R O N || P E R C Y
[nie spodziewaliście się tego, co?]
Po całej rozmowie powiedzmy, że nieco im zaufałem. Kilka spraw się wyjaśniło, a ja mogłem skupić się na Turnieju. Przed Drugim Zadaniem miał odbyć się Bal. To wyjaśniało szaty wyjściowe w naszych listach na początku roku. Super. Fajnie. Pięknie.
Ale dlaczego moja szata wyglądała jak damska sukienka?! Z falbankami, koronkami we wściekle czerwonym kolorze. W dodatku śmierdziała jak ciotka Tessy! Żeby tego było mało, Harry miał zwykłą, czrną szatę wyjściową. I dobrze w niej wyglądał. Nie to co ja...
Oprócz tego musiałem jeszcze zaprosić jakąś dziewczynę! Tak bardzo chciałem zapytać Hermionę... Jeszcze od drugiej klasy jestem w niej zadurzony. Nalrawdę ją lubię, choć czasami jest wkurzająca. Wiedziałem, że Percy idzie z Annabeth, Jason z Piper, a Frank z Hazel. Nico i Leo na razie nie mieli pary, z czego Nico chyba nie zamierzał nikogo zapraszać, a Leo starał się wyrwać każdą dziewczynę w szkole. Od reszty jego przyjaciół dowiedziałem się, że ma dziewczynę o imieniu Kalipso, w Ameryce. Pewnie tylko się wygłupia. Cały Leo. Prócz syna Hadesa i Hefajstosa, tylko ja i Harry nie mieliśmy pary. On chyba chciał poprosić Cho Chang, ale się nie zgodziła, więc...
"Hermiono, chciałabyś może pójść ze mną na Bal Bożonarodzeniowy?", powtarzałem w myślach, żeby nie zacząć wykrzykiwać niezrozumiałych rzeczy przed Panną Wszystkowiedzącą. Siedziała przy stole gryfonów, otrzepując szatę z okruszków tosta. Włosy błyszczały jej w świetle slonecznym, w czekoladowych oczach radosne iskierki, kiedy słuchała czegoś co powiedział Percy.
- Hermiono! - zawołałem i wziąłem głęboki oddech. - Podeszłabyś tu, proszę?
Hermiona odwróciła głowę i uniosła brew. Ostatnio często to robi. Przyjrzała mi się i skinęła głową, zarzucając torbę na ramię. Podeszła do mnie szybkim krokiem i stanęła.
- Tak, Ron?
- ChciałabyśpójśćzemnąnaBalBożonarodzeniowy? - zapytałem tak szybko, że sam nic z tego nie zrozumiałem.
Hermiona gapiła się na mnie w zmieszaniu. Podrapałem się ręką po karku.
- Mógłbyś... mógłbyś powtórzyć?
- Czy chciałabyś może pójsć ze mną na Bal może?
Jej wyraz twarzy zmienił się ze zmieszanego w zachwyt, a potem uścisnęła mnie z całej siły.
- Tak Ron! Jasne, że pójdę! - wykrzyknęła, patrząc mi w oczy.
[Ron idzie z Hermioną. DEAL WITH IT.]
Wyszczerzyłem się szeroko i oboje poszliśmy na lekcje.
***
Minął tydzień. Następnego dnia miał być Bal. A Harry nadal nie miał partnera/partnerki.
- Haaaaaaarrrryyyyyyyyyyyyyy! - wołała za nim Hermiona. - Znajdź sobie partnerkę!
Zazwyczaj odpowiadał:
- Okej, okej. Zapytam kogoś.
Ale dzisiaj... Dzisiaj powiedział:
- Już mam parę, Miona. - uśmiechnął się i poszedł do biblioteki. Hermiona pobiegła za nim. Ja z kolei, razem z półbogami poszedłem na boisko do Quidditcha. Nikogo nie było na trybunach, więc mogliśmy spokojnie rozmawiać na boskie tematy.
- Więc... byłeś świnką morską?! - parsknąłem, kiedy Percy opowiadał o swojej misji.
- Tak. - opowiedział jak odnaleźli Złote Runo i zwrócili je do Obozu itd.
- ... a potem kiedy miałem trzynaście lat spotkaliśmy Nico....
- Czekaj to ile ty masz w końcu lat? Bo mówiłeś, że byłeś na tej całej wojnie z Tytanami to miałeś piętnaście.
- Siedemnaście mam.
- Ktoś jeszcze tutaj jest starszy niż wygląda? - mruknąłem.
Nico podniósł rękę. Blady chłopak wyglądał na jakieś czternaście lat. Tak jak ja i Harry, ale był też niski, więc równie dobrze może być starszy.
- Oh, a ile ty masz? Szesnaście? - zgadywałem, a na jego twarzy zabłysł sarkastyczny uśmiech.
- Będzie z osiemdziesiąt cztery w tym roku.
- Czekaj... CO?! - cała ósemka parsknęła śmiechem. Jason nawet wypadł przez barierkę, ale wrócił na miejsce ocierając łzy. Okazało się, że Hazel jest nawet starsza od Nico, co było wielkim zaskoczeniem. Śmialiśmy się jeszcze długo i miałem szczerą nadzieję, że będzie więcej takich momentów.
***
[Wiecie co było na Balu. Nikomu się nie chce tego czytać, a Harry przyszedł z Malfoyem. #drarry DEAL WITH IT.]
***
P E R C Y
Cała ta sprawa z Jajem zaczynała mnie coraz bardziej denerwować. Wyglądało na to, że Fleur i Diggory już rozwiązali zagadkę i dają sobie radę. Ja tylko siedziałem, gapiłem się na nie i waliłe czołem w stół. Harry też miał problemy. W końcu miałem dość. A jak mam dość, idę gdzie?
Nad jezioro! Więc wszedłem do wody z jajem. Nadal w ubraniu. Nie zważając, czy ktoś na mnie patrzy. I otworzyłem Jajo. Nieźle się zdziwiłem, gdy zamiast skrzeków i pisków ze środka wydobyła się piękna melodia.
Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos,
Nad wodą nie śpiewamy, taki już nasz los,
A kiedy będziesz szukał, zaśpiewamy tak:
To my mamy to, czego tobie tak brak.
Aby to odzyskać, masz tylko godzinę,
Której nie przedłużymy choćby i o krztynę.
Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić,
A to czego tak szukasz nigdy już nie wróci.
Brzmi jak kolejna przepowiednia. A ja nie lubię przepowiedni. Słyszałem ich już kilka i żadna nie przypadła mi do gustu. Oby to nie była przepowiednia. Podzieliłem się tym co odkryłem z Annabeth, kiedy wróciłem do dormitorium. Pomogła odkryć, że chodziło o trytony, które będą miały coś na czym będzie nam zależało. Super.
Potem pomyślałem o Harry'm. Czy on już je zrozumiał? Pewnie nie, myślę widząc go siedzącego obok Hermiony, która właśnie go okrzykiwała. Wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do Harry'ego. Powiedziałem mu, żeby otworzył je w wodzie. Podziękował mi, a Hermiona przewróciła oczami.
- Ma szczęście, że ktoś mu pomaga. - mruknęła przechodząc obok mnie.
***
Następnego dnia była lekcja Wróżbiarstwa. Harry zapewnił mnie, że profesor Trelawney nie umiała przepowiadać przyszłości, w żadnym stopniu. Wspiąłem się po drabinie do dusznej sali. Było ciemno, zasłony zaciągnięte. Jedynym źródłem światła były świece stojące na okrągłych trójosobowych stolikach. Usiadłem z Ronem i Harry'm przy jednym z nich. Do środka weszła starsza kobieta w okularach z bardzo grubymi szkłami i kręconymi włosami. Od stóp do głów opleciona była różnokolorowymi szalami, a na rękach nosiła dużą ilość pierścieni. Miała bardzo chude i wątłe ręce, które nieustannie się trzęsły.
- W-witajcie! Jestem profesor Trelawney i uczę Wróżbiarstwa. - zwróciła się do nas, półbogów. Potem zaczęła się lekcja. Trelawney gadała o ruchach planet, filiżankach, snach etc., etc. W końcu każdemu coś przepowiedziała. Stanęła przed Leo.
- Zginiesz w płomieniach!!! - wykrzyknęła dramatycznie. Leo udał przerażenie i nawet uciekł dalej od kominka, obok którego siedział.
- Uderzy w ciebie piorun! - wskazała Jasona.
- Umrzesz z braku pieniędzy! - powiedziała do Hazel.
- Zginiesz przez nieodpowiedni plan! - oświadczyła ze wzrokiem wlepionym w Annabeth.
- Umrzesz, gdy Mars stanie na lini z Plutonem. - objęła przerażonym spojrzeniem Franka.
- Utoniesz! - dodała patrząc na mnie.
Gdy tylko wydostaliśmy się z klasy nasza siódemka wybuchnęła długo wstrzymywanym śmiechem.
- Spłoniesz! - wykrzyknął Leo nieudolnie imitując głos Trelawney.
W dobrych humorach poszlismy na transmutację.
***
W dniu Drugiego Zadania nie byłem zdenerwowany. Jezioro to moje terytorium. Nie ma opcji, żeby ktoś mi tam zagroził. Natomiast byłem zdziwiony, kiedy Annabeth nie przyszła na śniadanie. Podobnie jak Draco, który co prawda był w Slytherinie, ale często siedział z nami ze względu na Harry'ego. Posłałem Nico spojrzenie.
JA: Nico gdzie Draco?
NICO: A skąd mam wiedzieć, nie jestem niańką!
JA: Uspokój się.
NICO: NIE!
JA: Poślę na ciebie Annabeth.
NICO: Aaa. Boję się. (czujcie sarkazm)
Nadal zmieszany nałożyłem na swój talerz siedem naleśników. I zacząłem je polewać syropem.
- Percy! Utopisz je! - wtrąciła się Piper odkładając niedokończoną kanapkę na talerz.
- Nie mogę utonąć. Moje naleśniki też nie. - odparłem kontynuując. Hermiona walnęła się ręką w twarz.
Uczniowie grupkami wyszli z zamku i skierowali się w stronę jeziora. Przy brzegu stały trybuny, które wcześniej znajdowały się wokół areny ze smokami. Na platformie stali już Fleur i Cedrik. Dołączyłem do nich i przybiłem piątkę z Cedrikiem. Po Harry'm nie było ani śladu. Chłopiec, Który Przeżył przybiegł w ostatniej chwili.
- Jestem... już... - wydyszał Harry, zatrzymując się gwałtowanie w błocie i przypadkowo ochlapując Fleur.
- Gdzie ty byłeś? - rozległ się gderliwy głos Percy'ego Weasleya. - Zaraz zaczynamy!
Harry się wytłumaczył i mogliśmy zaczynać. Chłopak zaczynał być niemal tak blady jak Nico, a to niezdrowy odcień białości. Ścisnął coś w ręce, ale nie zobaczyłem co to było, bo Ludo Bagman wstał i mruknął coś.
- Zatem nasi reprezentanci są już gotowi do drugiego zadania, które rozpocznie się na mój gwizdek. Mają dokładnie godzinę na odzyskanie tego, co utracili. Liczę do trzech! Raz... dwa... TRZY!
Gwizdek rozdarł zimne i nieruchome powietrze. Nie patrząc na innych zawodników po prostu wskoczyłem do wody. Może dla innych woda byłaby lodowata, ale według mnie była zaledwie chłodna. Pozwoliłem sobie opaść na dno, po czym czując prądy wodne wokół siebie wystrzeliłem naprzód jak torpeda. Wyczuwałem gdzie znajdowały się istoty mieszkające w jeziorze, więc omijałem miejsca, w których mogły mi zagrozić. W moim otoczeniu poczułem obecność istot ludzkich. Popłynąłem nad rozległą płaszczyzną czarnego mułu, który kłębił się i wzbijał. Zacząłem słyszeć kawałek piosenki.
... Aby zgubę odzyskać, masz tylko godzinę,
Której nie przedłużymy, choćby i o krztynę...
Z mroku wyłoniły się nagle prymitywne kamienne domostwa pokryte algami. W okienkach tych dmów mogłem zobaczyć trytony. Miały szarawą skórę i długie zmierzwione ciemnozielone włosy. Ich oczy były żółte, podobnie jak nierówne zęby, a ich szyje zdobiły naszyjniki z otoczaków.
Pośrodku miasta, na odpowiedniku podwodnego rynku znajdował się głaz, do którego byli przywiązani Draco, jakaś chinka, może ośmioletnia srebrnowłosa dziewczyna oraz... Annabeth. Jej złote włosy falowały w wodzie. Oczy miała zamknięte, a z ust wydobywały się bąbelki powietrza. Przy głazie znajdowały się cztery osoby, a to oznaczało..., że jestem pierwszy!
Woda popchnęła mnie, w kierunku Annabeth. Z kieszeni wyciągnąłem Orkana.
Tryton niedaleko mnie zachichotał, widząc co trzymam.
- You underestimate my powah! [Ktoś ze STAR WARS? ktoś, coś?]
Uśmiechnąłem się i odetkałem go pokazując długi na trzy stopy miecz. Trytony zasyczały i prędko odpłynęły. Odciąłem linę z wodorostów, która trzymała w miejscu córkę Ateny. Chwyciłem ją w pasie i wystrzeliłem w stronę powierzchni. Gdy tylko przebiłem się przez taflę, Annabeth otworzyła oczy. Rozejrzała się zdozorientowana.
- Glonomóżdżku? Co ja tu...? - potem na jej twarzy pojawił się wyraz olśnienia. - McGonnagal mnie uśpiła! Di immortales! Co oni sobie myślą?!
Wzruszyłem ramionami i podpłynąłem do platformy. Podsadziłem Annabeth, po czym sam wyskoczyłem z wody. Nadal byłem suchy, zalety bycia synem Posejdona.
Hermiona podała Annabeth ręcznik.
- Bardzo dobry czas, panie Jackson! - zawołał profesor Flitwick wyciągając głowę zza trybun, starając się mnie dojrzeć. - Tylko piętnaście minut!
Czyli Harry ma tylko czterdzieści pięć do końca...
1636 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro