Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Minęło pięć ponurych dni od czasu ataku. Watahy były niespokojne – w Sangre większość wilków była przygnębiona z powodu śmierci młodej wilczycy – Qiqi. Większość, ale z tego, co można było usłyszeć, nie wszyscy. To dlatego, że na jaw wyszedł jej związek z wilkiem z watahy Sybir, moim bratem. W dodatku jedno z jej rodziców należało kiedyś do naszej watahy, co tylko potęgowało niechęć u pewnej grupy wilków.

W Sybir natomiast wszyscy martwili się o Darka, który nadal się nie obudził, każdy wyczekiwał nowych wieści o Javy. W końcu bez niego nasza wataha straciłaby nie tylko świetnego nauczyciela, ale też wybitnego wojownika. Java czuwała przy nim cały czas, będąc w pobliżu dzień i noc.

Rasco z kolei nie chciał nic jeść, całe dnie spał, pogrążony w głębokiej żałobie. Nie chciał rozmawiać z nikim, nawet ze mną.

Szóstego dnia zdecydowałem się wyjść na spacer. Miałem dosyć siedzenia w jaskini – skierowałem się w stronę terenów Sangre. Po drodze dołączył do mnie Kiba.

– Hej, Tsume! Dokąd idziesz?

– Przejść się. Wiesz... Mam dosyć siedzenia w jaskini, jestem ciekawy co się dzieje w Sangre.

– A twój brat? – Kiba rozejrzał się – Nie widziałem go od czasu ataku, nic mu nie jest?

Spojrzałem na niego zdziwiony.

– To ty nie wiesz...?

Kiba tylko przekręcił głowę, zastanawiając się, o co mi chodzi. Wtedy powiedziałem mu o tym, że Rasco spotykał się z Qiqi.

– Nie wiedziałem... – przyznał – Ostatnie dni spędziłem w jaskini lub jej pobliżu, więc nie dotarły do mnie takie informacje... To nic dziwnego, że Rasco nie wychodzi.

– Nie wychodzi, nie je, z nikim nie chce rozmawiać... Nawet ze mną – westchnąłem.

– Musiał naprawdę ją kochać – stwierdził Kiba – A jak na to zareagowali wasi rodzice?

– Nie byli zachwyceni, że Rasco się z nią spotykał, ale dali mu spokój.

Na granicy Sangre zatrzymaliśmy się.

– Znajdę Toresa i Tesejnę – powiedział Kiba – Nike, z tego co wiem, znowu ma dzisiaj trening.

Skinąłem głową.

– Ja po prostu rozejrzę się po okolicy.

Rozdzieliliśmy się – ja od razu skierowałem się w stronę miejsca, w którym leżał Dark. Wokół niego utworzono skalną kopułę, chroniącą przed słońcem, hałasem i deszczem. Nie było możliwości przeniesienia go, mogłoby to być dla niego zabójcze. Organizm Darka w pełni musiał skupić się na regeneracji. Jedynie Java go pilnowała i doglądała. To właśnie do niej szedłem. Nie musiałem długo szukać, oczywiście była w pobliżu kopuły.

– Wita, Tsume – powiedziała, kiedy mnie zobaczyła.

Na powitanie pochyliłem głowę.

– Co cię do mnie sprowadza? – zapytała.

Zawahałem się, bo miałem pewną sprawę do niej. Pomyślałem jednak, że najpierw spytam o Darka.

– Co z Darkiem? Wyzdrowieje?

– Nie wiem – Odparła szczerze – Ale Dark ma duszę wojownika, nie podda się łatwo i nadal walczy o życie. Póki się nie podda, jest nadzieja.

Ukradkiem spojrzałem na Javę, słysząc, jak załamał jej się w pewnym momencie głos. Dlaczego...? Po chwili odchrząknęła i ostrożnie zaczęła:

– Wiesz, jak to się stało, że Dark jest tak ciężko ranny?

Spojrzałem na nią, zaciekawiony.

– Bronił twojego brata, swojego ucznia. Gdy Rasco został zaatakowany przez Egona, Dark odparł atak, po czym skupił na sobie uwagę. Zaciekle walczył, niestety został ciężko ranny. Egon, pewny że go zabił, zostawił go i po prostu odszedł.

– Nic nie rozumiem... Dlaczego nas atakują?

– Musisz trochę poczekać, Tsume. Wszystkiego dowiesz się na szkoleniu.

„Ugh, znowu to samo..."- pomyślałem zły, a Java mówiła dalej.

– Wiedz tylko, że Egon to potwór, czerpiący radość z zabijania. Nigdy nie oddalaj się na zachód od terytoriów watah – ostrzegła – Teraz najważniejsze, żeby Dark wyzdrowiał oraz, że Rasco wyszedł z tego wszystkiego cały.

– Czyli... – wbiłem wzrok w ziemię – To przez mojego brata Dark może zginąć?

Java zdziwiła się.

– Nie, Tsume, nie o to mi chodziło. Dark postąpił jak prawdziwy wojownik, obrońca, który chroni słabszych, z gotowością poświęcenia własnego życia. Naprawdę niewiele jest wilków, które mogłyby równać się z Egonem, a Dark ma już za sobą kilka starć z nim. Ochroniłby każdego innego wilka.

Java mówiła z szacunkiem i... dumą? Teraz to ona mi się przyglądała. Uciekłem wzrokiem w bok.

– Widzę, że coś cię dręczy, mały. O co chodzi? Coś nie tak z Rasco?

– Nie... Tak... – jąkałem się, niezdecydowany – Nie wiem.

W tym momencie przyszedł Takeru.

– Cześć, Java! – przywitał się beztrosko, machając ogonem.

– Witaj, Takeru. Chcesz wiedzieć, co u Darka?

– Tak, akurat mam przerwę w treningu, więc przyszedłem – skinął głową, po czym dodał – Nie, żebym się martwił. Tego wilka nie zabiłby nawet koniec świata.

Java pokręciła głową.

– Nigdy nie zrozumiem waszej przyjaźni. Tak się różnicie...

–...a przeciwieństwa się przyciągają – dokończył za nią – Java, wiesz, że całe szczenięce lata spędziliśmy razem. W pewnych kwestiach nigdy się nie zgadzaliśmy, ale Dark jest dla mnie, jak brat. W ogień bym za nim skoczył, gdybym musiał.

– I dlatego już kilka razy musiałam leczyć rany waszej dwójki po tym, jak się pokłóciliście i walczyliście prawie na śmierć i życie?

Przechyliłem głowę z zaciekawieniem. Takeru przelotnie na mnie zerknął, po czym wymijająco i z uśmiechem odparł:

– Przeciwieństwa... Więc? Co z nim?

– Ani lepiej, ani gorzej. Nie wiem, czy... Takeru! – krzyknęła zdziwiona widząc, że ten odchodzi.

– Nie jest gorzej, czyli jest dobrze – zaśmiał się – Zobaczysz, Java. Parę dni i stary, zrzędliwy Dark wróci. Jeszcze będziemy mieli go dosyć.

Po tych słowach po prostu odszedł.

– Przyrzekam, nigdy nie spotkałam bardziej irytującego wilka – mówiła bardziej do siebie, niż do mnie – Do wszystkiego podchodzi w tak lekceważący sposób... Jest świetnym wojownikiem, dorównuje Darkowi, ale... Ta jego pewność siebie go kiedyś zgubi. Nieważne. Tsume, to co tam u Rasco?

Zawahałem się. Czy Java wiedziała o więzi łączącej Rasco i Qiqi? W końcu powiedziałem jej o tym. Powiedziała, że słyszała pewne plotki, ale nie wierzyła, że to prawda. Potem, przejęta, powiedziała:

– Na ból po utracie kogoś, kogo kochaliśmy, nie ma lekarstwa. To będzie bardzo trudne, ale Rasco musi sobie z tym poradzić sam. Ty możesz jedynie być przy nim i wspierać go, jak brat, by wiedział, że może na kogoś liczyć. Ale... To może potrwać – westchnęła, myślami będąc jakby gdzie indziej.

Kiedy się z nią pożegnałem i miałem odchodzić, Java zatrzymała mnie i podała coś zawiniętego w spory liść.

– Weź to dla Rasco, na wzmocnienie. Niech podzieli to na pięć porcji i bierze raz dziennie. Miało być dla Darka, gdy się wybudzi, ale... Do tego czasu nazbieram nowych.

Skinąłem głową w podziękowaniu, po czym ostrożnie chwyciłem zawiniątko i ruszyłem w stronę Sybir.

Wilki w większości wróciły do codzienności. Polowały, znosiły zdobycze chorym lub szczeniakom, dostarczały lecznicze rośliny uzdrowicielom. Nikt nie zwracał na mnie uwagi... Dopóki nie wpadłem na Albyego i jego znajomych.

– No patrzcie tylko – zaśmiał się Alby – Kogo my tu mamy?

– Zejdź mi z drogi – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, bo wciąż trzymałem rośliny dla Rasco.

– Aż dziwne, że nie wyczułem smrodu Sybir wcześniej – Alby jak zwykle nie odpuszczał – To pewnie przez tego waszego żałosnego nauczyciela, który leży tu od kilku dni. Mój nos wariuje...

Pokręciłem głową z rezygnacją i niedowierzaniem, próbując przejść obok. Nie miałem czasu ani ochoty na takie sprzeczki. Vigo i Quner zagrodzili mi jednak przejście.

– Co tam trzymasz, śmierdzielu z Sybir? Czyżby lecznicze roślinki dla braciszka?

– Nie interesuj się – warknąłem, zirytowany.

– To naprawdę żałosne, że zakochał się w tak słabej wilczycy. Zasłużyła na śmierć. Tak naprawdę nie należała do żadnej watahy, w dodatku była zwykłą zdrajczynią. Wataha może by ją zaakceptowała, gdyby nie spotykała się z twoim bratem...

Sierść na grzbiecie zjeżyła mi się.

– To nie twoja sprawa.

– Jesteś na terenie Sangre, więc tak, jest to moja sprawa – Alby mierzył się ze mną spojrzeniem.

Wtedy wtrącił się Vigo, patrząc na to, co trzymałem w pysku.

– Skąd mamy wiedzieć, że tego nie ukradłeś?

Albyego tylko jeszcze bardziej to nakręciło.

– Tsume, tu jesteś!

Między mnie, a Albyego jak gdyby nigdy nic, wcisnął się Kiba. Widziałem wściekłość w oczach Albyego.

– Pozwolisz, że wrócimy do Sybir? – spytał spokojnie Kiba, patrząc w srebrne oczy Albyego. Ten po chwili prychnął i powiedział do Vigo i Qunara:

– Chodźcie. Szkoda naszego czasu na te pchlarze.

Gdy odeszli, powiedziałem do Kiby:

– Dzięki. Alby rzeczywiście jest odważny tylko wtedy, kiedy jestem sam.

– Daj spokój, nie ma za co. Co tam masz? – zmienił temat.

– Java dała mi to dla Rasco na wzmocnienie – wyjaśniłem.

Pokiwał głową.

– Czyli nie pójdziesz z nami na Króliczą Łąkę? Tores i Tesejna czekają na granicy.

– Nie – odparłem – Idźcie beze mnie, może potem dołączę, ale niczego nie obiecuję.

– Dobra. Jak coś, wiesz gdzie jesteśmy.

– Jasne.

Kiba odłączył się i pobiegł w kierunku Łąki. Ja natomiast rozpędziłem się i wzbiłem w powietrze, kierując w stroną naszego terytorium. Kiedy leciałem, delikatnie zboczyłem na zachód. Leciałem nad Lasem Ykhar, który nie leżał w granicach żadnej z watah. Czułem dziwną ekscytację i niepokój – tak daleko jeszcze nigdy nie byłem. Ogromne drzewo, górujące nad lasem zdawało się jeszcze potężniejsze. Im bliżej byłem, tym bardziej chciałem podlecieć, zobaczyć je z bliska, dotknąć... W porę jednak zmieniłem tor lotu, otrząsając się. Musiałem dać Rasco rośliny od Javy. Skierowałem się na południe. Za zachodnią granicą naszej watahy znajdowała się Pustynia Savi. Nie miałem odwagi chociażby zbliżyć się do jej granicy. Starsze wilki często opowiadały historie o nieposłusznych szczeniakach, oddalających się od granic watahy. Na Pustyni podobno żyje demoniczna wilczyca Mistake, porywająca zagubione szczenięta. Na początku udawała miłą i pomocną, a potem... zabijała je w swojej jaskini, a z kości i zębów robiła ozdoby. Wzdrygnąłem się. Nie do końca w to wierzyłem, jednak stwierdziłem, że lepiej nie ryzykować.

Odetchnąłem z ulgą dopiero, gdy bezpiecznie wylądowałem przy jaskini.

– Rasco? – odezwałem się, będąc w środku. Mój brat leżał zwinięty w samym końcu. Gdy podszedłem, podniósł głowę, ale w jego oczach nie widziałem cienia zainteresowania. Jedynie żal i smutek.

– Co to...? – spytał obojętnie, kiedy położyłem przed nim zawiniątko w liściu.

– To od Javy. Powiedziałem jej o tobie i Qiqi, dała ci to na wzmocnienie. Musisz to podzielić na...

– Co zrobiłeś? – Rasco przerwał mi i dźwignął się na łapach.

Zdziwiony spojrzałem na niego.

– Rasco... i tak już wszyscy wiedzą...

– To, co było między mną, a Qiqi to tylko moja sprawa! – krzyknął. Cały jego smutek przerodził się w złość. Pierwszy raz wystraszyłem się własnego brata.

– Chciałem pomóc... – skuliłem się.

– Najbardziej pomożesz, jeżeli w tej chwili znikniesz mi z oczu!

Przestraszony wybiegłem z jaskini. Nigdy nie widziałem Rasco w takim stanie. Nie chciałem być sam. Wzbiłem się w powietrze i skierowałem się w stronę Weteranów. Trzeba było przyznać, że tak jest o wiele łatwiej i szybciej gdziekolwiek się dostać.

Leciałem nad lasem, zastanawiając się, co zrobiłem źle. Przecież chciałem, żeby Rasco poczuł się lepiej! Na miejscu wylądowałem przy jaskini naszych dziadków. W sama porę, bo już bolały mnie skrzydła.

Od razu zobaczyli, że coś jest nie tak. Scilla podeszła do mnie i trąciła mnie zaczepnie pyskiem, po czym spytała:

– Co tam, maluchu?

– Gdzie jest Rasco? – Owen rozejrzał się – Jesteś sam?

– Rasco jest głupi! – wybuchnąłem, zły i smutny.

– Czyżby braterska kłótnia?

– To chyba nie to – wtrąciła Scilla z westchnieniem – Tsume, chodzi o tę wilczycę? Tę, z którą spotykał się Rasco?

Skinąłem głową.

– Od tamtego dnia tylko leży, śpi i z nikim nie rozmawia!

Scilla zastanawiała się, co odpowiedzieć.

– Każdy ma inny sposób na uporanie się ze stratą kogoś bliskiego. Najwyraźniej twój brat potrzebuje trochę spokoju i samotności.

– Dokładnie – Owen przytaknął – Znamy Rasco. Jest wyjątkowo oddany bliskim, więc ta strata musi być dla niego naprawdę bolesna. Chociaż, z drugiej strony... takim duszeniem emocji w sobie nie sprawi, że będzie łatwiej.

Opowiedziałem o tym, jak zareagował, gdy przyniosłem mu zioła od Javy.

– Musisz mu wybaczyć – Scilla popatrzyła na mnie ze zrozumieniem – Młode wilki w skrajnych sytuacjach nie do końca panują nad emocjami. Kochają i nienawidzą całym sercem, a w rozpaczy każda rzecz może je doprowadzić do wściekłości.

– Ja tylko chciałem pomóc... – wbiłem spojrzenie w ziemię.

– I Rasco na pewno to doceni, ale jeszcze nie teraz. Zobaczysz, w końcu będzie taki, jak zawsze, ale Qiqi już na zawsze pozostanie w jego wspomnieniach.

– A jak się dowiedzieliście o tym wszystkim? – zmieniłem temat. W końcu Weterani nie wtrącali się w życie watah, a w ostatnich dniach wilki były chyba zbyt pochłonięte pomaganiem w polowaniu i odbudowie zniszczonych jaskiń, nikt nie miał czasu na odwiedziny u Weteranów.

– Plotki szybko się rozchodzą – odparła Scilla – Zastanawialiśmy się, czy nie przyjść do was, sprawdzić czy wszystko w porządku, ale postanowiliśmy poczekać, aż wszystko się uspokoi.

– Zmieniając temat – wtrącił Owen – Słyszałem, że z Darkiem jest nieciekawie?

Skinąłem głową.

– Podobno bronił Rasco przed jakimś... Egonem, czy jakoś tak.

Dziadkowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

– Ciekawe, jak do tego doszło – Scilla pokręciła głową – Egon naprawdę nie ma honoru, atakując tak młode wilki, jak twój brat.

– Dobrze wiesz, że nie o Rasco chodziło – wtrącił Owen – Egon na pewno chciał sprowokować Darka do obrony i walki.

– Czemu akurat Darka? – spytałem.

– Nienawidzą się i mają ku temu powód, którego przynajmniej na razie nie mogę zdradzić. Jednocześnie Dark to chyba jedyny wilk, którego Egon nie jest w stanie pokonać od lat. Może jeszcze Takeru, ale... – urwał.

–...Ale Takeru to cwaniak, który woli unikać walki z nim – dodała Scilla.

– W każdym razie, Tsume, na razie nie zawracaj sobie głowy takimi sprawami. Ciesz się byciem szczeniakiem, póki możesz, bo już wcale nie tak dużo czasu zostało do rozpoczęcia treningu.

– Wiem – odparłem. W tamtej chwili zastanawiałem się, czy na pewno tak bardzo chcę rozpocząć te treningi. Jeszcze dwa miesiące temu wizja nauki o mocach i naszym świecie wydawała mi się bardzo kusząca. A teraz... Z każdym dniem wszystko coraz bardziej się komplikowało.

– Dobrze, ja będę wracał, bo... – urwałem, zanim powiedziałem "Rasco będzie się martwił". Nikt nie będzie – ... robi się późno.

– Dobrze – powiedziała Scilla – Tylko bądź ostrożny. I pamiętaj, że zawsze możesz nas odwiedzić i porozmawiać.

– Jasne – skinąłem głową i wyszedłem na zewnątrz, po czym wzbiłem się w powietrze i skierowałem się w kierunku naszej jaskini. Słońce na niebie było już naprawdę nisko. Musiałem się pospieszyć, by zdążyć przed zmrokiem.

Niestety, mimo że leciałem tak szybko, jak mogłem, gdy dotarłem na miejsce, było już ciemno. Zobaczyłem, że rodzice już śpią w swojej części jaskini. Rasco za to spojrzał na mnie, gdy próbowałem przemknąć cicho obok i warknął:

– Nie włócz się po nocach. W końcu wpadniesz w kłopoty, gdy w pobliżu nie będzie nikogo, kto ci pomoże.

Przewróciłem tylko oczami i położyłem się tyłem do niego. Teraz dyskusja nie miała sensu.

Ale... Kiedy w końcu normalnie pogadamy?

*** *** ***

W ciągu kolejnych dni na zmianę chodziłem z Króliczą Łąkę, by spędzić trochę czasu z przyjaciółmi i zwiedzałem okolicę. Tak naprawdę nie powinienem włóczyć się sam całymi dniami. Mogłem zostawać w jaskini, bo na miejscu był Rasco, który miał mnie „pilnować". Ja jednak wymyśliłem sposób na bezkarne zwiedzanie. Wykorzystałem do tego fakt, że mogłem sam przychodzić i wracać z Króliczej Łąki. Javie powiedziałem, że gdy nie przychodzę, spędzam czas z Rasco. Natomiast jemu mówiłem codziennie, że idę na Króliczą Łąkę, mimo że praktycznie co drugi dzień spędzałem, latając w tę i z powrotem i odkrywałem nowe zakamarki. Parę razy zapuściłem się nad las Ykhar, ale wciąż nie miałem odwagi, by zbliżyć się do ogromnego drzewa.

Pewnego dnia wylegiwałem się na płaskich kamieniach na szczycie naszej jaskini. Odpoczywałem po dniu spędzonym z przyjaciółmi, grzejąc się w popołudniowych promieniach słońca, gdy nagle usłyszałem w oddali zamieszanie. Uniosłem głowę i leniwie się rozejrzałem.

Ktoś szedł w kierunku naszej jaskini. Inne wilki podbiegały do niego, lub ustępowały drogi. Nagle zamrugałem oczami, myśląc, że się przewidziałem. To... Dark? Usiadłem i przyjrzałem się, mrużąc oczy. To naprawdę on! Szedł z dumnie uniesioną głową, choć niezbyt szybko, zapewne wciąż mocno osłabiony. Zaciekawiony zeskoczyłem na ziemię i usiadłem obok wejścia do jaskini. Wilki patrzyły na Darka niepewnie, parę podeszło i próbowało zagadać, ale on wyraźnie nie był zainteresowany rozmową.

Zatrzymał się przed wejściem do naszej jaskini i spojrzał na mnie. Odruchowo pochyliłem głowę na powitanie.

– Są wasi rodzice? – spytał.

– Nie – pokręciłem głową – Tylko ja i Rasco w środku.

– To nawet lepiej – powiedział, bardziej do siebie, niż do mnie – To nie do nich przyszedłem.

Po tych słowach zrobił jeszcze parę kroków w przód. Przyglądałem mu się ukradkiem, ale odwróciłem wzrok, gdy zobaczyłem trzy świeże i mocno widoczne blizny biegnące w poprzek jego pyska.

– Rasco, możemy porozmawiać? – spytał poważnie, patrząc w jego stronę.

Mój brat powoli wstał i usiadł, ze zwieszoną głową.

– Dobrze, że w końcu się obudziłeś – powiedział cicho, nie podnosząc wzroku.

– Słyszałem, co się wydarzyło – zaczął Dark bez zbędnych emocji – Java co nieco zdążyła mi opowiedzieć.

Rasco ani drgnął, a Dark kontynuował.

– Rasco, rozumiem, że ją kochałeś, ale siedzeniem tu niczego nie zmienisz, pogódź się z tym.

– Nie mogę.

– Dlatego chcę z tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Nam obydwu przydałaby się kilkudniowa przerwa od tego wszystkiego.

Przyglądałem im się z boku, zaciekawiony, wsłuchując się w każde wypowiedziane słowo.

– A co, jeśli znowu się zjawią? Dark, ja nie potrafiłem nawet sam siebie obronić! Biegłem do... – zawiesił głos – ... do Qiqi, żeby jej pomóc. Egon pojawił się znikąd, gdyby nie ty, zabiłby mnie w parę sekund.

– Nim się nie przejmuj. To nie jest przeciwnik dla młodego wilka. Właśnie dlatego tam byłem. Znam go i wiedziałem, że zaatakuje podstępem. Pech chciał, że wybrał ciebie na przynętę. Egon jest bezwzględny. Atakuje, by zabić, lub zostawić przeciwnikowi trwały ślad po walce. Najwyraźniej takie coś go bawi, czerpie z tego chorą satysfakcję.

– Jaki jest sens walki z nim, skoro zwykły wilk nie ma z nim szans?

– No nie wiem – odparł lekko zirytowany Dark – Przetrwanie, dążenie do celu... Rodzina? Swoją drogą, powinieneś być już w trakcie szkolenia do Turnieju Mocy. Już ci nie zależy? Nie jesteś taki, Rasco.

Mój brat chciał cos powiedzieć, ale w tym momencie przed jaskinia wylądował nasz ojciec.

– Dark, dobrze cię widzieć – przywitał go – słyszałem, że tu jesteś. Jak się czujesz?

– Tak, jak wyglądam – odparł chłodno.

– Widzę, że Egon nieźle cię urządził, kolejne blizny do kolekcji. Zmieniając temat... co tu robisz?

Dark zerknął na Rasco.

– Przyszedłem, żeby zabrać swojego ucznia na kilkudniową wyprawę w góry. Jak tak dalej pójdzie, wasz syn zapomni, co to światło słońca.

Hasan przyjrzał mu się.

– Myślisz, że dasz radę? Nie wyglądasz najlepiej...

Dark zmierzył go lodowatym spojrzeniem.

– Dobrze – powiedział mój ojciec niechętnie – Już nic nie mówię. Skoro to konieczne, idźcie.

– Zbieraj się, Rasco – Dark zwrócił się do niego stanowczo.

– Już? – zdziwił się.

– A na co chcesz czekać? Wystarczy tego siedzenia tutaj, ruszamy.

Rasco wstał niechętnie, ale bez narzekania ruszył za nim.

– Cześć, Tsume – powiedział na pożegnanie, gdy mnie mijał. Odwróciłem głowę, bez słowa. Nadal byłem na niego zły. Mimo to odprowadziłem go spojrzeniem, póki nie zniknął mi z oczu. Wtedy spojrzałem na ojca i spytałem:

– Gdzie mama?

– Poluje, a ja lecę jej pomóc. Przyleciałem, żeby sprawdzić plotki o Darku. Nie oddalaj się już dzisiaj nigdzie, wrócimy przed zmierzchem, możliwe, że z czymś do jedzenia.

Skinąłem głową, a Hasan odleciał w kierunku lasu Ykhar. Westchnałem i wgramoliłem się znów na szczyt jaskini. Tam położyłem się, a moje myśli zeszły na Rasco.

Rodzice rzeczywiście wrócili przedzmierzchem. Niestety nic nie udało im się upolować. Zasypiałem, próbujączapomnieć o głodzie, ale głośne burczenie w brzuchu wcale tego nie ułatwiało.Nawet królik by wystarczył...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro