Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

Wstanie z łóżka o szóstej rano, bolało. Musiałam podnieść się o tej godzinie, bo z tego, co mówił Jonathan, Charlie i jego mama właśnie wtedy wychodzą z pokoju. To znaczyło, że niewinny Louis pozostawał bezbronny wobec moich manipulacji. Nie wierzyłam w to, że starszy z braci zgodziłby się na mój plan zdobycia nagrania, więc wolałam, by i on i Ryang pozostali w błogiej nieświadomości. Miałam uchylone drzwi, ale nawet nie na tyle, by móc coś zobaczyć. Przystawiłam ucho do szpary, nasłuchując jakichkolwiek szmerów. Nieco przysypiając pod drzwiami, doszedł do mnie dźwięk, który zbliżając się coraz bardziej, brzmiał jak szuranie wózka inwalidzkiego. Albo bardzo chciałam, żeby tak brzmiał. Odczekałam dłuższą chwilę, po czym otworzyłam drzwi nieco szerzej. Zobaczyłam dwójkę ludzi, jednego na wózku i przestraszona szybko zamknęłam drzwi. Poczekałam trochę dłużej, nim wymknęłam się z pokoju te kilka mieszkań dalej.

Drzwi pięćset czterdziestki trójki były otwarte. Nikt nie dbał już o zakluczanie ich, monitoring załatwiłby sprawę każdego włamania, a w mieszkaniach i tak nie było za bardzo co kraść. Cicho weszłam do pokoju, w którym spał Louis. Chłopak wyglądał jak mały aniołek i może faktycznie takim był, dopóki się nie odzywał. Lubił się droczyć, ale jeszcze nie spotkałam się z tym, żeby powiedział komuś coś, co naprawdę mogłoby zaboleć. Próbowałam go obudzić, syczącym szeptem mówiąc jego imię. Nic to nie dało, ale wystarczyło, że lekko go dotknęłam i przerażony podniósł się do siadu. Przetarł oczy i rozejrzał się po pokoju, najpierw patrząc na zegar, wskazujący szóstą trzydzieści, a gdy dostrzegł mnie, położył się znowu, odwracając do mnie tyłem i nakrył się kołdrą nad głowę. Mruczał coś pod nosem o budzeniu człowieka w środku nocy.

- Technicznie rzecz biorąc, w bunkrze nie ma dnia i nocy. - Przyłapałam się na tym, że brzmiałam jak Charlie. - Wstawaj Lou, mamy misję.

- Co to niby za misja? - zapytał spod kołdry.

- Muszę zakraść się do pokoju z nagraniami z monitoringu, żeby zobaczyć... jedną rzecz. Potrzebuje, żebyś mi z tym pomógł.

- Ale dlaczego ja? - Obrócił się w moją stronę.

- Bo Charlie i Jonathan nie mogą się o tym dowiedzieć. Więc ani słowa okej?

- Może się zgodzę. Tylko co z będę z tego miał?

- Dam ci paczkę Oreo, którą wzięłam w ramach bagażu do bunkra.

Nie było szansy, by się nie zgodził, tego już nie można było po prostu kupić. Na każde mieszkanie, przynajmniej na szóstym piętrze, przypadało pięćset kilogramów wyposażenia. W tym musiały znaleźć się meble, poza łóżkami, szafą i sprzętami elektronicznymi. Piętnaście kilogramów swojego bagażu zmarnowałam na książki i kilka paczek oreo, przez co spora część moich ubrań pozostała na powierzchni. Byłam pewna, że w wyposażeniu Coreyów znalazło się co najmniej pięćdziesiąt kilogramów metalu i zniszczonych zegarków.

- Zgadzam się!

Powiedziałam mu, jak to widziałam. Nie chciałam iść teraz, lepszym pomysłem było poczekać na ogłoszenie ciszy nocnej, a nawet poczekać te kilka godzin. Ustawiłam mu budzik na trzecią w nocy i teatralne odłożyłam urządzenie na stolik nocny. Charlie, z gratów walających się po całym mieszkaniu, skonstruował urządzenie, które potrafiło wstrzymać przepływ prądu na trzech piętrach. Wystarczyłoby, żeby młody je znalazł i pożyczył od brata, bez jego wiedzy. Widziałam, jak Louis buduje różne rzeczy, radząc sobie zaledwie odrobinę gorzej niż jego starszy brat, ale nie można mu było odmówić talentu. Twierdził, że poradzi sobie z zamontowaniem urządzenia. Uznałam, że najlepszym pomysłem będzie zainstalowanie ustrojstwa w toaletach na ósmym piętrze. Nie będzie zwracał na siebie uwagi, idąc do łazienki. Ponadto wewnątrz nie było kamer, a szumem wody móglby zagłuszyć podsłuchy. Wtedy na trzech piętrach zniknie prąd i powinno włączyć się zasilanie awaryjne.

- Masz jeden błąd w planie - odezwał się, gdy skończyłam przedstawiać zarys. - Nie będziemy mieli jak się porozumiewać. Zrobię nam walkie-talkie.

Chłopak wstał z łóżka, zarzucając z siebie pościel i ruszając do salonu, który z dnia na dzień stawał się coraz większym złomowiskiem. Znalazł działające radio i je zniszczył, rozbierając na części. Grzebiąc w walajacych się gratach, znajdował potrzebne cześci, a ja patrzyłam, jak jego ręce latały po kawałkach metalu i ze zdenerwowania, ze zaraz w drzwiach pojawi się Charlie, tupałam nogą, przez co chłopak zwrócił mi uwagę. Niedługo później podarował mi jedno małe radyjko i zabrał się za robienie drugiego. Mogłam już wyjść i czekać na misje dla prawdziwych ninja. Z tym że marny był ze mnie ninja. Poszłam spać, było przed siódmą rano, więc mój dzień zaczynał się za prawie dwie godziny. Minęło może piętnaście minut, gdy z mojego stolika nocnego dobiegł głos w towarzystwie szumu. Zerwałam się przestraszona i nałożyłam okulary na nos. Ktoś znowu się odezwał, rozpoznałam głos Louisa, zniekształcony przez krótkofalówkę. Odegrał się za obudzenie go.

- Nerdzie? Ziemia do Nerda. Tu Ciasteczkowy Potwór. Jesteś tam? Odbiór - mówił.

- Tak jestem - odpowiedziałam zmęczona. Byłam na skraju zaśnięcia, gdy zaczął mówić i teraz potrzebowałam chwili, by znów się rozbudzić. - Dlaczego wydzwaniasz w środku nocy?

- Już nie ma czegoś takiego jak noc. I mów odbiór jak kończysz. Odbiór.

- Bez odbioru. -Schowałam radio do szuflady i rzuciłam się z powrotem na łóżko.

Tej nocy położyłam się szybciej niż zwykle i zasnęłam niemalże od razu, a mimo wszystko podniesienie się, było dla mnie czymś okropnym. Może dlatego, że dla większości osób trzecia była godziną, o której dopiero kładli się do łóżek. Miałam ustawiony budzik, ale Louis postanowił się je wyręczyć i radyjko odezwało się o dziesięć minut za szybko. Wstałam jak na dźwięk wystrzału. Środek nocy miał to do siebie, że nawet po wstaniu wszystko wydawało się snem. Świat wokół docierał do mnie wolniej, ale po chwili nie czułam już takiego zmęczenia. Louis oznajmił mi przez krótkofalówkę, że już da radę się wymknąć. Ja przebrałam się w szare dresy i czekałam na sygnał, że prąd został wyłączony. Doszłam do schodów na dziewiątym piętrze, skąd miałam dobre miejsce, by obserwować pokój z monitoringiem.

Zielone światła mrugnęły, tak jak przewidywałam, prąd zniknął, przez co włączyła się ta sama zielona poświata, która świeciła przez całą noc. Kamienne niebo nie pokazywało się już od miesiąca. Luisowi się udało, byłam pod wrażeniem zdolności tego dzieciaka i ciekawiło mnie, czy jego brat zdawał sobie sprawę, jak zdolny był. Pewnie tak, ale nigdy nie przyzna tego głośno. Po chwili z pomieszczenia ktoś wyszedł i zaczął kierować się w stronę schodów. Byłam na tyle schowana, że nie było możliwości, by mnie zobaczyć, o ile nie przechodziło się obok mnie. Bardziej zaciągnęłam kaptur na głowę. Złapią mnie, jeszcze za nim wszystko się zacznie. Miałam szczęście, człowiek nie kierował się na górę, ale na dół. Nocne zmiany pozostawiono osobom z najniższego piętra, wygodne wyjście. Gdy miałam pewność, że już mnie nie zobaczy, cicho zbiegłam po schodach i skierowałam się do miejsca z nagraniami. Nie miałam na sobie butów, jedynie skarpetki, żeby wydawać jak najmniej dźwięków. Gdy wykradałam się z domu na powierzchni, zawsze brałam buty w ręce i zakładałam je dopiero na zewnątrz. Tutaj mogło to nie mieć sensu, ale wygrało samo przyzwyczajenie.

Drzwi do pomieszczenia kliknęły. Ktokolwiek tam pracował, zrobił mi właśnie ogromną przysługę, bo zdałam sobie sprawę, że nawet mając okazję, nie podebrałam Jonowi karty, która otwierałaby mi drzwi. W środku stał rządek ekranów. Prądu nie było, wszystkie monitory były zgaszone. Nie widziałam nigdzie komputerów i klawiatur, same ekrany, wypełniające całą ścianę. Dałam Louisowi znać, żeby włączył prąd. Krótki impuls, światła mrugnęły i monitory błysnęły na niebiesko. Musiałam kliknąć każdy z ekranów, by pokazał się obraz z kamer. Były dotykowe, a ponadto można w nich byli uruchomić funkcję hologramów, by mieć dokładny wgląd na każdy szczegół. Jak widać, na ochronę nie szczędzono prądu. Nie spodziewałam się znaleźć w bunkrze wytworów naszych czasów. Oczywiście poza samą budową bunkra, wszystkie systemy filtrujące powietrze i wodę, a nawet lampy imitujące światło słoneczne. Ale monitorów spodziewałam się podobnych do tych z początku tysiąclecia. Na tych nowych znałam się o niebo lepiej.

Odnalazłam ekran piętra trzeciego i przełączyłam obraz na kamerę w jadalni. Ustawiłam godzinę na szóstą rano i przedwczorajszą datę. Oglądałam obraz w przyśpieszeniu. Widziałam Charliego z matką, wchodzących do jadalni, niedługo później Jonathana i moment, w którym został sam. Nie zdążył nawet wyjść z pomieszczenia, gdy dwóch strażników stanęło w drzwiach i złapało go, brutalnie wynosząc. Nacisnęłam kilka razy na ekran, podłączyłam do niego płaski dysk przenośny i zgrałam fragment nagrania. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważy zniknięcia jednego z małych urządzeń. To samo zrobiłam z fragmentem, gdy ciągnięto chłopaka na jedenaste piętro. Przerażało mnie to, że nawet nie próbował się wyrywać, naprawdę myślał, że przyszli po niego strażnicy. Zachowywał się, jakby miał coś na sumieniu. Nie sądziłam, by chodziło o coś innego, niż nasza tajemnica, którą teraz znało już pięć osób.
Nie widziałam nagrania z pobicia. Nie było go. W pokojach działały jedynie podsłuchy. Próbowałam znaleźć jakiekolwiek z tamtych pokojów, ale najwidoczniej były wciąż wyłączone. Nic dziwnego, nikt tam nie mieszkał i nikt nie mógł tam wchodzić. Ostatnią sceną z ataku na Ryanga był moment, gdy wrzucano go do jednego z pokojów. Włączyłam tryb trójwymiarowy i hologram stanął przede mną. Przybliżyłam go na tabliczkę, wiszącą na drzwiach, był na niej numer tysiąc sto siedemnaście. Wzięłam głęboki wdech. Wszystko się udało, pośpieszałam ładowanie, szepcząc do siebie, że jeszcze tylko chwila. Zrestartowałam urządzenie do widoku, jaki był po odtworzeniu i wyłączyłam urządzenia, by znowu zobaczyć błysk niebieskich ekranów. Schowałam dysk do kieszeni. Potem wyszłam, jak gdyby nigdy nic, a Louis przekazał mi, że biegnie do pokoju. Pozostało mi wrócić do siebie.

Limit szczęścia na tę noc się skończył. Otwierając drzwi, uderzyłam się nimi w twarz. Mnie się nic nie stało, poza tym, że trochę bolał mnie nos. Największym problemem było to, że złamały się moje okulary. W tych ciemnościach nawet mimo świateł, ciężko mi było coś dostrzec, bez tych szklanych denek od słoika, które nadawały wyrazistości mojemu światu. Ostrożnie przeszukiwałam podłogę, bojąc się, że przetnę się potłuczonym szkłem. Znalazłam połówkę okularów pod drzwiami i drugą kawałek za nimi. Połamały się dokładnie w nosku i nie miałam pewności jak bardzo się potłukły. Powrót nagle stał się dwa razy trudniejszym zadaniem. Schowałam połamane okulary do kieszeni, zamknęłam drzwi i ruszyłam do mieszkania. Na całe szczęście, monitoring nie został włączony na ten czas, gdy weszłam do pomieszczenia ani gdy z niego wyszłam, a zrestartowanie go usunęło nagrania z czasu, gdy byłam w środku. Dopóki pracownik nie przyjdzie i nie unieruchomi systemu, nie było po mnie śladu.

Szłam powoli, mając ręce lekko wyciągnięte przed sobą, żebym nie uderzyła w nic nosem. Szłam zdecydowanie za długo, biorąc pod uwagę fakt, w jakiej odległości były ode mnie schody. Zastanawiałam się, czy nie użyć krótkofalówki i nie wezwać Louisa, by mi pomógł, ale zbyt się wstydziłam. Na dodatek radyjko mogło mi wypaść albo chłopak był już w domu i mógłby przeze mnie obudzić Charliego. Szłam dalej, dopóki nie uznałam, że na pewno skręciłam w zła stronę. Chciałam się cofnąć, ale męski głos powiedział za mną, że mam stanąć. Mógł to być tylko strażnik, ale wolałam nie sprawdzać. Rozkaz nie był powiedziany głośno, pewnie ten ktoś nie chciał obudzić śpiących ludzi. Udawałam, że go nie słyszałam i po prostu szłam dalej. Liczyłam na to, że się podda i zostawi mnie w spokoju, ale zaczął biec. Nie uciekam, powoli szłam dalej, jakbym w ogóle nie brała pod uwagę, że słowa były skierowane do mnie. Zatrzymał mnie. Miałam przed sobą jego twarz, a i tak nie byłam w stanie rozpoznać, kto to był. Bez okularów rozróżniałam tylko rozmazany zarys otoczony zielenią.

- Marceline? - Rozpoznałam głos, to był Nathaniel. - Co ty tutaj robisz?

Chciałam mu zadać to samo pytanie. Nagle, gdy jest awaria, pojawia się on, wyłaniając z cienia, choć wszyscy powinni już spać, albo wycofać się do mieszkań, według przepisów w tym wypadku. Co niby mógł tutaj robić? Przez chwilę przeszła mi przeszło myśl, że to była świetna okazja, by się mnie pozbyć. To mogło być jego planem. Moje nazwisko na kartce w rękach osoby, która mogła mnie pogrążyć jednym słowem. Mogłam zostać ukarana za nieswoje zbrodnie. Teraz nie było kamer, a ja nie mogłam nawet uciec, bo ciemność pochłaniała wszystko dalej niż na wyciągnięcie ręki. Stałam tam, czując, jak nadchodzi atak paniki. Oddychałam ciężko, starając się go zatrzymać, nim w ogóle się zaczął i nie mówiłam ani słowa. Nath pomachał no ręką przed twarzą. Nie zareagowałam. Było to całkiem ironiczne. Ludzie często przystawiali mi rękę przed twarz, gdy ściągałam okulary, żeby sprawdzić, czy dalej widzę tyle samo palców. Dla jasności, tak, po prostu bardziej rozmazane. Nie sądziłam, by to było celem White'a w tamtym momencie.

- Wiem, że lunatyków nie powinno się budzić, ale Marceline, Graham pobudka - mówił, delikatnie trzęsąc mnie za ramiona. - No już, wstawaj.

- Hmm? - jedynie mruknęłam, bo nie do końca rozumiałam, co się działo.

Spojrzałam na niego, marszcząc brwi, gdy dotarło do mnie, co robił. Zobaczył, że patrzę się nieco przytomniej i przestał próbować mnie budzić. Byłam ubrana w coś, w czym można spać, nie miałam na nosie okularów, oddychałam miarowo i spokojnie i nie miałam na sobie butów. Nic dziwnego, że pomyślał, że lunatykowałam. Byłam świetnym kłamcą, kiedy nie miałam pojęcia, że kłamię. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć i bałam się, że powiem coś nie tak, dlatego milczałam. Rozejrzałam się wokół, starając zobaczyć, czy ktoś jeszcze tu był, ale nikogo nie widziałam. Co i tak nie dawało mi pewności. Moje zdezorientowanie całą sytuacją postanowiłam wykorzystać.

- Gdzie ja jestem? - zapytałam.

- Na dziewiątym piętrze. Nie mam pojęcia, jak dostałaś się tutaj śpiąc. Odprowadzić cię? Nie wiem, jak dużo jesteś w stanie zobaczyć bez okularów. Chcesz, żeby cię odprowadzić? - zaproponował.

Przed oczami wciąż miałam sceny z porwania Jonathana, a przenośny dysk ciążył mi w kieszeni. Mimo wszystko się zgodziłam. To byłoby zbyt podejrzane, gdybym z moim krecim wzrokiem odmówiła pomocy. Miałam pewność, że wcześniej szłam w złą stronę, bo teraz Nath prowadził w drugą, twierdząc, że tędy dotrzemy do schodów. Szliśmy w górę, nie na jedenaste piętro, może jednak była możliwość bym wyszła z tego cało. Czekałam, aż chłopak się czymś zdradzi. Powie coś, co wskaże, że jest winny pobicia, morderstwa czy zabawy w Boga bunkra, ale nie zdradzał się niczym. Nic też nie mówił, poza kierowaniem mnie, w którą stronę strzegą skręcić, albo że został mi ostatni stopień. Schody powinny być zdecydowanie lepiej oświetlone. Byłam zdenerwowana, nie umiałam pozbyć się myśli, że strąci mnie ze schodów, a potem będzie się upierał, że to tylko przypadek. Tego już nie potrafiłam ukryć.

- Graham, wszystko gra? - zapytał, widząc jak niemal trzęsłam się ze strachu i kurczowo trzymałam barierki.

- Ty wiesz, skąd ja się wzięłam poza pokojem, o tej godzinie. Czemu ty urządziłeś siebie spacer?

- Pracuję przy monitoringu. Było chwilowe napięcie prądu. Myślałem, że to awaria, więc cofnąłem się do pokoju i zacząłem się szykować do spania. Poszedłem do łazienki i z przyzwyczajenia pstryknąłem światło. Zapaliło się, co znaczyło, że prąd wrócił. Odniosłem wszystkie rzeczy i chciałem wrócić do pracy, ale po drodze zobaczyłem, że lunatykujesz.

- Tak, dziękuję, że mnie odprowadzasz - wydusiłam z siebie.

Miał dostęp do wszystkich nagrań przez cały ten czas. Może to właśnie stąd znał moje imię? Posiadał tyle informacji o wszystkich. Znał ofiary zagazowane w ich własnych pokojach. Stamtąd mógł nawet dowiedzieć się, o której Jon miał w zwyczaju jeść śniadanie. Nie pasowało mi tylko, dlaczego nie skasował nagrania z pobicia. Nie sądził, by ktoś mógł je zobaczyć? W końcu były jeszcze dzienne zmiany. Może chciał je później wykorzystać? Spokojnie szłam ramię w ramię z mordercą, który udawał, że o niczym nie ma pojęcia. Schody się skończyły. Nie cierpiałam po nich wchodzić, ale było to zdecydowanie lepsze wyjście niż bycie zamknięta z Nathanielem w windzie. Poczułam ulgę, pokonując ostatni schodek, gdy minęło uczucie, że chłopak może mnie zaraz z nich zrzucić. Nie zdradził tego, czy zna mój numer, zapytał, pod które drzwi ma mnie odprowadzić. Na pewno go znał, w moich oczach był jak wszechwiedzący bóg zła. Pożegnał się i odszedł, a ja, wciąż trzęsąc się ze strachu, ruszyłam do łóżka, ale tej nocy sen już więcej nie nadszedł.

Nie byłam tego dnia w pracy. Zbyt źle się czułam, żeby w ogóle wstać z łóżka. Do tego przedsięwzięcia zmusiła mnie mama i pierwszym, co zrobiłam, gdy podniosłam głowę znad poduszki, było zwymiotowanie. Zdążyłam jedynie ominąć pościel, za to brudząc kawałek podłogi. Poszłam do lekarza, który stwierdził u mnie grupę żołądkową, ale ja wiedziałam, że to wszystko było spowodowane przez stres. Miałam na sobie nieco za dużo tajemnic i nikogo, komu mogłabym je zdradzić. Nie chciałam informować o wynikach mojej nocnej wycieczki ani Charliego, ani Jonathana, a Louis był w moich oczach wciąż tylko dzieckiem. Nie chciałam go obarczać takimi problemami. Próbowałam zasnąć, cały dzień kręcąc się z boku na bok, a od leżenia bolał mnie kręgosłup. Przez cały czas myślałam, co zrobić z dyskiem w mojej kieszeni, ale naprawdę nie miałam pojęcia. Na pewno przyda się jako dowód, przy potwierdzeniu naszych słów, tylko co mieliśmy mówić, żeby chciano nas wysłuchać? Potrzebowałam więcej dowodów na konkretnego winnego.

Gdy wyzdrowiałam, wróciłam do pracy. Kolejny trzy tygodnie nie minęły bez nowych wrażeń. Zaopatrzone były w cztery kolejne awarie, z czego w czasie jednej zginęła kolejna rodzina, tym razem z ósmego piętra. Spotkał ich dokładnie ten sam los, co trzy poprzednie. Byłam na kolejnym pogrzebie, ale tym razem udało mi się powstrzymać od płaczu, wśród ofiar nie było małych dzieci. Natomiast znalazł się mężczyzna, który ponad pięć miesięcy temu wyżywał się na Charliem, za to, że ten był kaleką, marnował nasze zasoby jedzenia i miejsce, które mógł mieć ktokolwiek inny. Miałam dziwne wrażenie, że ofiara nie była przypadkowa i co najgorsze, była to kolejna rzecz, ustawiona tak, by wskazywało na naszą winę. Na całe szczęście Aimée, wydawała się wierzyć raczej nam. Ostatnimi czasy nawet mówiła mi, co wie. Tym razem nie po to, by mnie w coś wrobić. Mówiąc koleżance po kryjomu, że musi pilnować młodszego brata, bo jej matka ma zebranie a ojciec jest w pracy po godzinach, nie spodziewała się, że ktoś wykorzysta ten fakt do podsłuchania rozmowy. Przekazując nam informacje była już znacznie ostrożniejsza.

Dwie z awarii były zaplanowane przez rząd. Jedna, w której czasie zginęła kolejna rodzina, na pewno nie była ich sprawką. Ostatnia była odzewem samego bunkra, wtedy prąd zniknął na całą dobę. Od Charlesa wiedziałam, że walczyli piętnaście godzin o ustabilizowanie systemu. Jeżeli ta niszczycielska rozgrywka będzie trwać, pewnego dnia może im się nie udać naprawić usterkę. Byłam pewna, że miałam większość elementów układanki, ale brakowało mi najważniejszego, celu przestępcy. Po co to robił? Gdybym to wiedziała, wszystko byłoby jasne. Moim jedynym podejrzeniem było, że to psychopata, który ma na celu pozbyć się ludzkości. Tylko że to nie było możliwe, badano każdego na tle wszystkich chorób, również tych psychicznych. Na całe szczęście nie wymagano od nas perfekcyjnego wzroku, inaczej ja również bym się nie nadawała. Moje okulary miały małą pajenczynkę w lewym, górnym rogu i były sklejone na samym środku, przez co na moich granatowych oprawkach był brązowy pasek taśmy. Przynajmniej dalej były zdatne do użytku.

Minęło dostatecznie dużo czasu, by w bunkrze zaczął funkcjonować rynek. Nie było na to lepszego piętra niż dziesiąte. W sali stanęły stoliki i zapełniły się przedmiotami z pokojów już niezamieszanych. Stwierdzono, że martwym i tak już się to nie przyda, więc ważniejsze przedmioty zostały zabrane przez rząd, a te uznane za mniej ważne, rozpoczęły handel. Stróże prawa przymykali oko, na to, co się tam działo. Miałam wrażenie, że kierowali się zasadą, co się dzieje na dziesiątym piętrze, zostaje na dziesiątym piętrze. Poszłam na rynek raz, na samym początku. Wyglądało to całkiem marnie z szeregami stołów, ustawionych tak, by środek sali pozostawał pusty, a kilka straganików stało przy ścianach. Nie miałam przy sobie wiele na wymianę, a nie było już czegoś takiego jak pieniądze, więc w głównej mierze moim celem było przeglądanie własności ofiar ataku. Niestety, nic ciekawego tam nie znalazłam. Miałam przy sobie wtedy jedną książkę. Z innymi nie byłam w stanie się rozstać, a nic innego nie przyciągało mojej uwagi na tyle, bym mogła to oddać na wymianę. Bałam się, że ktoś pomyśli, że zabrałam ja z biblioteki, ale z drugiej strony, czy kogoś by to tutaj obchodziło? Tłumów nie było, ludzie przychodzili tam głównie ze znudzenia codziennością. Moją uwagę zwrócił odtwarzacz i kilka starych kaset.

- Nie jest zepsuty? - zapytałam starszego mężczyznę, stojącego po przeciwnej stronie stolika. Wzruszył ramionami. Wstawiłam książkę "Portret Doriana Gray'a" Oscara Wilde'a w twardej oprawie. Miałam ze sobą takie dwie, na wszelki wypadek, gdyby jedną mi się zniszczyła. Do tego jeszcze kilka było w bibliotece. Uznałam, że mogę się z nią rozstać. - Wystarczy?

- Chcę kolczyki - odpowiedział z akcentem łudząco podobnym do mojego. Palcem wskazał na moje uszy, a ja odruchowo załapałam się jedną ręką za srebrne kółeczko. Były pamiątką po ojcu, nie było możliwości, żebym je oddała.

- A może być bransoletka? - wstawiłam nadgarstek. Nie była zrobiona z czystego srebra, tak jak kolczyki, ale była podobna, pasowała mi do kompletu. Poza tym, nie była tak drogocenna i pod względem pieniężnym, jak i sentymentalnym. Zastanawiał się. - Bransoletka i książka? - pytałam, uśmiechając się krzywo.

- Niech będzie - zgodził się.

Próbowałam uruchomić urządzenie w domu, ale tak jak się spodziewałam, było zepsute. Poszłam z tym do Charliego, miałam nadzieję, że będzie na tyle uprzejmy, żeby mi to naprawić. Nie miałam co liczyć na Louisa, bo nie było jeszcze nawet dziesiątej rano, o której miałam zwyczaj otwierać bibliotekę, więc chłopak był jeszcze w szkole. Wiedziałam, że Charlie miał tego dnia do pracy na późniejszą zmianę, a jak z każdą nowo nabytą rzeczą, bardzo chciałam sprawdzić, jak działa. W tym wypadku, czy w ogóle działa. Drzwi otworzyła mi jego mama, widziała mnie już kilka razy, dlatego zaprosiła mnie do środka z szerokim uśmiechem, a Charlie siedział na sofie, brudząc ręce przy nowej konstrukcji. Nawet nie podniósł na mnie głowy, nim się z nim nie przywitałam. Potem pokazałam mu urządzenie.

- Przyniosłaś tego starocia dla mnie na części? - zapytał.

- Nie. Przyszłam cię poprosić, żebyś to naprawił - odpowiedziałam, spodziewając się takiej reakcji z jego strony.

- Jestem inżynierem, nie mechanikiem.

- Ale ja cię tak ładnie o to proszę? - Zrobiłam duże oczy.

Znaliśmy się już na tyle długo, że Charles zaczął mnie traktować trochę jak Louisa. Patrzył na nasze wygłupy tym samym wzrokiem, a jakbym kiedyś powiedziała do niego bracie, to pewnie by nawet nie zwrócił uwagi. Westchnął i zabrał ode mnie urządzenie, jakbym poprosiła go o naprawienie zabawki. Pani Corey czytała książkę. Gdy tylko dowiedziała się, że to ja prowadzę bibliotekę, od razu postanowiła coś wypożyczyć, bo na pewno polecę jej coś dobrego. Skończyło się na tym, że od kilku miesięcy jest moją stałą klientką, która przychodzi, by wymienić jeden kryminał Camilli Läckberg na drugi. Byłam niczym pielęgniarka w czasie operacji, podając Charliemu różne klucze i śrubki, do których sam nie był w stanie dosięgnąć. Nie miał okazji skończyć, bo do drzwi ktoś zaczął uderzać tak mocno, że bałam się, że się przebije przez metal. Pani Corey odłożyła książkę i wstała, wypuszczając do środka spanikowaną Aimée. Najdobitniejsze źródło informacji, jakie miałam.

- Znaleziono złodziei, powód, przez który kradli, genialne. Musicie iść, zaczynają zbierać ludzi, mama będzie decydować, co dalej z tym zrobić - weszła, niemalże przeciskając się pod ramieniem drobnej kobiety, a mówiąc, z emocji wymachiwała rękami.

- Co niby pani prezydent ma ustalać? Przecież jest już procedura w wypadku kradzieży? - odezwał się niewzruszony Charlie, który nie oderwał się od pracy. - Chyba że zmieniła karę na publiczną egzekucję.

Byłam pewna, że gdyby nie obecność jego matki, Aimée wyrzuciłaby wiązankę przekleństw w stronę Charliego. Zachowała dumę, wyprostowała plecy i jeszcze raz kazała nam się stawić na pierwszym piętrze. Uznałam, że lepiej powiedzieć to mamie, nim faktycznie zaczęły zbierać się tłumy. Córka prezydent wyszła z pokoju obrażona, nim zdradziła nam powód, przez który złodzieje kradli jedzenie. Słyszałam coś o tym, że w bunkrze jest ktoś, kto podkrada zbiory i nie spodziewałam się, że będą to długo szukać. Zaledwie dwa dni wcześniej okazało się, że w ogóle coś znikało, a teraz pokazał się i sprawca. Jak dla mnie ten ktoś i tak był niezwykle odważny, skoro zdecydował się kraść wśród tych wszystkich kamer. Może wykorzystywali awarie? Może to byli jedni z kucharzy? Podziwiałam fakt, że i tak szukano ich aż dwa dni. Jeżeli kradzieże trwały dłużej, to ciekawe co ich wydało.

Charlie ze swoją mamą poszli zabrać Louisa ze szkoły, a ja szybko zbiegłam do szklarni, by zawołać swoją część rodziny. Wiadomości z pierwszej ręki pozwoliły nam wszystkim stać z przodu, Jonathan też tam był. Na scenie na piętrze pierwszym stała rodzina. Wyglądali jak młodzi dziadkowie z kilkuletnim wnukiem albo para, która dość późno zdecydowała się na dziecko. Nie podejrzewałam, by było ich, raczej sądziłam, że mogło być adoptowane, ponieważ dwójka dorosłych miała jasną karnację, oboje mieli blond włosy, których większość pasm już zdążyła posiwieć. Natomiast dziecko miało skórę w odcieniu karmelu i czarne włosy. Bunkier dwieście jedenaście znajdował się w Afryce. Jego dokładna lokalizacja nie była znana większości mieszkańców, mi też nie. Podejrzewałam, że mógł być to Egipt, bo zdawało mi się, że gdzieś w oddali widziałam piramidy. Mogła to być jednak moja wyobraźnia, a tak naprawdę ukrywaliśmy się na afrykańskiej pustyni. Gdy zebrali się pozornie wszyscy, na scenę weszła pani prezydent, a mnie za ramię złapała jej córka. Ktoś poprosił o coś chłopca, ale on nie wydawał się zrozumieć ani słowa, tylko kręcił głową. To było dziwne, angielski był wymagany od wszystkich. Spojrzałam pytająco na Aimée.

- On jest tubylcem Marcy - powiedziała, uśmiechając się do mnie, zafascynowana całą tragedią. - Nigdy nie powinien dostać się do bunkra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro