Zrobiłam co mogłam...
Przerwa śniadaniowa dobiegła końca, więc kierując się do klasy na zajęcia, nadal rozbrzmiewały rozmowy.
-Może po lekcjach powinniśmy wybrać się na błonia?- Zaproponował Mark, gdy zmierzaliśmy korytarzem. Mówiąc błonia, miał na myśli małą połać zieleni u zbocza góry, który był najbardziej stromy ze wszystkich. Zważając na fakt, że szkoła znajduję się na szczycie góry.
-Świetny pomysł.- Odpowiedział Cygnus, upychając coś do torby.- Może zrobimy mały pojedynek na zaklęcia? Zawsze chciałem spróbować swoich sił w walce z wami. Jestem pewny, że bym was rozgromił...- Zaśmiał się cwaniacko.
-Tylko spróbuj... Nie zdążysz podnieść różdżki, a już będzie po tobie. -Zaśmiał się Dorian. Wymachując ostentacyjnie różdżką. Nagle skierował ją w moją stronę, zatrzymując się. Zrobiłam to samo. Oczy wszystkich zwróciły się na nas. Nawet uczniowie innych klas spojrzeli na nas z ciekawością.-Ophelia zmiecie cię jednym zaklęciem, zanim zdążysz wypowiedzieć „Lumos."- Dodał i skierował różdżkę w Cygnus'a.
-Może i tak, ale zawsze warto spróbować.- Zgodził się Cygnus, rozglądając się dookoła. Jego oko nie zobaczyło nikogo z kadry nauczycielskiej, więc spojrzał w moją stronę.- Ophelio Fawley, wyzywam cię na pojedynek magiczny! Uciekaj puki możesz!- Zaśmiał się i bez żadnych ogródek wyciągnął różdżkę.
-Expelliarmus!-Krzyknął. W sekundę złapałam za różdżkę, niekontrolowanie używając wampirzej szybkości i machnęłam nią nic nie mówiąc. Zaklęcie protego uchroniło mnie. Twarz Cygnusa spoważniała.
-Cygnus daj sobie spokój. Ona używa zaklęć werbalnych. Nie masz z nią szans..- Śmiał się Dorian.
-Dręt...- Nie wypowiedział słów do końca, ponieważ moje zaklęcie paraliżujące go unieruchomiło.- Dorian zaczął klaskać, na co teatralnie się uśmiechnęłam i skłoniłam. Jednym machnięciem różdżki przywróciłam Cygnusa do stanu sprzed paru sekund.
-To nie koniec!- Chłopak nieco otępiały uniósł różdżkę i patrzył lekko nie przytomnie.
-Stary daj spokój....- Mark poklepał go po ramieniu.
-Musisz trochę jeszcze poćwiczyć.- Szepnęłam mu do ucha, przechodząc obok niego.
Jak na zawołanie zza rogu wyłoniła się Profesor Silverthorn. Udaliśmy się na lekcję eliksirów, gdzie zaczęliśmy pracować nad stworzeniem skomplikowanego eliksiru zmieniającego wygląd. A przynajmniej mieliśmy spróbować, taki eliksir uwarzyć. Profesor Silverthorn, która prowadziła zajęcia, była stanowcza, ale sprawiedliwa, co sprawiało, że uczniowie zawsze dawali z siebie wszystko.
-Zanim zaczniemy.... Wiedzcie, że nie uwarzymy eliksiru wielosokowego, a jedynie jego wstępny wywar. Dodajcie 3 miarki ślazu do kociołka, pamiętajcie że powinien być on zebrany podczas pełni księżyca.- Mówiła kobieta, wymachując różdżką przy swoim kociołku.
Rowena i ja pracowałyśmy razem, a nasz eliksir zaczął nabierać odpowiedniego koloru, co świadczyło o tym, że szło nam nie najgorzej
-Teraz dodajcie dwie wiązki rdestu ptasiego, następnie zamieszajcie trzy razy zgodnie ze wskazówkami zegara...- Głos profesor Silverthorn rozchodził się po klasie.
Mark i Cygnus pracowali razem, skupiali się na tym, by eliksir wyglądał bardziej efektownie, niż aby był poprawnie uważony. Pomysł ten nie wyszedł z głowy Mark'a, lecz Cygnusa, przez co chłopak spoglądał na swojego towarzysza zirytowany. Z minuty na minutę można było zobaczyć jak Mark robi się coraz bardziej czerwony ze złości. Tymczasem Dorian, z Veronicą jako partnerką, starał się utrzymać cierpliwość, choć jej ciągłe milczenie i zaciętość go irytowały.
Gdy skończyłyśmy nasz wstępny wywar, przyglądałyśmy się wyczynom Mark'a i Cygnus'a.
W pewnym momencie Mark, wyglądał jakby chciał rzucić na Cygnusa jakieś zaklęcie niewybaczalne. Ponieważ siedziałam blisko chłopaka, zbliżyłam się do jego policzka i cicho szepnęłam, że to tylko eliksir i żeby się nie przejmował. Chłopak lekko drgnął i jakby się spiął. Obrócił twarz w moją stronę tak nagle, że nie zdążyłam się odsunąć. Nasze twarze dzieliły zaledwie minimetry. W tym momencie ręka Marka z jakąś oleistą cieczą przechyliła się za bardzo nad kociołkiem i zbyt duża jej ilość wpłynęła do kociołka. Eliksir zaczął bulgotać i zmieniać kolor na niebezpiecznie zielony. To sprawiło, że gwałtownie się od siebie odsunęliśmy i spojrzeliśmy na wywar. Nagle płyn z bulgotania zaczął wręcz pryskać na boki, on zaraz wybuchnie!
-Mark, uważaj!- Zawołałam, zauważając, co się dzieje i uchylając się do tyłu, napierając na siedzącą obok mnie Rowenę.
Ale było już za późno. Eliksir wybuchł, rozpryskując się na cały stół. Cygnus wybuchnął śmiechem, podczas gdy Mark, pokryty zielonym płynem, wyglądał jakby właśnie wyszedł z bagna. Cygnus jedynie starł trochę zielonkawej brei ze swojej koszuli, ponieważ zdążył schować się pod ławką.
-Brawo, Mark. Hej Ophelia, możesz częściej mruczeć mu do ucha, przynajmniej wtedy jego sztywność....- Tu się zatrzymał i poruszał brwiami znacząco.-...staję się dla nas frajdą.- Dokończył, na co Mark jedynie szturchnął go w ramię, upewniając się, że wytarł w niego nieco resztek eliksiru.
Profesor Silverthorn podeszła do ich stolika ze zdegustowaną miną, ale widząc sytuację, westchnęła ciężko. -Mark, Cygnus,- Przemówiła.- Może następnym razem więcej uwagi skupicie na składnikach niż na rozmowach?- Profesorka spojrzała na nasz kociołek. Mój i Roweny.
Nasz eliksir osiągnął perfekcyjny, srebrzysty kolor. Silverthorn pochwaliła nas za precyzję i umiejętności, co sprawiło, że obie uśmiechnęłyśmy się z dumą.
Gdy wszystkie lekcje się skończyły, grupa postanowiła udać się na błonia, jak zaproponował wcześniej Mark. Powietrze było rześkie, a słońce powoli chowało się za horyzontem, tworząc piękny, pomarańczowy krajobraz. Zbliżającą się jesień zaczęły ukazywać niektóre drzewa.
Gdy wszyscy zaczęli schodzić po schodach, aby udać się na błonia, spojrzałam za siebie gdzie stał już Sanguini.
-Nie mogę z wami iść.- Mruknęłam, na co pozostali zatrzymali się i spojrzeli na mnie.
- Dlaczego?- Spytał Mark ewidentnie zawiedziony, co wzbudziło moją ciekawość. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć ale nie było mi to dane. Wszyscy patrzyli na coś za mną i wyrecytowali: Dzień Dobry, profesorze.
-Muszę porwać nasz nowy dobytek, ponieważ udajemy się do Hogwartu.- Przemówił.
-Do Hogwartu?- Znikąd obok pojawiła się Veronica. Chłopcy spojrzeli na nią zdziwieni.
-Do Hogwartu.- Potwierdził.- Jej nauczyciele zgodzili się na jej wymianę, biorąc pod uwagę sprawozdania z jej pobytu tutaj. Jest ich uczennicą, więc chcą wiedzieć jak się miewa. To raczej nie jest nijak podejrzane, prawda?- Spytał uśmiechając się. Wszyscy zrozumieli aluzję w słowach profesora.
-Oczywiście, że nie.- Odpowiedział Mark.
-Właśnie, tylko szurnięci doszukiwali by się w tym nie wiadomo czego.- Żachnął się Dorian, po czym jęknął z bólu, ponieważ Rowena nadepnęła mu na stopę, spoglądając na obecną wśród nas Veronicę. Profesor Sanguini, jakby nie usłyszał ich odpowiedzi, przemówił:
-Prawda, Veronico?- Spojrzał na nią. Dziewczyna przez chwilę milczała i odpowiedziała niezbyt przekonująco.
-Tak, profesorze.
-Tak myślałem...- Mruknął.- Ophelio, pożegnaj się. Za dwadzieścia minut powinniśmy pojawić się w Wielkiej Sali. Dyrektor Dippet i Profesor Dumbledore już tam czekają.
Jak powiedział tak, też zrobiłam. Pożegnałam się i odeszliśmy. Obejrzałam się po raz ostatni przez ramię i zobaczyłam Rowenę i Veronicę, rozmawiające. Skupiłam się na ich rozmowie, co prawdopodobnie zrobił też Sanguini, aby dowiedzieć się, co myśli na ten temat Veronica.
Dziewczyny spojrzały na siebie. Veronica już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz Rowena była szybsza.
-Możemy porozmawiać? – zapytała cicho Rowena. Veronica spojrzała na nią, jej twarz była zamyślona. Rowena dała znać chłopakom, aby dali im chwilę sam na sam. Dziewczyny oddaliły się nieco dalej.
-O czym chcesz rozmawiać, Rowena?- Odpowiedziała chłodno. Rowena westchnęła, starając się zebrać myśli.
-Nie chcę, żebyśmy się kłóciły. Wiem, że masz swoje powody, żeby być podejrzliwą wobec Ophelie, ale... czy nie możemy po prostu dać jej szansy? Może rzeczywiście nie mamy pełnego obrazu. Nie powinnaś jej oceniać bez żadnych dowodów, a jedynie na swoich domysłach. Wiesz, że to nie jest sprawiedliwe.- Veronica odwróciła wzrok, jej szczęka była zaciśnięta.
-Rowena, nie rozumiesz. Coś jest z nią nie tak, i nie mogę po prostu udawać, że tego nie widzę. Może ty i reszta możecie to ignorować, ale ja nie mogę.- Żachnęła się. Rowena westchnęła bezradnie.- Chcę tylko, żebyśmy byli razem. Żebyśmy nie tracili tej przyjaźni przez jakieś podejrzenia. Jak widać próbowałam, ale może dla ciebie nasza przyjaźń była o wiele mniej wartościowa niż myślałam.- Powoli zaczęła oddalać się od Veronicy, chcąc wrócić do grupy.
Veronica milczała przez chwilę, a potem spojrzała na powoli oddalającą się dziewczynę.
-Oczywiście, że mi zależy!- Krzyknęła za nią.
Rowena spojrzała na nią przez ramię.- Widać...- Uśmiechnęła się słabo. - W każdym razie, cieszę się, że spróbowałam. Przynamniej sama przed sobą będę mogła przyznać, że zrobiłam co mogłam.-Mruknęła na odchodne i wróciła do pozostałych. Kiedy wróciła do grupy, wszyscy nadal żartowali i śmiali się, jakby zapomnieli o wszystkim, co się wydarzyło. Cieszyło mnie to, bo wiedziałam, że robią to specjalnie, aby rozchmurzyć dziewczynę.
-Przynajmniej oni są po twojej stronie, to dobrze.- Mruknął Sanguini, gdy znaleźliśmy się w jego klasie.- Udało mi się zyskać bardziej dogodne warunki teleportacji.- Mruknął, wyciągając w moją stronę dłoń.
-Co proszę?- Spytałam nie rozumiejąc.- A dyrektor i ta cała szopka ze skrzatem?- Zaśmiałam się.
- Dyrektor dostał pilną sowę z ministerstwa i powiedział, że niestety sam musze się udać z tobą w tę podróż, tak więc prosto do komnaty mapy, Ophelio.- Złapałam mężczyznę za dłoń i obróciłam się w powietrzu, odrywając stopy od kamiennej posadzki. Zaraz ponownie poczułam grunt pod nogami i ujrzałam znajome miejsce, błyszczące niebieskim blaskiem. Komnata Mapy.
Z jakiegoś powodu zaczęłam czuć niepokój, który trudno było mi zignorować. Z sekundą opóźnienia stanął obok mnie Sanguini, jak zawsze tajemniczy i opanowany, mimo swojej zazwyczaj pogodnej natury. Trochę jakby wyczuł mój niepokój. Przy obrazie Marianne czekali już na nas dyrektor Dippet, profesor Dumbledore, minister magii Spencer Moon i Sebastian. Miło było ich zobaczyć bo tych paru tygodniach. Zwłaszcza Sebastiana, który stał mi się bliski w bardzo krótkim czasie.
Po krótkich formalnościach i wymianie uprzejmości, Sanguini rozpoczął temat.
- Jak prosiliście, sprawdziłem Aramis 'a u nas. Brak jakiejkolwiek jego działalności w Ameryce. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.- Jego głos był cichy i spokojny, ale wyraźny.-
-Od momentu przeniesienia Ophelie do Ilvermorny, brak jakichkolwiek doniesień na temat działań Aramis 'a. Aktywność wampirów spadła o połowę. Nawet aurorzy zauważyli tą nagłą zmianę.- Powiedział Minister.
Sebastian, przemówił pierwszy raz, od kiedy pojawiłam się w Komnacie.
-Aramis jest spokojniejszy niż kiedykolwiek. To nie jest dobra wiadomość. Nie dzieli się z nikim, tym co planuję. Ciągle przesiaduje w swoim gabinecie. -Sebastian zmarszczył brwi, patrząc na mnie.-Pracuje w ciszy. Zawsze działał z impetem, ale teraz... Teraz jest jak cień, który obserwuje, czeka...- Ponownie spojrzał wymownie w moją stronę.
Poczułam, jak zimny dreszcz przebiega po moich plecach. Wiedziałam, że Aramis nie zrezygnował ze swoich planów. On czeka....
-Czeka... Czeka na mnie.- Mruknęłam tym razem nie w myślach, lecz na głos.
-Namyśla się... Wie, że to nie przelewki. Wcześniej uważał, że ma do czynienia z niedoświadczoną uczennicą, teraz jednak zdaje sobie sprawę, że sprawa jest poważniejsza.- Skomentował Dumbledore. Powoli do mojej głowy zaczęło docierać, że już nie chodzi tylko o mnie... Muszę walczyć o cały czarodziejski świat, który może paść ofiarą jego ambicji.
-Masz starożytną magię, która jest kluczem do zrozumienia jego planów. Nie możemy ignorować tego, że prędzej czy później postanowi znowu zaatakować. Albo co gorsza pochłonie kolejną część starożytnej magii.- Dodał Profesor.
Skinęłam jedynie głową, coraz bardziej czując ciężar odpowiedzialności. Spędziłam ostatnie dni w Ilvermorny, ucząc się i śmiejąc ze znajomymi, z daleka od tego wszystkiego. Mimo bycia wampirem, czułam się jakbym znowu była normalną uczennicą.
-Co jednak dziwne...- Przerwał Moon.- Z naszych informacji wynika, że nie tylko Aramis jest zainteresowany starożytną magią. Wysłałem paru aurorów, aby czaili się w miejscach, gdzie odkryliście części starożytnej magii, a także miejsca, w których często zjawiali się jego zwolennicy.... W ostatnich dniach zauważono kilku jego zwolenników, kręcących się tam. Z paru podsłuchanych rozmów wynika, że ci jego zwolennicy nie są tak bardzo mu oddani, jak Aramis'owi się wydaję. Szukają części na własną rękę. Napadają gobliny, aby wyciągnąć z nich jakieś informacje. Staramy się je chronić, ale wiecie jak to jest z tymi goblinami.
Sebastian uniósł brew.
-Nie wiemy, czy to przypadek, czy Aramis rozdziela swoje siły, ale jedno jest pewne: nie zamierza siedzieć bezczynnie. Może coś się domyśla i specjalnie próbuje nas zmylić?- Mówił Sallow.
Odetchnęłam głęboko, próbując zebrać myśli. Wiedziałam, że muszę być czujna. Rozmowy nadal się toczyły, jednakże było to jedynie wysnuwanie teorii. Rozmowa zeszła na mój temat, co sprawiło, że Sanguini wspomniał o Veronice.
-Veronica...- Zaczęłam cicho.- Moja koleżanka z Ilvermorny. Podejrzewa coś, chociaż nie wie, co dokładnie. Ostatnio przyłapałam ją, jak mnie śledziła. Jest uparta i zdeterminowana, ale myślę, że jeszcze nie podejrzewa mnie o bycie wampirem.
Dyrektor Dippet zmarszczył brwi.
-Jeśli to prawda, musisz być bardzo ostrożna. Nie możemy pozwolić, by młoda czarownica przypadkiem odkryła coś, czego nie powinna. Zwłaszcza teraz, gdy Aramis może chcieć wykorzystać takie sytuacje.- Skomentował dyrektor.
-Zgadzam się.- Dodał Dumbledore.- Ale z tego, co słyszę, Ophelio, radzisz sobie doskonale. Wampirologia z Profesorem Sanguini'm wydaje się rozwijać twoje umiejętności, a twoja dyskrecja w Ilvermorny jest imponująca. Kontynuuj w ten sposób, a Veronica nie będzie miała dowodów na swoje podejrzenia.
Sebastian spojrzał na mnie z cieniem uśmiechu na twarzy.
-Czyli mamy chwilę ciszy, zanim burza się rozpęta. Wygląda na to, że Aramis lubi dramatyczne wejścia.- Jego ton był lekko kpiący, ale pełen ostrzeżenia.-Pytanie tylko, co planuje teraz. Zaszył się w swoim pałacu, ale to nie znaczy, że siedzi z założonymi rękami. Mogę tylko przypuszczać, że knuje coś większego. Ledwo z kimkolwiek się komunikuję.- Powiedział Sebastian.
-A nic nie usłyszałeś? Jakieś rozmowy, może wychodzi nocą?- Wypytywał Sanguini, zwracając uwagę na to, że przecież jest wampirem i posiada nadludzki słuch, węch, szybkość, wzrok i wiele innych niesamowitych umiejętności.
-Jeden z jego wampirzych czarodziejów, wiele lat temat, gdy podróżował po Ameryce odkrył tam mało znane zaklęcie Muffliato, które stworzył jakiś mag. Mieszkał we wiosce wśród wielu wampirów. Podobno się dogadywali i żyli ze sobą, jednakże czarodziejom zaczęły doskwierać problemy związane z prywatnością, tak więc powstało to zaklęcie, powodując ciche brzęczenie, jakby szum uniemożliwiający podsłuchanie osoby, która rzuciła zaklęcie.- Wytłumaczył.
- Szum....- Mruknęłam zamyślając się.
- Szum!- Powiedział zdziwionym głosem Sanguini, patrząc na mnie. Ewidentnie oboje mieliśmy to samo w głowie.
-No to właśnie powiedziałem, co z wami?- Spytał się Sebastian.
-Dlatego nie usłyszeliśmy Veronicy tamtego wieczora.- Mruknęłam.
-Przez tyle lat, zastanawiałem się jak im się udawało wymykać się po nocach, oszukując mój słuch. Czułem ich... ich zapach, ale nie słyszałem, więc to ignorowałem.- Mówił jakby do siebie Sanguini.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro