Rozdział 10
Dzień mijał nam naprawdę przyjemnie – Rasco pokazał mi parę gatunków roślin, popływaliśmy w jeziorze, gdzie mój brat schwytał nam parę ryb... I oczywiście urządziliśmy sobie powietrzny wyścig. Rasco był pod wrażeniem tego, jaką prędkość osiągałem. Naprawdę niewiele brakowało, żebym go wyprzedził i skończył wyścig pierwszy. Razem wylądowaliśmy w okolicy Króliczej Łąki. Zdyszany usiadłem na niewielkim pagórku z widokiem na rozległą łąkę, skąpaną w promieniach zachodzącego słońca. Rasco siedział obok i patrzył w zamyśleniu przed siebie.
– O czym myślisz? – zapytałem zaciekawiony, kładąc się na grzbiecie.
Rasco wziął głęboki wdech, wracając myślami jakby z innego świata.
- Pamiętam, jak sam spędzałem tu z przyjaciółmi większość czasu. Jako szczeniaki nie znaliśmy żadnych podziałów, byliśmy równi. Oni są z watahy Sangre i... Kiedy rozpoczęliśmy szkolenie, wszystko się zmieniło. Zaczęliśmy niezdrową rywalizację, zamiast współpracy i rzestaliśmy sobie ufać.
– Już się nie lubicie?
– Wiesz... – zawahał się – Trudno to wyjaśnić. Myślę, ze gdyby któreś z nas potrzebowało pomocy, pomoglibyśmy sobie nawzajem. Ale to już nie jest i nie będzie ta sama, szczenięca przyjaźń.
Przeciągnąłem się.
– Moi przyjaciele będą na zawsze.
Rasco ciepło się zaśmiał.
– Tego ci życzę, mały. W tych czasach przyjaciele są bardzo ważni.
Uniosłem głowę, czując przyjemny, słodkawy zapach. Zauważyłem, że Rasco rozgląda się.
– Qiqi... – powiedział rozmarzony, a ja popatrzyłem na niego, zdziwiony.
– Kto...? – próbowałem spytać, ale mój brat już popędził podekscytowany na łąkę.
Po chwili dostrzegłem... wilczycę. Białą, z fioletowymi przebarwieniami. Od razu rzuciło mi się w oczy, że nie ma skrzydeł. Rasco czule przywitał się z nią. Obydwoje machali ogonami, stykając się pyskami. Zaciekawiony wstałem i podbiegłem do niech.
– Hej! – powiedziałem do wilczycy.
– A to jest właśnie Tsume – przedstawił mnie Rasco.
– Cześć, mały – spojrzała na mnie. Miała miły głos – Rasco sporo mi o tobie mówił.
– Dziwne, że o tobie nic nie wspomniał – spojrzałem podejrzliwie na Rasco, przekręcając głowę w bok.
– Nikomu nie mówił – dodała – Związki wilków z różnych watah są różnie przyjmowane, Szczególnie, jeśli jedno z nich ma za rodziców przywódców.
– No właśnie – Rasco westchnął i zmienił temat – A co ty tu w ogóle robisz?
– Wyszłam pooglądać zachód. I widzę, ze mam szczęście, bo trafiłam na świetne towarzystwo. Pójdziemy obejrzeć z górki? – spytała.
– Jasne, będzie lepszy widok – zgodził się Rasco – Chodź, Tsume.
Cała nasza trójka już po chwili znalazła się na najwyższym z pagórków na Króliczej Polanie. Qiqi przytuliła się do Rasco. Niebo przybrało już lekko pomarańczową barwę.
– Chciałabym tak spędzać każdy wieczór – powiedziała.
– Wiem – odparł – Ja też.
Nie chciałem im przeszkadzać, więc po prostu słuchałem, udając, że nie ma mnie obok.
– Może w końcu czas coś zrobić, żebyśmy mogli być razem tak naprawdę?
– Qiqi... – Rasco zmieszał się – Rozmawialiśmy już o tym. Moi rodzice...
