniejsze emocje. Zaczął również sam przed sobą przyznawać, że przyzwyczajał się do obecnego stanu rzeczy. Wiadomo, chciałby wrócić do siebie, do swojego ciała, ale to obecne nie przeszkadzało mu aż tak jak na początku. Całą drogę do Pustkowia poświęcił na regenerację obrażeń i przetrwanie krwawienia, więc od dzisiaj postanowił zacząć robić drobne ćwiczenia, żeby wzmocnić mięśnie. Na początek, jako że byli na pustyni, chciał skupić się na medytowaniu i odpowiednim oddechu. Oddech również był ważnym elementem rozpoczęcia treningu, więc to były priorytety dla Vasariego. Kolejne cierpiętnicze westchnienie zmusiło mężczyznę do odwrócenia głowy w stronę, z której się dobywał. Widział, jak brunet podjął drugą walkę z mapą. Przewrócił oczami i wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela.
- Daj mi tę mapę z łaski swojej, bo w takim tempie to nie odjedziemy od granicy więcej niż kilka stóp.
Vasari niemalże wyrwał papier z ręki mężczyzny i sam spojrzał na kontury Pustkowia obrysowane czarnym węglem. Spojrzał za siebie zobaczyć które drzewa rosną najbliżej ich. Widząc za sobą drzewa owocowe wymieszane z liściastym gatunkiem maranu, miał już względne poczucie gdzie się znajduje. Oazy nigdy nie były zaznaczone na mapach, małe utrudnienia pod względem podróży, dlatego właśnie Pustkowie było idealnym miejscem dla najemników. Jedynie oni wiedzieli miejsca miasteczek, a to powstrzymywało skutecznie zwykłych ludzi od zapuszczania się na pustynię. Spojrzał przed siebie i wskazał jego zdaniem południe.
- W tamtą stronę. Powinniśmy przejść Pustkowie po skosie tak, aby uniknąć zagłębiania się w pustynie.
Laurentius nadal zdenerwowany wcześniejszym incydentem z mapą, skinął niemrawo głową i podążył w ślad za przyjacielem. Nie lubił kiedy nie wychodziły mu pewne czynności, czuł się wtedy niczym głupiec, który nie poświęcił nawet minuty na zaznajomienie się z podstawową wiedzą. Pochodził z rodziny kupieckiej, która zajmowała wszystkie szlaki, więc nierozczytanie mapy zirytowało go podwójnie. Z drugiej strony wiedział, że mapy Pustkowia różniły się od innych. Na pustkowiu nie było narysowanych oaz, najważniejszych punktów, a nawet róża wiatrów nie znalazła tam miejsca. Mężczyzna był pod wrażeniem, że Vasariemu udało się zgadnąć kierunek, w którym powinni jechać.
***
Słońce nienaturalnie prażyło i doskwierało nie tylko brunetowi, ale i jego przyjacielowi. Di Lotte cały czas zerkał co chwila na mapę i na linię drzew oddalającą się po ich lewej stronie. Po prawej natomiast wydmy rozciągały się aż po horyzont, nie zostawiając złudzenia, że jeśli by się tam zapuścili, mogliby nie zdołać wyjść cało. Temperatura nie spadała, a nawet mieli wrażenie jakby wzrosła przez ostatnie piętnaście minut. Konie coraz ciężej znosiły ich ciężar na grzbiecie a pod kopytami piach, więc wspólnie zdecydowali, iść pieszo, prowadząc zwierzęta za lejce. Na szczęście przygotowali się i większą część ich zapasów stanowiły bukłaki z wodą. Nie mieli pojęcia kiedy i jak znajdą oazę, więc woleli nie ryzykować. Vasariemu od rana towarzyszyło przeczucie, że zdarzy się coś złego. Czuł to niemal na całym ciele. Gęsia skórka i mrowienie nie ustępowało od momentu, kiedy się obudził. Na razie, póki szli przed siebie, nie odczuwał tego aż tak jakby stali w miejscu i czekali tylko na złe znaki od niebios. Di Lotte liczył w głębi duszy, że po drodze natkną się na oazę, ale bez najemników. Zaczął patrzeć na wszystko z bardziej optymistycznej strony, co było niemal sprzeczne z jego codziennym spojrzeniem na świat. Obaj starali się też mówić jak najmniej, by nie tracić energii, którą mogliby spożytkować na chód. Piasek osuwał się im spod nóg z każdym kolejnym krokiem i nie pozwalał iść w takim tempie, jakiego by oczekiwali.
Laurentius niewiarygodnie źle znosił upał i czuł jak z sekundy na sekundę jego ciało topi się. Mieszkając w stolicy, która znajdowała się niedaleko gór, temperatura w lecie nie przekraczała trzydziestu stopni. Dodatkowo zawsze wiał wiatr z gór, ochładzając miasto na tyle, na ile mógł. Jednak teraz na pustyni, temperatura była zdecydowanie wyższa, bez żadnej chmury na niebie, która mogłaby dawać cień, czy wiatru, który schłodziłby rozgrzaną skórę. Vasari natomiast pocił się w miejscach, o których nie miał pojęcia, że mogłyby istnieć. Był ubrany zdecydowanie za grubo, nawet jeśli materiał jego tuniki i spodni był przewiewny, to promienie słońca nie dawały mu spokoju. Szli tak już dobre kilka godzin, słońce nieubłaganie zbliżało się ku zachodowi, co przyjęli z ulgą. W końcu najgorsze za nimi.
- Gorącoooo! Vasari, zrób coś!
Fae odwrócił gwałtownie głowę w stronę przyjaciela i prychnął jednocześnie marszcząc brwi. Jemu też było gorąco, ale powstrzymywał się od zbędnych uwag. Oczekiwał po brunecie tego samego, jednak zapomniał, że w momencie, w którym Lauren znajdował się w towarzystwie, które zna, zachowuje się zupełnie inaczej niż podczas formalnych spotkań i w miejscach publicznych.
- Wybacz chłopie, nic nie poradzę. Nie wyłączę Ci od tak słońca. Niemożliwe by się udało.
Mężczyzna jęknął cierpiętniczo i pochylił się do przodu zrezygnowany. Di Lotte widział jak upał doskwiera fae. Każdy ruch sprawiał mu psychiczny ból. Wiedział, że długo tak nie wytrzymają. Dlatego spojrzał jeszcze raz na mapę i w głowie zobrazował sobie, w którym miejscu wyruszyli i biorąc pod uwagę tempo jak i podłoże, obliczył ile przeszli do tej pory. Finalny wynik nie był dla niego satysfakcjonujący. Szacował, że zamiast trzech dni spędzą na pustyni przynajmniej pięć. To już zaburzało jego plany. Laurentius natomiast nie zamierzał kończyć narzekać.
- No, ale musi być sposób. Na pewno. Ty tam piorunami sobie rzucasz, nie możesz, jakieś chmury burzowej przywołać siłą woli czy coś?
Vasari już coraz bardziej poirytowany spojrzał się za siebie. Jego wzrok mówił jasno, że nie jest w nastroju na marudny ton przyjaciela. Westchnął zrezygnowany i zatoczył ręką krąg wokół swojej twarzy.
- Jakbyś nie widział, nie jestem w swoim ciele. Jeśli myślisz, że posiadam swoje umiejętności jeden do jeden, to się mylisz. Nie rzucam piorunami, gdzie popadnie!
Temperatura, która sięgała niemal zawrotnych czterdziestu pięciu stopni nie ułatwiała fae opanowania swoich emocji. Był już na start zirytowany dużym skokiem ciepła w porównaniu ze stepami królestwa. Niedługo miał zapaść zmrok, co przyprawiało mężczyznę o dreszcze. Słyszał, że wtedy temperatura spada do niemal zera, co nie ułatwiało podróży. Już czuł, jak robi się coraz zimniej, mimo że do zmierzchu zostało trochę czasu.
- No weź Vasari, nie bądź taki sarkastyczny. Daj żyć człowiekowi i wymyśl coś.
Fae jęknął ponownie. Irytacja sięgała już naprawdę wysoko, jeśli chciał ją mierzyć w jakikolwiek sposób.
- Znajdźmy lepiej miejsce, gdzie moglibyśmy się rozłożyć. Pierwsza noc, będzie najgorsza. Musimy jakoś ją przetrwać.
###
Miłego początku tygodnia! Vasari wraz z Laurentiusem weszli już w nowy etap swojej podróży! Kto jeszcze czeka na dalsze przygody? *ja*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro