11
Następna awaria złapała mnie kilka kroków od mieszkania Jonathana. Obiecałam jego siostrom, że co jakiś czas będę opowiadać im bajki, ale wyszło na to, że będą musiały poczekać ten jeden dzień dłużej. Miałam przy sobie światło chemiczne, na wypadek, gdyby zielona poświata kiedyś postanowiła się nie pokazać. Musieliśmy mieć je zawsze przy sobie i chociaż do tego zalecenia się przystosowałam. Reszta przepisów nieco straciła dla mnie wtedy na znaczeniu. Już kilka razy mignęła mi w oczach półka skalna, która musiała powstać przez przypadek, w czasie budowy bunkra, a może celowo, żeby wspomóc instalację. Nieraz mnie kusiło, żeby się na nią wspiąć i choć nikt nie powiedział, że nie można, wolałam nie próbować. Ludzie wycofali się do pokoi, a ja z opuszczoną głową szłam do rusztowania, będącego częścią konstrukcji bramy. Już raz udało mi się na nie wspiąć, teraz utrudnieniem była tylko lekka ciemność. Pod bramą złamałam szkiełko w dwudziestocentrymertowym patyczku i załapałam za pierwszy pręt.
Nie dałabym rady wspiąć się jedną ręką, więc światło chemiczne musiałam trzymać w zębach. Światło, które oświecało korytarze, było zbyt słabe, bym mogła dostrzec wszystko, a bałam się, że nie dostrzegę jakiegoś pęknięcia i runę na ziemię. Wspinałam się z patykiem w zębach jak pies i najpewniej z równą gracją, ale nie było nikogo, kto w tamtej chwili by mnie oceniał. Byłam tchórzliwa, ale na całe szczęście mój strach wiązał się raczej z socjalnymi rzeczami. Uwielbiałam wysokość, głębię oceanów czy ciemność, co u zwyczajnych ludzi potrafiło wywołać atak paniki, ale bałam się zapytać o godzinę przypadkowego przechodnia, gdy śpieszyłam się na autobus.
Półka była tuż przy bramie, ale wiedziałam, że nie uda mi się na nią podciągnąć. Weszłam ponad nią i byłam już dobrze na wysokości sześciu metrów nad pierwszym piętrem. Bałam się, że mimo wszystko, nie uda mi się do skoczyć, więc weszłam nawet wyżej, niż to było potrzebne, bo wiedziałam, że z lotem zwiększy się odległość. Nie miałam jak wziąć rozbiegu, jedynie ostrożnie odwróciłam się w stronę półki, by nie spadać na nią plecami. Puściłam obie ręce i wybiłam się najmocniej, jak potrafiłam. W moim przypadku nie było to zbyt mocno, ale wystarczyło, bym uderzyła o miejsce, w którym chciałam się znaleźć. Upadłam, gdy tylko zetknęłam się z ziemią, podarłam sobie spodnie, miałam pełno zadrapań, a od wspinaczki bolały mnie ręce. Mimo wszystko cieszyłam się jak głupia, że mi się udało. Odłożyłam światło chemiczne, za niedługo i tak zaczęłoby gasnąć, a jak z latarnią, wszystko poza jego światłem pokryje się w mroku. Mogłam podziwiać bunkier w pełni, pogrążony w głuchej ciszy i zielonym świetle nadającej mu tajemniczości. Byłam tylko cztery metry poniżej nowego nieba.
Uwielbiałam uczucie, gdy żołądek podchodził mi do gardła, gdy stałam na krawędzi przepaści. Było dość nisko, gdybym spadła skończyłoby się na złamaniach, ale i tak miałam w głowie głupie myśli, przez które miałam ochotę rzucić się w przepaść, tylko po to, by poczuć przyjemny wiatr na skórze. Posłuchałam tych, które kazały mi tu wejść, ale nawet nie miałam zamiaru dopuścić tych mówiących, by stąd spać. Po prostu tam były, żądne adrenaliny. Nie mogłam stać na małym urwisku zbyt długo. Spodziewałam się, że awaria może trwać nawet kilka godzin, ale lepiej było nie ryzykować. Tym razem miałam miejsce na rozbieg, dzięki czemu udało mi się bez problemu do skoczyć z powrotem do rusztowania, po czym zeszłam i jak każdy grzeczny obywatel, skierowałam się do mieszkania.
☄
Mijając korytarze na dziewiątym piętrze, Jonathan przyjrzał się drzwiom, znajdując cztery numery należące do wszystkich Whiteów na jednych z nich. Chcieliśmy przeszukać ich mieszkanie, musięliśmy zdobyć dowody na winę Nathaniela, czy nawet całej rodziny. Do tego potrzebne nam było szczęście, które da nam chwilę na rozejrzenie się, gdy żadnego z nich nie będzie w domu, a kamery nie będą działać. Sztuczka z wieczornym zakradaniem się nie zadziała. Nie będzie wolnej chwili, by zainstalować ustrojstwo pozbawiające kilka pięter elektryczności. Na jakąkolwiek okazję musieliśmy czekać dwa miesiące, które niewiele różniły się od poprzednich. Średnia długość awarii się zwiększała, a strażnicy wciąż nie odnaleźli sprawcy. Wprowadzono nowe zarządzenie, w przypadku, gdyby doszło do kolejnej awarii na dłużej niż cztery godziny. Po takim czasie wszyscy mieli się zbierać w salach sportowych, zaopatrzeni w śpiwory, światła chemiczne i jakieś drobiazgi, które miały umilić nam czas.
Wszyscy byli spisywani w tym czasie. Kto się nie pojawi, mógł zostać podejrzany o złamanie przepisów. Strażnicy chodzili jak na szpilkach, pani prezydent również. Cała ta farsa trwała już tak długo, a sprawca wciąż był wśród nas. Czas długiej awarii, ten jeden moment między przekroczeniem czterech godzin a zjawieniem się w sali gimnastycznej, był jedyną możliwością, by udało nam się zdobyć dowody. Władze, zirytowane całą sytuacją, postanowiły przeprowadzić przesłuchania na wszystkich mieszkańcach dwieście jedenastki. Ktoś przecież musiał być podejrzany. W tamtym momencie liczba mieszkańców bunkra wynosiła dziewięćset czterdzieści osiem, co dawało pięćdziesiąt ofiar śmiertelnych i dwie, które jakimś cudem przetrwały próbę morderstwa. Pukanie do swoich drzwi usłyszałam po ponad dwóch tygodniach od rozpoczęcia przesłuchań. Najpierw przepytywano moją mamę, a mnie wyproszono z własnego domu, żebym nie podsłuchiwała i żeby świadomość takiej możliwości, nie wpływała na jej zeznania.
Nerwowo chodziłam po bibliotece, roztrzęsionymi rękami wydając książki i czekając na strażnika, który wezwie mnie z powrotem. Próbowałam coś czytać, ale co chwilę zamykałam opowieść, nie mogąc skupić się na jej treści. Bałam się, że powiem coś nie tak. Albo, że to będą to osoby, które same były odpowiedzialne za zbrodnie i będą próbowały udowodnić moją winę. Jeden z nich stanął w drzwiach biblioteki, musieli mieć ręce pełne roboty, ale nie wydawał się zirytowany przez ciągłe niedochodzenie do żadnych wniosków. Patrzył na mnie nawet przyjaźnie, widząc, jak zestresowana byłam. To sprawiało wrażenie, jakby tylko chciał odbębnić swoją robotę. Wróciłam do pokoju, mijając się z mamą, która teraz sama musiała iść do pracy. Szansę porozmawiać będziemy miały dopiero wieczorem. To chyba nie będzie nic dziwnego, nawet jak ktoś skontroluje nas na podsłuchach. O tym będą rozmawiać teraz wszyscy, nikt nie chciałby trzymać tego w sobie. W środku był jeszcze jeden strażnik, w tym samym śnieżnobiałym mundurze, jaki miał na sobie mężczyzna, który mnie tu przeprowadził. Była tam również kobieta w wieku około trzydziestu lat, która prawdopodobnie nie była strażniczką. Włosy miała związane w kok, na nosie okrągłe okularki, a zamiast munduru nosiła garsonkę. Przedstawiła się jako Devorah Abrahamson.
— Witam, proszę usiąść — powiedział strażnik, wskazując mi fotel w moim własnym domu. Kiwnęłam głową, w ramach powitania i spełniłam polecenie. — Proszę mnie poprawić, jeżeli nastąpiła pomyłka — Wyciągnął jakiś światek i przeczytam mi wszystkie moje dane. Były poprawne, więc mogliśmy przejść dalej. — Jeżeli w trakcie przesłuchania będzie pani mówić naprawdę, zostanie pani pociągnięta do odpowiedzialności, rozumie to pani?
— Tak — odezwałam się po raz pierwszy. Mój głos był nieco zachrypły.
— Jest pani przesłuchiwana w sprawie popełnienia serii morderstw, których efektem była śmierć pięćdziesięciu osób — dodał, wciąż ten sam mężczyzna. — Jest pani jednym z niewielu świadków w tej sprawie i wiemy, że była pani już przesłuchiwana. To tylko formalność — dodała kobieta w okularkach.
— Proszę nam powiedzieć, co pani robiła w czasie ostatniej awarii — mężczyzna z powrotem przejął inicjatywę.
— Ja... Był wieczór, więc, no byłam w mieszkaniu u czytałam książkę i... no i wtedy prąd zniknął, więc nigdzie nie wychodziłam, czekałam na powrót mamy, a po upływie czterech godzin poszłyśmy do sali gimnastycznej. Jak wszyscy — mówiłam chaotycznie. Przez stres nie umiałam się skupić.
Padło jeszcze kilka podobnych pytań, na które na szczęście mogłam odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Być może było po mnie widać, że coś ukrywałam, może wzięto to za stres, ale nie padło nic, co by mnie wydało. Kobieta pilnie mi się przyglądała przez cały czas. Wydawało mi się, że była tam kimś na kształt psychologa. Z każdym kolejnym pytaniem stresowałam się trochę mniej. Nie wydawało mi się już, że mnie podejrzewano. Zresztą, sama byłam jedną z ofiar mordercy, nawet jeżeli udało mi się wyjść cało z napadu. Strażnik zadający pytania, wydawał mi się znużony przez cały czas. Moje odpowiedzi niewiele różniły się od tych, w czasie pierwszego przesłuchiwana. Kto inny mnie przepytywał, ale człowiek przede mną musiał pewnie znać protokół, przez co słuchał rzeczy, na które odpowiedzi już znał. Wreszcie mi podziękowano i ludzie zaczęli zabierać się z mojego mieszkania, przez co mogłam sobie uświadomić, że nie byłam gościem we własnym domu. Poszłam otworzyć im drzwi, wydawało mi się, że tak powinnam zrobić.
— Idźcie do numeru pięćset dziewiętnaście. Ja muszę jeszcze zadać pani Graham parę pytań — dodała kobieta.
— Nie jest trochę za stara, żeby iść do ciebie na termin? — zapytał strażnik, który mnie przeprowadził, a przez resztę przesłuchania był cicho. Musiał być niżej postawiony od drugiego, a ponadto bliżej mu było wiekiem do mnie niż do dwójki pozostałych w tym pomieszczeniu.
— Jest również zbyt młoda, by marnować się jako bibliotekarka — odpowiedziała mu z uśmiechem, po czym mężczyźni wyszli. — Propozycja terminu nie jest jedynym, o czym chciałabym z panią porozmawiać — zaczęła, a jej poważny ton nieco mnie przeraził. — Rozmawiałam już z pani przyjaciółmi, Jonathanem Ryangiem i Aimée Dashiell. Ich zeznania zgadzają się z pani słowami, więc proszę się nie denerwować. Udało mi się zdobyć informację o pobiciu pani przyjaciela, o prawdopodobnym podejrzanym i o tym, że ma pani dowody o zaistniałej zbrodni.
— Aimée to pani powiedziała, prawda? — zapytałam zrezygnowana. Kobieta kiwnęła głową.
Wściekłam się. Ustaliliśmy przecież, że nie możemy o tym mówić nikomu. To nawet nie była nasza sprawa. Jedyny, który mógł zdradzić prawdę na temat tego wydarzenia, był Jon. Widziałam, jak ciężko mu było zdradzić ten fakt nawet nam, jego rodzice nie mieli pojęcia o tym, co się stało, a ona powiedziała o tym kobiecie, której nawet nie znała. Nigdy nie powinnam była jej zaufać. Czy ja się już nigdy niczego nie nauczę? Milczałam, nie chciałam dawać kobiecie żadnej odpowiedzi, nie chciałam iść na termin, dobrze mi było w bibliotece i nie chciałam już więcej widzieć twarzy manipulatorki, która wykorzystała łatwowierność Aimée. Musiała dostrzec, że się zdenerwowałam, bo zaczęła ją usprawiedliwiać.
— Chcę, żebyś wiedziała, że nic, co powiesz, nie zostanie użyte przeciwko wam — mówiąc, wyciągnęła z kieszeni jakieś ustrojstwo. — To produkuje fale, które zagłuszają podsłuchy w całym pomieszczeniu. Nikt nie będzie w stanie usłyszeć naszej rozmowy, możesz przy mnie swobodnie mówić.
Byłam ciekawa, czy podejrzewała, że właśnie tym się zdradziła. Gdyby stała po stronie prezydent nie miałaby takiego urządzenia. Nie bez powodu pani Dashiell musiała prowadzić rozmowę na jedenastym piętrze. Myślałam jak powinnam zareagować, żeby się nie zdradzić. Jeżeli zapytam o urządzenie, kobieta od razu domyśli się, że wiem, że nie powinna go mieć. Jeżeli będę kłamać, wkopię tym i Aimée i najprawdopodobniej siebie, bo byłam świadoma tego, jak słabo mi to wychodziło. Zastanawiało mnie, co Devorah mogła zrobić z prawdą? Jeżeli miała nikomu nie mówić, to jak strażnicy będą poszukiwać sprawcę pobicia? O to zapytałam.
-—Jeżeli Jonathan się zgodzi, poinformujemy o przestępstwie odpowiednie osoby — odpowiedziała mi z dumą, zdaje się, myśląc, że połknęłam haczyk. — A co pani powie mi o podejrzanym, Nathanielu Withe'cie?
— Aimée podejrzewa Nathaniela? — zapytałam autentycznie zdziwiona, nim zdążyłam się opanować. Nigdy nie sądziłam, że Dashiell stanie przeciw niemu.
— Nic pani o tym nie wie? — Pokręciłam głową, wiedząc, że każde moje słowo może mnie wydać. — Dobrze. Mogę prosić o ten dowód?
Powstrzymywałam się jak mogłam, by nie westchnąć ciężko, przez to ile prawdy musiałam jej przekazać, by móc utrzymać kłamstwo. Nie chciałam nawet w najmniejszym stopniu pokazać, że w czymś jej nie ufałam. Bezceremonialnie zdjęłam przy niej jednego buta i z kieszonki wyciągnęłam płaski dysk, podając jej go do ręki. Marszczyła nos, ale wzięła go bez słowa skargi. Nie roześmiałam się, ale pozwoliłam sobie na uśmiech. Zapytała jeszcze, skąd je mam, ale oparłam tylko, że mam swoje sposoby. Nie wypytywała mnie dalej, natomiast uśmiechnęła się szeroko, zmieniając temat na termin u niej. Chciała mnie widzieć na posadzie psychologa. Zgodziłam się, nie chciałam myśleć, co by się stało, gdybym odmówiła. Przez cały czas się uśmiechałam, mimo tego, że byłam przerażona wizją przyszłości. Uścisnęłyśmy sobie dłoń, co było zapieczętowaniem zgody nie między sobą a stwierdzeniem, że przyjaciół powinno trzymać się blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
☄
Wobec Jona nie wyciągnięto żadnych konsekwencji za zatajenie informacji, a Devorah dotrzymała obietnicy i nikt nie miał pojęcia, że nagranie, które posłużyo jako dowód w sprawie, dostała ode mnie. Nie była to jednak przysługa, kobieta kazała mi za to spełnić jedno zadanie. Chciała dowodów na winę Nathaniela. To wydawało mi się całkowicie bez sensu, w końcu była po jego stronie. Czy złych było więcej, niż mi się wydawało? Zaczęłam podejrzewać, że kobieta faktycznie mogła nie mieć nic wspólnego z morderstwami, a jedynie z całą zabawą w awarie. A może to była jedynie pułapka, teraz gdy już miała pewność, że podejrzewamy kogoś, z kim faktycznie współpracowała. Była osobą, która mogła usprawiedliwić moja nieobecność, w czasie, kiedy powinnam być w sali sportowej tak jak wszyscy z dwieście jedenastki. Ustaliłyśmy plan we dwie, w czasie, gdy miała uczyć mnie mojej nowej pracy. Już nie ja trzymałam klucze do biblioteki, tylko starsza pani, której nazwiska nie chciało mi się zapamiętywać. Teraz uczyłam się, by podobno pracować jako ktoś ważniejszy i wybić się ponad szóste piętro. Tylko czy to było lepsze wyjście?
Razem z moją grupą musiałam ustalić plan, który uratuje nas od zdrady w czasie, gdy będę wykonywać misję od Devorah. Nasza rozmowa wyglądała niemalże jak zwykle, różniła się tylko jednym szczegółem. Fotel, który zwykle w tym czasie zajmowała Aimée, stał pusty. Charlie nie chciał jej widzieć, wolał nie ryzykować, że kiedykolwiek jeszcze się odezwie. Na mnie też był wściekły, ale nawet w połowie nie tak bardzo, jak na Dashiell. Wiedział, że przez nią powiedziałam, co musiałam, umieszczając nas w sytuacji bez wyjścia. Nawet nie mogłam o nią walczyć. Byłam pewna, że żałowała swoich słów, znałam ją i wiedziałam, że jej celem była tylko pomoc. Problem był taki, że moje argumenty w sytuacji, gdy byłam niemalże współwinna, nie znaczyły absolutnie nic.
— Jeżeli zrobię, co mi każe, mogę zostać ukarana. Jeżeli tego nie zrobię... — nie dokończyłam, każdy domyślił się, co miałam na myśli.
— Chodzi tylko o to, żeby wejść do jego pokoju i rozejrzeć się za czymś podejrzanym? Jakie w ogóle jest prawdopodobieństwo, że coś tam znajdziesz? — zapytał mnie Charlie. Nie umiałam odpowiedzieć. — Jak się wytłumaczysz z tego, skąd to masz? To nie jest rozwiązanie.
— I tak planowaliśmy to już wcześniej, teraz mamy sposobność, żeby to wykonać — powiedziałam.
— Z tą różnicą, że wtedy nikt o tym nie wiedział i było możliwość, żeby coś wymyślić. Teraz nie ma tej możliwości. Kamery i tak nie działają, nie możesz powiedzieć, że tam byłaś i nic nie znalazłaś? — zaproponował Charles.
— I tak się zorientują, a wtedy będzie tragedia. Jak nie pojawię się w pułapce, to przecież logiczne, że będą wiedzieć. A co jeżeli same słowa, że tam byłam, wystarczą? Stąd nie ma wyjścia, dla mnie to koniec gry — stwierdziłam.
Nie wierzyłam, że może być inaczej, postawiono mi ultimatum, nawet jeżeli nikt nie oznajmił tego głośno. Byłam niemalże pewna, że Devorah była świadoma, że nie udało jej się mnie oszukać. W pokoju zapadła cisza, każdy z nas próbował znaleźć jakiekolwiek inne rozwiązanie felernej sytuacji. Jak dla mnie to było bez sensu. Teraz nie było dla nas nic, co mogliśmy zrobić. Ważniejszy był plan, jak później udowodnić moją niewinność, albo upewnić się, że kara będzie łagodna. Może Aimée będzie mnie usprawiedliwiać przed matką? Albo w ramach zemsty, za to, że Charlie wykluczył ją z grupy, będzie starała się o jeszcze surowszy wymiar kary. Na dziesiątym piętrze był jeszcze jeden wolny, nawiedzony pokój. Podejrzewałam, że dzięki mnie ta sytuacja mogłaby się zmienić.
— Ja pójdę za ciebie — odezwał się Jonathan, przerywając dłuższą ciszę.
— Tak, genialny plan, poświęcimy ciebie za nią. Chodzi o to, żeby nikomu z nas nic nie groziło, Jon — Charlie starał się mu wytłumaczyć.
— Mam większe szanse wytłumaczenia się z tego. Powiem, że się przyjaźnimy i że zmartwiony przyszedłem po Nathaniela, żebyśmy razem poszli do sali gimnastycznej — zaproponował. Nie było szansy, żebym się na to zgodziła.
— Równo dobrze to samo mogę zrobić ja — odpowiedziałam mu.
— Komu szybciej uwierzą? Jemu, tobie czy mi? — zapytał, a w jego oczach widziałam, jak bardzo chciał, bym się zgodziła. Nie byłam pewna, czy sam wierzył w swój plan.
— Twoje ego jest ogromne, Jon. Nie puszcze cię tam, bo wolisz poświęcić siebie zamiast mnie. Zostajesz — zdecydowałam.
— Z tym że on ma rację — wtrącił się Charlie. — Nie potrafisz kłamać. Za to Ryang mógłby sprzedawać piasek na pustyni. Lepiej będzie, jeżeli on pójdzie, wierze w to, że się jakoś wyłga. Jest dwa do jednego.
Louis też stanął po ich stronie. Mogłam w tamtym momencie na nich nakrzyczeć, wykłócać się o swoje, absolutnie zabronić któremukolwiek z nich wtrącać się w moje sprawy, ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Wściekła zacisnęłam ręce w pięści i wyszłam z mieszkania Corey'ów. Gdy zamykała za sobą drzwi, usłyszałam jeszcze głos Jonathana, mówiącego, że to dla mojego dobra. Jeżeli myśleli, że tak to zostawię, byli w błędzie. Już i tak zmuszeni byłyśmy do wymyślania planu przeciwko jednemu z planów, jakim problemem będzie dla mnie wymyślić jeszcze jeden przeciwstawny? Jeżeli ja zostanę wykluczona z gry, to jeszcze nic nie będzie stracone. Jeżeli przez głupotę, w którą zostaliśmy wciagnieci przez Aimée, coś usunie Jonathana, to może oznaczać dla nas koniec gry.
☄
Uczyłam się u doktor Devorah Abrahamson przez kilka dni i nie było mowy o żadnym zaufaniu między nami, a od sztucznego uśmiechu bolały mnie policzki. Moje zadanie polegało głównie na obserwowaniu jej pracy, słuchaniu rozmów, choć nie pokazywała mi danych swoich pacjentów. Gdyby mnie to obchodziło, zapewne dałabym radę jakoś ich znaleźć. Tłumaczyła mi podstawy psychologii i kazała czytać podręczniki, w tym również medyczne. Jak się okazało, po końcu świata nie było miejsca na rozdzielanie psychologii, psychiatrii czy kryminalistyki. W gabinecie pani Abrahamson była szklana apteczka, ale w niej nie znajdowały się wszystkie leki. Kilka z nich musiała trzymać pod ręką na skrajne wypadki. Wśród nich był środek usypiający. Jeden zastrzyk, a ofiara zasypia na kilka godzin. Gdy je spostrzegłam, w mojej głowie zaczął kreować się plan. Nie było opcji, by Jonathan próbował się za mnie poświęcić. W tej wojnie był Parysem a ja Hektorem. Długo zakradałam się do szafki ze strzykawkami, ale wreszcie udało mi się zabrać jedną i mieć ją przy sobie, aż zgasły światła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro