Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Na korytarzu było pusto. Byłem tylko ja, kilka Alf i on. Jedyna Omega w naszym liceum. Leżała w bez ruchu na ziemii i się ledwo co ruszała. Dookoła niej było pełno krwi.
- Co z nim robimy? - zapytal szatyn.
- Raczej go nie zakopiemy, bo go znajdą! - wrzasnął dość głośno brunet.
- Któryś z nas musi go zabrać do siebie... - wszysyc spojrzeli sie na mnie.
- Nie patrzcie sie tak na mnie, bo wam jeszcze oczy wydłubie! - warknąłem.
- Z tego co wiemy to twoi starzy sa za granicą i masz wolna chatę, wienc, zostajesz tylko ty - powiedzial szatyn ~ Scott.
- No dobra... - powiedziałem i zakryłem twarz dłońmi. - niech wam bedzie, wezmę go do siebie... - powiedziałem i podszedłem do ledwo dyszacej omegi. - wstawaj pojdzoesz ze zmna.. - mruknąłem gdy chłopaki już odeszli.
- Mghmh...
- Brzydze się tobą... wstawaj! - wrzasnąłem.
Chłopak przestraszony moim krzykiem szybko się podniosl i z reka na prawym boku poszedł za mna.

- Śpisz w salonie na kanapie... - powiedziałem i spojrzałem na jego minę.
Miał grymas na twarzy po czym skrzywił się jeszcze bardziej gdy się skulil. Zacisnął zęby i podparł się prawą, zakrwawioną ręką o moją czysciutką, bialutką ścianę.
- Ku*wa co ty odpierdalasz?! - krzyknąłem i rzuciłem nim o ścianę.
- Ah... zostaw..  proszę... to b-bol...

Leżałem u siebie w pokoju na łóżku. Myślałem o Michaelu. Może rzeczywiście go to bolało...? W końcu z tego natłoku myśli wyrwało mnie pukanie do drzwi. Spojrzałem na elektroniczny zegarek obok łóżka. 3.47...
- Kto tam? - spytałem i wstałem do siadu.
- T-to t-tyl-lko j-ja... - powiedział Michael i uchylił drzwi.
- Co chcesz? - powiedziałem mniej warcząc na niego.
- J-ja t-tyl-lko... - chłopak zamknął drzwi i odsunął się na jakąś odległość. Po chwili usłyszałem szloch.
Czy on się mnie... boi?
Wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Uchyliłemm je i ujrzałem blondyna.
Otworzyłem szerzej drzwi i wyszedłem na korytarz przy balustradzie.
Michael siedział na schodkach. Głowę miał opartą o jeden ze szczebli od balustrady.
- Coś się stało? - spytałem.
- Mghmhm....
- Michael... nie bój się mnie... - powiedziałem.
- J-ja t-tyl-lko... - znów się zajknal.
- Boisz się mnie...
- M-mas-sz c-cos n-na... mghm... b-bo-ol-li m-mni-nie... - wyjąkał.
- Mogę opatrzeć twoją rane? - spytałem dotykajac jego ramienia.
Chłopak w panice się odsunął.
- M-moż-żesz... - mruknął i wstał ze schodów podrztymujac się balustrady.
Kiedy byliśmy już w moim pokoju poszedłem do łazienki po apteczke. Kiedy byłem już w pokoju uklęknąłem przed blondynem. Zwiesił głowę.
- Podwinie... boże co ja gadam! Brzmie jak pedofil... - przybiłem sobie piątkę z czołem.
- N-nie b-brzm-misz j-jak p-ped-dof-fil... - powiedział i odwróciwszy głowę tak aby zasłaniała jego wyraz twarzy grzywka, podwinął bluzkę.
Zamurowało mnie kiedy zauwarzyłem ten widok...

Na jego ciele było pełno siniaköw, nowych zadrapań, a nawet malinek, gdzie niegdzie były poważne rany po jakichś tępych narzędziach.
Zacisnąłem zęby i przełknąłem z trudem ślinę.
Opatrzyłem jego rany na ciele, a potem na twarzy... a bynajmniej chciałem spróbować.
Chłopak wyrwał się z mojego uścisku i pobiegł na dół.
- Miko! - krzyknąłem za nim ale było już za późno.

~> Mikey <~
Bałem się jego rakcji na moje siniaki, liczne obrazenia zadawe tepym narzedziem i... i m-malin-inki.
Kiedy doszedł do twarzy nie wytrzymałem wyrwałem się z jego uścisku i pobiegłem na dół.
Była 4.00 godzina. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia więc położyłem się na podłodze, aby nie zabrudzić jego kanapy w salonie.

~> Lukey <~
Kiedy wstałen rano po prostu poszedłem sprawdzić jak tam jest u blondyna. Zamurowało mnie kiedy zobaczyłem go na podłodze. Chyba wyraźnie powiedziałem że ma spać na kanapie w salonie.
- Mikey? - powiedziałem dotykajac jego ramienia.
- Um... j-ja... t-tyl-lko... - powiedzial przestraszony.
- Nie bój się mnie... - powiedziałem podajac mu moje ciuchy. - masz te, żadko co je używam... na ciebie powinny być idealne.

Po chwili Mikey wrócił w mojej koszulce i bokserkach. Materiał na dolne czesci ciała pasował idealnie ale najwyrazniej bluzka była zbyt duża. Miałem wrażenie że chłopak czuję się nieswojo w samych bokserkach. Na szczęście zbyt duża koszulka sięgała mu za pupe.
- Jak się czujesz?
Odpowiedziała mi cisza.
- Eh.
- J-jes-st o-oke-ej... - wyjąkał. - p-pop-pros-stu j-jest m-mi... z-zim-mno... - powiedział spoglądając na moją bluzę ale zaraz po chwili odwrócił wzrok w lewa stronę.
- Trzymaj... - powiedziałem i ściągnąłem z siebie czarną bluzę z napisem love. - jest twoja.
- Nie...
- Mikey... nie musisz się mnie bać... trzymaj.
- Nie...
- Proszę weź ją.
- Nie. Ch-chc-hce.
- Powiedziałem że masz ją wziąść! - wrzasnąłem i....

Przez następne 3 noce Mieky nie przychodził do mnie mówić że go boli. Czułem zapach krwi. To z jego ran ale bałem się zapytac skąd je ma. W końcu się zapytałem.

[SPRAWDZONY]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro