Rozdział 24
**Pov. Jake**
Od pewnego czasu piszę z swoim synem. Byłem szczęśliwy że z nim utrzymuje kontakt. Jednakże gdy pisałem z nim, nagle się urwał kontakt z nim, dosłownie na chwilę. A po kilku godzinach mi napisał że jest w szpitalu. Przestraszyłem się że coś się mu stało. Jednak wyjaśnił mi że pokłócił się z Mochael'em, i Mikey trafił do szpitala, powiem szczerze że się przestraszyłem. Lekko zatęskniłem za Mikim, ale w tej chwili byłem z Clare, i nie mogłem pozwolić sobie na skok w bok, zwłaszcza że Clare ma dziecko, które już w pewnej części jest do mnie przyzwyczajone. Jadnakże, mam podejrzenia że to nie moje dziecko. Coś zbyt szybko je urodziła, a przed tem nie była ze mną.
W końcu zbecydowałem się spytać czyje to jest dziecko. Oczekiwałem że powie że to nie moje...
- Hej Clare... - powiedziałem podchodząc, i obejmując dziewczyne w pasie.
- Podlizujesz się co byś chciał? - spytała.
- Chce... Chce wiedzieć czyje to jest dziecko, bo na pewno nie moje. Nie ma moich rysów twarzy, ani oczu... Czyje to dziecko? - powiedziałem przełamując lody.
- Xaviera... - powiedziała.
- Ha! Wiedziałem! - powiedziałem. - ile lat chciałaś to ukrywaukrywać? - zadałem kolejne pytanie.
- Nie chciałam tego ukrywać... Bałam się ci to powiedzieć... - przerwała gdy zobaczyła że wychodzę. - gdzie ty idziesz?! - krzyknęła za mną wywołując płacz u dziecka.
**Pov. Michael**
Ocknąłem się na łóżku szpitalnym. Przy moim łóżku w pomieszczeniu znajdował się Mark, a na kanapie spał Xavier. Mark miał podkrążone oczy, a w dodatku na policzkach miał krople łez. Wyciągnąłem rękę w kierunku jego puszystych włosów, i zacząłem drapać. Usłyszałem jak mruczy...
Mark podniósł lekko głowę i spojrza na mnie. Jego oczy od razu z, słodkich i zaspanych, zmieniły się w przestraszone i zmęczone. Lekko się uśmiechnąłem, próbując dać mu do zrozumienia że wszystko jest okej, ale młody wybuchnął płaczem, i nie dało się gouspokoić. Na pomoc nam przyszła pielęgniarka, z lekiem uspokajającym w strzykawce.
Miło było popatrzeć jak własne dziecko, zasypia w twoich ramionach, jak zamyka swoje oczy, i głęboko oddycha. Nie zaprzestałem drapania go po głowie, a w trakcie tego wszystkiego ktoś zapukał do pokoju.
Xavier się obudził, i patrząc na mnie, wstał i podszedł do drzwi. Kiedy je otworzył od razu zaczął krzyczeć, a gdy się odwrócił jego oczy jarzyły się na krwisty czerwony. Zwykle w takich chwilach uspokajał go dotyk Clare, ale z wiekiem czasu zaczął opanowywać swój gniew. Znalazł swoją kotwicę, która po każdy podnoszeniu głosu, czy najzwyczajniej w świecie wkurzaniu się, ściągała go na samo dno spokoju i ciszy, której potrzebował.
W trakcie krzyków które narastały, zas)oniłem uszy Mark'owi, aby nie obudziły go wrzaski.
~ Chce wiedzieć gdzie jest mój syn! - krzyknął jakiś facet, i od razu pojawił się w pomieszczeniu w którym leżałem na łóżku razem z młodym.
- Jake..? - wydukałem, czując jak coś potężnego rośnie mi w gardle, i jak zaczynam się krztusić własnymi łzami.
** Pov. Jake**
Wbiegłem na oddział, i biegłem tak korytarzem póki nis zauwarzyłem porzuszających się cieni, w jednym z otwoartych pomieszczeń. Postanowiłem zapukać, i wejść. Zapukałem, i wtedy ukazał mi się przed moimi oczami Xavier. Wyglądał inaczej niż w młodości kiedy ostatni raz go widziałem z Michaelem. Zaczą warczeć i krzyczeć. Prawdopodnie się wściekk, ale z początku wyglądał, jakby mnie nie poznawał. Moje oczy wszystko i wszitkim przypomną wspombienia związane ze mną.
- Do cholery co ty tu robisz dzbanie! - warknął pokazują swoje kły. Tego jezzcze u niego nie widziałem, jako demona.
Myślałem że zleje się ze śmiechu, ale powstrzałem się i spoważniałem.
- Chce zobaczyć gdzie jest mój syn! - twedy musiałem go lekko przymknąć, ponieważ się odsunął i dał mi orzejść. Kątek oka widziałem jego krwisto czerwone oczy, ma jakieś nie wiem, napady złości? ._.
Kiedy wszedłem do oomieszczenia zaiważyłem Mark'a, jak leżał przytulony do kogoś na łóżku szpitalnym. Podniosłem głowę, wtedy kiedy jakby usłyszałem jakąś komendę, ale to nie była komenda, jak na orzykład „siat” dla psów, tylko usłyszałem swoje imię. Ujrzałem wtem kicie... Patrzyła ns mnie przestraszonymi oczami. Nie wydusiła z siebie ani jednego słowa, po prostu leżała, i powoli zaczęła łkać. Spojrzałem na Xaviera który w kącie na kanapie się uspokajał. Podszedłem bliżej Michael'a i wziąłem pobliskie krzesło, a następbie przysunąłem je do łóżka.
- Co ty tutaj robisz..? - powiedział w moją stronę, cały czas patrząc się na mnie.
- Przyjechałem bo... - usiadłem na krześle. - bo dowiedziałem się prawdy o tobie, o Mark'u.. I o dziecku które jest Xaviera. Przepraszam że mnie nie było z wami jak dorastał Mark.. Że.. Że cię zdradziłem, i że byłeś zmuszony mnie zostawić.. Jestem najzwyczajnym ch*jem i tyle.. Nie powinienem cie zdradzać.. Teraz wiem że to był błąd... A... Mik... Jeśli.. Jeśli mi nie wybaczysz.. Chce abyś wiedział że ja wciąż cię kocham, 𝕓𝕠 𝕠𝕤𝕠𝕓𝕪 𝕜𝕥𝕠𝕣𝕖 𝕤𝕖𝕣𝕔𝕖 𝕡𝕠𝕜𝕠𝕔𝕙𝕒𝕝𝕠, 𝕣𝕠𝕫𝕦𝕞 𝕟𝕚𝕖 𝕨𝕪𝕞𝕒𝕣𝕫𝕖 𝕫 𝕡𝕒𝕞𝕚𝕖𝕔𝕚... Zatrzymaj proszę to.. - powiedziałem wyciągając małego pluszowego misia, który zawsze towarzyszył mi w pracy, czy w domu kiedy miałem gorsze dni. Chłopak nie wyciągnął po niego ręki więc, sam wyciągnąłem rękę, i chciałem położyć misia na stoliku obok łóżka, als chłopak złapał za moją rękę w nadgarstku, i lekko szarpnął.
- To ja przepraszam.. - zaczął powoli łkać. - Nie powi... - przerwałem mu pocałunkiem. Od tak strasznie dawna chciałem go w końcu pocałować, i orzytulić do siebie, i w końcu nadeszła ta chwila w której złączyłem nasze usta. Nasze oddechy się wyrównały, a co najlepsze poczułem jego język jak wpychał mi do buzi, dałem mu trochę pola do manewru, a kiedy skończyliśmy to przekomarzanie się, opadłem na kanapę zmęczony, ale dalej miałem siłę aby patrzeć na moją kicię. Nie zasnąłem póki nie miałem pewnośvi że Mark, nie spadnie z łóżka razem z kicią. Zmęczony, i głodny poszedłem soać na siedząco. Dziś miałem wszystko czego chciałem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro