Starożytna magia
Wszystko wygląda jakby zatrzymało się w momencie gdy ostatni raz była tu Marianne. Rozwalone posągi po jej walce nadal tam leżą, pokryte warstwą kurzu. Podobnie jak dziewczyna była tam po raz drugi, jednak teraz jest to w o wiele gorszym stanie. Pomieszczenia zaczynają się powoli sypać. Stwierdziłam, że nie ma co marnować czasu na rozglądanie się.
W końcu dotarłam do pomieszczenia, w którym znajdowało się małe drzewko, jednak teraz było to ogromne drzewo, jego korzenie rozwaliły większość marmurowej posadzki. Ogromne gałęzie oplotły się wokół niektórych kolumn, które jako jedyne nie posypały się.
Co teraz? Wyciągnęłam różdżkę Marianne i machnęłam nią. Nic. Vamdutios. To powiedziała dziewczyna w ostatnim wspomnieniu.
-Vamdutios.-Powiedziałam. Po pomieszczeniu rozszedł się mój głos ale nic się nie stało. Może ta różdżka pokazuje mi tylko to czego widziała Marianne a ja nie widzę. Spróbuję moją różdżką. Wyciągnęłam ja i machnęłam.
-Vamdutios!- Powiedziałam zdecydowanie. Z drzewa ku sufitowi wystrzelił jasny obłok. Powoli przybrał kształt wielkiej chmury, z której mozolnie spadały krople deszczu. Nagle wystrzelił kolejny promyk w górę. Między chmurami pojawił się jasny promień słońca, który oświetlił całe pomieszczenie nadając mu ciepłego klimatu. Z pomiędzy rozwalonej posadzki zaczęła wyrastać trawa i pełno roślin. Ściany także porosły pnączami pełnymi zieleni. Całe pomieszczenie zamieniło się w pięknie porośnięte zielenią ruiny.
Przed drzewem jeden z korzeni sam oderwał się od ziemi, kształtując się w misę. Myślodsiewnia, pomyślałam po czym podeszłam bliżej. Na drzewie zaraz nad misą wyrósł jeden jedyny owoc, z którego ciekł sok prosto do misy. Wspomnienie. Podeszłam jeszcze bliżej i umoczyłam głowę w zawartości misy.
Wspomnienie:
Czteroosobowa grupa podeszła do końca urwiska spoglądając na nieopodal znajdującą się wioskę. Miejsce wyglądało na bardzo zniszczone panującą tam suszą. Szarość otaczająca tą wieś dawała się we znaki także i jej mieszkańcom, którzy pogrążeni w swoim zaciszu ledwo zdawali się istnieć.
Cała czwórka składała się z kobiety i trzech mężczyzn, wszyscy wyglądali jakby byli w podeszłym wieku, ubrani w bardzo rozmaite i elegancko wyglądające szaty. Kobieta o blond włosach spiętych czerwoną przepaską, ubrana była w jakże elegancką czerwoną suknię. Na jej ramionach spoczywała długa brązowa szata. Za nią stał mężczyzna prawdopodobnie najmłodszy z całej czwórki. Jego głowę otaczał turban w ciemnym kolorze. Kolejny mężczyzna stojący najdalej od kobiet był nieco bardziej przy kości. Ubrany był podobnie jak kobieta w czerwone szaty. Najbliżej urwiska stał ostatni mężczyzna.
Ma siwą, długą brodę. Także ubrany był w gustowne szaty. Ich wzrok spoczął na dwójce dzieci stojących przy studni. Chłopiec stojący opiera się o drewnianą kulę, gdy dziewczynka wyciąga wiadro ze studni, jednak ta jest pusta. Susza była bezlitosna.
Kobieta spojrzała znacząco na czarodzieja o długiej brodzie. Ten bez zwlekania wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę nieba. Z różdżki wystrzeliły bąbelki, które docierając do chmur spowodowały, że runą ulewny deszcz. Pozostali czarodzieje także wyciągnęli różdżki i za pomocą swoich umiejętności sprawili, że ziemię porosła wszelkiego rodzaju zieleń. Szarość rozpłynęła się gdy ciepłe promienie słońca rozgrzały ziemię.
Mieszkańcy rozglądali się na wszystkie strony podziwiając cud , który pojawił się wręcz znikąd. Wzrok małej brązowowłosej dziewczynki, która trzymała puste wiadro, spotkało się ze wzrokiem siwobrodego czarodzieja. Jej zdumione oczy patrzyły jak mężczyzna powoli oddalał się, ostatecznie znikając z pola widzenia.
Ciemność. Wspomnienie się zmienia. Czwórka czarodziei stoi w drewniano wykończonym pomieszczeniu pogrążając się w rozmowie. Do pokoju wchodzi brązowowłosa nastolatka w szatach Hogwartu.
-Chciała mnie pani widzieć, profesor Fitzgerald? Profesorze Rackham?- Powiedziała dziewczyna patrząc na kobietę i mężczyznę stojącego za biurkiem.
-Panna Izydora Morganach. Zapraszamy.-Powiedział odchodząc od biurka mężczyzna o długiej brodzie.
-Profesorze Rookwood. Profesorze Bakar.- Powiedziała Izydora zwracając wzrok najpierw na siedzącego w fotelu mężczyznę przy kości, następnie na czarodzieja w turbanie.
-Jak rozumiemy, dobrze ci idzie zadomawianie w Hogwarcie?- Spytała kobieta, zwana przez nastolatkę profesor Fitzgerald.
-Tak. - Odpowiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna.
-To dobrze. Zwłaszcza w świetle twojej wyjątkowej sytuacji, rozpoczęcia nauki na piątym roku.-Powiedziała kobieta z lekkim uśmiechem.
-Mnie również przyjęto do Hogwartu na piąty rok. Nigdy nie słyszałem o sytuacji takiej jak nasza.- Odezwał się siwobrody profesor Rackham.
-Panno Morganach, podczas naszej wczorajszej rozmowy po zajęciach, zapytała mnie Pani o te piękne wiry, które widziała Pani lata temu, kiedy odwiedziliśmy Pani wioskę.-Odezwał się mężczyzna usadowiony w fotelu, profesor Rookwood.
-Rozpoznałam was od razu. Nie jestem w stanie wyrazić wdzięczności, za wszystko co zrobiliście.- Odpowiedziała Izydora.
-Pomogliśmy z przyjemnością.- Powiedziała profesor Fitzgerald.
-Tak. Tego dnia wszędzie widziałam wiry magii. Ojciec twierdził, że to tylko wytwory mojej wyobraźni, ale dla mnie były one jak najbardziej realne.- Mówiła podekscytowana nastolatka.
-To nie była wyobraźnia.-Stwierdził profesor Rackham potwierdzając słowa dziewczyny.
-Parsifal.... Profesor Rackham...-Poprawiła się kobieta po czym dokończyła:
-Profesor Rackham też je widzi. Ale nie spotkaliśmy nikogo innego, kto by to potrafił.- Zakończyła profesor Fitzgerald.
-Nie rozumiem. Czym one są?-Spytała Izydora.
-To okruchy, czy też ślady, pojawiające się przy użyciu pewnej formy starożytnej magii.-Powiedział profesor Rackham.
-Starożytnej magii?- Spytała Izydora nie mająca pojęcia czym jest owa starożytna magia.
-Nieliczni potrafią się nią posługiwać. Sam Hogwart jest twierdzą starożytnej magii.- Odezwał się stojący w tyle profesor Bakar.
-Skoro widzę ślady starożytnej magii, czy to oznacza, że również mogę się nią posługiwać?-Spytała po raz kolejny Izydora.
-Po odpowiednim szkoleniu.-Podkreślił profesor Rackham.
-Ale nie wybiegajmy zanadto w przyszłość, Panno Morganach.-Wtrącił się ponownie profesor Bakar.
-Nim nauczę cię posługiwać się nią, wpierw musisz nauczyć się wszystkiego, co Hogwart ma do zaoferowania.-Powiedział siwobrody.
-Magia tak potężna w złych rękach może uczynić wiele szkody. Powinni się nią posługiwać wyłącznie nieliczni.- Powiedziała ostrzegawczo profesor Fitzgerald.
-I dlatego musimy cię prosić, o zachowanie w tajemnicy przebiegu naszej dzisiejszej rozmowy.-Dodała kobieta.
Nastolatka uśmiechnęła się po czym wyszła z pomieszczenia. Ciemność i zmiana.
Zobaczyłam Marianne wyciągającą głowę z misy. Znowu ciemność.
Koniec wspomnienia.
Moja głowa wyłoniła się z misy. Pomieszczenie dookoła mnie nadal jarzyło się zielenią.
Czyli ta czwórka to byli profesorzy Hogwartu. Izydora była tą dziewczynką, która stała obok studni. A ta niebieska poświata to starożytna magia. Strasznie dużo Informacji.
Profesor Rackham rozpoczął swoją naukę na piątym roku obdarzony umiejętnością widzenia i używania starożytnej magii. Potem następna jest Izydora, która także je widziała a z czasem na pewno nauczyli ją jak jej używać. No i Marianne, także dołączyła do Hogwartu na piątym roku, też widziała starożytną magię. A ja? Ja jestem na 1 roku, mam 11 lat, nie widzę starożytnej magii, ale mam magiczną różdżkę i sny.
Stojąc i rozmyślając, przypomniałam sobie o Riddle'u. Szybko ruszyłam ku wyjściu, rozglądając się na boki czy aby na pewno niczego nie przeoczyłam. Przeszłam przez łuk i spojrzałam w stronę miejsca gdzie zostawiłam chłopaka. Nadal tam był na szczęście. Odwróciłam się w stronę łuku, nie było już w nim przejścia a pomieszczenie spowiła szarość.
Zaczęłam od z ciągnięcia zaklęć z Toma. Gdy stał już stabilnie z otwartymi oczyma rzuciłam Lumos i zaczęłam kierować się ku wyjściu.
-Nic nie masz zamiaru powiedzieć?- Powiedział ochrypłym głosem.
-Nie. Trzeba było mnie nie śledzić.-Podkreśliłam ponownie.
-Gdzieś znikłaś. Nie było cię. -Powiedział podejrzliwie.
-Nie znikłam. Byłam tu cały czas. Rzuciłam Muffliato, dlatego mnie nie słyszałeś.- Skłamałam. Chłopak chyba wiedział co to zaklęcie, ponieważ nie spytał co ono robiło.
-Więc czegoś szukałaś.- Powiedział patrząc na mnie jakby liczył na odpowiedź.
-Gdybym chciała ci powiedzieć co to było, to bym ci nie związała oczu i reszty.- Zaśmiałam się, wyłaniając się w dziale ksiąg zakazanych, rzucając zaklęcie kameleon i odchodząc w kierunku lochów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro