Wspomnienia- Tangibile memorias
Wraz z Lilith siedzimy w pokoju życzeń Marianne, czyli aktualnie nazywającym się Labiryntem czasu. Pomieszczenie po zmianie właściciela, samo w sobie także uległo zmianie. Odzwierciedlało mnie. Jasne i słoneczne pomieszczenie zmieniło się w ciemne, tajemnicze miejsce, przez którego okna wlewały się czerwone jak krew światło krwawego księżyca.
Nikt z nas nie spodziewał się takiej zmiany. Jednakże po ostatnich zwierzeniach w Komnacie mapy, nikogo nie zdziwiła taka aura pomieszczenia. Patrząc na otoczkę tej aury, czyli morderstwo i prześladujące mnie sumienie w formie człowieka. Sama nie czuję się tu źle. Rzeczywiście sprzyjał mi taki klimat.
Postanowiliśmy trochę uprzątnąć stare rzeczy Marianne. Przewertować jej zebraną dokumentację. Zniszczyć to czego nie powinno być. Kobieta szczególnie prosiła, aby zniszczyć jej prywatne, nie mające nic wspólnego z naszą sprawą rzeczy. To właśnie to zmusiło nas do dokładnego przeglądania i czytania wszystkiego.
Wśród rzeczy do spalenia było wiele prywatnych listów Marianne. Odkładając jeden z wielu do kosza, złapałam za kolejny, wyciągając go z koperty i wczytując się w treść. Obok Lilith, także sprawdzała kolejno skrawki gazet i zaadresowane koperty. Smyk wycierał półki i mył stojące na niej przedmioty. Niektóre wracały na półkę, a inne lądowały w wielkim worze. Pustą przestrzeń puki co nie ma czym wypełnić. Tylko jedna nowa rzecz pojawiła się w pokoju. Dziennik Ominis 'a Gount 'a spoczywał na regale między innymi księgami i dziennikami. Postanowiłam też, że z czasem będę mogła zostawić tutaj książki Ojca, nie martwiąc się o wścibskie wzroki.
-A niech to szlag trafi!- Wzdrygnęłam się na wrzask wróżebnika.
-Co jest?- Spytała Lilith.
-Wróżebnik się drze. A tobie co?- Spytałam patrząc w miejsce dla innych oczów puste.
-To nie tak miało być... Zyskując ciało i osobowość zaczynam powoli oddzielać się od ciebie. Słyszę twoje myśli jak przez mgłę. Nie wyraźnie i niezrozumiale.- Wpatrywała się we mnie gorączkowo, myśląc że coś to zmieni.
-Gratuluje, cieszy mnie to.- Uśmiechnęłam się do niej, na co ta odwróciła się na pięcie, oddalając się. Lilith patrzyła na mnie wyczekująco.
-Wygląda na to, że wróżebnik zaczyna mieć małe problemy ze sobą.- Zaśmiałam się jedynie i wróciłam do listów.
Większość z nich opisywała wydarzenia z Hogwartu. Wygląda na to, że to młody Sallow nauczył Marianne zaklęć niewybaczalnych i zakazanych. Wygląda na takiego, co go czarna magia fascynuję. Zaciekawiona złapałam za kolejny list i wczytałam się w jego zawartość.
Jak wspomniałem, moja siostra Anne tęskni za Hogwartem i ostatnio nie jest sobą. Chciałbym skorzystać z twojej oferty i wspólnie ją odwiedzić. Niebawem wybieram się do Feldcroft, więc chętnie się tam z tobą spotkam. To na południe od Hogwartu. A tak przy okazji, mam nadzieję, że dobrze sobie radzisz z klątwą eksplozji. Nadal jest jedną z moich ulubionych.
Sebastian.
Nagle poczułam powiew wiatru, a mój wzrok uniósł się z nad listu, aby z przerażeniem spojrzeć, że wcale nie znajdowałam się w pokoju życzeń. Jak to się stało? I gdzie ja jestem? Rozglądając się dookoła, nagle mnie oświeciło. To Feldcroft! Jakim cudem się tutaj znalazłam? Coś, co jeszcze bardziej mnie zszokowało, to to, że coś się zmieniło. Na środku stała ta sama studnia, co gdy byłam tam ze Smykiem, jednakże zadbana, a dookoła stały domy z zadbanymi ogrodami, gdzie bujnie rosły kwiaty i przeróżne zioła. Czy ja cofnęłam się w czasie? Dom Sebastiana także stał na swoim miejscu.
Nagle z jednego domu wyszedł mężczyzna. Szybko schowałam się skulona za studnią. Może to jakaś gra Aramis 'a, a ten mężczyzna to wampir. Kroki robiły się coraz bardziej słyszalne. Mężczyzna stanął ledwie cal ode mnie, nabierając wody ze studni.
-Dzień Dobry.- Powiedziałam niepewnie, wstając z ziemi.
Mężczyzna niewzruszony złapał za wiadro z wodą. Pomachałam mu ręką przed oczami, lecz on nic nie zauważył. To jest wspomnienie. Postanowiłam rozejrzeć się trochę dookoła, a potem ruszyć do domu Sebastiana, aby dowiedzieć się po co tu jestem. Myślę, że to właśnie tam jest coś czego mam się dowiedzieć.
Ruszyłam ku wielkiej drewnianej wieżyczce, z której miałabym idealny widok na całą okolicę. Ktoś już tam był ale przecież to tylko wspomnienie. Im bliżej byłam tym postać była wyraźniejsza... Sallow.
Nastolatek stał na wieży wyglądając na zalesione tereny gdzieś hen daleko. Wchodząc powoli po schodach, usłyszałam gwizd powietrza, a potem uderzenie stóp o ziemię. Niedaleko mnie na lecąca na miotle Marianne wylądowała twardo na nogach. Oparła miotłę o drewnianą belkę i ruszyła po schodach mijając mnie. Marianne w Feldcroft. Czy to jest wspomnienie z ich spotkania, o którym pisał Sebastian. Usłyszałam jak dwójka wita się ze sobą, więc jak najszybciej wbiegłam po schodach, aby przysłuchiwać się ich rozmowie.
-Udało ci się...- Powiedział miłym tonem Sebastian.
-Podziwiasz widoki?- Uśmiechnęła się do niego.
-Próbuję mieć na wszystko oko. Feldcroft się zmieniło.- Spojrzał na małą wioskę bez uśmiechu.- Nikt tutaj nie czuję się bezpieczny, od kiedy lojaliści Ranroka zainteresowali się Zamkiem Rookwood. Mój wujek Salomon jest byłym aurorem, ale nie chce się zajmować tą sprawą, mimo że jeden z nich rzucił klątwę na Anne. I do tego możliwe, że z różdżką...-Powiedział oburzony.
-Jeden z goblinów określił czarodziejów mianem ,,nosicieli różdżek''. Czy goblinom nie wolno nosić różdżek?- Spytała Marianne.
-Dokładnie. Dlatego właśnie szukam odpowiedzi. Jeśli mam ją wyleczyć, muszę zrozumieć, co jej dolega. Anne zawsze była z naszej trójki najbardziej psotna. A przy mnie i Ominis'ie to niezłe osiągnięcie. Mam nadzieję, że niespodziewana wizyta z nową koleżanką z Hogwartu podniesie ją na duchu. Odzyskam starą, dobrą Anne. Chodź. Zaprowadzę cię do domu wujka...- Mimo woli, uśmiechnęłam się na słowa Sebastiana. Z drugiej strony zrobiło mi się go żal, ponieważ wiedziałam jak to się wszystko skończy.
Ruszyli ku domowi Sallow'a, a ja ostatni raz zerkając na rozciągające się widoki, obróciłam się i zaczęłam podążać za nimi.
-Feldcroft tętniło kiedyś życiem. Banda Ranroka kręci się w okolicy, więc nikt się nie wychyla....
Podeszli to tej samej chaty, w której miałam okazję po raz pierwszy spotkać Sebastiana, starszego Sebastiana.
-Jesteśmy. Moja siostra powinna być w środku.- Przeszli przez drzwi do otoczonego przez ciepłe żółte światło, dawane przez palący się w kominku ogień, salonu. Przy wielkim stole siedziała drobna dziewczyna wczytana w księgę, o ciemnych upiętych w koka włosach. Sebastian po cichu zakradł się od tyłu i łapiąc za jej ramiona, krzyknął:
-Aha!- Dziewczyna wzdrygnęła się i obróciła. Widząc swojego brata, ucieszona wstała i wleciała w objęcia chłopaka.
-Sebastianie! Skąd się tu...- Chłopak odsunął się wyjmując coś z kieszeni.
Dziewczyna spojrzała zszokowana na zwinięty kwiat, który chłopak trzymał w ręku.
-Czy to jest to, o czym myślę?- Spytała, chcąc złapać za roślinę, jednakże wielka ręka wyrwała ją z ręki Sebastiana.
-Już to przerabialiśmy, chłopcze.- Wysoki i tęgi mężczyzna stał nad dwójką nastolatków. Musiał być to nie kto inny, jak wuj Sebastiana.
-Hej!- Uniósł się Sebastian.
- Figa abisyńska nie zdejmie tej klątwy.- Powiedział patrząc gniewnie na chłopca, po czym zwrócił wzrok na Anne.-Nic tego nie zrobi. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej.
Wzrok Anne wbił się w podłogę, a figa za pomocą różdżki Pana Sallow'a, rozpłynęła się na malutkie kawałeczki, znikając. Milcząc odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku.
-Ale nie spróbowaliśmy wszystkiego.- Słowa Sebastiana sprawiły, że mężczyzna zatrzymał się i odwrócił gwałtownie.
-Nie ma na to lekarstwa. Kiedy to zrozumiesz?- Pan Sallow uniósł głos.
-Nigdy się z tym nie pogodzę.- Odezwał się Sebastian.
Nagle po pomieszczeniu rozszedł się krzyk bólu Anne. Dziewczyna zgięła się w pół, ledwo trzymając się na własnych nogach.
-Patrz, co narobiłeś.- Powiedział mężczyzna w stronę Sebastiana, po czym podszedł do ledwo stojącej dziewczyny.
Chłopak zmieszał się.
-Anne, przepraszam.- Spojrzał na kulącą się siostrę.
-Odejdź.- Powiedział już spokojniejszym tonem Pan Sallow. Sebastian powoli wycofał się, po czym opuścił chatę. Marianne ruszyła za nim, a więc i ja zerkając to na Anne i na wychodzącą dwójkę.
-Przepraszam za te sceny. Jeśli nie masz nic przeciwko, potrzebuję chwili.- Powiedział Sebastian do Marianne, po czym oddalił się w kierunku wcześniej wspomnianej, drewnianej wieżyczki.
Biedny Sebastian...
Po chwili z chaty wyszedł Pan Sallow.
-Ten chłopak zszarga mi nerwy...- Mruczał pod nosem.
-Przepraszam, panie Sallow...-Odezwała się Marianne.
-Och, tak. Przyjaźnisz się z Sebastianem. Przepraszam w imieniu mojego bratanka. On nie wie, kiedy przestać. On uważa, że może pomóc Anne, ale... Nie można dla niej nic zrobić.-Stwierdził mężczyzna.
-Może po prostu jeszcze nie odkrył pan lekarstwa.- Powiedziała niepewnie Marianne, obstając za Sebastianem.
-Ach! Mówisz jak Sebastian. Uważasz, że wiesz lepiej niż uzdrowiciele ze Świętego Munga.- Mężczyzna ponownie podniósł głos.
-Być może uzdrowiciele nie wiedzą wszystkiego, proszę pana. Sebastian jest zdeterminowany, żeby pomóc swojej siostrze. Jeśli istnieje jakieś lekarstwo, on je znajdzie.- Odpowiedziała tym razem pewnie, dziewczyna.
-Niesłusznie wierzysz w Sebastiana. Anne została przeklęta za pomocą jakiejś czarnej magii, a gobliny raczej nie zamierzają się tłumaczyć. Dawanie jej nadziei to okrucieństwo. Teraz można tylko zapewnić Anne wygodę i nie wchodzić w drogę lojalistom.- Odpowiedział.
Jego wuj się poddał. Z jednej strony słusznie, lecz z drugiej jeśli rzeczywiście istniało jakieś lekarstwo, o którym w tamtym momencie nie mieli pojęcia?
-Z całym szacunkiem, proszę pana, ale nadzieja mogłaby podnieść Anne na duchu.- Odezwała się Marianne.
-Może masz dobre intencję, ale ja wiem, co jest najlepsze dla Anne i dla Sebastiana. To uparte dzieci mojego brata. Szczególnie Sebastian. Jeśli naprawdę chcesz pomóc, dopilnuj, by Sebastian zrobił, co trzeba. A nie to, co chce zrobić. Nie ma pojęcia, jaką krzywdę może wyrządzić, jeśli nie przestanie.- Mężczyzna zakończył, po czym pożegnał się i odszedł w stronę sąsiedniego domu.
Marianne z zamyśloną miną skierowała się do chaty Sebastiana, gdzie dochodziła do siebie Anne. Gdy tylko weszła do środka, spostrzegła ją młoda siostra Sebastiana, przemawiając do niej.
-Przepraszam za wcześniejsze zachowanie. Te ataki bólu są nie do zniesienia.- Powiedziała nie wstając od stołu.
-Wszystko w porządku, Anne? Nie chcę przeszkadzać.- Odezwała się cicho Marianne, stojąc obok.
-Nie przeszkadzasz. Nic mi nie jest. Ból spowodowany klątwą przychodzi falami... i często pojawia się nagle. To nie jest niczyja wina.- Jej blada twarz spojrzała na Marianne, po czym ręką wskazała jej, aby usiadła.- Przy okazji, miło cię poznać. To pewnie ty jesteś nową uczennicą na piątym roku. Sebastian mi o tobie mówił.- Na ostatnie zdanie policzki Marianne zapłonęły.
-Zgadza się. Sebastian i ja poznaliśmy się pierwszego dnia w Hogwarcie. W pokoju wspólnym Slytherin'u. -Odpowiedziała.
-Och, pokój wspólny. Uwielbiałam droczyć się z pierwszorocznymi. Mówiłam im, że przez okno można zobaczyć syreny.- Westchnęła.-Tęsknię za Hogwartem. Ale naprawdę nie miałabym nic przeciwko pobytowi w Feldcroft, gdyby nie było tutaj tak ponuro. Na zamku są gobliny, a wuj kłóci się z Sebastianem, gdy tylko jest w domu. To miejsce nie jest już przytulne i ustronne jak kiedyś.- Anne rozejrzała się po pomieszczeniu.
-Sebastian wspomniał, że wasz wuj jest byłym aurorem, ale odmówił wzięcia udziału w pogoni za lojalistami Ranroka. Szczerze mówiąc, zdziwiło mnie, że tak się rozgniewał.- Powiedziała Marianne.
-Wuj Salomon jest poirytowany. Tym, co mnie spotkało... i Sebastianem, który uważa, że może to naprawić.- Mina jej zrzedła.- Obydwaj chcą dobrze. Wiem to... ale wuj ma rację. tej klątwy nie da się zdjąć. Czuję to. Sebastian nie może uśmierzyć mojego bólu. Być może pomożesz mu to zrozumieć.- Spojrzała z nadzieją na Marianne.
-Obawiam się, że to naprawdę zależy od Sebastiana. Zdaję się, że już podjął decyzję.- Odpowiedziała dziewczyna.
-Mam tylko nadzieję, że wkrótce zda sobie sprawę z bezcelowości swoich poszukiwań. Robię się zmęczona. Chyba powinnam odpocząć. Dziękuję ci za odwiedziny...- Uśmiechnęła się lekko, po czym zasłoniła buzię ręką, ziewając.
Marianne wstała od stołu i ruszyła ku wyjściu. Sama podążałam za nią krok w krok. Na zewnątrz niedaleko chaty spostrzegła zamyślonego Sebastiana. Nagle w mojej głowie zaczęły rozchodzić się głosy.
- Ophelia! Pani, Pani!-Przymknęłam na chwile oczy, a gdy je otworzyłam byłam z powrotem w pokoju życzeń.
-Dzięki ci Merlinie.- Lilith szturchnęła mnie łokciem.-Przestraszyłaś nas.- Dodała.
Spojrzałam na list, a potem na nich.
-Ten list, to było wspomnienie, widziałam to.- Wymamrotałam.
-Wyglądałaś jakbyś się w kamień zamieniła, twoje oczy były całe białe.-Powiedziała Lilith.
-W tym liście Sebastian z Marianne umówili się w Feldcroft. Gdy się wczytałam znalazłam się tam... widziałam to spotkanie.- Wytłumaczyłam.
-Wooah, to pewnie dzięki starożytnej magii.- Wyszeptała Lilith.
-Muszę tam wrócić... zobaczyć całe to spotkanie.-Stwierdziłam i złapałam za ten sam list.
Od autorki: Jeśli ktoś zauważył to rozdział pojawił się w sobotę a nie w piątek. Spowodowane to było tym, że byłam chora. Mimo wszystko jest, a więc miłego czytania i mam nadzieję, że się podoba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro