13
Przesłuchanie Nathaniela było już następnego dnia. Nie było mowy o spaniu tej nocy, nic nie pozwoliło mi na spokojny sen. Leżałam, patrząc się na czarny sufit, dopóki o szóstej rano nie przyszedł po mnie dzieciak, uczący się na strażnika. Miał mi przekazać, że mam pół godziny, by się przyszykować. Nie domyślałam się, do czego tak bardzo im się spieszyło, ale grzecznie wstałam i zrobiłam, co mi kazano. Drogę do gabinetu na drugim piętrze znalazłam bez problemu. Wejście było w jednym z pomieszczeń na sali w szpitalu. Trzeba było wejść do środka, gdzie najpierw miało się rządy łóżek, odgrodzonych od siebie zasłonami, by móc dotrzeć do ściany z kilkoma drzwiami, prowadzących do specjalistów. Każdy z nich miał doktorat, zdobyty jeszcze na powierzchni. Devorah również. Ja miałam okazję zdobyć swój pod ziemią, o ile po drodze nie zaskoczy mnie nic uniemożliwiające osiągnięcie celu.
Wewnątrz była jedynie doktor Abrahamson, przygotowująca się do pracy. Bez zbędnego owijania w bawełnę oznajmiła mi, że będziemy brały udział w przesłuchaniu Nathaniela White'a, a mnie pod żadnym pozorem nie wolno się odzywać. Ona sama nie była od zadawania pytań, ale jej głos przynajmniej miał znaczenie. Widziałam, jak chowała papiery, a gdy zauważyła, że próbuje przyjrzeć się ich treści, zakryła je sobą. Nie patrz, nie odzywaj się, nie interesuj się. Naprawdę chciałam wrócić do biblioteki. Miałam dość traktowania mnie jak ozdóbki, noszenia galowego stroju i wysokich butów. Ciężko ukryć, że wiele się nauczyłam, ale bardziej ciągnęło mnie do książek i spokoju, jaki miałam w poprzedniej pracy. Poszłyśmy do windy, o tej godzinie mało kto jej używał, nawet Charlie i Jonathan mogli prawdopodobnie wciąż spać, więc nie zbierali się na śniadanie. Miałam nadzieję, że nie natknę się tam na żadnego z nich. Musieliśmy zjechać aż na dziesiąte piętro, gdzie było jedno pomieszczenie, ukrywające w swoim wnętrzu cele więzienne.
Światła zapalono, dopiero gdy weszliśmy do pomieszczenia. Było szaro, nijak, nikt za bardzo nie przejął się pomieszczeniem, mającym służyć do przetrzymywania osób, które najprawdopodobniej szybko pożegnają się z życiem. Było osiem szklanych pomieszczeń, które odgradzały nas od więźniów, a każdy z nich mógł zmieścić zaledwie cztery osoby. Nie spodziewano się wielu zbrodni i mieli rację, za szybą uwięziona była tylko jedna. Zapalenie światła nie wystarczyło, by obudzić Natha, strażnik musiał zapukać w szybę, żeby zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Nathaniel odwrócił się ciężko w naszą stronę i zszedł z łóżka, które było tylko kawałkiem metalu wbitym w ścianę. Nikt nie był łaskawy na tyle, by zdjąć mu kajdanki, nim wyrzucono go do celi. Wyglądał równie żałośnie co poprzedniego dnia, ale nie zachowywał się już jak wariat. Stał przed nami dumnie, a jego wzrok nie biegał nerwowo po całej sali. Zamknięty wyglądał na bardziej niebezpiecznego niż kilka godzin wcześniej, będąc na wolności.
— Czy wiesz, dlaczego tu jesteś? — zapytał go strażnik. Miał srebrną gwiazdę, musiał być jednym z czterech dowódców. Nie było z nami zmęczonego staruszka, który brał udział w moim przesłuchaniu.
— Ponieważ dziewczyna za tobą, idzie za fałszywymi śladami wodzona jak za banknotem na sznurku — powiedział, patrząc na mnie. — Ale pan coś o tym wie, prawda, panie Sawicky? — mówił, niewzruszony pozycją, w jakiej się znajdował. Spojrzałam na strażnika, miał kamienną twarz, więc ciężko było stwierdzić, czy imponował mu fakt, że Nath znał jego imię. Na mnie zrobiło to wrażenie.
— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Moje pytanie brzmi, czy przyznaje się pan do brutalnego pozbawienia życia pięćdziesięciu mieszkańców bunkra? — zapytał strażnik twardo.
— Nie — odpowiedział krótko.
Strażnik przedstawił zarzuty. Całe przesłuchanie wydawało mi się bezcelowe. Nathaniel przeważnie nawet nie odpowiadał na pytania, jedynie milczał tak długo, aż nie pojawiło się kolejne. Upierał się przy tym, że jest niewinny, a ja ciągle walczyłam z tym jednym przeczuciem, że może mówił prawdę. To nie było możliwe, wszystkie poszlaki prowadziły do niego, zachowywał się jak ktoś z nieczystym sumieniem. Nie mówił nam wszystkiego. Nie mówił nam prawie nic. Jedynie mruczał pojedyncze tak lub nie. Najbardziej przerażało mnie to, że się nie wściekał. Złapaliśmy go, zostanie ukarany, nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że czekała go już tylko śmierć, więc Nathaniel powinien się teraz denerwować, krzyczeć czy płakać. Był spokojny. Bałam się tego, bo mogło to oznaczać, że wciąż miał asa w rękawie.
Gdy poprzedniego dnia uciekał, nie było to spowodowane strachem przed strażnikami tylko chęcią skrzywdzenia Nane. Żaden ze przesłuchujących nawet nie kierował pytań w tę stronę, wszystko krążyło wokół zarzutów a nic o zamiarach i powodach. Wszystko było nakierowane na jedną odpowiedź, "tak, jestem winny", ale Nath uparcie nie chciał tego wypowiedzieć. Przesłuchanie było tak monotonne, że miałam ochotę usnąć. Noc nie dała mi takiej możliwości i w czasie rozmowy ledwo rozróżniałam, co działo się wokół mnie. Nie tylko ja byłam tym zmęczona. Farsa trwała już od ponad godziny, a doszliśmy do niczego. Wreszcie skończyły się pytania, podsumowano czyny Nathaniela, a chłopak dalej przystawał przy tym, że był niewinny. Gdybyśmy w ogóle się tu nie pojawili, dalej wiedzielibyśmy tyle samo. Wychodziliśmy, ja jako ta najmniej ważna, szłam przedostatnia, jedynie jeden ze strażników był za mną, by zamknąć drzwi na klucz.
— Jesteś mi winna przysługę Graham, uratowałem ci życie! — wykrzyknął Nathaniel, po czym trzasnęły drzwi.
To nie był dla nas koniec zabawy, musieliśmy jeszcze zadać raport pani prezydent. Mnie pozwolono odejść, jeżeli chcę, co Devorah oświadczyła z lekkim naciskiem. Udawałam, że tego nie wyczułam i stwierdzając, że nie ma takiej potrzeby, poszłam z nimi. Sztuczna uprzejmość wychodziła beznadziejnie nam obu. Gabinet prezydent był na pierwszym piętrze, co z więzienia dawało nam do pokonania niemalże całą wysokość bunkra. Jak na złość kazano mi iść po schodach, by ważniejsze osobistości miały miejsce w windzie. Bez problemu bym się tam zamieściła, dźwig był całkiem spory, więc mogły tam wejść jeszcze z trzy osoby poza mną, ale nie mogłam się kłócić. Ewidentnie nie chciano mnie przy składaniu raportu. W takim razie, dlaczego pozwolono mi zostać przy zeznaniach. Stałam przed schodami jak przed swoim największym wyzwaniem. Winda się zamknęła, a ja ruszyłam biegiem po pierwszych schodach. W połowie drogi między ósmym a siódmym piętrem musiałam zwolnić, bo nie byłam w stanie złapać oddechu. Nie wiedziałam, co powiedzą prezydent Dashiell, gdy mnie tam nie będzie, a nie mogłam pozwolić, by padło jakiekolwiek kłamstwo.
Szłam najszybciej, jak mogłam, popychana strachem, że ktoś na siłę postara się, by Natha ukarano. Ja wciąż nie byłam w stu procentach pewna jego winy i dopóki nie poznam zamiaru, przez który życia pozbawił tyle osób nie chciałam, by zginął. Razem z nim pogrzebalibyśmy tajemnicę. Dotarłam na pierwsze piętro, szukając sali, w której urzędowała prezydent. Pomieszczenie było niepotrzebnie duże, co dawało ciekawy efekt, ale zabierało miejsce, które mogło być przeznaczone na cokolwiek innego. Był tam tylko jeden stół, okrągły, spełniający zasadę króla Artura o równości. Krzeseł się to nie tyczyło. Największe i najładniejsze, stojące dokładnie po przeciwnej stronie drzwi, było zajęte przez Imogen Dashiell. Pozostałe osoby, które wcześniej były udział w przesłuchaniu, również zdążyły zająć swoje miejsca. Dobiegłam do pomieszczenia zdyszana i oblana potem. Nie słyszałam żadnych rozmów, a Devorah wydawała mi się czymś zirytowana. Zdziwił mnie widok Aimée, stojącej tuż za prezydent. Gdy weszłam do pomieszczenia, ruszyła się I skierował w obok drzwi, w międzyczasie jeszcze kładąc mi rękę na ramieniu i szepcząc do ucha.
— Załatwiłam ci możliwość bycia na przesłuchaniu, nie zawal szansy, okej? — kiwnęłam głową, wciąż łapaiąc oddech po wbieganiu po schodach. — Masz mi potem o wszystkim opowiedzieć — dodała na odchodne i zniknęła.
— Panno Graham, proszę zająć miejsce. Nie zaczniemy, dopóki wszystkie osoby biorące udział w przesłuchaniu nie zadeklarują gotowości do rozmowy — zadecydowała prezydent Dashiell.
Nie mi przypadł obowiązek streszczenia przesłuchania. Strażnik Sawicky, którego wcześniej rozpoznał Nathaniel, miał co do tego wydarzenia najwięcej do powiedzenia. Grzecznie słuchałam i choć z początku wszystko, co mówił, było zgodne z prawdą, z każdą nową częścią historyjki coraz bardziej marszczyłam czoło. Powinnam była w czasie przesłuchania skupić się bardziej, bo miałam wrażenie, że fakty były lekko zmieniane, ale bałam się, że nie miałam racji, a jedynie umknęło mi kilka faktów, przez co wolałam się nie odzywać. Byłam pewna, że to wszystko jedno wielkie kłamstwo, gdy prezydent zadała pytanie, o to, czy Nath przyznał się do winy. Nie mogłabym nie zwrócić uwagi na tak ważna odpowiedź, gdy White upierał się o swojej niewinności niemalże przez całe przesłuchanie, natomiast strażnik w swojej wersji przedstawił przyznanie się do winy. Jak bardzo chciał usłyszeć "tak", skoro wydawało mi się, że ono padło choć raz?
— To nieprawda — mruknęłam pod nosem, na co Devorah mnie skarciła i kazała wrócić na miejsce.
— Panno Graham, czy chciała pani zabrać głos? — zwróciła się do mnie Imogen Dashiell.
— T-tak, proszę — odpowiedziałam wstając, co nie spodobało się pani psycholog.
— Proszę nie dopuszczać jej do głosu. Marceline bez przerwy chodzi z głową w chmurach, nie wiemy, czy nie umknęły jej pewne fakty. Nic, co ma do powiedzenia, na pewno nie będzie ważne dla sprawy. — Devorah wstała z miejsca, wpychając swoje słowa, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
— Wiem, jak inteligentną osobą jest dziewczyna obok pani, więc nie sądzę, by odezwała się, nie mając pewności, że to, co powie, będzie ważne. Wszyscy w tym pomieszczeniu mają prawo zabrać głos. Panno Graham, proszę. — Z tymi słowami pani prezydent nikt się nie kłócił, a Abrahamson patrzyła na mnie niemal z nienawiścią w oczach. Skuliłam się pod tym spojrzeniem, spodziewając się za mój wyskok jakiejś zemsty.
— Nathaniel przez całe przesłuchanie przystawał za tym, że jest niewinny, a my nie mamy pewności, czy przedmiot mówiący za jego winą, faktycznie jest jego własnością — powiedziałam, po czym szybko usiadłam.
— Czyli twierdzi pani, że nie jest pewna czy oskarżony faktycznie jest winny. Proszę wstać, mam do pani jeszcze kilka pytań — kontynuowała Dashiell. Czułam się głupio, że usiadłam i niezgrabnie wstałam ponownie. — Strażniku Sawicky, czy przekazał mi pa już wszystkie niezbędne informacje?
— Tak pani prezydent. Proszę jedynie o potwierdzenie wyroku, byśmy mogli jak najszybciej ukarać sprawcę — mówił obojętnie, pewien tego, że jeden drobny dowód zadecyduje o karze śmierci.
— Więc proszę o opuszczenie sali, wszystkich poza radą oraz panną Graham. Pośle po was, gdy wszystko zostanie ustalone.
To wywołało wyraz wściekłości i na twarzy strażnika i pani psycholog, a ja nie umiałam powstrzymać uśmiechu. Szybko zszedł mi z twarzy, gdy zastępca prezydent spiorunował mnie wzrokiem. Czułam na karku wzrok Devorah. Wiedziałam, że muszę na nią uważać, a teraz powinnam nawet bardziej, bo nie zapowiadało się, że mi wybaczy i zapomni o całej sprawie. Stałam, czekając, aż ludzie opuszczą salę, a drzwi wreszcie się zamkną i będę mogła spokojnie mówić. Prezydent się nie spieszyło, wertowała jakieś kartki, poprawiała dokumentację, wyrównujące sterty, a dopiero potem spojrzała na mnie, jakby przypominając sobie o mojej obecności. Poza nami były tam jeszcze tylko dwie osoby, a żadnej z nich nie było przy przesłuchaniu.
— Nie będę ukrywać, że jakiś czas temu przyszła do mnie moja córka i przekazała mi wiele ciekawych informacji. Nie przytoczę ich treści, natomiast powiem, że dotyczyły one Charlesa oraz Louisa Corey, Jonathana Ryanga i Marceline Graham — zaczęła, a ja poczułam, jak pociły mi się ręce. — Z rozmowy wynikało, że przystawaliście za winą Nathaniela White'a. W takim przypadku chciałabym poznać powód nagłej zmiany zdania.
Czyli, że Aimée powiedziała o wszystkim matce. Z jednej strony, nie dziwiłam jej się. Wiedziałam, jak ciężko jej było trzymać język za zębami, a prezydent stwierdziła, że informacje ma zaledwie od jakiegoś czasu, więc mogłam zakładać, moja przyjaciółka wyglądała się zaraz po tym, jak Charlie ograniczył jej dostęp do naszych informacji. Rozumiałam, że musiała się wygadać, a komu miała zaufać, jeżeli nie własnej matce? Nie wiem, czy i ja nie zrobiłam tego na jej miejscu. Z tą różnicą, że moja mama nie była panią prezydent. Bałam się, że i wobec mnie mogły zostać wyciągnięte jakieś konsekwencje. Ukradłam nagrania monitoringu i włamałam się do cudzego mieszkania. Musiała wiedzieć, skąd mieliśmy noktowizor, Jeżeli Aimée jej tego nie powiedziała, zrobiła to Devorah. Długo nie odpowiadałam na pytanie Imogen Dashiell, przez co zwrócono mi uwagę.
— Jego zachowanie było podejrzane, praca wygodna, a dowód jasno wskazuje na sprawcę — zaczęłam, a oczy trzech osób, mających najwięcej do powiedzenia w całej dwieście jedenastce, próbowały przejrzeć mnie na wylot. — Po pogrzebie, zaraz po pierwszym ataku, ktoś podrzucił pani córce karteczkę z moim nazwiskiem i numerem, ewidentnie oskarżając mnie o popełnienie zbrodni. Ja... Niewiele osób mnie zna, nie rzucam się w oczy i nie sądziłam, by ktokolwiek posiadał o mnie takie informacje. Z nieznanych mi powodów, Nathaniel White je znał, nim w ogóle dowiedziałam się o jego istnieniu. Ktokolwiek jest odpowiedzialny za ataki, czy za to, co się dzieje z bunkrem, zna mnie i myślę, że ja znam jego i Nathaniel spełnia wszystkie te warunki, dlatego stawiam go na pierwszym miejscu. Tylko... Ja nie wiem, nie wiem, czy to on na sto procent — mówiłam nieco na około, starając się wytłumaczyć, jak to wszystko widziałam. Przestałam mówić, a pozostali zastanawiali się nad moimi słowami.
— Tutaj nie ma miejsca na takie rzeczy jak niepewność — pani prezydent przerwała ciszę. — Na ten czas musimy się wstrzymać.
— Nie możemy wstrzymać postępowania. Mamy winnego, wyrok musi zapaść, inaczej ludzie mogą zacząć protestować — odezwał się jej zastępca.
— A co zrobią, gdy okaże się, że skazaliśmy na śmierć niewinnego?
Włączyła się również trzecia osoba, pełniąca funkcję czegoś na kształt prawnika, sędzi i doradcy. Kobieta stanęła po stronie więc prezydenta, chcąc, by ukarano Nathaniela w jakikolwiek sposób, chociażby dla przykładu, bo przecież i tak wiadomo, że był winny, wszystko na to wskazywało i dlaczego mieliby tego nie zrobić? Wtedy rozmowa zeszła na mnie, choć przez cały czas nie odezwałam się nawet słowem. Moja tura się skończyła, czekałam na ich ruch, ich decyzje na temat ludzkiego życia, którego ciężar spoczywa na moich ramionach. Gdyby nie ja, Nath wciąż chodziłby wolno po korytarzach bunkra. Tylko czy to by oznaczało, że byłby to morderca, czy niewinny człowiek? Usiadłam, choć byłam głównym tematem rozmowy i tak nie zwracano na mnie uwagi, jakby mnie tam w ogóle nie było, a ze zdenerwowania chciało mi się wymiotować.
— Ufam pannie Graham, ponieważ ufam osądowi swojej córki, pani Davis. Najwięcej wiedziały i będą wiedzieć osoby zamieszane w sprawę, a nasz oprawca uwziął się na te biedną dziewczynę. Niemalże zginęła przez to wszystko. Te argumenty powinny być dla pani wystarczające, byśmy mogli jej zaufać. Chce mieć jednoznaczną odpowiedź — to zdanie zwróciła w moją stronę. Odezwała się do mnie pierwszy raz od dłuższego czasu i tylko jej natarczywy wzrok zdradzał mi, że to ode mnie chciano odpowiedzi. — Czy jest pani pewna, że Nathaniel White jest winny?
— Nie — odpowiedziałam cicho.
— Wszystko jasne, wstrzymujemy sprawę — zadecydowała, po czym rozkazała pani Davies zawołać pozostałych.
— Czy... czy jest możliwość, żebym mogła z nim porozmawiać? Wiem, że już był przesłuchiwany, ale... — Przerwałam, przełykając ślinę, na wspomnienie jego słów o tym, że uratował mi życie. Co miał na myśli? — Mam do niego jeszcze kilka pytań.
— Kategorycznie nie — odezwał się wice. — Równie dobrze powinniśmy na to zezwolić każdemu. Pani prezydent, chociaż z tym powinna się pani nie zgodzić. To nieodpowiedzialne!
— Masz rację — westchnęła. — Rozmowa z Nathanielem White'em nie nie dostaje mojej oficjalnej zgody — powiedziała z naciskiem na słowo "oficjalnej".
I dobrze, działanie oficjalne, najpewniej w towarzystwie strażników, nie ułatwiłoby mi rozmowy z podejrzanym. Pozostało mi zakładać, że mam jej nieoficjalną zgodę. Modliłam się w duchu, by to oznaczało, że mi pomoże, bo nie miałam pojęcia, jak poradziłabym sobie sama. Imogen Dashiell nie powiedziała nic poza ponowieniem rozkazu, tym razem ostatecznym, po czym kobieta wyszła. Nie wiedziałam, czy mogę na polegać na matce mojej przyjaciółki, czy może wprost przeciwnie, a Aimée była podwójnym agentem, który tylko zbierał informacje na mój temat, przez co i ja zostanę ukarana, a cały bunkier się rozpadnie, bo prawdziwy przestępca nigdy nie zostanie złapany i... Zaczęłam ciężko oddychać, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wyproszono mnie z pomieszczenia na czas przekazania informacji pozostałym. Na korytarzu zastałam Aimée, która najpewniej czaiła się tam na mnie cały czas.
— Mów, co zadecydowała? — zapytała mnie przyjaciółka, ale patrzyłam, jak strażnicy i Devorah wracali do sali. — Nie wiesz?
— Wiem... mniej więcej — odpowiedziałam, zastanawiając się, dlaczego nie zostałam zaproszona na podsumowanie. Odwróciłam od nich wzrok. — Ale ogłaszanie tego na korytarzu to głupi pomysł. Z nerwów posprzątałam wczoraj w salonie, chodź.
Nigdy wcześniej nie miałam okazji zaprosić do siebie żadnego z moich przyjaciół. Nie było ku temu okazji ani potrzeby. Teraz to nie wydawało mi się najgorszą opcją. Wiedziałam, że o tej godzinie moja mama najpewniej była już w pracy, więc wydawało mi się, że to aktualnie najbezpieczniejsze miejsce, z którego na pewno nas nie wyproszą. Nie miałam filiżanek, szklanek, herbaty czy kawy. Jako mieszkańca szóstego piętra, warunki, w których żyłam, były raczej skromne, ale nie najgorsze. Mogłam zaproponować Aimée co najwyżej wazonik z wodą z łazienki, ale odmówiła.
— Wiesz, że na targu bez problemu możesz dostać szklanki, prawda? — zapytała, patrząc, jak piłam z wazonika.
— Wiem — odpowiedziałam krótko, nie tłumacząc się, dlaczego wolałam to wyjście. Pośpieszała mnie, żebym wróciła do tematu Nathaniela. — Nie ma stu procentowej pewności, że jest winny. Wydaje mi się, że jak na razie nie zostanie ukarany. — To wywołało uśmiech na jej twarzy. — To źle, jeżeli jest winny, ale jeżeli okaże się niewinny... Nawet nie wiem, kogo innego mogłabym podejrzewać. Nie wiem co mam o tym myśleć! — załapałam się za głowę, siedząc, schowałam ją między kolanami.
— No to po nas — parsknęła. — Charlie się chwali, ale to ty jesteś od myślenia, Marcy. Jeżeli nie ty, to kto nas wyciągnie z tego bagna? — Poczuałm jej dłoń na ramieniu. — Jeżeli Nath okaże się winny, wszystko będzie z głowy, a jeżeli nie, to też dobrze, będzie o kolejną podejrzaną osobę mniej.
— Od kiedy z ciebie taka skończona optymistka? — zapytałam, podnosząc wzrok na Aimée.
— Świat się skończył, większość koleżanek odwrócił się ode mnie, gdy zwymiotowałam chłopakowi na buty i już nie widzą mnie jako tak fajną, jak by chciały. Ponadto, ten uroczy chłopak, okazał się złoczyńcą. Jestem na dnie, pesymizm to ostatnia rzecz, która jest mi potrzebna. Muszę myśleć tylko o dobrych stronach i nastawić drugi policzek — mówiła, wyglądający na zadowoloną ze swojej przebiegłości.
— Zawsze możesz wykopać się dalej w muł, gdzieś obok mnie. Chłopak, który mi się podoba, pocałował mnie, potem przeprosił i uciekł — poskarżyłam się.
Dashiell próbowała się nie zaśmiać, ale kiepsko jej to wyszło. Przepraszała mnie za nagły wybuch radości, a ja w ramach odwetu stuknęłam ją w ramię. Cała ta sytuacja była tak głupia, że ja również się uśmiechnęłam. Wszystko było nie tak, więc co pozostało nam poza uśmiechem? Czułam się dziwnie, mówiąc o tak prostych rzeczach, podczas gdy na zewnątrz walił się świat. Nie można było tego uznać za tak nieważne, jakim się wydawało. Gdybyśmy ciągle rozmawiały o poważnych rzeczach, szybko doprowadziłybyśmy siebie do dna depresji. Wyliczałyśmy pozytywy bunkra, zupełnie pomijając temat tak wielu negatywów. Obiecałam Aimée, że na następny raz, gdy tu przyjdzie, nie zapomnę zaopatrzyć się w kubek. Zupełnie nie zwróciła uwagi na to, by wypowiadać się ostrożnie, gdy podsłuchy mogły wyłapać coś, czego nie chciałaby rozpowiedzieć. Ja pamiętałam o tłumiku w mojej kieszeni i gdy natknęłam się na niego, wszystkie moje zadania, które powinnam wykonać, znów mnie uderzyły. Dostanę od niej znać, gdy tylko będzie okazja, bym mogła w spokoju pogadać z Nathanielem. Prezydent była po mojej stronie, a Aimée przekaże mi jej słowa. Musiałam tylko poczekać.
☄
Nie dostałam szczegółów. Spodziewałam się, że pani prezydent pociągnęła za kilka sznurków i porozmawiała z kilkoma strażnikami. Do pomieszczenia dla więźniów szłam tak przerażona, jakbym sama była jednym z nich. Dziesiąte piętro nie było tym, gdzie ludzie biegali z jednej strony na drugą, wybierając się do przyjaciół, na spacer, czy gdziekolwiek. W większości mieli dwa zajęcia, spanie i pracę. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że ludzie mieli rację i może faktycznie coś tam straszyło, bo miałam wrażenie, że szłam przez miasto duchów. Była późna godzina, nie zastałam kamiennych gwiazd, ale znów szłam wśród zieleni. Może nikt nie umarł, nie było żadnych duchów, tylko wszyscy spali. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi do więzienia, od niej kierując się do szklanej tarczy, oddzielającej mnie od Nathaniela. Siedział w kącie na ziemi, nie podniósł głowy w moją stronę. Najwidoczniej nie miał najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać.
— Znów przyszliście mnie wypytywać, czy to koniec taryfy ulgowej? — mówił, a gdy wpatrywał się w ziemię, jego długa grzywka kręconych włosów przysłaniała mu nawet usta. — Róbcie, co chcecie i tak się nie przyznam.
— Nie przyznasz się, by ukryć swoją winę, czy dlatego, że jesteś niewinny? — odezwałam się.
Na mój głos podniósł głowę z takim zamachem, że prawie uderzył się o ścianę. Patrzył na mnie dużymi oczami, raczej nie byłam osobą, którą spodziewał się zobaczyć. Postawiłam krok do przodu. Jego cela była oświetlona, reszta pomieszczenia wręcz przeciwnie, a wolałam wyjść z cienia, licząc na to, że widok człowieka, który chce mu pomóc, jakoś wpłynie na jego słowa. Chciałam poznać chociaż powód, dla którego zdecydował się na swoje czyny. Gdyby jeszcze tylko dodał, co miał na myśli, mówiąc, że uratował mi życie, może dałabym radę zasnąć w nocy, zamiast znowu się zamartwiać. Nath wstał i podszedł do szklanej ściany.
— Marceline? — zapytał, a ja mruknęłam krótkie "mhm". — Nie. To znowu kłamstwo. Niby jak udałoby ci się tu trafić? — pytał sam siebie, więc nie odpowiadałam. Sama nie byłam do końca pewna, jak doprowadzono do tego spotkania. Zwyczajnie poszłam, gdzie i gdy mi kazano.
— Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań, inaczej nie dam rady ci pomóc. Skoro twierdzisz, że jesteś niew... — zaczęłam, ale nie chciał słuchać.
— Nie. Nic wam nie powiem! — krzyczał. Znów zachowywał się jak w czasie awarii. Bałam się, że ktoś mógłby to usłyszeć, ale nawet gdyby, pewnie by nie zareagowano. W oczach tłumu Nathaniel był wariantem. Kto by się nim przejął?
— Mam ci udowodnić, że to tylko ja? Powiedz jak.
— Przecież wiesz, że nigdy nic nie powiedziałem. Dlaczego wciąż mnie sprawdzasz? — mówił, nie zwracając uwagi na moje pytanie. Próbowałabym wyciągnąć od chłopaka, kogo miał na myśli, kto go sprawdzał, ale to musi poczekać. Powstrzymałam ciekawość.
— Ja jestem Marceline Graham. Jak ci udowodnić, że to jest prawda. Mów — mówiłam wolniej i głośniej, starając się przebić przez jego chaotyczne słowa i najpewniej równie poszargane myśli.
— Czego nie powiedziałem? — myślał na głos. — Czego nie wiesz... Nie wie? — Mówił, jakby powoli zaczynał mi wierzyć. — Opisz mi koniec świata - zaproponował, jakby nagle go olśniło. — Jak, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
— Omega zdarzyła się z Ziemią... — powtórzyłam, co pamiętałam, może nie słowo w słowo, ale uznałam, że dość podobnie, by nie uznał mnie za kogoś innego. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Prawie nikt mnie nie słuchał, gdy gadałam takie rzeczy. Omega uderzyła w świat. Było bum. Po co mówić coś więcej? Do tego obcym ludziom. Wychodziło na to, że choć mnie wtedy olał, musiał wysłuchać nieco przejaskrawionej historyjki. Zrobił wydech, jakby mu ulżyło. Nie wiedziałam tylko, czy miał pewność co do tego, że to naprawdę ja, czy odwrotnie.
— Dalej nie masz racji — szepnął. Nie zwróciłam na to większej uwagi.
— Wierzysz mi teraz? — zapytałam z nadzieją. Kiwnął głową. — Dlaczego zabiłeś tych ludzi.
— Nikogo nie zabiłem! — zdenerwował się, ale musiałam o to zapytać. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mnie nie kłamał. — Po co miałbym? Wrabia mnie od samego początku, a ty ciągle mu wierzysz. Ufasz temu, co widzisz. Przestań temu ufać!
— Nath, nie rozumiem. Nie mówisz mi, o kogo chodzi. Po co miałby ciebie wyrabiać? Masz z tym coś wspólnego?
— Nie! On musiał znaleźć ofiarę. Znalazł tyle ofiar. Mam szczęście, że jeszcze żyje — mówił, jakby to, co się z nim teraz działo, było lepszą opcją.
— Kim jest "on"? Jak mam ci wierzyć, kiedy nie chcesz mi zdradzić, o kim mowa. Złapiemy go. Obiecuję, że już cię nie skrzywdzi. — Zaśmiał się na moje słowa, ale nie było w nich radości.
— Jeszcze nie wiesz, na co go stać? I tak dowie się o wszystkim, co tu powiedziałem. Połowa osób z bunkra jest po jego stronie.
Te słowa powiedział spokojnie. Musiał wiedzieć o tym od dłuższego czasu i nie robiło to na nim większego wrażenia. Natomiast mi wieść o tym zmroziła krew w żyłach. Pięćset osób zgadzało się na czyny tego potwora? Poczułam się potwornie przytłoczona. Co druga osoba, z którą rozmawiałam, stała po jego stronie. Nawet jakbym wiedziała, kim jest sprawca tego zła, rozprzestrzeniającego się po bunkrze, co by to zmieniło, kiedy za jego plecami stało tyle osób? Miałam nadzieję, że Nathaniel mnie kłamał. Po tym bardzo poważnie będę się zastanawiać, czy bezpiecznie jest przechodzić samej przez korytarz.
— Powiedz mi cokolwiek, co mnie na niego naprowadzi. Pomóż mi do cholery jasnej! Staram się uratować również twoje życie! — krzyczałam. Byłam tak przerażona, że nie potrafiłam już panować nad swoim głosem. — Nie usłyszy cię, obiecuję — dodałam spokojniej, wyciągając z kieszeni tłumik. Nathaniel szeroko otworzył oczy.
— Wyrzuć to, już! — mówił, nie tłumacząc dlaczego. Nie chciałam go posłuchać, dopóki mi nic nie wyjaśni. — To urządzenie tłumi fale mikrofonów bunkra, ale autor urządzenia nastawił je na swoje własne. Najlepiej będzie, jak już pójdziesz. Słyszał wyraźnie każde nasze słowo. — Chłopak złapał się za głowę.
— Skoro już i tak tyle wie, powiedz mi jeszcze, czemu tak nienawidzisz Nane? I o co chodzi z uratowaniem mi życia? — mówiłam, stawiając kilka kroków w tył.
— To ja wyłączyłem zawór, Graham. Jeszcze na to nie wpadłaś? Spodziewałem się, że skończę w podobnej sytuacji. Kto inny miałby tu teraz stać? — mówił, znowu przypominając mi raczej spokojnego socjopatę niż szaleńca, z którym miałam okazję rozmawiać jeszcze chwilę wcześniej. — Uważaj na Nane, zniszcz to urządzenie i idź już stąd. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Nie wiem jakie konsekwencje będzie miało to, co już ci powiedziałem.
Posłuchałam go. Wszystko miało ręce i nogi, ale i tak bałam się, że mógł kłamać. Mógł jedynie odganiać od siebie podejrzenia. Z drugiej strony, przez chwilę wierzyłam nawet w to, że Jonathan musi być winny. Nie wiedziałam już i tak, komu mogłam ufać, więc wierzyłam wszystkim tylko po trochu. Nim poszłam pani prezydent zdać raport, co musiałam zrobić jeszcze tej nocy, odłożyłam tłumik do pokoju, z zamiarem przekazania go Charliemu. Lepiej będzie, jeżeli go zbada. Jeżeli faktycznie będzie wysyłał fale do innego urządzenia, to może oznaczać, że Nathaniel nie kłamał. Przez cały czas byłam świecie przekonana, że to on był winnym, a teraz nie chciałam dopuścić, by został ukarany. Nie wiedziałam już nawet, czy mogłam ufać samej sobie. Nie umiałam przetrawić wszystkiego, czego dowiedziałam się od Natha i dotarło to do mnie trochę bardziej, gdy mówiłam o tym pani prezydent. Na miejsce spotkania wyznaczyła to jedno bezpieczne miejsce w szklrni, gdzie z pewnością nikt nie mógł nas podsłuchać. Dla pewności przeszukałam je, nim kobieta zdążyła przyjść, upewniając się, że nic tam nie było.
Nie wypuszczono Natha na wolność. To byłoby zbyt niebezpieczne i dla niego i dla nas. Dopóki tam był, ktokolwiek go wrabiał, nie wyda się, mordując następne osoby, bo inaczej każdy domyśli się, że złapaliśmy niewinnego człowieka. Jeżeli go wypuścimy, na pewno zginie nawet więcej osób niż do tej pory. Powiedziałam prezydent Dashiell o wszystkim. Warto było mieć tak silnego sojusznika po swojej stronie, szczególnie teraz, gdy dowiedziałam, się jak wielu było przeciwników. Mój wysiłek nie został niedoceniony, nawet jeżeli nie chciałam przyjąć daru. Od tej pory byłam nieoficjalnym informatorem prezydent, tak samo, jak jej córka była swojego rodzaju źródłem informacji dla mnie. Wiązało się to z przeniesieniem mnie na wyższe piętro, jak również ze zmianą numeru. Każde piętro miało tę jedną ścianę, której pomieszczenia za drzwiami nie służyły do niczego. Były tam pokoje, tak samo, jak na piętrze jedenastym, które czekały na swoich przyszłych mieszkańców. Oceniono, że w przyszłości bunkier może być schronieniem nawet dla czterech tysięcy ludzi, choć od końca świata uchronił tylko jeden. To oznaczało, że już nie byłam numerem pięćset osiemnaście, a sto pierwszym A.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro