5
Co jest najlepszym rozwiązaniem dla tysiąca przerażonych osób, którzy są o krok od wywołania masowego ataku paniki z winy ciążącego na nich stresu przez coraz częstsze awarie ich jedynego domu? Świętowanie. Dokładnie w zeszłym roku, tego dnia, za moim oknem, sypałby śnieg, a w centrum miasta ludzie kręciliby się jak mrówki w kopcu w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Zbliżała się gwiazdka, Chanuka, czy jakaś inna wersja tego święta w tej naszej kulturowo pomieszanej społeczności, z którego okazji ogłoszono przyjęcie, nazwane Zimową Uroczystością, by nikt przypadkiem nie czuł się urażony. W jadalni na każdym stole miały być potrawy, których celem było zastąpienie nam kolacji, ale ten jeden raz jedzenie nie było ograniczone i na pewno nie będzie to papka, do której zmuszano nas każdego dnia. Prawdziwe świętowanie miało zacząć się dopiero w największej z sali sportowych na trzecim piętrze, Obiecano nam głośną muzykę, dobrą atmosferę i nawet miał się znaleźć alkohol dla dorosłych. Tak teraz mialo wyglądać prawdziwe świętowanie.
Moim planem na ten dzień było zostanie w domu, dopóki apel, uprzedzający ucztę, się nie skończy, a potem zakradnięcie się do jadalni, gdy już większość osób przeniesie się na właściwą imprezę. Moje plany zmieniło zadanie, które otrzymałam od Jonathana i Charliego. Była jedna osoba w bunkrze, która była na tyle wysoko ustawiona, by wiedzieć więcej, niż powinna i na tyle lubująca w plotkach, by zdradzić je z łatwością. Aimée Dashiell, dziewczyna, od której Jon dowiedział się o spotkaniu, mogłaby naszym źródłem informacji, byśmy mogli dowiedzieć się, co takiego szwankowało w bunkrze. Moje zadanie było znacznie trudniejsze niż tylko podsłuchanie jednej rozmowy, jaką córka pani prezydent będzie prowadziła z koleżankami. Miałam się z nią zaprzyjaźnić, żeby nawet po przyjęciu mieć możliwość zdobycia informacji. Mimo tego, jak nierealna w moich oczach była ta misja, obiecałam chłopakom, że przynajmniej spróbuję, bo smutne oczka Louisa na jego niewinnej twarzy zabijały moją asertywność.
Ubrana byłam bardziej na galowo niż na imprezę, choć ludzie wokół mnie byli przebrani niczym choinki, świecąc się jak lampki wśród gałązek. W czasie apelu, gdzie kilkoro ważniejszych osób, na scenie składało mieszkańcom życzenia, dzieci odgrywały jakieś scenki, które szły im wybitnie beznadziejnie z winy tak krótkiego czasu, jaki miały na przygotowanie tego wszystkiego, a nieco bardziej utalentowane osoby śpiewały piosenki w różnych językach, z czego i tak najlepiej zapamiętałam niemieckie Kolendy. Gdy myśli, że ten apel już nigdy się nie skończy, stawały się coraz bardziej prawdopodobne, nagle wszyscy zaczęli się zbierać, pędząc do jadalni schodami, a przy windzie tworzyła się ogromna kolejka. Nie miałam najmniejszej ochoty pchać się ani w jedną, ani w drugą stronę, dlatego usiadłam pod bramą, oglądając, jak wygłodniałe tłumy pędziły ku jedzeniu, które pierwszy raz, odkąd tu utknęliśmy, mogło być naprawdę dobre. Młodzież poszła w moje ślady, przepuszczając tłumy starszych, którym bardziej spieszyło się do wygodnych krzeseł
☄
Nigdy nie umiałam sobie wyobrazić siebie na imprezie, wśród moich rozszalałych rówieśników odurzonych alkoholem czy narkotykami. W bunkrze nie było możliwości, by zorganizować dyskotekę, która dorównywałby swoją nielegalnością, buntownictwem i lekkomyślnością tym na powierzchni. Ci stęsknieni za urokami prawdziwej imprezy nie mieli szansy się wyszaleć wśród tłumów dorosłych i dzieci, którzy również mogli brać udział w wydarzeniu. Dzieci szybko poszły spać. Zazdrościłam im, że mieli pretekst, by tak szybko uciec do swoich miękkich łóżek, a ja wciąż musiałam robić dobrą minę do złej gry. Mój cel, czyli córka prezydent, kilka razy mignęła mi wśród tłumów, a jej ozdobiona brokatem, czarna skóra odbijała kolorowe światła dyskoteki. Za każdym razem powtarzałam sobie, że podejdę do niej za chwilę, porozmawiam, zrobię cokolwiek, ale nie zrobiłam ani kroku. Uznałam, że ten plan i tak by nie wypalił, dlatego moją jedyną szansą było, że ona sama pierwsza się do mnie odezwie, albo ktoś z jej gromadki, chociażby z litości.
— Zechciałaby pani ze mną zatańczyć? — usłyszałam obok siebie głos Jonathana, który starał się przekrzyczeć głośniki.
— Myślałam, że pod żadnym pozorem mieliśmy nie pokazywać, że się znamy — powiedziałam w ramach odpowiedzi.
— Od samego początku byłem przeciw. Od dwóch godzin stoisz tu i przyglądasz się ludziom, zamiast wreszcie podejść i chociażby spróbować odezwać się do Aimée — zauważył. — Myślę, że jeden taniec nie zniweczy naszej misji bardziej, niż to.
Miał rację, ale zapomniał, że od samego początku mówiłam, że nie poradzę sobie z tym zadaniem. Dużo lepiej szło mi gadanie do książek niż do ludzi. Ich nie mogłam zamknąć i zostawić, dopóki znów nie będę miała ochoty do lektury. Jon wyciągnął rękę w moją stronę, pokazując, że wciąż nie zrezygnował z pomysłu wyciągnięcia mnie na parkiet. Westchnęłam i załapałam za jego dłoń, pozwalając, by mnie poprowadził. Muzyka była beznadziejna, jego ręce były zimne, a ja nie umiałam tańczyć. Mimo wszystko ten moment był jednym z moich najlepszych chwil, jakie do tej pory spotkały mnie w bunkrze. Bujaliśmy się w rytm muzyki, do czasu, aż mój cel sam do mnie przyszedł. Straciłam Aimée z oczu już dawno, a gdy zaczęliśmy z Jonem tańczyć, całkowicie o niej zapomniałam, przez co na jej widok ratalny świat znowu mnie przygniótł. Córka prezydent przywitała się z Jonem, jak że starym przyjacielem, a on po chwili przedstawił i mnie.
— Przenosimy się, będzie prawdziwa impreza, piszecie się? — zapytała, przechodząc do rzeczy.
— Nic nie słyszałem o tym, że ma być alternatywna zabawa — odezwał się Ryang.
— Nic nie było pewne do ostatniej chwili, ale udało nam się zorganizować zabawę, w jednej z mniejszych sali gimnastycznych. Liczba osób jest ograniczona, ale dla was coś się znajdzie.
— Brzmi nieźle, czemu nie — zgodził się chłopak obok mnie.
— A ty? — Aimée zwróciła się do mnie.
— Ymm, tak, brzmi, jak niezła zabawa — powiedziałam, choć tak bardzo chciałam odmówić.
— Masz cudny akcent — zauważyła, uśmiechając się do mnie białymi ząbkami. — Skąd jesteś?
— Z Manchesteru — powiedziałam, na co dziewczyna kiwnęła głową, a jej uciekający wzrok dał mi znać, że odpowiedź wcale ją nie obchodziła.
Wreszcie stwierdziła, że musi zaprosić jeszcze kilka osób, po czym zniknęła. Jeszcze przez chwilę patrzyłam, jak od nas odchodzi, na swoich długich nogach, na które wciągnęła wysokie szpilki, przez co przewyższała o głowę niejednego z chłopaków. Razem z Jonathanem ruszyliśmy w stronę mniejszej salki, a mi w głowie wciąż wirowało pytanie, dlaczego w ogóle zgodziłam się tam iść. Mogłabym być teraz w domu i czytać albo spać, robić jakąkolwiek rzecz, która była dla mnie o wiele przyjemniejsza niż impreza. Chociażby patrzeć się na ścianę, w ciszy i spokoju. Wszystkie hale sportowe i siłownia były na siódmym piętrze, dokładnie w tym samym ułożeniu, co na pozostałych piętrach, gdzie trzy ściany miały drzwi, prowadzące do pokoi mieszkańców, a pozostała, to namiastki instytucji takich jak szkoła, szpital, moja biblioteka, jadalnia i tym podobne. Po wyjściu na korytarz, który prowadził z jednej sali do drugiej, nastała cisza, a moje uszy odpoczęły od dudniącej muzyki, niestety tylko na chwilę, by znowu uderzyła mnie fala, tym razem nieco nowszych i bardziej elektronicznych utworów.
Jonathana porwał tłumek kolegów, przez co zostałm sama. Znalazłam jakieś krzesło i usiadłam przy stole, który przepełniony był najróżniejszymi rodzajami alkoholu. Symboliczny kieliszek szampana, który dostał każdy dorosły na wstępie do dużej sali, miał być wszystkim, na co mieliśmy móc sobie pozwolić po kolacji, gdzie popijano nieco wódki i wina. Nawet w czasie świątecznej uczty nie było tyle alkoholu dla wszystkich pełnoletnich, co tutaj, dla młodzieży, którą spraszała Aimée. Uznałam, że skoro mam tam siedzieć i nic nie robić, to już lepiej będzie się napić, dlatego chwyciłam za białe wino i nalałam sobie do szklanki. Zwykle popijałam nieco z mamą, siedząc przed telewizorem, rzadziej z przyjaciółmi, okazjonalnie pijąc po piwie czy dwóch. Siedząc sama, czułam się trochę jak alkoholiczka, chwytająca za otumaniający napój bez wyraźnego powodu. W sali zbierał się coraz większy tłumek ludzi, więc moje przemyślenia były jedynie wymysłami. Tutaj ludzie coraz bardziej tracili kontakt z rzeczywistością, a ja piłam jedynie tyle, by czuć jak przyjemne kręciło mi się w głowie.
Bawiłam się szklanką, gdy grupka chichoczących dziewczyn uderzyła o stół, napełniając swoje tym, co miały pod ręką, a potem rozsiadły się na krzesłach obok mnie. Czułam się niekomfortowo, ale nie mogłam wstać i wyjść, bo wśród tych dziewczyn była ta, na której przyjaźń miałam sobie zasłużyć. Nie umiałam się powstrzymać, by nie skulić ramion i nie ukryć twarzy za rozpuszczonymi włosami. Wokół mnie było pełno pisków i krzyków, które zagłuszały młodzieżową muzykę i również moje myśli. Wszystkie wyglądały jakby miały skończone co najmniej po dwadzieścia lat. To nie było przyjęcie dla młodszych nastolatków, choć niektórzy próbowali wykorzystać okazję, by się tu wkraść. Oczywiście z marnym skutkiem. Wreszcie piszczące dziewczyny zauważyły moją obecność, jakby świat zewnętrzny docierał do nich z opóźnieniem.
— Ty jesteś tą laską z biblioteki, nie? Wychodzisz z niej kiedyś? W zeszłym tygodniu otworzono bar i chyba tylko ciebie tam nie było — mówiła do mnie blondynka w czarnej sukience. Nie miałam nawet pojęcia, że w bunkrze w ogóle funkcjonował bar. — Masz jakieś imię?
— Marceline — odpowiedziałam krótko.
— Jestem Anna — przedstawiła się, a potem koleżanki obok. Nie udało mi się zapamiętać ich imion, było głośno, a ciemność uniemożliwiała mi nawet skojarzenie ich po twarzach. Fakt, że pijana dziewczyna co chwilę myliła imiona, również nie pomagał.
Drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich nowa twarz, choć zabawa trwała już od jakiegoś czasu. Do środka wszedł chłopak o hiszpańskim typie urody, a oczy wszystkich, którzy jeszcze jakoś kontaktowali, uciekły w jego stronę, jakby chłopak spóźnił się na mszę do kościoła. Większość zaraz odwróciła wzrok, wracając do swoich spraw, a chłopak nieco speszony zakrył grzywką oczy i szybkim krokiem podszedł do stolika. Dostałam kuksańca w bok, żebym przestała gapić się w stronę Hiszpana. Nie ukrywając, było w nim coś, na czym warto zawiesić oko, ale nie dlatego nie chciałam odwrócić wzroku. Miałam wrażenie, że skądś go kojarzę i próbowałam lepiej przyjrzeć się jego twarzy, ale w panującym półmroku to było niemożliwe. To pewnie nie było nic ważnego, mogłam mijać go kiedyś w jadalni, czy przy innej, nudnej okazji.
— To hiszpańskie ciacho to Nathaniel White — powiedziała do mnie Aimée, siedząca po drugiej stronie stołu. — Jestem prawie pewna, że jest wolny. Nie chce gadać z żadną dziewczyną. Za żadną się nawet nie obejrzy.
— Myślę, że on jest gejem. Słuchaj, jeżeli nie patrzy się na taką laskę, jaką jest Aimée, to musi z nim być coś nie tak.
Zabrakło mi słów i szeroko otwartymi oczami przeglądałam się dziewczynie, która wypowiedziała to zdanie. Nie pamiętałam, jak dokładnie miała na imię, brzmiało jak Catherine czy Katie. Była jedyną w tej grupie, którą podejrzewałam o bycie w wieku poniżej średniej będących tu imprezowiczów. Miała kręcone, jasne włosy, które oplatały jej uroczą twarz niczym aureola, do tego była dość niskiego wzrostu, przez co podejrzewałam, że mogła być starsza, niż wyglądała. Nie wiedziałam, co było gorsze, fakt, że założyła, że chłopak jest gejem tylko dlatego, że nie miał zamiaru rozmawiać z grupą rozchichotanych dziewczyn w za mocnych makijażach, czy to, że bez zająknięcia stwierdziła, że to coś nienormalnego, tonem, jakby wyrosła mu druga głowa. Nie odezwałam się, tylko patrzyłam, czekając na jakieś ich dalsze słowa.
— Co? Nie wierzysz nam? Sama sprawdź. Jak zamieni z tobą słowo, to będzie cud, ale nie wierzę, żeby zatańczył z jakąś dziewczyną. Może się czai na któregoś z kolegów.
Nie miałam pojęcia, jak miała na imię dziewczyna, która rzuciła mi wyzwanie. Cały czas patrzyłam w stronę Aimée, jakby wygrana zakładu miała zależeć od tego, czy zostanę przyjęta do grupy jej przyjaciółeczek. Musiałam chociaż spróbować, przecież nic złego nie mogło się stać. A jednak serce biło mi jak szalone przez sam fakt, że musiałam się do kogoś odezwać. Chwyciłam za moją półpustą szklankę i ruszyłam w stronę stołu, zajętego jedynie przez Nathaniela. Bez słowa zajęłam jedno z wielu wolnych przy nim miejsc i czekałam aż chłopak, chociażby podniesie na mnie wzrok. Zdążyłam wypić to, co miałam w szklance, to już druga, choć dla większości osób z tego grona, to dopiero druga. Nie miałam gdzie się spieszyć z piciem, było tego tyle, że na pewno by mi go nie zabrakło. Złapałam za otwartą butelkę wina i nalałam sobie po raz kolejny. Skierowałam butelkę w stronę chłopaka, siedzącego naprzeciwko mnie, po raz pierwszy skupiając na sobie jego uwagę, i pytająco uniosłam jedną brew. Nathaniel, niechętnie, ale podał mi plastikowy kubek, który został nietknięty jako jeden z niewielu, bo szklane zostały już porozdawane i ze świecą szukać czystych. Wypełniłam kubeczek do połowy i zajęłam się własnym napojem.
— Czy ja wyglądam, jakbym potrzebował towarzystwa? — zapytał mnie Nath, wreszcie całkowicie dopuszczając do siebie fakt, że koło niego faktycznie ktoś siedział.
— Problem leży właśnie w tym, że ja też nie za bardzo mam ochotę z kimś rozmawiać, a przy tym stoliku jest najmniej ludzi — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, mimo tego, że mój cel był zupełnie inny.
— A to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że siedziałaś w towarzystwie najgłośniejszych osób, na jakie można trafić w całym tym bunkrze i masz tendencje do zaczepiana ludzi, przedstawiając im swoje wizje teraźniejszego Świata. — Przyjrzałam się twarzy Nathaniela jeszcze raz. Tym razem byłam bliżej i mój umysł, choć nieco zamglony, zdołał połączyć fakty i obrazy. To on był tym chłopakiem, który koniec świata podsumował pytaniem "To tyle?". — Słabo sobie radzisz z pytaniami retorycznymi jak na bibliotekarkę.
— Miałam wrażenie, że twojej wyobraźni przyda się nieco pomocy, skoro fakt zderzenia się komety z powierzchnią naszej planety, nie był w stanie jej pobudzić — odpowiedziałam zbyt odważnie, jak na mnie.
Spojrzałam na szklankę, z której popijałam, była niemalże pusta. Robiłam się nadwrażliwa, gdy byłam pijana, a wypiłam całą szklankę znacznie szybciej niż dwie poprzednie. Odsunęłam ją delikatnie, nie chciałam już więcej pić. Nigdy wcześniej nie miałam kaca i tamtym razem nie widziało mi się sprawdzać, jak to jest. Cała sytuacja, w jaką się wpakowałam, była bezsensowna. Siedziałam naprzeciwko człowieka, z którym nie chciałam rozmawiać, a on najpewniej nie miał zamiaru rozmawiać z kimkolwiek. Ponadto zgodziłam się na głupi zakład, na poziomie podstawówki, że z nim zatańczę, żeby sprawdzić, czy jest gejem, a byłam pewna, że osoba, z którą się zakładałam, zdążyła już o tym wszystkim zapomnieć. Na dodatek moja próba zaprzyjaźnienia się z Aimée, która już sama w sobie nie miała najmniejszego sensu, spaliła na panewce. Siedziałam w małej sali sportowej, otoczona spoconą masą dzieciaków, która tylko z cyfry była dorosła, marnując ponad trzy godziny mojego życia, na to, żeby nic nie zdziałać. Wstałam z krzesła, miałam już całkowicie dość, a swoją misję uznałam za całkowicie spaloną. Razem z Charliem i Jonathanem wymyślimy coś w sprawie bunkra, z tych informacji, które mieliśmy. Poddałam się.
— Hej Nath, mogę mieć do ciebie jedną prośbę? — zapytałam go, chcąc mieć pewność, że wykorzystałam wszystkie furtki. Chłopak nie odezwał się, nawet nie kiwnął głową, ale podniósł na mnie wzrok, więc uznałam, że mogę mówić dalej. — Poświęcisz swoje cenne dwie minuty i zatańczysz Aimée? — Wskazałam na nią palcem, mimo tego, że z pewnością wiedział, o kim mowa. Kto by nie znał córki pani prezydent?
— Czemu miałbym to zrobić?
— Odpowiedź, bo cię ładnie o to proszę, pewnie nie przejdzie, ale... Po prostu chcę udowodnić, że argument "on jest gejem, bo z żadną nie gada" jest głupi, dlatego proszę cię, zatańcz z królową os, bo ciągle mam przeczucie, że utknęłam gdzieś na poziomie podstawówki — powiedziałam, licząc na to, że może prawda coś zdziała. Ku mojemu zdziwieniu, naprawdę się udało, a Nath wstał z krzesła, po raz pierwszy odkąd wszedł do sali.
— Jesteś dziwną istotą, Marceline — powiedział, mijając mnie, żeby skierować się we wcześniej wskazaną przeze mnie stronę.
— Hej — zatrzymałam go jeszcze — nie przedstawiałam ci się.
— Ja tobie też nie — odpowiedział, zakręcił się na pięcie, odwracając się ode mnie i poszedł.
Pomimo głośnej muzyki, miałam wrażenie, że w sali zrobiło się cicho i spokojnie. Aimée i jej trupa zamilkły, gdy Nathaniel podszedł do ich stolika, przez co krzyki i piskliwe śmiechy ustały. Miałam wrażenie, że wszystkie dziewczyny wstrzymywały oddech, przez cały czas, gdy zapraszał ją do tańca. Młodsza Dashiell spojrzała w moją stronę, prawdopodobnie domyślając się, że to moja sprawka, ale nie sądziłam, żeby moje imię choć raz padło w ich rozmowie. Uznałam, że jeszcze nie będę wracać do domu. Na zegarze dochodziła druga w nocy, a ja wróciłam, do tego, z czym rozmawiało mi się dzisiaj najprzyjemniej, butelki wina. Chwyciłam szklankę w obie dłonie i z uporem przypatrywałam się różowemu płynowi w butelce. Nieszczególnie przepadałam za różowym winem, ale było mi to już obojętne, nie wiedziałam, kiedy jeszcze będę miała okazję się go napić jakiegokolwiek. Na pewno nie wcześniej, niż na następnych nowopowstałych świętach. Tylko kiedy je wymyślą? Kilka minut spędziłam bez ruchu, jakby alkohol sam miał mi powiedzieć czy go nalać, czy nie, aż wreszcie ktoś chwycił moją butelkę. Odwróciłam głowę w jego stronę, to był Jon.
— Zanim popełnisz błąd swojego życia, to moje wino — powiedziałam do niego.
— Myślałem, że jak się napijesz, to zrobisz się niebo bardziej... gadatliwa? Społeczna? Cokolwiek — powiedział, zupełnie ignorując moje poprzednie stwierdzenie.
— Wiesz, co wychodzi z połączenie nerda i alkocholu? — zapytałam.
— Inteligentna dusza towarzystwa? — odpowiedział.
— Pijany nerd.
— Ile wypiłaś? — spytał, gdy już przeanalizował moje poprzednie stwierdzenie i jakby się zastanawiał, czy faktycznie jestem pijana. Nie byłam.
— Trzy szklanki.
— Jesteśmy tu od czterech godzin, to powinny być trzy butelki — wyciągnął mi z rąk naczynie i wypełnił je różowym płynem. Upił łyk i mi je oddał. — Moja zginęła pół godziny po tym, jak tu przyszliśmy. Od tej pory piję od tego, kto mi da i to, co mi da, idealnie rozwiązanie. Jak idzie twoja misja? Mam wrażenie, że ktoś przejął cel — mówiąc, wskazał na Nathaniela tańczącego z Aimée.
— Może mi nie uwierzysz, ale to pierwsza rzecz, która poszła zgodnie z planem — powiedziałam i napiłam się wina, przypominając sobie, dlaczego mi nie smakuje. Było okropne. Wzięłam kolejny łyk.
— Wydaje mi się, że twój plan sypie się jak domek z kart, ale może to tylko moje wrażenie.
Prawie się oplułam, gdy zobaczyłam, jak córka prezydent Dashiell wymiotuje na buty Nathaniela. Właśnie przyprawiłam któreś z nich o traumę albo ich oboje. Nath niemalże od razu się odsunął, gdy tylko śmierdząca mieszanina niestrawionego alkoholu i jedzenia z uczty wylądowała na jego lśniących butach. Nie wydawał się wściekły, nie krzyczał, nie zaczął wymiotować, a nawet mnie mdliło, mimo tego, że obserwowałam ich z pewnej odległości. Żadna z przyjaciółeczek Aimée nie pobiegła jej z pomocą, najwidoczniej nie chciały pokazać, że znają sprawczynię zamieszania. Gdy do mojego mózgu dotarł impuls, że powinnam jakoś zareagować, wstałam z krzesła, jakby nagle poraziło mnie prądem i podeszłam do pary, która miała to nieszczęście tańczyć razem przeze mnie. Zaraz za mną poszedł też Jonathan. Nathaniel patrzył na mnie, jakby miał ochotę powiedzieć "a nie mówiłem?", chociaż nie przychodziło mi na myśl, co takiego wcześniej mógł mi powiedzieć.
— No cóż, Graham, wydaje mi się, że jesteś mi winna przysługę — stwierdził, mimo tego, że wcześniej o żadnej nie było mowy. Mimo wszystko nie miałam zamiaru odmawiać, bo w takiej sytuacji powinnam co najmniej odkupić mu buty. — Mam nadzieję, że to z tobą uda mi się zatańczyć następnym razem. Panno Dashiell. — Ukłonił się w pożegnaniu, zbyt uroczyście jak na okoliczności, a potem odszedł, zostawiając za sobą ślady nieswojej zawartości żołądka.
— No już, już — starałam się mówić dość uspokajająco do starającej się powstrzymać kolejne torsje dziewczyny. — Pomogę ci wstać, Jon też, złap ją z drugiej strony — powiedziałam, a chłopak bez namysłu robił, co prosiłam.
Łazienka na szczęście była niedaleko. Było kilka pryszniców i toalet dla osób, które korzystały z sali sportowych lub siłowni i nie chciały kłopotać się do wspólnych toalet na piętrach, przypadających po jednej na cztery pokoje. W razie kolejek również można było tu przyjść i się wykąpać czy skorzystać z toalety. Przed wejściem do damskiej łazienki kazałam Jonathanowi zostać za drzwiami lub odejść, mimo tego, że upierał się, by wejść i nam pomóc. Wreszcie weszłyśmy same, a ja robiłam, co mogłam, żeby pomóc wymiotującej we wszystkie strony, pijanej dziewczynie. Próbowałam trzymać jej włosy, ale jej gęste, czarne afro wymykało mi się z rąk. Ze wszystkich rodzajów włosów, w tamtym momencie, te były najgorsze. W przerwach pomiędzy jedną torsją a następną wysłuchiwałam, jaka to tragedia, że wszyscy zobaczyli jak zwymiotowała, że Nath już więcej na nią nie spojrzy, że wszyscy jej tego nie zapomną, a jej przyjaciółki to skończone dziwki. Grzecznie potakiwałam, próbowałam ją uspokoić, mówiąc, że wszystko będzie dobrze, a wszyscy zaraz o wszystkim zapomną. Myślałam tylko o tym, jak bardzo chce mi się spać i że żałuję, że jednak nie udało mi dopić tego wina.
Wreszcie uznała, że to koniec i że jest zmęczona. Pomogłam jej wstać i nieco obmyć twarz, a gdy wyszłyśmy z łazienki, Jonathan siedział pod drzwiami z nogami rozrzuconymi wzdłuż korytarza, jak dzieciak czekający pod salą na lekcje. Na całe szczęście, korytarze od strony ścian, które nie były przepełnione drzwiami mieszkalnymi, były znacznie szersze od tych szkolnych. Wjechaliśmy windą na pierwsze piętro i trzeba było przyznać młodszej Dahsiell, że wiedziała jak wrócić z imprezy. Wygładziła nieco włosy, które wesoło kręciły się na wszystkie strony, poprawiła sukienkę i z dumnie wypiętą klatą weszła do środka, dziękując nam i żegnając. Jeżeli prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, to miałam nadzieję, że Aimée upadła już na tyle nisko, by nie odtrącić mojej oferty przyjaźni, choć absolutnie nie umiałam sobie wyobrazić, jak ta miałaby wyglądać. Jon, po którym bardziej było widać zmęczenie, uparł się, żeby mnie odprowadzić, mimo że po drodze mijaliśmy jego mieszkanie, a mi, wracając samej, nic by nie groziło, więc to było absolutnie bez sensu.
— Ten dzień był... ciekawy — odezwał się Jonathan, gdy weszliśmy do windy.
— Tak, zdecydowanie był — odpowiedziałam, a wszystko, co się stało, powoli zaczynało do mnie docierać, przez co miałam ochotę się śmiać.
Spojrzeliśmy po sobie, ale śmiały nam się tylko oczy, do momentu, gdy Jon faktycznie wybuchł śmiechem, a nie już nie miałam siły się powstrzymać. Opowiadał mi, czego się nasłuchał od osób, z którymi on miał przyjemność spędzić imprezę, a ja w największym skrócie opowiedziałam, co przydarzyło się mnie. Mówiliśmy ostrożnie, mimo wszystko pamiętając, że wokół są kamery, więc nasza relacja wieczora przypominała jedynie przyjacielską pogaduszkę. Doszłam do tematu Nathaniela, z którym na tym okropnym przyjęciu rozmawiało mi się zdecydowanie najprzyjemniej, choć nie rozmawiałam z nim prawie w ogóle. Wtedy rozbawiony wyraz twarzy Jona nieco spochmurniał, ale chłopak się nie odezwał, więc mówiłam dalej, dochodząc do momentu, który mieliśmy okazję wspólnie obserwować. Najważniejsze było, że moja misja zakończyła się sukcesem, dzięki naprawdę sporej dawce szczęścia.
— Nie podoba mi się ten koleś, Nath, uważaj na niego — powiedział, gdy zbliżaliśmy się do moich drzwi. — Coś mi w nim nie gra. — Patrzyłam się szeroko otwartymi oczami na Jona, rzucającego bezpodstawne zarzuty. Nie potrafiłam nic odpowiedzieć, ale formująca się w mojej głowie myśl zagłuszyła wszystkie inne wytłumaczenia, dlaczego Ryang mógłby tak powiedzieć. — No co?
— Nic, nic. Tylko zastanawiam się skąd takie nagłe podejrzenia — odpowiedziałam, siląc się na poważny ton.
— On jest zbyt tajemniczy, nie ma w nim nic, czemu można by zaufać. — Uśmiechnęłam się, absolutnie nie wierząc w to wytłumaczenie, ale nie powiedziałam ani słowa. — No co? — zapytał ponownie. — Mówię poważnie.
— Okej — mówiłam tonem, jakbym wierzyła mu od samego początku. — Dziękuję, że mnie odprowadziłeś — powiedziałam, zmieniając temat, bo od krótkiej chwili sterczeliśmy pod moimi drzwiami.
W ramach podziękowań pocałowałam go w policzek i odeszłam, odwracając się już, tylko żeby zobaczyć jego twarz. Na policzki wpłynął mu rumieniec, kontrastujący z jego bladą skórą. Udawanie, że się nie znamy, nie miało najmniejszego sensu i równie głupie byłoby ukrywanie, że taniec z Jonem był zdecydowanie najprzyjemniejszą rzeczą tego wieczoru. Nie martwiłam się zbytnio o podejrzenia, wywołane najprawdopodobbniej zazdrością. Najbardziej bałam się, że mogłam sobie wymyślić tę zazdrość, a oskarżenia były mniej bezpodstawne, niż chciałabym wierzyć. Słyszałam w swojej głowie cichy głosik, który podpowiadał mi, żeby jednak zastosować się do rady, bo Nath był równie godny zaufania, co wampir, ale zagłuszałam go, brakowało mi podstaw, by w to wierzyć.
— Do widzenia pięćset osiemnaście — rzucił na odchodne Jonathan, gdy znikałam w pomieszczeniu.
Uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro