Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

chapitre six

Czwarty dzień lata, Stany Zjednoczone, 1976 rok.

And I feel life for the very first time
Love in my arms and the sun in my eyes
I feel safe in the 5am light
You carry my fears as the heavens set fire

Słowo „zdziwienie" nie oddaje nawet w połowie tego co czułam, kiedy obudziłam się, czując przyjemne ciepło obok siebie. Tym bardziej, gdy uświadomiłam sobie koło kogo tak właściwie leżę.
Delikatnie uchyliłam powieki, tylko po to, żeby ujrzeć wpatrujące się we mnie zielono–szare oczy. Wstrzymałam oddech. Czy ponowne zamknięcie oczu w tym momencie będzie nieodpowiednie?

— Jak się spało? — wypowiedziane przez Timothée'go pytanie brzmiało bardzo lekko. Zupełnie tak, jakby wcale nie dzieliły nas centymetry. Lekko się odsunęłam (przy okazji odwracając wzrok), chcąc swobodnie złapać odrobinę powietrza.
   — Nie najgorzej, a tobie? — odparłam na jednym wdechu. Och, zdecydowanie bardzo rozbudowana wypowiedź. Serce mi dosłownie stanęło, gdy w odpowiedzi usłyszałam cichy chichot. Mogłam jedynie pogratulować sobie głupoty, ale nie byłam w stanie nic więcej z siebie wydusić
   — Bardzo dobrze. — w końcu się odezwał.
   Nie zdążyłam już nic więcej powiedzieć, bo chłopak podniósł się, cmoknął mnie w policzek i wyszedł z namiotu, przy okazji wspominając coś o budzeniu reszty.
   Natomiast ja już nie słuchałam. Co się tak właściwie właśnie stało?

Kolejne parę minut spędziłam leżąc na plecach i głęboko oddychając. Potrzebowałam chwili, żeby dojść do siebie, a przede wszystkim rumieńce koniecznie musiały zejść z moich policzków, zanim pokażę się komukolwiek na oczy.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś tak bardzo namieszał mi w głowie i to w tak krótkim czasie.

Głośne rozmowy dochodzące z zewnątrz nakłoniły mnie do wstania i przebrania się w świeże ubrania. To miał być nasz przedostatni dzień podróży. Powinnam się z tego faktu cieszyć, jednak w tym momencie radości nie czułam wcale. Przyzwyczaiłam się do obecności Timothée'go oraz gaduły (Harolda) i na pewno ciężko będzie mi wrócić do codzienności, a co za tym idzie - wszystkich zobowiązań. Takie życie z dnia na dzień, gdzie nie wiem co się za chwilę wydarzy bardzo mi pasuje.

Gotowa na dalszą podróż, wyszłam z namiotu i podeszłam do trójki (a w zasadzie to dwójki, bo Timmie krążył gdzieś nieprzytomnie wzrokiem), prowadzącej zaciętą dyskusję. Dotyczyła ona - o zgrozo - apartamentu, który miałyśmy z Olgą wynająć.
Akurat przyszłam w momencie, w którym Harry zaczął opowiadać, o swoich znajomościach i zapewnił, że pomoże nam znaleźć coś w fajnym miejscu. Ponoć miał dużo znajomych, którzy byli pośrednikami nieruchomości lub pracowali jako deweloperzy, więc na pewno nie zajmie mu to za dużo czasu.
Byłam przekonana, że to jedynie luźny pomysł, a tu proszę - okazuje się, że za niedługo będę wygodnie mieszkać w centrum Los Angeles. No cóż, nie mogłam za bardzo na to narzekać.

Całkiem sprawnie wpakowaliśmy się z powrotem do auta. Za kółkiem niestety ponownie zasiadł Timothée, co nie ukrywając, nie za bardzo mi pasowało. Jazda samochodem działa na mnie otrzeźwiająco, co po dzisiejszej pobudce by mi się szczególnie przydało. Zwłaszcza, że brunet zachowywał się zupełnie tak, jakby sytuacja z rana nie miała miejsca, a nawet jeszcze gorzej, bo miejscami wydawało się jakby wręcz bał się mojego wzroku. Dlatego postanowiłam, że nie będę się na niego patrzeć.

    —–————————————————–—

   Podróż płynęła bardzo przyjemnie w akompaniamencie spokojnej muzyki. Cały ten czas obserwowałam pustynny krajobraz za oknem. Słońce lekko mnie raziło, jednak niespecjalnie mi to przeszkadzało.
   Wszystko zapowiadało się na to, że najbliższe parę godzin miało wyglądać podobnie, aż nie usłyszeliśmy syren policyjnych. Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam radiowóz, pędzący za nami. Chalamet przeklnął pod nosem. Tylko tego nam do szczęścia brakowało. Spojrzałam się na licznik prędkości, na którym widniało 60 mph. Nie wiedziałam, jakie ograniczenie panowało na tej drodze, ale po minach reszty wywnioskowałam, że raczej nikt nie posiadał takiej wiedzy.
    Kiedy radiowóz nas w końcu wyprzedził, Timothée posłusznie zjechał za nim na pobocze. Wyłączył silnik i zaczął przygotowywać potrzebne dokumenty. Widać było, że jest bardzo nerwowy. Ręce mu się trzęsły i co chwila coś mu wypadało.

   Do okna naszego samochodu podszedł starszy mężczyzna o ciemniejszej karnacji. Twarz miał całą pokrytą zmarszczkami, a szczątkowa broda była już prawie całkiem siwa. Na jego nosie z kolei leżały duże okulary przeciwsłoneczne, które wraz z beżowym mundurem tworzyły obraz stereotypowego policjanta.
   Mężczyzna już na samym początku zmierzył podejrzanym wzrokiem Timmothée'go. Obejrzałam się za siebie, gdzie zobaczyłam równie zdruzgotaną twarz Harrego. O co chodzi?

   — Starszy porucznik David Mendele. Zatrzymuję Pana na podstawie artykułu 148 KK §2, podpunkt trzeci. Proszę zachować spokój i dobrowolnie udać się do radiowozu. W innym wypadku zmuszony będę użyć środków przymusowych, Panie Chalamet. — przedstawił się policjant. Po wypowiedzeniu tych słów i zakuciu wystraszonego Timothée'go, spisał nasze dane.

   Zanim zdążyłam się zapytać o co tu tak właściwie chodzi, Chalameta nie było już w samochodzie. Jedynie na odchodne rzucił, że mamy się nim nie przejmować. Oficer Mendele również nie był chętny do rozwiania moich wątpliwości.
   Chwilę tak siedzieliśmy w grobowej ciszy. Dopiero jak radiowóz zniknął za horyzontem cała sytuacja uderzyła w nas z dwukrotną siłą. Timothée właśnie został zatrzymany przez policję, a my jesteśmy zupełnie sami w środku rozległych piaskowych rówlin. Strach byłby tutaj za słabym określeniem.
   Z trudem, chwiejąc się, przesiadłam się na miejsce kierowcy i ruszyłam z miejsca (chociaż przekręcenie kluczyka w stacyjce sprawiło mi niemały problem). Wciąż nikt nie odważył się odezwać. Nawet Harry zachowywał milczenie.
   Pogłośniłam radio, żeby wypełnić czymś tą dudniącą w uszach ciszę. W tamtej chwili naprawdę chciałam znać się na prawie i wiedzieć jakie przestępstwo stoi za tym konkretnym paragrafem. Pozostawało się jedynie domyślać. Skąd wiedzieli, że Timothée jechał właśnie tą drogą, tym konkretnym autem? Może ktoś im doniósł? Tyle pytań, zero odpowiedzi.

   — Harry, wiesz o co w tym wszystkim tak właściwie chodzi? — wydusiłam z siebie. W moim głosie było czuć roztrzęsienie bardziej niż bym tego chciała.
   — Nie... — odpowiedział po chwili.
   — Jesteś tego pewny, Haroldzie? — usłyszałam głos Olgi. — W końcu znacie się bardzo dobrze, musisz wiedzieć o co chodziło z tym... Tym zatrzymaniem.
   — Obawiam się, że wiem o co może chodzić. — zaczął niepewnie. — Ale to długa i nudna historia. Dodatkowo tak naprawdę niewiele wiadomo.

   Oho! Kogoś wystarczyło delikatnie pociągnąć za język. Zaśmiałam się w myślach, choć było to zdecydowanie bardziej na tle nerwowym niż, że cokolwiek tutaj uważałam za chociaż odrobinę zabawne.

   — Mamy czas. W zasadzie to bardzo dużo czasu. — kontynuowała Olga. — Jestem pewna, że jak będzie trzeba to Zośka pojedzie przez noc, a wtedy tym bardziej będziesz miał, kiedy opowiedzieć tą „długą i nudną" historię, której my bardzo chętnie wysłuchamy.
   — No dobrze, ale musicie obiecać, że nie będziecie mi przerywać, dobra? — poddał się, a w lusterku było widać jak nerwowo przeczesuje brązowe, lokowane włosy.

   Przytaknęłyśmy. Postanowiłam, że jeśli powie cokolwiek źle lub będzie czuć, że kręci to zostawimy go na pierwszej lepszej stacji czy też parkingu, ale tego nie musiał przecież wiedzieć.

— To wydarzyło się bardzo dawno temu. Byliśmy wtedy jeszcze nastolatkami. Żaden z nas nigdy nie spodziewałby się, że to tak się potoczy. Tym bardziej nie myśleliśmy, że ta sprawa będzie się tak za nami ciągnąć. — Styles w końcu zaczął opowiadać. — Timothée nie należał do lubianych w szkole, wręcz przeciwnie. Stąd też wynikają te jego niektóre „dziwne" zachowania i małomówność. Poza tym był uważany za dziwaka, co interesuje się okultyzmem. Po szkole chodziły plotki, że ponoć mordował koty, ale oczywiście nie była to prawda.

Harry zrobił krótką przerwę, w której wziął łyk wody gazowanej z butelki, którą kupiliśmy jeszcze wczoraj na stacji.

— No i był taki jeden chłopak, co szczególnie się z niego wyśmiewał. Nie jestem w pełni pewien, ale chyba nazywał się Andrew. — Harry na chwilę się zamyślił. — Doskonale pamiętam, jaką radość tej chodzącej patologii sprawiało wyzywanie Chalameta. Natomiast Timothée znosił to bez praktycznie m szwanku, po prostu to olewał i tyle. Przynajmniej do czasu. Raz się postawił i najwyraźniej było to o raz za dużo. Nie stało się nic specjalnego, mała bójka pod szkołą. Natomiast tyle wystarczyło, żeby Timothée dostał łatkę agresora i siewcy zniszczenia.

Po raz kolejny przerwał swoją wypowiedź i popił tą samą wodą.

— Ten dzieciak, Andrew, zaginął. Do teraz niewiadomo w jakich okolicznościach. Jedna wersja mówi, że zniknął zaraz po wyjściu ze szkoły, rodzice zaś przekonani są, że zastali syna jeszcze po powrocie z pracy. Nie ustalono jednej, spójnej wersji, a mimo poszukiwań nie udało się znaleźć chłopaka. — można było usłyszeć westchnięcie Harrego. — Dopiero rok temu znaleziono ciało, a w zasadzie to co z niego zostało, a nie było to wiele.Całość wyglądała na mord rytualny, co potem zostało wykluczone podczas sekcji, ale plotki zostały. Z tego powodu ludzie wytypowali Timothée'go, jako głównego podejrzanego. Miał doskonałe alibi, kurde, nawet sam je potwierdzałem. Dzień rzekomego porwania spędził ze mną, ale wściekły tłum oczywiście postawił na swoim.

Kolejny raz było słyszeć odgłos odkręcanej zakrętki.

— Kiedy nas wtedy zaczepiłyście, to omawialiśmy właśnie tę sprawę. — Harry obniżył głos. — Bardzo możliwe, że o ile nie rozpatrzą tego ponownie, to Timothée wyląduje za kratkami na najbliższe lata, a ja nie będę w stanie nic z tym zrobić.

W aucie ponownie zapadła cisza. Abstrakcja sięgała zenitu. Czy to znaczy, że ostatnie dni spędziłyśmy z prawie-mordercą? Czy to znaczy, że dzisiaj rano przytulałam się z oskarżonym?

Jedno było pewne. Trzeba było jak najszybciej dotrzeć do miasta i chociaż spróbować coś z tym zrobić. Jeśli Harry mówił prawdę, to trzeba chociaż spróbować to odkręcić. W końcu tak się powinno robić, prawda? Pomagać, nawet tym, o których niewiadomo za wiele.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #kupa