– Nie przeżyją życia za ciebie, Rasco.
– Wiem, ale...
– Po prostu z nimi porozmawiaj – przerwała mu – Proszę.
Na moment zapanowała cisza.
– Dobrze – powiedział – Postaram się.
– Obiecaj – Qiqi nie odpuszczała, patrząc mu zadziornie w oczy.
Rasco zaśmiał się.
– Niech będzie, obiecuję.
Qiqi znowu się do niego przytuliła, a Rasco objął ją skrzydłem.
– Chciałabym, żeby czasy były inne – zaczęła – Żeby Oni nie istnieli, a wilki stanowiły jedną watahę. Wyobrażasz sobie, jak pięknie by było, gdybyśmy kiedyś, w przyszłości oglądali nasze szczeniaki na tej samej Łące, na której sami się bawiliśmy, pewni, że nie zaznają podziałów, bólu i wojny...?
Rozmarzony Rasco przytaknął, ale zaraz posmutniał.
– Musielibyśmy naprawić wszystko, co od setek lat niszczyli nasi przodkowie, żeby na nowo połączyć watahy.
– Jak kiedyś zostaniesz przywódcą Sybir, to kto wie...
Rasco tylko się uśmiechnął.
Zanim słońce całkowicie zaszło, odprowadziliśmy ją do granicy Sangre.
W drodze powrotnej spytałem:
– Jak się poznaliście?
– Jeszcze na Króliczej Polanie, jak byliśmy w twoim wieku. Tylko z nią nasze relacje nie zmieniły się, mimo rozpoczęcia treningu, a bardziej pogłębiły.
– Fajna jest – przyznałem.
– To najlepsza wilczyca, jaką poznałem. Nie jest skupiona na sobie, dba o tych, którzy są jej bliscy... Wojowniczka z niej średnia, ale do obrony ma mnie. Nikomu nie pozwolę jej skrzywdzić.
– A co powiesz rodzicom? – spytałem.
Rasco zmieszał się.
– Jeszcze nie wiem, ale... Jutro z nimi pogadam. A poza tym, jutrzejszy dzień też możemy spędzić tak, jak dzisiaj.
– Super! – od razu się ucieszyłem.
Gdy doszliśmy do jaskini, było już ciemno. Rodzice już spali, więc przekradliśmy się obok, żeby ich nie obudzić.
*** *** ***
Następnej nocy, po kolejnym dniu spędzonym z bratem, ze snu wyrwały mnie odgłosy chaosu spoza jaskini. Dziesiątki biegających w tę i z powrotem wilków. Ktoś wszedł do naszej jaskini.
– Zbierajcie się – od razu poznałem głos Darka, skierowany do rodziców – Zmasowany atak przy granicy. Przyda się każdy przeszkolony wilk, Rasco.
– Jasne – Rasco był jeszcze zaspany, ale zerwał się na równe łapy.
– Tsume, pod żadnym pozorem nie wychodź z jaskini – powiedział Dark, zanim odezwał się mój ojciec – Zostań tu i ukryj się.
Wystraszyłem się na poważnie. Nie zdążyłem nawet powiedzieć Rasco, żeby na siebie uważał. Zostałem w jaskini sam. Nie minęło wiele czasu, a zewsząd dało się słyszeć odgłosy walki. Skuliłem się w kącie jaskini, czekając i nasłuchując. Cały się przy tym trząsłem.
Przez pewien moment dało się nawet wyczuć drżenie ziemi od ataków żywiołów.
Miałem tylko nadzieję, ze dające się słyszeć piski bólu i skowyt nie należały do nikogo mi bliskiego.
Odgłosy walki powoli cichły, dochodząc z coraz dalszej odległości, aż w końcu walka przeniosła się na teren Sangre. Cieszyłem się, że ci, którzy zaatakowali, nie są blisko, jednak z drugiej strony wrogie stworzenia nadal mogły kryć się w pobliżu. Przywierając do ścian, ostrożnie wyjrzałem z jaskini. Na niebie widziałem rozbłyski ognistych ataków. Sierść na grzbiecie zjeżyła mi się, kiedy usłyszałem szelest niedaleko – nic więcej się jednak nie wydarzyło. Wkrótce ucichły nawet odgłosy bitwy. Nikt nie wracał do jaskini, a ja bałem się wyjść. Odważyłem się to zrobić dopiero po wschodzie słońca. Obok właśnie przebiegał Itachi, w kierunku jaskini Javy i Nessie. Sierść miał brudną od krwi, utykał też na przednią łapę.
– Itachi...– zawołałem, by spytał, czy widział moich rodziców albo Rasco.
– Nie teraz, Tsume.
Próbowałem spytać jeszcze parę wilków, ale nikt nie miał czasu lub nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy kierowali się właśnie do jaskini Javy i Nessie. W końcu sam pobiegłem właśnie tam. Do uzdrowicielek.
Na miejscu zastałem tylko Nessie i pełno poranionych wilków. Wśród nich krążyli moi rodzice. Od razu do nich podbiegłem.
– Tsume, jesteś cały? – spytała mama, jak tylko mnie zobaczyła.
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego, spytałem:
– Nic wam nie jest?
– Powierzchowne rany, nie martw się. Pomagamy Nessie. Java została w Sangre, pomaga tym, którzy nie byliby w stanie tu dojść.
– Gdzie Rasco?
– Nie wiemy – westchnęła – Zaginął gdzieś w tym całym zamieszaniu. Wiemy tyle, że w Sangre zginęła wilczyca oraz, że Dark jest bardzo ciężko ranny.
– Tsume – wtrącił ojciec – Nie przeszkadzaj. Lepiej się na coś przydaj. Leć znaleźć brata, ostatnio walczył na terenie Sangre. I dowiedz się, jak mają się tam wilki.
Musiałem znaleźć Rasco. Odwróciłem się i wzbiłem w powietrze, uważnie się rozglądając. Na terenie Sangre wylądowałem, gdy zobaczyłem Toresa i Tesejnę.
– Jesteście cali? – spytałem od razu.
– Tak, schowaliśmy się w naszych jaskiniach – odparł Tores.
– To tak, jak ja. Wiecie, co z Darkiem?
– Podobno walczył z samym Egonem.
– Z kim? – zdziwiłem się. Nic nie rozumiałem z tego, co się ostatnio działo.
– Przywódca Oni. Każdy, kto go widział mówi, że to żądny krwi potwór. Dark mocno dostał, szczerze to nie wiemy nawet, czy żyje... Podobno zapadł w sen regeneracyjny, a czy się z niego obudzi... Nie wiadomo. Java z nim jest.
– Podobno jakaś wilczyca zginęła – przypomniało mi się.
Tesejna skinęła głową, zasmucona.
– Nie wiemy, kto. Wiemy tylko, że to któraś z tych, co niedawno ukończyli szkolenie.
Nigdzie wśród wilków nie było Rasco.
– Nie widzieliście gdzieś mojego brata?
Pokręcili przecząco głowami.
– Muszę go znaleźć – powiedziałem, już mocno zdenerwowany i znowu wzbiłem się w powietrze.
– Powodzenia! – krzyknęli na pożegnanie.
Rozglądałem się i nic. Same obce wilki i ślady po bitwie – połamane drzewa, spalona ziemia...
Przeleciałem cały teren Sangre. Rasco ani śladu.
"Przecież musi gdzieś być".
Wreszcie dojrzałem go na zachodniej granicy, siedzącego w cieniu drzew. Już z daleka widziałem, że coś jest nie tak. Wylądowałem za nim. Rasco ani drgnął – siedział zgarbiony, wpatrzony w ziemię.
– Rasco? – powoli podszedłem do niego, pełen niepokoju. Mój brat wbił nieobecne spojrzenie w jakiś odległy punkt przed nami.
– Co się dzieje? – spytałem widząc, że oczy ma pełne łez.
Po chwili zdającej się trwać wieczność, odparł:
– Qiqi... Nie żyje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro