Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6


Kilka lat temu przeczytałam "Chłopca w pasiastej piżamie" Johna Boyne'a i spokojnie mogłam odłożyć ją na starte książek, obok których nie da się przejść obojętnie. Bruno był nieświadomy tragedii, która była tuż przed nim. Ciekawa byłam, ile wiedział, wchodząc do komory gazowej. Czy umierając, wściekał się na złych ludzi? Miałam nadzieję, że tak. Powinien być tak wściekły, jak ja na myśl o potworach, z którymi byłam zmuszona dzielić bunkier.

Dzień po przyjęciu stała się tragedia, która swoją potwornością dorównywała tym z czasów Drugiej Wojny Światowej. Ktoś, wykorzystując zamieszanie spowodowane przyjęciem, zakradł się do kilku mieszkań na dziesiątym piętrze i w każdym wywiercił otwór, który podłączono do automatów, podobnych do tych oczyszczających powietrze. Tyle słyszałam. Charlie był inżynierem, sprawdził wszystko, dokąd miał dostęp i stwierdził, że to dokładnie te same urządzenia, które służą do filtracji powietrza, Różnica była w tym, że te ktoś przerobił na morderczą maszynę rozpylającą substancje do odwszawiania na zasadzie cyklonu B. Skończyło się na tym, że zamiast wszy zabito trzy rodziny, w tym piątkę dzieci. W pracy chwyciłam za "Złodziejkę książek", wiedząc, że nie dam rady jeszcze raz przeczytać "Chłopca w pasiastej piżamie", bo to będzie mnie kosztowało za dużo emocji, na które nie mogłam pozwolić sobie w miejscu publicznym.

— Jesteś tu jedyna, ale tytułu pracownicy miesiąca i tak nie dostaniesz. Jesteś beznadziejna — powiedział Louis, zaraz po tym, jak zamknął mi książkę, o mało nie zgniatając mojego nosa między stronami. — Witałem się z tobą od wejścia, mówiąc jak do ściany.

— Nie ma mnie, czytam — odpowiedziałam, starając się znaleźć stronę, która utraciłam, gdy książka się zamknęła.

— Trwa żałoba, wszystkie instytucje powinny być dzisiaj zamknięte — pożyczył mnie Charlie. — Zamykaj i przebieraj się na pogrzeb. Zostało ci pół godziny.

— Nie jest obowiązkowy. Nie miałam w planach tam iść — mówiłam, równocześnie przeszukując strony, by znaleźć fragment, gdzie Liesel opisywała Maxowi pogodę.

— Już masz, musimy zobaczyć, kto się tam pojawi i jak ludzie się będą zachowywać — rozkazał mi, lubił się rządzić, ale robił to w sposób, który mi nie przeszkadzał.

Było w jego tonie coś z prośby. Miałam wrażenie, że rozkazwywał zamiast prosić, bo to był jedyny sposób, w jaki mógł dostać to, czego chciał, a nawet zasłużył. Widziałam, jak traktowali go inni ludzie. Gdyby oczekiwał, że składając propozycję, dając komuś możliwość odmówienia, większość by odmawiała, nawet w błahych sprawach, bo przecież, co im zrobi? Zupełnie nic. Za wszelką cenę starałam się nie spojrzeć na niego ze współczuciem, choć na samą myśl robiło mi się smutno. Nie wyobrażałam sobie życia na wózku inwalidzkim, ale starszy Corey wydawał się radzić z tym całkiem dobrze. Nigdy nie pokazał po sobie słabości, nawet mimo faktu, jak zależny był od młodszego brata, który zawsze był gdzieś obok niego. Podziwiałam Charlesa i to jak sobie radził. Nie chciałam jednak iść na pogrzeb, przez co czułam się jak małe dziecko, nie chcące patrzeć na martwych ludzi.

— Świetnie dacie sobie radę beze mnie. Nie znałam tych ludzi, nie miałam z nimi nic wspólnego, jak pojawi się cała nasza czwórka, to się może wydawać podejrzane — mówiłam ciszej, licząc na to, że żaden podsłuch mnie nie złapie.

Charlie całkowicie przestał się tym przejmować. Kamery dziesiątego piętra nie złapały nikogo, a strażnicy twierdzili, że nagranie, które w tych godzinach powinno przedstawiać sprawcę, zostało zapętlone, a oryginał usunięty. To wskazywałoby na winę jakiegoś hakera albo pracownika straży. Osobiście podejrzewałam, że kamery zostały wyłączone, by oszczędzać prąd, którego nadwyżka i tak została zużyta na czas imprezy. Kolorowe światła, głośna muzyka i to do później godziny. Na to nie można było sobie pozwolić, wiedząc, że w bunkrze jest awaria. Żadne nagranie nie mogło zostać zapętlone, bo zwyczajnie nie istniało. Pytaniem było, czy kamery zostały ponownie włączone? Po zachowaniu Charlesa wnioskowałam, że nie, ale nie mogłam mieć pewności.

— Mógłbym próbować, ale nigdy nie dogonię cię z liczbą przeczytanych książek. Nawet gdybyś nie chciała, masz jakieś zaplecze psychologiczne. Nie muszę ci tego mówić, bo już zapewne wiesz, że w książkach chodzi o zachowanie się bohatera wrzucanego w przeróżne sytuacje. Mam nadzieję, że uda ci się skojarzyć którąś z opowieści i jakoś wyciągnąć sprawcę z tłumu. O ile w ogóle się pojawi — przedstawił swój monolog, który prawdopodobnie miał być czymś na kształt pochwały i zachęty. Westchnęłam ciężko. — A teraz idź się przebrać i zrób coś... z tym wszystkim — wskazał na moją głowę.

— Ej — pisnęłam, łapiąc się za moje wiecznie roztrzepane, kręcone włosy — to artystyczny nieład.

Louis potargał mi włosy jeszcze bardziej, a ja odpłaciłam mu się tym samym. Charlie tylko przypatrywał się nam z pożałowaniem. Był krótko ścięty, więc gdybyśmy chcieli roztrzepać fryzurę tego gbura, nic by to nie przyniosło. Młodszy Corey miał włosy sięgające mu za uszy, co pasowało do jego, wciąż nieco dziewczęcej, urody. Mieszkaliśmy niemalże obok siebie, dlatego, gdy zamknęłam bibliotekę, wróciliśmy razem. Spędziłam te niecałe pół godziny na szukaniu w miarę niepogniecionych ubrań i układaniu włosów w pojedynczy warkocz. Nie pomalowałam się. Nie miałam żadnych przyrządów do makijażu, niespecjalnie obchodziła mnie uroda. Był koniec świata, kogo jeszcze obchodził ładny wygląd? Przygładziłam czarną sukienkę, którą pożyczyłam od mamy. Kobieta wciąż była na mnie wściekła za zniszczenie telewizora, ale tylko trochę, bo była świadkiem wielu moich dziwnych wyczynów.

Nie mówiłam jej, co siedziało mi w głowie ani gdy byłam w bunkrze czy wcześniej. Sama często nie rozumiałam, co się działo w moich myślach, dlaczego potrafiłam pięć godzin wpatrywać się w horyzont i nie czuć upływu czasu, dlaczego wolałam burzę od słonecznej pogody ani dlaczego próbowałam uciec z domu, gdy po raz pierwszy usłyszałam o końcu świata. Policja zatrzymała mnie wtedy po dwóch dniach, chociaż miałam skończone dwadzieścia jeden lat i teoretycznie nie miałam już opiekunów prawnych, którzy decydowaliby za mnie w jakiejkolwiek sprawie. Przeliczyłam się, zapomniałam, w jaki sposób i co piszę, gdy zdecydowałam się zostawić list. Policjanci stwierdzili u mnie depresję i zagrożenie, że byłam w stanie skrzywdzić siebie. Nie chciałam popełnić samobójstwa i nie powiedziałabym, że myśl o końcu świata przyprawia mnie o mordercze myśli. To był impuls, który uświadomił mi, że jeżeli wtedy nic nie osiągnę, to już nigdy mi się nie uda. Chciałam popłynąć do Francji, potem... Nie wiedziałam. Może pozwiedzać Europę? Zrobić cokolwiek nim uderzył w nas kosmiczny kamień. Złapano mnie po dwóch dniach, dowiedziałam się, że moje zaginięcie było puszczone wieczorem w wiadomościach. Nie miałam szansy uciec, teraz już nigdy nie będę miała.

To, czego jej teraz nie mówiłam, sprawiało, że czułam się niesprawiedliwie. Nie miałam potrzeby ogłoszenia tego wszystkim. Może zasługiwali na prawdę, ale kim byłam ja, żeby ich o niej uświadomić? Ktoś z tej samej szarej masy nie miałby wpływu na dalszy ciąg wydarzeń, większość pewnie by mi nie uwierzyła, a pozostałe resztki zignorowały moje słowa, mając równie związane ręce, jak ja. Z mamą był o inaczej, nie był a dla mnie kimś obcym, uwierzyłaby mi, próbowałaby pomóc, zrobić cokolwiek. Miałam okazję, by powiedzieć jej prawdę, mogłam to zrobić w czasie apelów, gdzie niemożliwym było podsłuchanie pojedynczej rozmowy, albo w czasie awarii, gdy podsłuchy w ogóle nie działały. Nie potrafiłam zdecydować, czy w ogóle chciałam jej powiedzieć, bo to nic nie zmieniało, a wbrew jej woli zmusiłabym ją do utrzymywania tajemnicy, której sama wolałabym nie znać. Mama nie wybierała się na pogrzeb, nie znaliśmy nikogo z zabitych rodzin, nie było potrzeby, by któraś z nas się tam pojawiała. Na jej pytanie, po co tam idę, odpowiedziałam, że zginęła znajoma Charliego i chcę mu towarzyszyć dla wsparcia. Potem nie zadawał żadnych pytań, a moje pół godziny na przeszukiwanie minęło, o czym zaalarmowało mnie pukanie do drzwi.

— Gotowa? — zapytał starszy z braci, gdy wychodziłam z domu. Kiwnęłam głową.

— Bez operacji plastycznej lepiej nie będzie — dodał Louis, którego za te słowa kapnęłam w kostkę.

Charles kazał nam być poważnymi, chociaż na czas pogrzebu i ruszyliśmy na dziesiąte piętro. Sala, gdzie odbywał się pogrzeb, była mniejsza od tej, gdzie trwała główna część przyjęcia świątecznego. Na miejscu było około czterdziestu osób, drzwi były otwarte, ale po nas już nikt nie wchodził do pomieszczenia. Zobaczyłam jedenaście szklanych trumien, z czego dwie naprawdę malutkie, jakby w środku miały znaleźć się lalki. Wiedziałam, że zginęły dzieci, ale nie spodziewałam się, że były aż tak małe, zaledwie niemowlęta. Wtedy naprawdę zrobiłam się poważna. Stałam wpatrzona w szklane trumienki, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa na widok martwych ciał. Stałam przy jednym z dzieci, ciężko mi było powiedzieć czy był to chłopiec, czy dziewczynka, bo widać było tylko główkę, reszta była zakryta. Ciała miały zostać spalone, a nie mogliśmy sobie pozwolić na utratę żadnych rzeczy, własność zmarłych miała trafić do innych osób. Nie było już nikogo, kto produkowałby nowe ubrania, dlatego pokolenie, które będzie stąd wychodzić, będzie miało na sobie dokładnie to, co my nosiliśmy teraz, choć pewnie w nieco innych formach, jako zlepki niepodartych kawałków materiału.

Charlie złapał mnie za ramię w nieco pokrzepiającym geście i delikatnym, jak na niego, tonem oznajmił mi, że ksiądz ogłosi pożegnanie. Nawet nie drgnęłam. Nie nosił długiej, czarnej sutanny, do jakiej byłam przyzwyczajona, będąc otoczona przez katolików. Był ubrany jak pozostali mężczyźni, w czarny garnitur i krawat. Z tego, co wiedziałam, były tu jakieś spotkania dla wyznawców, organizowane gdzie popadnie, byleby wspólnie jednoczyć się w wierze. Sama byłam ateistką, nie potrafiłam zmusić się do wiary, głównie z tego powodu, że musiałabym się do niej zmuszać. Bóg był dla mnie zbyt nierealny i zbyt nielogiczny, żebym zdobyła się na wyznawanie któregokolwiek. Mój rodzice wierzyli w Chrystusa i to, co było z nim związane, dlatego obchodziłam różne święta i szanowałam tradycje, ale tylko po to, by sprawić im przyjemność. Biblia niestety pozostawała dla mnie niezwykle interesującą książką, bo historia, choć pasjonująca, niewiele różniła się dla mnie od mitów. Jonathan również się pojawił. Może jemu Charles też kazał tam być, bo nie sądziłam, by ktoś z pierwszego piętra znał ludzi z dziesiątego. To były zupełnie inne światy. Stałam, wpatrując się w najmniejsze trumienki przez cały czas pożegnania, nawet nie zwróciłam uwagi, co mówiono o zmarłych.

— Marcy, już koniec, możemy się zbierać — odezwał się Louis.

— Nie. Cokolwiek się stało, to nie będzie koniec, dopóki nie złapie się sprawcy. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakim potworem trzeba być, żeby zabić trzy rodziny. Co tak małe dzieci mogły komuś zrobić? Nie byłyby w stanie skrzywdzić nawet słowem, bo nie miały okazji nauczyć się mówić. Były tak maleńkie, że nawet nie rozumiały, co się z nimi dzieje. Wiedziały tylko, że to coś złego, płacząc, gdy krztuszący gaz odbierał im tak krótkie życie. Mogły jedynie płakać w ramionach rodziców, którzy... nie wyszli z pokojów — zatrzymałam swój monolog, gdy zdałam sobie sprawę z nowego faktu. Wtedy odwróciłam się w stronę braci i zauważyłam, że wszyscy mi się przyglądają. Ten pierwszy raz, gdy przedstawiałam swoje myśli, zapominając, że mówię na głos, nikt nie patrzył na mnie jak na wariatkę. Może dlatego, że tym razem sprawa nie dotyczyła zamykającej się bramy czy lampek na suficie. — Dlaczego po prostu nie wyszli? — cicho rzuciłam pytanie w eter. Schyliłam głowę, by nie patrzeć nikomu w oczy.

Przetarłam oczy, zawsze łatwo się wzruszałam, wystarczył bardziej łzawy film albo emocjonalna książka, więc przy takim momencie, łzy leciały niepowstrzymanie. Nikt mi nie odpowiadał. Zdałam sobie sprawę, że krzyczałam nawet w towarzystwie pani prezydent. Gdy odnalazłam ją w tłumie wraz z córką, ukrytą gdzieś za jej plecami, wyprostowałam się i poprawiłam okulary. Nie było żadnej reakcji na moją spontaniczną przemowę, o której byłam pewna, że kieruję ją jedynie do braci Corey, a jednak słyszeli ją wszyscy. Cisza była przytłaczająca, a oczy skierowane na mnie sprawiały, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie mówiłam do nich, nie mówiłam do nich, niech odwrócą wzrok, powtarzałam sobie w myślach. Nie mogłam chować twarzy za włosami, jak miałam w zwyczaju, bo wcześniej splątałam je w warkocz i teraz przeklinałam Charliego za to, że posłuchałam jego okropnej rady.

Wreszcie ktoś przedostał się z tłumu. Znałam tego mężczyznę. To on jako jedyny pomógł Charliemu na stołówce w dzień katastrofy. Ciężko było go z kimś pomylić, bo włosy miał pofarbowane na biało, choć po tych kilku miesiącach miał widoczne ciemne odrosty, dokładnie w tym samym odcieniu czerni, co kilkudniowy zarost na jego twarzy. Przepchnął się przez mały tłumek aż do mnie, stając nad trumienką, od której nie umiałam się odsunąć. Tragedia była dla mnie zbyt hipnotyzująca, bym potrafiła odsunąć się od jej widoku. Czułam się, jak porażona prądem, gdy skurcz nie pozwala wypuścić krzywdzącego przedmiotu. Flynn, bo o ile dobrze pamiętałam, tak właśnie miał na imię chłopak o białych włosach, miał zapuchnięte oczy, mogłam jedynie podejrzewać, że znał którąś z ofiar i teraz opłakiwał jej tragedię. Może też był z dziesiątego piętra? Im mniej szczęścia mają ludzie, tym więcej chcą go dawać, a on wydawał się pomagać wielu, co kojarzyło mi się z osobami z niższych pięter. Do nich szybciej zgłosiłabym się o pomoc niż do tych na wyższych. Może poza jedną.

— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chciałbym znać odpowiedź na to pytanie — powiedział zachrypniętym głosem. — Jedna z ofiar, ona... była moją naprawdę bliską przyjaciółką i jej śmierć zabolała mnie, jak kula pistoletu. — Stał dość blisko mnie, przez co czułam zapach alkoholu z jego ust. Nie wydawał mi się pijany albo dobrze to ukrywał.

— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by odnaleźć sprawcę — Imogen Dashiell przypomniała wszystkim o swojej obecności. — Za popełnioną zbrodnię zapłaci najwyższą cenę.

Pierwszy raz stałam tak blisko niej. Czasami nieświadomie, ale zawsze starałam się być daleko niej, jakby zderzenie dwóch światów, chodź oddalonych tylko o metry wysokości, miały zaburzyć całą konstrukcję mojego życia. Wcześniej widziałam w niej władcę, króla, który opuszczał swój pałac jedynie na czas ważnych wydarzeń. Pierwszy raz widziałam ją, stojącą tuż przede mną. Miała skórę równie czarną, co u jej córki, włosy naznaczone miała siwizną, a skórę zmarszczoną, szczególnie przy oczach, które teraz pałały chęcią zemsty. Rozluźniła zaciśniętą ze złości dłoń, rozejrzała się po sali i wygładziła idealnie prostą, ołówkową spódnicę. Nie wierzyłam w wiele rzeczy, które wmawiali nam ważniejsi ludzie w bunkrze, ale przy tej sprawie było widać, że pai prezydent była równie wściekła i zdeterminowana, co my. Było nas tu zbyt mało, by po bunkrze mógł grasować zabójca. Uspokoiłam się. Pewne siebie spojrzenie prezydent zatrzymało moje łzy, a jej słowa dały prawdziwą nadzieję. Zrozumiałam, dlaczego została wybrana, było w niej coś ze wzorca, z którym wszyscy chcieli podążać.

— Czyli co takiego, pani prezydent? — zapytał Flynn. — Wygłosi pani wynikającą łzy z oczu przemowę, która sprawi, że sprawca wyjdzie na jaw?

— Nasi informatycy i inżynierowie zdołają odzyskać informacje, strażnicy będą prowadzić śledztwo, a to wszystko pod moim nadzorem — odpowiedziała, jakby nie słyszała jadu, który przepełniał pytanie.

— Na pewno poszłoby wam lepiej, gdybyście nie trzymali fachowców w piwnicy. To musiało być irytujące, co? Wiedzieć, że ma się pod ręką bandę speców komputerowych, ale ktoś, kto nagle poczuł się nikim share-shakerowal system, nad którym tak długo się męczyliście — plątał mu się język. — O Nathaniel, kuzynie mój najdroższy, wiesz, że cię kocham? Mówię to, bo boję się, że nas też spotka ten los. Jesteśmy z ostatniego piętra. Najłatwiej zalać piwnicę. Ach, Nath, ty też umiesz programować nie? Pewnie mógłbym im pomóc, ale nie, masz swoją robotę po nocach, bo nikt wyżej nie będzie przecież brał nocnej zmiany. Nie powinieneś teraz odsypiać?

— Chodźmy już stąd — odpowiedział, w ogóle nie zwracając uwagi na słowa starszego kuzyna.

Nath pojawił się przy kuzynie i lekko złapał za ramię, chcąc wyciągnąć go z pola widzenia, ale Flynn się zapierał. Podszedł do trumny, gdzie leżała dziewczyna o jasnych, całkowicie prostych włosach. Była naprawdę śliczna, o słowiańskim typie urody. Wyglądała jakby spała, dokładnie jak Śnieżka, gdy odnalazł ją książę z bajki. Z tą różnicą, że tej księżniczki nie obudzi pocałunek prawdziwej miłości. Nikt z ofiar już nie wstanie, umarli, a teraz czekali, aż ich ciała zamienią się w popiół. Przeczytałam imię, które było przy trumnie dziewczyny, Natasha Wassikow. Dłoń, którą Flynn położył na szklanej trumnie, odcisnęła swój ślad na przejrzystej powierzchni. Chwilę stał przy utraconej przyjaciółce, ale gdy drugi raz Nathaniel poprosił, by już szli, nie oponował. Może nie powinnam była tego robić, ale gdy mnie mijali, chwyciłam Flynna za ramię.

— Jeżeli nie pani prezydent, to ja obiecuje ci, że zrobię wszystko, by odnaleźć sprawcę — powiedziałam, na tyle cicho, by jedynie on i Nath mogli mnie usłyszeć.

— Tego jestem pewien — odpowiedział i uśmiechnął się lekko, po czym poszedł, wysłuchując ganiącego go Nathaniela, mówiącego coś o zbyt dużej ilości alkoholu, na jaką sobie pozwolił.

Poproszono nas o opuszczenie pomieszczenia, bo chciano już pozbyć się ciał, a nie był to widok, na który ktokolwiek chciałby się patrzeć. Szłam na końcu, powoli szurając nogami za drzwi. Zobaczyłam odbicie płomienia na czystobiałych kafelkach i obróciłam się tak szybko, że moja spódnica uniosła się jak czarna fala, a warkocz uleciał w powietrzu z moich pleców na pierś. Jedenaście trumien, ustawionych w dwóch równych rzędach, przytrzymywało swoją szklaną powierzchnią pomarańczowo-czerwone płomienie, trawiące ciała ofiar nieludzkiej zabawy. Stałam dokładnie w środku, czując płomienie tak blisko, jakby tańczył wokół mnie. Wyciągnęłam dłoń, próbując złapać wyimaginowany płomień, ale jedynie stałam, przez chwilę delikatnie trzymając rękę w powietrzu. Odwróciłam się i wyszłam, a drzwi się za mną zatrzasnęły.


Charlie i Louis zniknęli, po Jonathanie też nie widziałam śladu. Jedynymi osobami, które wciąż stały przed wejściem była prezydent Dashiell wraz z córką. Kobieta odeszła, gdy mnie zobaczyła, natomiast Aimèe skierowała się właśnie w moją stronę.

— To — wskazała na drzwi, domyśliłam się, że mówiła o pogrzebie — to zdecydowanie coś, przez co trzeba się napić. Pokaże ci wreszcie ten bar, co? Teoretycznie powinien być zamknięty, ale w praktyce, mało kto nie poszedł dzisiaj do pracy.

Jedynie skinęłam głową, bojąc się, że jak wypowiem jakieś słowa, to znów wybuchnę płaczem. Pozwoliłam się poprowadzić na ósme piętro. Nisko trzeba było upaść, by dorwać się do alkoholu. Nie miałam najmniejszej ochoty teraz gdzieś wychodzić i rozmawiać z ludźmi. Chciałam schować twarz w poduszkę i płakać nad tragedią, która praktycznie nie miała ze mną nic wspólnego. Musiałam się zgodzić, żeby nie zaprzepaścić szansy na znajomość, jaką dawała mi Aimée. Przyjaźń to wybitnie irytujący wytwór społeczeństwa. To mogła być jedna szansa na wyciągnięcie od niej jakichś informacji. W barze kręcił się mały tłumek, ale godzina była raczej wczesna, przez co większość osób musiała zdecydować się na zostanie w pokojach, skoro ogłoszono żałobę. Może ktoś z nich wolał spędzić kilka chwil w towarzystwie rodziny, bojąc się, że te mogą być ostatnie. Ja sama wolałabym być teraz z mamą, bo nikogo innego już nie miałam, wszystkich zostawiłam na powierzchni.

— Poproszę o kartę identyfikującą — powiedział do mnie barman. — Wiedzę panią pierwszy raz, wolę się upewnić, że ma pani ponad osiemnaście lat. Tu nic nie uchodzi płazem.

Mężczyzna miał około trzydziestki, a jego zabawny akcent naprowadzał na pochodzenie ze słowiańskich krajów, Rosję albo Ukrainę. Nie uważałam, że mógłby być spokrewniony z Natashą, wyglądali zupełnie inaczej. Podałam mu kartę, zawierająca między innymi mój numer, pięćset osiemnastkę i datę urodzenia, dzięki której mógł wywnioskować, że miałam dwadzieścia dwa lata. Sprawdził ją, kiwnął głową, po czym oddał mi kawałek plastiku. Poprosiłam o białe wino, które tym razem miałam szczęście pić z kieliszka. Dashiell postawiła na coś mocniejszego i irlandzka whisky polała się do jej szklanki. Do szczęścia pewnie brakowało jej jeszcze lodu, ale to było trudne do zdobycia. Jej barman nie prosił o kartę, była tu nie pierwszy raz. Nie musiała również mówić, co chciała do picia, zakładałam, że była dość częstym gościem tej części bunkra.

— Ciekawe, kto mógł to zrobić, nie? Wariaci, nie można być do końca zdrowym, decydując się na takie rzeczy — odezwała się do mnie, niby szeptem, ale na tyle głośnym, że wszyscy wokół bez problemu mogli go usłyszeć.

— Potwory spod łóżka się przy tym chowają — odpowiedziałam, biorąc pierwszy łyk kwaśno-gorzkiego napoju. — Ciekawe, jaki mogli mieć w tym cel.

— Ostatnio dzieją się różne rzeczy. Te ciągłe awarie? Od kilku dni niby jest spokój, ale z tego, co słyszałam, kolejna ma być jutro. Co, jeżeli wtedy też cos się stanie? Mama postawi na ten czas strażników pod naszymi drzwiami i kilka patroli na wszystkich piętrach, tragedia — tym razem mówiła do mnie naprawdę cicho. Miałam zdziwioną minę, powiedziała mi to wszystko, tak bez powodu. O mało nie zakrztusiłam się winem. — Oh, no tak, nie mówiłam ci. Te braki prądu, co są co kilka dni, są celowe. Podobno nie ma czym się martwić. Oszczędzamy prąd, bo niektóre rzeczy tego wymagają. Jak wczorajsze przyjęcie — wytłumaczyła mi, zupełnie błędnie interpretując powód mojego zdziwienia.

— To dlaczego twoja mama trzyma to w tajemnicy? Nie ukrywam, że nieco mnie przerażały. Innych zresztą też — odezwałam się.

— No wiesz, a kto by się tam na to zgodził? Czasami nie warto pytać o zdanie. To pewnie wszystko wina głównego architekta. Powinien był nadzorować pracę wszystkich, inżynierów i informatyków też. Do niego należało ostatnie słowo. Teraz przez Ryanga musimy zacisnąć pasa.

Z każdą chwilą coraz mniej miałam ochotę z nią rozmawiać. Przypominała ten typ dziewczyn, które nękały mnie w podstawówce. Czułam się okropnie przytłoczona samą tą rozmową, a przy bezpodstawnym oskarżeniu zupełnie niewinnego człowieka irytowało mnie już każde słowo, które wypowiadała córka prezydent. Mimo wszystko dostarczyła mi informacji, których potrzebowałam. Wieść, że jutro miała być kolejna awaria, była niezwykle przydatna. Ktoś wtedy faktycznie mógłby się wykraść z domu, wykorzystując sytuację. Każde wyłączenie prądu, te zaplanowane przez władzę, trwało tyle, by w ogóle opłacało się to wszystko wyłączać. Aimée musiała nie zdawać sobie sprawy o awariach wywołanych przez kogoś innego albo przez sam bunkier, które jedynie przyspieszały poważne uszkodzenia. Mimo mojej niechęci potaknęłam zarzutom, jakie postawiła architektowi, a potem grzecznie słuchałam, jak opowiadała mi o Nathanielu i jej planie poprawiania swojej pozycji w jego oczach. Wypiła kilka szklanek, ja postanowiłam skończyć po pierwszym kieliszku, a potem wrócić do domu.

— Może je pan dać na wynos? — zapytałam barmana.

— Aj młoda damo. Mamy tutaj limit na osobę, więc teoretycznie mógłbym — odpowiedział twardym akcentem, który teraz brzmiał dla mnie nieco bardziej jak niemiecki. — Przysługują pani jeszcze cztery szklanki, średnio po dziesięć procent alkoholu. Tylko w czym pani chciałaby to przenieść, bo szklanek nie mogę pani oddać?

— Cztery szklanki, to prawie całe wino — mówiłam, co mi przyszło do głowy. — Nie mam nic przeciwko piciu z butelki.

Westchnął i chwycił za wcześniej napoczętą przeze mnie butelkę białego wina. Czułam, jak się rumieniłam ze wstydu, bo już i tak robiono dla mnie wyjątek, a dalej musiałam prosić o zmianę. Nie dla siebie chciałam wziąć alkohol, brałam go raczej z myślą o mamie, a ona wolała czerwone. Płonąc na twarzy wymusiłam z siebie ostatnią prośbę, by jednak zmienić butelkę. Barman bez żadnego problemu mi ją podał. Czasami ciężko mi było ocenić, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie powinnam. Ludzie, to najbardziej zawiłe książki, z jakimi miałam doczynienia. Czasami niezwykle ciężko stwierdzić, co autor miał na myśli. Pożegnałam się z Aimée, ona też wykorzystała już swój limit. Przytuliła mnie jak jedną ze swoich koleżaneczek, nim opuściłam bar. Miałam nadzieję, że nie wyczuła, jak bardzo się spięłam, byłam przyzwyczajona do pożegnań, które wiązały się raczej z krótkim "hej". Gdy mnie puściła, machnęłam jej jeszcze raz na pożegnanie i wróciłam do swojego mieszkania.

Telewizor był zniszczony. Mama zdjęła z niego kartkę i położyła zepsuty odbiornik w kącie, tak żeby nie przeszkadzał, a półkę, na którym stał, udekorowała kilkoma doniczkami i wazonem. Pozwolono jej zabrać kilka ozdobnych kwiatów do domu. Hodowano je w szklarniach, by mieć pewność, że w przyszłości będą też rosły na ziemi, jeżeli nie przetrwają katastrofy samodzielnie. Wtedy ludzie sami tego dopilnują. Mama wzięła moją wcześniejszą radę do serca i gdy weszłam do mieszkania, zastałam ją wczytaną w książkę tak bardzo, że dopiero gdy poczuła nad sobą moją obecność, zdołała przywrócić się do rzeczywistości. Wyciągnęłam butelkę wina przed siebie i pytająco uniosłam brew. Kobieta pokręciła głową, ale nie, by nie zgodzić się z moim pomysłem, tylko jakby chciała zapytać, co takiego wymyśliłam tym razem. Odłożyła książkę na stolik, gdy przyjrzałam się okładce, zauważyłam tytuł jednej z książek Stephena Kinga.

— "Zielona Mila"? Płakałam na końcówce jak bóbr — powiedziałam do mamy.

— Spróbuj mi powiedzieć, jak się skończyło, a dostaniesz szlaban — zagroziła mi żartobliwie. Od dwunastu lat nie zrobiłam nic, żeby zasłużyć sobie na karę, a teraz byłąm dorosła, więc temat poruszany był tylko w żartach. Nie znalazłam do tych budowniczych dzieci, a z rodzicami dogadywałam się całkiem dobrze.

— To miejsce, to szlaban — odpowiedziałam.

Mama wstała i podeszła do szafki, na której stały wazony. Chwyciła za dwa mniejsze, puste, i przetarła je rąbkiem spódnicy, a potem podała mi jeden. Zaśmiałam się i nalałam wina do obu naczynek. Kilka razy w życiu zdążyło mi się, że ktoś powiedział do mnie kwiatuszku, ale nigdy nie sądziłam, że będę pić w ten dość podobny sposób do ściętych roślin. Nie zdecydowałam się jednak na wspólne popijanie wina z mamą, nie mając przt tym jakiegoś celu. Odkąd tu byliśmy, dręczyła mnie jedna myśl, ale nie pozwalałam jej wychodzić na powierzchnię, bo wiedziałam jak ciężko będzie mi ją znieść. To jedno zdanie o jednej osobie, dla której powinien być zarezerwowany trzeci wazonik, a jego numer wciąż był wyryty na drzwiach, choć podrapany jak przez dzikie zwierzę. Mojego ojca nie było tu z nami, a ja przez cały ten czas unikałam tego tematu jak ognia, ale wreszcie trzeba było o tym porozmawiać. Jaki dzień był do tego lepszy niż ten, w którym ogłoszono żałobę? Odłożyłam wazonik na stół i z uwagą przypatrywałam się mamie, licząc na to, że z jej twarzy wyczytam, jak powinnam zacząć rozmowę. W tamtym momencie nie było odpowiednich słów.

— On nie żyje — powiedziałam, przerywając jej mówienie o niczym. Liczyłam na to, że uwolnię się ciężaru długo skrywanej myśli. W efekcie poczułam się przytłoczona przez emocje, które próbowałam opanować. — Tata nie żyje.

— Dość — mama zrobiła się wściekła. Chwyciła za swój wazonik i nagłych ruchem wstała z miejsca, odwracając się ode mnie.

— Nie możemy przez wieczność odkładać tej rozmowy. — Też wstałam, jakby mój głos na równej wysokości miał lepiej do niej dotrzeć. — Muszę mieć to już za sobą. Boję się, że pewnego dnia, ty lub ja wybuchniemy i już nie damy rady się poskładać.

— Co chcesz ode mnie usłyszeć? — zapytała się. Odwróciła się, a łzy płynęły jej z oczu. Na sam ich widok, poczułam, że moje policzki również zaczynały stawać się wilgotne. — Kochałam go jak nigdy innego. Twój tata był najcudowniejszym mężczyzną na świecie i wiem, że gdyby tu teraz stał, wściekłby się na nas obie, że jesteśmy smutne z jego powodu. — Miała rację, tata nienawidził, gdy ktoś się o niego martwił.

— Właśnie to chciałam usłyszeć — powiedziałam, siląc się na słaby uśmiech przez łzy.

Resztę dnia spędziłyśmy na wspominaniu. Po raz kolejny usłyszałam historię o tym, jak się poznali, jak przyszłam na świat, jak mocno go kochała, wciąż z tym samym zapałem, mimo że byli po ślubie od dwudziestu czterech lat. Chłonęłam każde słowo jak gdy słyszałam wszystkie te historie, będąc dzieckiem, ale teraz opowiadałam też własne. Ten moment był przejściem. Historię opowiadałyśmy w czasie przeszłym, tak jakby żył, ale z każdą kolejną przychodziło to coraz łatwiej i czy nam się to podobało, czy nie, mówiąc o tacie, będziemy musiały pozostać przy "był". Stając wtedy przy bramie, odgradzając przyszłych mieszkańców bunkra od rozszalałego tłumu, pokazał, że na pewno był bohaterem. Zastanawiałam się tylko, czy wiedząc, co tu się działo, znałby odpowiedź, co powinniśmy zrobić. Niestety nie miałam możliwości, żeby zapytać. Wieczorem zniknęłam z domu, żeby zdać rapotrt z tego, czego dowiedziałam się od córki pani prezydent. Historie o moim ojcu dobiegły końca, ale ja musiałam kontynuować swoją, żeby świat dalej istniał

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro