Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Kolejnego dnia obudzili mnie rodzice. Rasco już nie było, wyszedł na trening o świcie.

– Wychodzimy, Tsume, czekaj na brata. I bez wymyślania głupot – ostrzegł ojciec.

Gdy poszli, wstałem i sprawdziłem, czy zostało jeszcze coś z wczorajszej sarny. Okazało się, że niewiele, ale starczyło, by ponownie się najeść. Gdy się najadłem, usiadłem w wejściu do jaskini i rozejrzałem się. Nade mną niebo pokryte było ciężkimi chmurami.

„Może się przejdę... Chociaż kawałeczek, od siedzenia tu całe trzy dni pomiesza mi się w głowie..." – pomyślałem i już miałem iść, kiedy się zawahałem. Co, jeśli rodzice dowiedzą się, że mnie nie było?

„Nie dowiedzą się" – pomyślałem. Wyszedłem z jaskini i z bijącym mocniej sercem rozejrzałem się. „Muszę iść gdzieś, gdzie jest mało wilków".

W zachodniej części terytorium jest teren szkoleń wojowników, którzy ukończyli podstawowe szkolenie. Odpada. W dodatku nieopodal, ale bardziej na południe jaskinie miały uzdrowicielki. Południe odpadało, dużo wilków chodziło na plażę nad Jeziorem Lśniących Wód. Zostawały niezbyt zachęcające bagna na zachód od jeziora oraz pagórki z widokiem na las w północno-wschodniej części terytorium. Teraz wybór był prosty. Przemknąłem szybko najbardziej uczęszczaną ścieżką i popędziłem w stronę pagórków. U ich podnóża chwilę odpocząłem. Wejście na szczyt nie było trudne, ponieważ zbocze było łagodne. Na górze zadowolony usiadłem i rozejrzałem się. W oddali widziałem fragment Króliczej Łąki. Westchnałem, bo chciałem tam być i spędzać czas z przyjaciółmi. Nawet, jeżeli był tam również Alby. Daleko widziałem groźnie wyglądające szczyty Gór Skalistych, co jakiś czas chowające się w ciemnych chmurach. Zaczynałem się nudzić, ale jako szczeniak miałem głowę pełną pomysłów. Po chwili namysłu po prostu wziąłem rozpęd i skoczyłem z bardziej stromej części pagórka, rozpościerając skrzydła. Błyskawicznie ustabilizowałem tor lotu i machnąłem skrzydłami parę razy, żeby wzbić się wyżej, tak jak ćwiczyłem to z Rasco. Tym razem wzbiłem się o wiele wyżej. Tak wysoko, jak jeszcze nigdy dotąd. Sięgałem wzrokiem jak tylko daleko się dało.

Nagle zobaczyłem coś dziwnego. Daleko za granicami Sybir, w centrum Lasu Ykhar na zachodzie, zauważyłem dziwny kształt, górujący nad gęstym lasem. Wytężyłem wzrok. To było ogromne drzewo!

Za lasem zobaczyłem kolejną dziwaczna rzecz. Fioletowo-szarą chmurę, rozciągającą się daleko, daleko na zachód... Z tym, że ona unosiła się przy ziemi... Chciałem przyjrzeć się lepiej, ale zaczynały boleć mnie skrzydła, więc byłem zmuszony wylądować. Usiadłem na tym samym pagórku, co wcześniej i przez pewien czas rozmyślałem o tym, co widziałem. Dlaczego nikt o tym nie mówił?

W końcu uznałem, że pora wracać. Wolałem nie ryzykować, że natknę się na rodziców, albo Rasco. Poza tym bardzo chciało mi się pić. Bez problemu pokonałem wcześniejszą trasę, nie dając się nikomu zauważyć. Zanim wszedłem do jaskini, napiłem się wody, zbierającej się w wyrwie skalnej z deszczu. Potem wszedłem do jaskini i udawałem okropnie znudzonego, tak naprawdę rozmyślając o ogromnym drzewie i dziwnej chmurze.

Nie musiałem długo czekać, a w wejściu jaskini stanął Rasco.

– Hej, Tsume – powiedział, a po jego głosie poznałem, że jest wykończony treningiem.

– Hej. Wyglądasz okropnie – stwierdziłem.

– Bo tak się czuję, dzięki – odparł, kładąc się na grzbiecie – A tobie jak minął dzień?

Ziewnąłem szeroko ze zmęczenia.

– Okropnie nudno.

Zapanowała cisza, po której palnąłem:

– Co to za ogromne drzewo i dziwna chmura na zachodzie?

Rasco zdziwiony obrócił się na brzuch i usiadł.

– Skąd o nich wiesz? – zapytał, wyraźnie zaniepokojony, a ja zrobiłem durną minę przyłapanego szczeniaka.

– Eee... Bo ten... – jąkałem się.

– Mów prawdę. Byłeś poza jaskinią sam?

Poddałem się. Rasco i tak już wiedział, więc skinąłem głową.

– Ale byłem tylko na pagórkach na północy – broniłem się.

– Miałeś cały czas być tutaj – przypomniał.

– Nudziłem się... – odwróciłem wzrok.

– A gdyby coś ci się stało? – spytał.

– Ale nic mi nie jest – uśmiechnąłem się – Proszę, nie mów rodzicom!

– Wiesz, że powinienem – powiedział twardo, po czym złagodniał – No ale nie wydam młodszego brata. Tylko żebyś więcej się tak nie wałęsał!

– No dobra – machnąłem ogonem, zadowolony.

Po chwili spytałem, zaciekawiony:

– To powiesz mi, co to za drzewo i chmura?

Rasco westchnął.

– To nic, czym szczeniak w twoim wieku miałby zawracać sobie głowę.

– Dlaczego? A ty wiesz?

Skinął głową.

– Wszystkiego dowiesz się, gdy rozpoczniesz szkolenie. Do tego czasu... Postaraj się o tym zapomnieć.

– Spróbuję – odparłem niezadowolony.

Rasco znowu się położył, a ja myślami wróciłem do ogromnego drzewa. Muszę obejrzeć je kiedyś z bliska...

***    ***     ***

Kolejnego dnia oczywiście znowu wyszedłem z jaskini, kiedy tylko rodzice sobie poszli. Pogoda tak, jak poprzedniego dnia, nie sprzyjała wychodzeniu – z ciężkich chmur w każdej chwili mógł spaść deszcz. Byłem jednak zbyt podekscytowany wizją samotnej wędrówki, by aż tak przywiązywać uwagę do pogody.

„Może warto zobaczyć bagna w taką pogodę... Może być ciekawie" – pomyślałem i bez wahania ruszyłem. Czekała mnie trochę dłuższa droga, niż poprzedniego dnia, dlatego przyspieszyłem. Ledwo zwróciłem uwagę na to, że zaczęło kropić. Byłem zaciekawiony gęstniejącą roślinnością w miarę, jak zbliżałem się do bagien.

Bagna nie były bezpiecznym miejscem, zwłaszcza dla szczeniaków. Było tam dużo starych nor, złamanych drzew oraz takich, które w każdej chwili mogły się przewrócić. Szczeniakowi łatwo było wpaść do wody i zaplątać się w gęste, wodne rośliny. Od deszczu ziemia była cała pokryta błotem. Tak, jak moje łapy. Rozejrzałem się. Wokół unosiła się mgła, dodatkowo potęgująca mroczny i nieprzyjazny wygląd bagien. Woda zmieniła się w czarną otchłań, a wystające z niej rośliny wyglądały, jakby miały wciągnąć do środka każdego, kto podejdzie zbyt blisko. Wiejący silny wiatr zdawał się współpracować z bagnami.

W zamyśleniu patrzyłem przed siebie, gdy nagle z krzewów wyleciało parę skrzeczących przeraźliwie ptaków. Nie spodziewałem się tego – czarne skrzydlate stworzenia tak mnie przeraziły, że krzycząc zacząłem uciekać zupełnie na oślep. Przez ulewę nic nie widziałem. W pewnej chwili poślizgnąłem się i przerażony poczułem, że tracę ziemię pod łapami. Staczałem się bezwładnie w dół, do jakiejś dziury pod starym, spróchniałym drzewem. W końcu uderzyłem głową o twarde podłoże.

Po bólu rozrywającym czaszkę, zawładnęła mną ciemność...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro