Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienie Charles'a Rookwood'a

                                                                                                  *

-Padam z nóg, wiecie? Chyba położę się już spać.- Mruknęła blondwłosa dziewczyna i żegnając się ruszyła schodami do dormitorium dziewcząt. 

Rzuciła na odchodne porozumiewawcze spojrzenie do swoich dwóch przyjaciółek, Roweny i Veronicy. Chłopcy mierzyli ją wzrokiem, gdy wspinała się po schodach.

-Na co się tak lampicie, co?- Spytała głośno Veronica, szturchając jednocześnie łokciem siedzącego obok Dorian'a ale wzrokiem mierzyła Mark'a, z wiadomych powodów.

-To powiecie nam?- Spytał Mark.

-Ale, że co?- Zrobiła zdziwioną minę Rowena, udając że nie ma pojęcia, o co mu chodzi.

-Jak to co, pogodziłyście się... Jak do tego doszło?- Dopytywał. Dorian i Cygnus przyglądali się z ciekawością.

-Po prostu zrozumiałam, że ona na prawdę nie miała pojęcia o naszych Ojcach... I pomogła mi z czymś, za co jestem jej wdzięczna, ale to sekret.- Powiedziała Veronica.

- Sekret sleklet...- Oburzył się Dorian.- Ech... Te babska...- Dodał, po czym jęknął z bólu, gdy łokieć Roweny wylądował pod jego żebrem. Wszyscy wybuchli śmiechem i rozeszli się do swoich dormitoriów.  Dwie przyjaciółki postanowiły zahaczyć o pokój Ophelie, aby zobaczyć, co robi. 

-A może śpi... Nie powinnyśmy jej przeszkadzać?- Mruknęła Rowena, gdy zbliżały się do drzwi.

-Głupia, przecież Ophelia mówiła, że wampiry nie śpią...- Żachnęła się poirytowana. Zastukały trzy razy w drzwi i wyczekiwały zaproszenia, jednak panowała cisza przerywana rozmowami z pobliskich pokoi.

-Myślę, że powinnyśmy wejść, może coś się stało...- Veronica spojrzała na Rowene i pokiwała twierdząco głową, przyznając jej rację. To Rowena wyszła z inicjatywą i powoli uchylała już drzwi. Sylwetka Ophelie spoczywała na łóżku leżąc prosto, twarzą skierowaną ku sklepieniu pomieszczenia. Dziewczyny podeszły do łóżka i spojrzały na kamienną posturę swojej przyjaciółki.

-Ophelia?- Powiedziała normalnie Rowena.- Chyba śpi? Co nie?- Dodała.

-Nie, raczej nie... Coś jest nie tak.- Spojrzały na siebie.- Ophelia!- Dodała o wiele donośniejszym głosem Veronica.

-A może jednak...- Mruknęła Rowena, dźgając palcem wskazującym policzek Ophelie.

- Rowena wampiry nie śpią, zrozum w końcu!- Powiedziała stojąca obok niej dziewczyna. Lekko drżącą ręką zaczęła telepać ramieniem spoczywającej Ophelie.

-Może powinnyśmy pójść po Profesora Sanguini'ego?- Powiedziała Rowena nie ściągając wzroku z Ophelie. Veronica rozejrzała się po pokoju jakby szukając czegoś, co mogłby pomóc, gdy poczuła mocny uścisk na swoim ramieniu i pisk Roweny.

-P... patrz...patrz!- Wskazała palcem na okolice brzucha Ophelie. Szkolny sweterek robił się mokry i czerwony. Najbardziej krew wyznaczała się na niebieskiej pościeli zabarwiając ją ostrożnie. 

Veronica powoli zaczęła podciągać sweter blondynki odkrywając dość dużą rozmiarowo dziurę. Wnętrzności były zmasakrowane i bardzo widoczne. Nagle rozszedł się huk, co oderwało wzrok Veronicy. To Rowena leżała na ziemi nieprzytomna.

-Na brodę Merlina... poważnie Rowena! Budzimy się! No już!- Po wstrząsach Veronicy, dziewczyna otworzyła oczy ale nawet nie śmiała spojrzeć w stronę Ophelie.-Idź po Profesora Sanguini'ego, rozumiesz?!- Mówiła trzymając ją za ramiona i patrząc prosto w oczy. Rowena pokiwała nieprzytomnie głową.- Rowena, zachowuj się normalnie...-Dziewczyna wzięła pare głębokich wdechów i opuściła pokój tak blada jak Ophelia.

Co ja mam zrobić? Zastanawiała się Veronica. Złapała za koc spoczywający na końcu łóżka i przyłożyła do krwawiącej rany, która przestała tak mocno krwawić, a przynajmniej koc wsysał ją zamiast wylewać się na łóżko. Rozejrzała się po pokoju i przeglądała półki rozwalając ich zawartość, aż napotkała na półkę w biurku pełną małych buteleczek wypełnionych cieczami. Złapała za jedną jedyną, którą rozpoznała. Eliksir Wiggenowy, wlała cały do ust dziewczyny i spojrzała pod koc, gdzie wnętrzności powoli się odtwarzały, same z siebie. Był to taki widok, że nawet Veronicę na chwili zmuliło i musiała odwrócić wzrok. Nie minęło wiele czasu, gdy do pomieszczenia wpadła Rowena, już o wiele bardziej przytomna i Profesor Sanguini. Od razu złapał za koc i odsłonił powolnie ratujące się ciało.

-Wyjdźcie...- Mruknął w stronę dwóch nastolatek.

-Nigdzie nie idziemy, to nasza przyjaciółka...-Uparła się Rowena, nie zaważając na to, że rozmawia z Profesorem, lecz szybko sobie przypomniała, gdy rzucił w ich stronę niezbyt przyjemne spojrzenie. Przez moment nadal się wspierała, lecz zrezygnowana opuściła pokój, gdy Veronica zaczęła ciągnąć ją za ramię.

Wraz z zamknięciem się drzwi, oczy Ophelie otworzyły się nagle i gwałtownie krążąc po pokoju. 

-Wszystko dobrze... Jesteś bezpieczna... Ale, co się stało?- Mężczyzna spoglądał na nią niespokojnie, nasłuchując otoczenia.

-To wspomnienia Marianne...-Powiedziała słabym i ochrypłym głosem.- ...czasami mocno się w nich zagłębiam i biorę w nich udział, jak gdybym była nią... i jak widać skutki są równie fizyczne, co moja obecność tam. Dziewczyna dźwignęła się na łokciach i spojrzała na koc spoczywający na jej brzuchu. W pełni usiadła na łóżku i ściągła koc. Skóra już w pełni odrosła i wszystko było na swoim miejscu.

-Były tutaj dziewczyny, prawda?- Spytała, na co Sanguini jedynie kiwnął twierdząco głową.- Myślę, że nie powinny pamiętać tego zdarzenia... Mogłyby zadawać wiele niewygodnych pytań, zdajesz sobie z tego sprawę.- Obserwował ją badawczo. Dziewczyna zaczęła potakiwać głową, po czym przemówiła.

-Czy mógłbyś ty się tym zająć?- Spytała z prośbą w głosie.

-Nie ma sprawy, a teraz odpocznij trochę co....- Zaśmiał się lekko.

-Musze tam wrócić. Przeszłam próbę i muszę zobaczyć wspomnienie...- Przypomniała sobie.

-Może zostaw to na jutro? Poco w ogóle pytam...- Mruknął, gdy Ophelia leżała gotowa na łóżku trzymając się za głowę.

-Zajmiesz się nimi, prawda? Dziękuje...- Trzask... Sanguini po raz ostatni objął wzrokiem pokój i zamknął za sobą drzwi, znikając na ciemnym korytarzu.

W tym samym momencie  Ophelie pochłonął sen i pojawiła się przy Marianne, która zebrała cząstkę magii znad myślodsiewni, po czym nachyliła się nad nią. W tym samym momencie do niej dołączyła Ophelia i zanurzyła się we wspomnieniu Profesora Rookwood'a. Czworo profesorów szło przez wioskę rozmawiając między sobą.

-Muszę przyznać, że z chęcią posłucham o podróżach Izydory.- Skomentował profesor Rookwood, po czym uniósł dłoń, aby zapukać w drzwi znajomego mi domu w Feldcroft, jednakże gospodarz był szybszy, jakby przewidział kiedy Rookwood miał zamiar zapukać.

-Proszę, wejdźcie!- Izydora otworzyła drzwi gwałtownie i gestem dłoni zaprosiła całe towarzystwo do środka.- Proszę, usiądźcie...- Dodała, ponownie wskazując dłonią, lecz tym razem na okrągły stół.

-Izydoro, chętnie usłyszymy o...- Zaczął Profesor Parsifal Rackham, gdy Izydora trzymając w jednej dłoni różdżkę, to w drugą złapała słój i skierowała się w stronę drzwi w chacie. Machnęła na nie różdżką i powiedziała cicho.

-Jesteśmy gotowi...- Zza drzwi wyszedł mężczyzna.- Chce wam coś pokazać.- Dodała uśmiechnięta. Z cienia wyszedł ciemnowłosy mężczyzna ukazując w pełni swoją twarz.

-Ojcze, to moi koledzy z Hogwartu.- Pan Morganach jedynie objął czwórkę wzrokiem i milcząc spoczął na jednym z krzeseł.- Ojciec nie mówi od czasu, gdy zmarł mój brat. Podczas moich podróży potwierdziłam to, w co od zawsze wierzyłam... W to, że mamy moc pozwalającą usunąć cierpienie.- Wytłumaczyła, po czym zwróciła się do swojego Ojca, wyciągając różdżkę przed siebie i pusty słój.

Kobieta skierowała jej koniec na klatce piersiowej Ojca, dokładnie tam gdzie znajdowało się serce. 

-Izydoro...- Zaczął Profesor Rackham wiedząc, co kobieta chce zrobić. Niebiesko- czerwone promyki zaczęły wirować wokół końca różdżki i ciała mężczyzny. Powoli odciągała różdżkę od Ojca kierując jej koniec do słoja. Cienkie płomyki ciągnęły się za nią, odbierając Panu Morganach część jego emocji. Ophelia od razu zrozumiała, że Izydora skorzystała z  starożytnej magii, aby panować nad negatywnymi uczuciami, a raczej się ich całkowicie pozbywać. Lecz nie było to zaklęcie z księgi Liberanti. Twarz Pana Morganach zdrętwiała z szeroko rozwartymi oczami i rozdziawioną buzią.

-Coś ty zrobiła?- Przemówił ponownie Profesor Rackham, gdy twarz Pana Morganach wróciła do normalności, a on sam jakby odetchnął z ulgą.

-Zabrałam jego ból.- Odpowiedziała, zamykając szczelnie słoik.

-To niezbadana magia, Izydoro... Widać tylko to, co zostało zapieczętowane w słoju, a nie wiemy, jaką moc może kryć. Ale ślady tej magii są inne niż te, które widziałem wcześniej.- Profesorowie przyglądali się z ciekawością owej sytuacji, jednak nutka niepokoju była równie wyczuwalna.

-Dziękuję.- Ojciec Izydory odezwał się bardzo zachrypniętym głosem i złapał córkę za dłoń, dziękując jej z uśmiechem.

                                                                                            *

Scena znikła i wspomnienie się zakończyło. Otworzyłam oczy i byłam z powrotem w swoim pokoju. Nadal panowała noc, co potwierdzało światło księżyca wpadające do pokoju. Postanowiłam nie marnować czasu i ukradkiem wymknęłam się z dormitorium, a potem z pokoju wspólnego, który był całkowicie pusty. Postanowiłam udać się do Sanguini'ego, aby dowiedzieć się, jak poszło mu z dziewczynami. Słyszałam jak przechadza się po swojej klasie... Przemykałam się z piętra na piętro, aż dotarłam na miejsce. Cicho zapukałam i weszłam do klasy, gdy usłyszałam zgodę na wejście.

-I jak?- Spytałam prosto z mostu.

-Nie będą pamiętać, że tamtego wieczoru odwiedziły twój pokój, nie masz się czym przejmować.- Powiedział.

-Dziękuję jeszcze raz. A, tak z ciekawości, jak wymaza...- Zatrzymałam się, ponieważ znowu usłyszałam ten ryk i wrzaski...- Słyszysz?- Były o wiele słabsze, ale jednak słyszalne. Mężczyzna spoważniał i wlepił wzrok w podłogę.

-Taak... Wcześniej nic takiego nie słyszałem. Zaczęło się trzy dni temu.- Mówił cicho.

-To jakieś zwierze tak ryczy, ale te krzyki... przecież to nie możliwe, żeby to byli ludzie, prawda?- Podniosłam spojrzenie z ziemi na Profesora.

-Nie możliwe... a jednak słuch nas nie myli prawda?- Mruknął również podnosząc wzrok.- Każdego dnia, sprawdzałem źródło tych dźwięków, jednak trop zawsze urywa się przy wejściu podnóża góry. Wychodzi na to, że coś się dzieje pod górą, o wiele głębiej pod windą.- Dodał.

-Hmm..- Zamyśliłam się.

-Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Ja sobie z tym poradzę, a ty skup się na nauce...-Skomentował i nakazał wracać mi to swojego pokoju... 

Blisko windy... pod windą... pod windą! Rozmyślałam wracając do pokoju wspólnego.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro