Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Skrytka w lesie

Atmosfera w naszej grupie nie zmieniła się zbytnio. Tom odzywa się do nas, troszkę więcej o ile do niektórych w ogóle. Odpowiada, gdy się go o coś zapyta. Rozmawia z tobą, jeśli pracuje się z nim w grupie. Nic na temat Komnaty Tajemnic, nic o jego rodzinie, nic o śmierciożercach.

Mimo to nie odsunęłam od siebie całkowicie wszystkiego co związane z naszą grupą. Jak wstępne plany mówiły najlepiej byłoby znaleźć drzewo genealogiczne Salazara Slytherin'a. Skrzaty przeszukały dla mnie całą domową bibliotekę. Gdy wspomniałam o tym drzewie genealogicznym w pokoju życzeń chłopakom, od razu zaświtało mi w głowie, że gdzieś odbyłam już taką rozmowę, że z kim o tym rozmawiałam wcześniej.

I dotarłam do tego, gdy Gilbert przyniósł mi księgę ze zniszczoną oprawą. Księga była tak stara, że po części przechodziła już proces rozkładu, a gdy chcąc przewrócić stronę, skrawek pergaminu zmienił się w proch, postanowiłam być nadzwyczaj delikatna. Jednak najważniejsze było to co w niej znalazłam.

Była do księga podpisana przez niejakiego Quinn'a Torello, który był czarodziejem z Amerykańskiego ministerstwa, podróżującym po świecie i spisującym życia czarodziei, którzy jako jedni z pierwszych mieszkają wśród mugoli. Sama księga, to bardziej notatnik, bądź nawet pamiętnik. Ale najważniejsze jest to co mi się przypomniało.

Pewno dnia, gdy mój Ojciec ślęczał nad księgami, było to w jego ostatnich tygodniach. Spisywał księgę poświęconą życiu Salazara Slytherin'a. Znajdowały się tam najoczywistsze informacje o jego osobie, jak osiągnięcia i cele, którymi się kierował w życiu. Jednakże, większość historyków, wierzy tylko w informacje z wiarygodnych źródeł. Za to mój Ojciec uważał, że nawet głupia plotka, ma korzenie prawdy. Mawiał, że najpierw trzeba wysłuchać każdego, kto ma coś do powiedzenia, ponieważ czasami gdy zapytasz jedną osobę, uznasz to co mówi za plotkę, jednak gdy kilka osób przekaże ci różne wersje, zawsze da się to ułożyć w jedną spójną historię.

Torello, który cieszył się podróżniczym życiem, pewnego dnia napatoczył się na samą Helgę Hufflepuff i jak wynika z jego opisu, ta pozwoliła mu zatrzymać się w Hogwarcie, gdzie pokazała mu jak działa szkoła. W dalszych notatkach coraz częściej wspomina o Slytherin'nie stojącym pod ścianą w lochach, szepczącym coś nie zrozumiałego.

"Gdy odwróciłem na chwilę wzrok, mężczyzny już nie było. Za każdym razem to samo. Może to jakieś zaklęcie oszołamiające. Helga wspominała, że ostatnimi czasy Salazar bardzo niestosownie i negatywnie podchodzi do naprawdę słusznych spraw w Hogwarcie. Powiedziała też, że odciął się od pozostałej trójki. Domyślają się, że wyczarował jakieś pomieszczenie w lochach gdzie przesiaduje sam ze sobą."

W księdze spisanej przez Ojca, znalazłam fragmenty rozmów z różnymi ludźmi którzy mieli jakiekolwiek informacje na ten temat. Oczywiście były to plotki i legendy opowiadane z pokolenia na pokolenie. W każdym wywiadzie, różniło się wiele detali, jednak wszędzie wspomniane było to samo miejsce. Pokój w lochach, tajne pomieszczenie w podziemiach Hogwartu, ukryty pokój, ustronne miejsce, ukryta komnata. Jednak najbardziej przychylną nazwą było skryptorium Salazara Slytherin'a. Tak nazwał je Marvolo Gount w wywiadzie. Ojciec również na końcu potwierdził moją tezę. Pisał, że jest pewny o istnieniu skryptorium w Hogwarcie, na pewno w lochach i że dostać się tam będzie można tylko za pomocą mowy węży.

Na samym końcu pisał o tym co w jego mniemaniu mogłoby się tam znaleźć, i to właśnie tutaj padły te słowa.

"Salazar Slytherin uważał, że musi ukryć to co najważniejsze, więc mając w posiadaniu takie ukryte pomieszczenie tylko dla siebie, na pewno właśnie tam je przechowuje. Myślę, że to właśnie tam spoczywa jego księga z drzewem genealogicznym. Czyż to nie interesujące, dowiedzieć się kto wśród nas na pewno jest pochodzenia samego Slytherin'a. Tyle ludzi panoszy się i puszy mówiąc, że są jego dziedzicami..."

Dalsze rozmyślania Ojca, nie były już tak interesujące, ponieważ radość z tego odkrycia była niemiłosierna. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to iść jak najszybciej do Tom'a i opowiedzieć mu o odkryciu. W tym momencie mina mi zrzedła i zaczęłam się zastanawiać. Może wyślę mu sowę. Nie odezwę się do niego pierwsza. Złapałam za pióro i kałamarz i zaczęłam skrobać na pergaminie, przelewając całą moją wiedzę o skryptorium na pergamin. Gdy skończyłam zwołałam Smyka.

Z trzaśnięciem pojawił się posiwiały skrzat, jednak nie chodził już o lasce i stał wyprostowany dumnie.

-Smyk chciał podziękować Pani za pomoc, Smyk nie pamięta kiedy ostatni raz czuł się tak dobrze i młodo. A teraz czym mogę służyć Panience?- Skrzat ukłonił się zgrabnie.

- Wyślij ten list proszę. Tylko dopilnuj, aby jutro rano dopiero został dostarczony przy śniadaniu. Możesz wysłać sową.- Podałam skrawek pergaminu skrzatowi. Ten znikł z trzaśnięciem i wrócił z zapieczętowaną kopertą z herbem Fawley.

-Do kogo Pani.- Spojrzał w górę Smyk.

-Tom Riddle. Wielka sala, Hogwart.- Skrzat na chwile się zawiesił i spojrzał na mnie zdziwiony.

-Tak, wiem to dziwne. Po prostu to dla mnie zrób, dobrze?-Zaśmiałam się.

-Tak jest, Pani.- Skrzat uśmiechnął się, po czym ukłonił i znikł.

Następnego dnia, weszłam do wielkiej sali jako jedna z ostatnich i usiadłam obok Lilith. Na przeciw samego Tom'a, jak miło. Pozostała trójka gadała między sobą o miotłach, więc stwierdziłam, że nie ma sensu się wtrącać, a tym bardziej zwracać na siebie ich uwagi. Rozmawiałyśmy z dziewczyną obok o pracy domowej z Obrony przed czarną magią na poniedziałek. Nagle do sali zaczęły wlatywać sowy. Jak zawsze nieziemski widok. Przed Lilith upadła średniej wielkości paczuszka, a przede mną parę listów. Jeden od Williama, a pozostałe od osób ze środowiska mojego Ojca. Nadal piszą jakieś informacje, niewiarygodne historie, które się im przydarzyły i tym podobne. Tom także otrzymał list. Przeglądając swoje, zerkałam co jakiś czas na niego, który uważnie czytał mój list. Mój wzrok nagle się zatrzymał, gdy zobaczyłam ostatni list jaki miałam w dłoniach...

-Co jest. Dostałaś list z samego ministerstwa.- Te trochę za głośno wypowiedziane słowa przez Lilith, zwróciły uwagę osób najbliżej siedzących.

Niedawni śmierciożercy, co do jednego podnieśli głowy. Nie zwracając uwagi na nich, otworzyłam list i zaczęłam czytać.

Droga Ophelio Fawley.

Informujemy, że zgłoszenie o panoszących się w podanej lokalizacji wampirach, zostało przyjęte. Teren został dokładnie przeszukany i wysyłamy ten list, ponieważ odnaleźliśmy tam szczątki, może być ciężko je zidentyfikować, jednakże przestrzegamy, aby uważać na siebie i nie opuszczać terenu Hogwartu, a po za nim zawsze przebywać ze swoim opiekunem. Oferujemy ochronę w trakcie przemieszczania się, o czym wie już opiekun. Wszelkie dokładniejsze informacje zostały przekazane Panu William'owi jako prawnemu opiekunowi, który zezwolił na wysłanie takowej sowy informacyjnej dla Panienki bezpieczeństwa. Poinformowany został również o zaistniałej sytuacji dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Armando Dippet, który nie wzbudzając uwagi pozostałych uczniów zadba o ochronę Pani i wszystkich pozostałych mieszkańców Hogwartu.

Z poważaniem Percival Graves.

Biuro Aurorów.

Zgięłam list, chowając go do kieszeni wraz z resztą, oprócz listu od William'a. Wiedziałam, że na pewno napisał tam to czego on się dowiedział, jednakże czy nie jest to oczywiste? Wampiry wiedzą o mnie. Tylko skąd? W liście William'a było dokładnie to. Piszę, że ministerstwo znalazło szczątki wampirów, niedaleko naszego domu i że wysłano paru aurorów, którzy mieli pokręcić się w towarzystwie wampirów, żeby dowiedzieć się co miało miejsce i co mogą planować. Dowiedzieli się jedynie, że poszukują mnie dla magii czarodziejów, a przynajmniej tak myśli William i ministerstwo. To może i lepiej? Puki jestem w Hogwarcie, to jestem bezpieczna. Czy to możliwe, że mają już tą część magii z lasu?

Gdy wszystkie listy wylądowały w mojej kieszenie, zabrałam się za dokończenie jedzenia i jak najszybsze wyruszenie do Komnaty Mapy, aby opowiedzieć o zaistniałej sytuacji Marianne, całkowicie zapominając o Riddle'u, czy reszcie. Coś co niezwłocznie zwróciło moją uwagę, to moje odbicie w kielichu. Stara przyjaciółka wróciła. Patrzyła na mnie uśmiechnięta jak jakaś psychopatka, cała w krwi. Skrzywiłam się mimo woli i wróciłam do mojej sąsiadki.

-Lilith, jesteś zajęta? Nie, super. Chodźmy.- Dziewczyna spojrzała na mnie zszokowana z pełną buzią jajecznicy. Złapałam ją za rękę i wyciągnęłam z wielkiej sali, po czym zaczęłam biec, ciągnąc za sobą dziewczynę.

-Oszalałaś? Co się stało?- Odezwała się Lilith, oddychając głęboko.

-Dowiesz się zaraz.-Odpowiedziałam, zbiegając po schodach do Komnaty.

Wleciałam do Komnaty Mapy wołając Marianne. Kobieta pojawiła się w obrazie prawie natychmiast.

-Co się dzieje?-Spytała z poważną miną.

-Pojawienie się wampirów obok mojego domu zostało zgłoszone, pamiętasz?- Spytałam.

-Oczywiście.-Potwierdziła.

-Dostałam sowę z odpowiedzią od ministerstwa.-Złapałam za list i zaczęłam czytać na głos. Już w połowie listu, kobieta zrozumiała co się dzieje, więc nie było potrzeby czytać listu William'a.

-Co teraz? Obawiam się, że mogli zabrać ze sobą tą część magii z lasu o wiele wcześniej albo jak byłam w Hogwarcie.- Powiedziałam zrezygnowana.

-Nie ma czasu. Ophelio trenowałam cię przez ostatnie tygodnie i myślę, że sobie poradzisz. Udaj się do tego lasu i sprawdź czy to źródło magii nadal tam jest.- Kobieta złapała powietrza w płuca.

-Używając swojej mocy skup się na tym co ci wychodzi najlepiej. Nie atakuj, manewruj czasem w wypadku zagrożenia. A teraz, aby otworzyć skrytkę, znajdź to drzewo i uderz w nie piorunem za pomocą starożytnej magii. Jestem prawie pewna, że już zabrali to co tam było, jednak musimy mieć sto procent pewności. Skup się na tym miejscu i teleportuj się tam.- Marianne zwróciła się w stronę ciemnowłosej.

-Lilith zadbaj, aby nikt nie zauważył zniknięcia dziewczyny. Ruszaj.- Dziewczyna tylko kiwnęła głową i wybiegła z Komnaty.

-No to już. Miejsce i skupienie.- Powiedziała spokojnie kobieta.

Wyobraziłam sobie dokładnie to drzewo w lesie, zanim zajęło się ogniem. Skupienie. Poczułam lekkość i brak stałego gruntu pod nogami. Przez moment czułam się, jakbym lewitowała w powietrzu, gdy poczułam twardą ziemię. Stałam w środku lasku. Stałam ledwo kilka cali od drzewa, osmolonego drzewa. Rozejrzałam się dookoła i gdy nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy, skierowałam otwarta dłoń ku ledwo widocznemu niebu. Skupiłam się i po chwili z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Odsunęłam się od drzewa i nagłym ruchem sprowadziłam błyskawicę, która z hukiem uderzyła w drzewo, pochłaniając to co z niego zostało ogniem. Nic się nie działo. Brak śladów starożytnej magii, kompletnie nic.

Dla pewności czekałam, aż drzewo spłonie do końca. Okazało się do dobrą decyzją, ponieważ znikąd ostatki pnia przestały się palić i rozpadły się w proch, a z korzeni uformowało się przejście pod ziemię. W środku była mała jaskinia, jarzyła się niebieskim światłem, co oznaczało, że był stworzony za pomocą starożytnej magii. Skrytka jest pusta. Zabrali ją.

Za moimi plecami usłyszałam świst powietrza, wtedy coś zaświtało w mojej głowie. Widzieli mnie w zakazanym lesie. Wampiry. Wtedy też słyszałam ten świst i w tym lesie też, gdy byłam z chłopakami na wakacjach. Szybko zatrzymałam czas i wyszłam z jaskini, widząc przed nią dwój czyhających wampirów. Odsunęłam się na bezpieczną odległość i pozwoliłam czasowi płynąć z powrotem. Dwójka ostrożnie i po cichu weszła do jaskini. Skorzystałam z tego i teleportowałam się do Komnaty Mapy.

Byłam tak przejęta sytuacją, że nawet nie zamknęłam oczu, po prostu się stało, całkowicie bezproblemowo. Uśmiechnęłam się mimowolnie pod nosem.

-I jak?- Głos Marianne dotarł do moich uszu.

-Otworzyłam skrytkę, weszłam do jaskini i pusto.-Powiedziałam.

-Od dziś ćwiczymy jeszcze więcej i mocniej. Musisz jak najszybciej udać się do Feldcroft. Zbliża się przerwa świąteczna, prawda?

-Tak, to ostatnie tydzień szkoły.- Potwierdziłam.

-Dobrze, przygotuję cię to tego najlepiej jak tylko będzie się dało. A teraz uciekaj, nie wiem jak poszło Lilith.- Zakończyła i od razu opuściła obraz.

Ruszyłam ku wyjściu, gdy usłyszałam trzask i pojawił się Smyk.

-Pani, niejaka Lilith Panią potrzebuje w Dormitorium. Bardzo się stresuje i kazała jak najszybciej tam Panią zwołać.-Zakończył.

-Wróć tam szybko i upewnij się, że Lilith jest sama. Musi być sama. Wróć to jak tego dopilnujesz, wtedy się tam teleportuje.- Skrzat znikł i pojawił się po paru minutach.

-Gotowe, Pani.-Oderwałam się od ziemi i w parę sekund moje nogi stanęły twardo na drewnianej podłodze dormitorium.

-Co jest?-Spytałam. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

-Chłopaki kazali mi cię zawołać. Spanikowałam i powiedziałam, że poszłaś po się przebrać bo idziemy na spacer. Czekają na w pokoju wspólnym.- Dziewczyna opadła na łóżko i zapytała.

-I jak ci poszło?- Moja mina zrzedła jeszcze bardziej, o ile to możliwe.

-Nie ma, pusto...

-Co teraz?- Jej mina spoważniała.

-Marianne mówiła, że musze się udać do...- Umilkłam, bo Astoria wkroczyła do pokoju.

"Feldcroft" używając magii, sprawiłam, że mój głos rozbrzmiał w głowie Lilith. Dziewczyna zesztywniała.

-Czego?- Uniosłam głos w stronę Astorii, która stała w drzwiach i wpatrywała się w nas.

-To też mój pokój. Chłopaki prosili mnie, abym cię zawołała.- Mruknęła zniesmaczona i wyszła z pokoju.

Spojrzałam na Lilith, ta na to jedynie uśmiechnęła się wyrozumiale. Jedyne na co miałam teraz ochotę to użeranie się z nimi. Zleciałam szybko po schodach, wlatując w Tom'a, który wraz z resztą stał zaraz przy schodach. Odsunęłam się od razu, nie przepraszając, a jedynie sycząc w ich stronę.

-Czego? Nie mam czasu.- Tom w odpowiedzi jedynie pomachał moim listem, który mu wysłałam.

-I co ? Przeprosiłeś się, bo ci to wysłałam?- Zakpiłam.

-Rozumiem twoją złość, ale powinnaś też zrozumieć mnie.-Przez moment w głębi zrobiło mi się głupio, lecz od razu stłumiłam to uczucie.

-Nadal nie rozumiem czego chcesz?- Patrzyłam w jego oczy, prawie w ogóle nie mrugając.

-Nie zamierzam nikogo przepraszać. Po prostu potrzebowałem czasu, aby przyswoić parę informacji. Spotkanie tam gdzie zawsze, jutro po lekcjach.- Zakończył Tom.

-Zobaczę czy będzie mi się chciało.- Odpowiedziałam i ruszyłam po schodach, nie dając mu możliwości odpowiedzenia.

Opadłam na łóżko w pokoju, gdy nagle sobie coś przypomniałam. Jak poparzona podniosłam się do siadu, co nie uszło uwadze Lilith.

-Co znowu?- Mruknęła, podnosząc się.

Po paru sekundach opadłam na łóżko oddychając z ulgą.

-Ten dzień był tak zakręcony, że zapomniałam o liściu mandragory. Na szczęście nadal jest w buzi.-Zaśmiałam się z własnej głupoty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro