P E R C Y
Rozległ się trzeci sygnał. Moja kolej. Ścisnąłem mocniej różdżkę, odetchnąłem i wyszedłem na arenę. Wokół skalistego owalu ziemi stały drewniane trybuny, na których uczniowie kibicowali reprezentantom. Słyszałem wcześniej jak skandowali imię Cedrika i Fleur, ale gdy ja znalazłem się w zasięgu ich wzroku zapadła głucha cisza. Uniosłem różdżkę w gotowości i rozejrzałem. Stałem na występie skalnym, ale do tej pory nie widziałem, ani nie słyszałem smoka. Na ziemi ponad dwadzieścia metrów ode mnie dostrzegłem jajo. Nie rzuciłem się biegiem w jego kierunku, bo wiedziałem, że nagły ruch zaalarmowałby smoka. Gdziekolwiek był. Ostrożnie zrobiłem krok do przodu, w tej samej chwili posypały się na mnie małe odłamki skał. "A więc tam jest, gad jeden...", zdążyłem pomyśleć zanim jaszczur zionął we mnie ogniem. Uratowało mnie ADHD. Odskoczyłem, przetoczyłem się i wstałem. Skrawek mojej szaty się zapalił, więc przydeptałem go stopą. Smok patrzył na mnie paciorkowatymi oczami, jakby zastanawiał się jakiego zrobić ze mnie burgera. Cofnąłem się o krok starając się nie robić gwałtownych ruchów. "Dobra. Trzeba będzie biec..." stwierdziłem i rzuciłem się pędem w stronę jaja, za mną smok próbował trafić w moje plecy strumieniem ognia, ale za każdym razem pudłował. Gwałtownymi zygzakami udało mi się dobiec do złotego przedmiotu. Złapałem Jajo w jedną rękę, a różdżkę trzymałem w drugiej. Smok przez swoje rozmiary nie był bardzo szybki, ale zbliżał się i niedługo miałem zostać ludzką kiełbaską z grilla. Kucnąłem i odłożyłem oba przedmioty na ziemię. Czułem zaskoczenie, które promieniowało od publiczności. Widziałem jak gardło gada rozgrzewa się przygotowując się do wyrzucenia kolejnego strumienia ognia, ale ja przygotowałem się. Dokładnie w tej samej chwili, w której on zionął ogniem ja uwolniłem wodę. Wytrysnęła tworząc gejzer, skierowałem ją dokładnie na pysk stwora blokując ogień. Utworzyłem płynną szmatkę wielkości kilku obrusów, która zatkała mu pysk. Uniosłem dłoń, a ze źródełka wydostała się kolejna fala wody, która strumieniem potoczyła się w powietrzu w moim kierunku. Koncentrując się z całej siły utrzymywałem barierę sięgając po różdżkę i Jajo. Wskoczyłem na falę i niczym surfer pojechałem na niej z powrotem do występu, na którym znalazłem się na początku. Gdy tylko się tam znalazłem chwiejnym krokiem wszedłem do namiotu i przestałem kontrolować wodę. Ogarnęła mnie fala skrajnego wyczerpania. Ledwo stałem prosto. Z sekundy na sekundę coraz bardziej się chwiałem. Widziałem jak podbiega do mnie Harry i jakaś kobieta, ale zanim znaleźli się przy mnie zdążyłem osunąć się w ciemność.
Obudziłem się w miękkim łóżku. Nie otworzyłem oczu, ale słyszałem prowadzoną w ciszy rozmowę. Nie rozróżniałem poszczegolnych słów. Najwidoczniej znajdowałem się za daleko. Poczułem jak ktoś siada na skraju łóżka.
- Och, Glonomóżdżku. Ty mały idioto. - tylko jedna osoba mogła mnie tak nazywać.
- Hej, nie jestem idiotą. - zachrypiałem i otworzyłem oczy. - Cześć Annabeth.
Dziewczyna żartobliwie szturchnęła mnie w ramię.
- Przyniosłam ci trochę ambrozji. - wyciągnęła w moją stronę batonik, a ja z chęcią go przyjąłem. Na takie sytuacje działał tylko pokarm bogów. Czarodzieje prawdopodobnie nie wiedzieli jak się mną zająć.
- Więc... Jak długo mnie nie było? - zapytałem.
- Kilka godzin. Ale Percy, to co tam zrobiłeś było głupie. Wszyscy się teraz zastanawiają jakim cudem rzuciłeś zaklęcie bez różdżki. Oczywiście miałeś dobry pomysł, ale mogłeś chociaż udać, że używasz tego patyka. - westchnęła. - Cieszę się, że nic ci nie jest. Myślę tylko, że powinniśmy wytłumaczyć się komuś. Choćby Harry'emu. Ma prawo wiedzieć, a skoro mamy go ochraniać to musi nam ufać.
- W sumie. Też bym sobie nie ufał po czymś takim.
Po zjedzeniu ambrozji czułem się jak nowonarodzony i nie było potrzeby trzymać mnie w Skrzydle Szpitalnym. O ile się orientowałem Harry miał paskudną ranę na ramieniu i teraz był zmuszony trzymać ją na temblaku.
- Harry! - zawołałem widząc go kiedy przechodził korytarzem. Szybkim krokiem podszedłem do niego i poprosiłem o spotkanie. Nie chciałem gadać o takich rzeczach na widoku, więc zaproponowałem, żeby wybrał jakieś miejsce, w którym na pewno nikt nam nie przeszkodzi. Poprosiłem go też by wziął ze sobą Rona i Hermionę. Mieliśmy się spotkać o dwudziestej drugiej przy wejściu na trzecie piętro. Ja ruszyłem poszukać półbogów razem z Annabeth. Hazel i Piper siedziały w bibliotece. Gdy mnie zobaczyły pisnęły z radości i podbiegły mnie przytulić. Chłopaków znaleźliśmy w łazience, bo Leo zapalił koszulkę Jasona i musieli ją ugasić. Naprędce wyjaśniłem im jak się sprawy mają. Wszyscy zgodzili się, że przydałoby się wyjaśnić parę spraw. Nawet Nico, który zazwyczaj sprzeczał się z moimi pomysłami. Zerknąłem na mój niebieski zegarek. Dochodziła dwudziesta druga, więc weszliśmy na trzecie piętro i tam czekaliśmy na "Złotą Trójkę" jak nazywali ich inni uczniowie. Nie minęło dużo czasu, zanim zobaczyłem charakterystyczną fryzurę Hermiony wyłaniającą się zza balustrady marmurowych schodów. Harry i Ron wyglądali na pogodzonych, z czego szczerze się ucieszyłem. Harry wskazał gestem żebyśmy poszli za nim. Zaprowadził nas przed pustą ścianę. Wymieniłem zdziwione spojrzenia z Jasonem. Harry zamknął oczy. Na ścianie zaczęły pojawiać się czarne linie, po chwili zorientowałem się, że są to drzwi, Hermiona weszła do pomieszczenia. Nie było duże, ale na podłodze stało kilka foteli i dwie sofy oraz bardzo dużo kolorowych poduszek. Wszyscy usiedliśmy.
- O czym chcieliście porozmawiać? - zapytał zakłopotany Harry. Posłałem spojrzenie Annabeth. Ona była lepsza w wyjaśnianiu takich spraw niż ja.
- Cóż... - odchrząknęła. - Czy któreś z was zna greckie mity?
Hermiona entuzjastycznie pokiwała głową, a Ron z kolei nią potrząsnął.
- W sensie Zeus, Hades? O to wam chodzi? - upewnił się jeszcze bardziej zakłopotany Harry.
Annabeth potaknęła z aprobatą.
- Widzicie... Ci bogowie z mitów... Oni istnieją naprawdę i niektórzy z nich mają dzieci. Herosów, półbogów, istoty półkrwi. Nosimy różne nazwy.
- To jakiś żart?! Waszymi rodzicami są bogowie?! - wykrzyknął zezłoszczony Ron.
- Tak, Ron. - odparł cicho Nico, który stał oparty o ścianę. - Moim ojcem jest Hades.
Ron parsknął, Harry i Hermiona wyglądali na niezdecydowanych.
- Jak mam to udowodnić? - zapytał i wyciągnął różdżkę. Podał ją Hermionie.
Nico zamknął oczy, a ziemia wokół się rozstąpiła, z dziur w posadzce wypełzły szkielety. Trójka czarodziejów wyglądała na przerażonych. Na twarzy syna Hadesa zabłysł sarkastyczny uśmieszek. Szkielety w sekundę później zaczęły tańczyć Ugiee Boogie.
- Nico. - powiedziałem, a on odesłał szkielety. Posadzka się zasklepiła, a chłopak usiadł na pufie zadowolony.
- Okej, wierzę wam. - odezwała się Hermiona. - Zgaduję, że ty Percy jesteś synem Posejdona? Jakie masz w związku z tym moce?
- Aha. Jak już wiecie umiem kontrolować wodę. I w niej oddychać. A także gadam po końsku. - Hermiona kiwnęła głową z aprobatą.
- Ja jestem córką Ateny. Ale oprócz bystrości i logiki nie mam żadnych mocy. - odezwała się Annabeth.
- Mój tata to Zeus. Więc umiem kierować wiatrami i przyzywać błyskawice. - stwierdził Jason i uniósł się w powietrze dla potwierdzenia swoich słów.
- Umm... Ja jestem córką Afrodyty. - zabrała głos Piper. - Mam zdolność czaromowy, czyli tak jakby mogę kogoś zmusić do robienia czego chcę.
- Pokażesz? - zaciekawiła się Hermiona przyglądając się naszej grupce. Pewnie próbowała zgadnąć kto jest naszym boskim rodzicem.
- A na kim?
- Możesz na mnie. - zaofiarował się Harry i wzruszył ramionami.
- Pocałuj Rona w policzek - powiedziała Piper. Harry natychmiast się podniósł i ruszył w kierunku Rona. Rudy zaczął uciekać, a Harry biegał za nim.
Wszyscy ryknęli śmiechem. Piper zdjęła czar i usiadła.
- Moj tata to Hefajstos. Umiem budować różne super rzeczy i mam władzę nad ogniem! I jestem ognioodporny. - zawołał Leo entuzjastycznie i zrobił z palców pistolety, na których końcach zapaliły się płomyczki. Zdmuchnął je dla lepszego efektu.
- Moim boskim rodzicem jest Mars, bóg wojny. Jest rzymskim odpowiednikiem Aresa. Mogę zmienić się w dowolne zwierzę. - dodał nerwowo Frank i zmienił się w kotka, po czym podbiegł połasić się do Hazel.
- Jestem dzieckiem Plutona. Rzymskiego odpowiednika Hadesa, więc możnaby powiedzieć, że Nico jest moim bratem. - zarumieniła się. - Mogę przyzywać klejnoty i odnajdywać drogę w podziemiach.
Zapadła cisza. Frank wrócił do dawnej postaci, a czarodzieje widać analizowali informacje.
- Czy wszyscy macie miecze? - zapytał Ron, a wszyscy oprócz mnie unieśli brwi.
- Każdy ma broń, która mu pasuje. - odrzekł Nico.
- Możecie nam ją pokazać? - zachwycił się Harry.
Wyciągnąłem długopis.
- To jest Orkan. Mój miecz. - Hermiona popatrzyła na mnie z powątpiewaniem. Zdjąłem zatyczkę, a Harry i Hermiona podskoczyli.
Annabeth pokazała im swój miecz z kości smoka (dziękuję, że czytelniczka mi przypomniała) a Piper Katoptris. Łuk Franka został schowany starannie w dormitorium, a miecz Nico chwiliowo był w Hadesie.
***
W dormitorium rozdzieliliśmy się. Harry, Ron i Hermiona zostali w Pokoju Wspólnym, by omówić sytuację. Obiecali, że nikt ich nie usłyszy i mieli rację - w chwili gdy przekroczyłem próg sypialni nastała cisza. Chłopaki poszli spać, ale ja nie potrafiłem. Wygrzebałem się z pościeli i przytuliłem Złote Jajo do piersi. Harry ostrzegł mnie bym go nie otwierał, ponieważ zacznie wyć gorzej niż syrena alarmowa. Przejechałem palcami po zdobieniach. Tak pięknych, że nie mogły być wykonane ludzką ręką.
1396 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro