Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sala Ognia v3


Wzdłuż ścian stały ciężkie, stalowe klatki, a w każdej z nich zamknięte były wampiry. Niektóre wyglądały na względnie normalne, blada skóra, podkrążone oczy, ale wciąż zachowujące humanoidalny kształt. Inne były wyniszczone do granic możliwości, skóra napięta na kościach, usta popękane, oczy zapadnięte i martwe. W jednej z klatek ktoś leżał w bezruchu, przypominając bardziej wysuszoną mumię niż żywą istotę.

Niektóre wampiry drżały, niektóre szlochały, a inne patrzyły pustym, martwym wzrokiem, lecz nic nie mówiły...

- Merlinie...- Dorian cofnął się, uderzając plecami o ścianę.- To jest... to jest...

- To jest rzeźnia.- Veronica zacisnęła pięści.

Rowena podeszła do wiszących na ścianie dokumentów. Gdy tylko zerknęła na ich treść, bladość jej twarzy pogłębiła się.

- Mieliśmy rację.... To są raporty z eksperymentów.

- Jakich eksperymentów?- Cygnus podszedł bliżej.

- Testowali na nich coś...- Rowena odczytała fragment na głos, głos jej drżał.

- Obiekt numer 27... ekstremalne odwodnienie po trzech dniach. Nadal świadomy. Zdolność regeneracji nadal działa. Obiekt numer 32... eksperymenty z podwyższoną temperaturą. Skóra zaczyna się palić przy 300 stopniach. Zwiększyć intensywność... Na brodę Merlina...- Rowena przestała dalej czytać.

- Hej... wy...- Odezwał się męski głos. Wszyscy zwróciliśmy głowy w stronę klatek. Jako pierwsza ruszyłam w stronę klatki, z której dobiegł głos. Przechodząc obok pozostałych, ci bardziej świadomi jedynie przyglądali mi się przestraszonym wzrokiem. 

- Tutaj!- Ponownie odezwał się męski głos i zobaczyłam mężczyznę kobietę oraz dziecko w wieku około sześciu lat.

- Wy nie jesteście z nimi, prawda?- Spytał i gdy otworzyłam usta by mu odpowiedzieć, ten zaczął ciągnąć dalej...-  Złapali nas wczoraj i przywlekli tutaj... Proszę  wypuśćcie nas... albo weźcie przynajmniej naszego syna! On nie jest wampirem... błagam.- Mówił płaczliwym głosem.

- Proszę... uratujcie chociaż naszego syna, oni robią tu okropne rzeczy... chcą na nim coś testować... proszę...- Przemówiła załamującym się głosem.

- To chore...- Mruknął Cygnus. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk poruszających się kamieni... Ktoś otworzył przejście.

- Cicho!- Syknęłam, nagle podrywając głowę. - Ktoś idzie...Chować się!- Rzuciłam ostatnie spojrzenie na zbitą w klatce rodzine.- Wrócę po was... nie mówcie, że tu jesteśmy.- Pokiwali jedynie głowami.

Nie mieliśmy  czasu na ucieczkę, więc jedyne, co mogliśmy zrobić, to ukryć się w cieniu wielkiej, pustej klatki. Korzystając z wampirzego słuchu, nasłuchiwałam, co się dzieje w pokoju, w którym pozostawiliśmy rozwaloną ścianę. 

- Jest ich troje... Dwóch mężczyzn i kobieta.- Wyszeptałam do pozostałych skulonych w cieniu przyjaciół. Po czym nasłuchiwałam i przekazywałam im treść rozmowy.

- Co za bałagan... - Mruknął jeden z nich, kopiąc kamień, który z hukiem uderzył w ścianę.

- Ktoś rozwalił ścianę.- Drugi mężczyzna chodził po pomieszczeniu, zapewne przyglądając się wszystkiemu.

- Dzieciaki.- Kobieta prychnęła.- Na pewno jakieś smarkacze, którzy myśleli, że odkryją jakąś tajemnicę. Zobaczyli, co tu jest, i uciekli.

- Nie możemy ryzykować. Wracaj do zamku i znajdź winnych. Może jeszcze nie dotarli do swojego pokoju i poinformuj szefa o tym...

Kobieta odwróciła się na pięcie i oddaliła się, a jej kroki po chwili umilkły. Zdawało mi się, że zobaczyłam jak coś małego przemknęło pomiędzy stolikami po drugiej stronie groty. Jednak stwierdziłam, że po prosty mi się przewidziało, a moją uwagę z powrotem przykuły głosy.

- A my?- Zapytał pierwszy mężczyzna.

- Musimy się upewnić, że wszystko tu jest pod kontrolą.- Mężczyzna rzucił zaklęcie, które prawdopodobnie naprawiło rozwaloną ścianę, po czym nastał chrobot kamieni i kroki. 

- Zamknęli przejście i idą... Koniec gadania.- Powiedziałam i wszyscy zamilkliśmy, nasłuchując.

- Ile jeszcze wytrzymają?- Zapytał drugi.

- Nie wiem. Niektóre usychają, inne są jeszcze silne.- Powiedział pierwszy znudzonym głosem.

- A Dragnar?

- Jest coraz bardziej niespokojny.- Opowiedział ponownie ten sam głos, co wcześniej, lecz teraz już nieco poirytowany.

- Chroni jaja?- Kolejne pytanie.

- Tak. Jest coraz bardziej agresywny.- Ta odpowiedź była bardzo wyrazista, co świadczyło o tym, że mężczyźni znajdują się w tym samym pomieszczeniu, co my. Instynktownie obróciłam się w stronę reszty i wskazałam palcem, aby byli cicho.

Grupa patrzyła na siebie w przerażeniu.

- Smok... - Wyszeptała bezdźwięcznie ustami Rowena, na co przytaknęłam głową. Dragnar musi być smokiem.

Nagle rozległ się ryk, który potwierdził nasze domysły. Był tak potężny, że ziemia zadrżała pod naszymi stopami.

- Jest głodny.- Mruknął mężczyzna. Korzystając z okazji wychyliłam się nieco z cienia i spojrzałam na dwóch mężczyzn, jednak stali do mnie tyłem, przez co jedyne, co zauważyłam to dwóch wysokich, ciemnowłosych mężczyzn w płaszczach.

- To dobrze. Czas na karmienie.

Podeszli do jednej z klatek i otworzyli ją, przez co stali do nas bokiem, a jeden z nich instynktownie rozejrzał się po grocie, więc ponownie się skuliłam w cieniu.

- Nie!- Krzyknął znajomy kobiecy głos. Po chwili dotarł też szelest jak gdyby kobieta próbowała się uwolnić z uścisku. 

- Błagam, nie róbcie tego!- Tym razem odezwał się męski głos. Spojrzałam na resztę, którzy również zrozumieli, co się tam wyprawia. Zależy im na dziecku, więc rodzicami mogą nakarmić smoka.

- Co robimy!?- Wyszeptała Veronica, zagłuszona krzykami z klatki. Z jakiegoś powodu wszyscy spojrzeli w moją stronę.

- Mamusiu!- Dziecko zaczęło płakać.

Wyjrzałam zza klatki na dwóch mężczyzn. Byli niewzruszeni. Złapali kobietę i jej prawdopodobnie męża, po czym zaczęli ciągnąć ich w stronę przejścia.

 W ostatniej chwili wpadłam na jedyny jakkolwiek rozsądny pomysł. Uniosłam ręce, a wokół mnie zawirowała błękitna energia.

- Łapcie się za ręce!- Bez ogródek łapali się za ręce i rozglądali dookoła, czy wszyscy się trzymają. Gdy Rowena kiwnęła potwierdzająco głową, upewniona że wszyscy się trzymają, użyłam starożytnej magii.  Wszystko zastygło. Wampiry, oprawcy, kurz w powietrzu... Czas stanął.

- To niewiarygodne...- Dorian patrzył na zastygłą scenę, gdy trzymając się za ręce powoli wychyliliśmy się zza klatki, ruszając w stronę zastygłej akcji. Zmaltretowane ciała, pozostawione w klatkach, sprawiły że robiło mi się nie dobrze. Smutek mieszał się ze złością. Ręce zaczęły mi drżeć i mogłam przysiądź, że na krótką chwile czas zaczął ponownie płynąć. Musze się opanować. Uspokoić...

Zaczęłam cała drżeć ze złości...

- Nie dam rady...- Wzięłam głęboki wdech i wydech.- Nie utrzymam czasu...- Zatrzymałam się,  oddychając głośno i głęboko, aby się uspokoić. 

- W takim razie musimy działać!- Veronica uniosła różdżkę, ówcześnie puszczając dłoń Mark'a, który przeczuwając, co ma zamiar zrobić, złapał drugą wolną dłonią Cygnusa, dzięki czemu na krótki moment utworzyliśmy koło. Jednakże Rowena również puściła dłoń Doriana, przez co trójka chłopaków zatrzymała się w czasie...

- Gdy czas ruszy... oszołomimy ich.- Kiwnęłam jedynie głową i używając resztek siły, udało mi się utrzymać zaklęcie nieco dłużej i podejść bliżej mężczyzn. Zaciskałam mocno dłonie obu dziewczyn. Veronicy po prawej i Roweny po lewej. W wolnych rękach ściskały mocno różdżki, gotowe do ataku.

- Nie da rady już...- Mruknęłam drżącym głosem i czas ruszył ponownie. Przymknęłam na chwilę oczy, bo dziwnie zakręciło mi się w głowie. Usłyszałam jedynie jak dziewczyny coś wrzasnęły, a potem głośny huk. Otworzyłam oczy... Dwoje mężczyzn leżało pod przeciwną ścianą, nieprzytomni.

- Szybko! Musimy ich stąd uwolnić!- Veronica spojrzała na wampiry. Te które wcześniej patrzyły na nas przestraszone, teraz zaczęły podnosić głowy, inni trzymali się gorączkowo krat i patrzyły dziwnym wzrokiem. Wszyscy rozeszli się do osobnych klatek i już chcieli je otworzyć, gdy coś gwałtownie odsunęło ich od klatek. To byłam ja... użyłam starożytnej magii.

- Stójcie... nie wszystkich...- Powiedziałam, stając pewnie na nogach. Grupa przyjaciół spojrzała na mnie zdziwionymi wzrokami.

- Ophelia! Nie mamy czasu!- Wtrąciła się Veronica, zanim zdążyłam cokolwiek wyjaśnić.

Wampiry zaczęły błagać, aby je wypuścić i zrobił się lekki chaos.

- Proszę, nie zostawiajcie nas!- Było tak głośno, że musieliśmy się do siebie zbliżyć, żeby mnie usłyszeli.

- Ophelia, co ty do cholery wyprawiasz? Nie ma czasu!- Ponownie zaczęła Veronica. 

- Veronica ma rację. Zabierzmy ich tyle ile się da!- Dodał Cygnus, a Dorian pokiwał głową, popierając swojego przyjaciela. Jedynie Rowena i Mark wyczekiwali na to, co mam do powiedzenia.

- Czy wy do końca ogłupieliście!?- Wrzasnęłam, ponieważ panujący chaos robił się coraz bardziej irytujący. Veronica wraz z dwoma chłopakami rzucili w moją stronę oburzone spojrzenia.- Nie wiem czy pamiętacie, ale to są wampiry... Niektóre z nich mogły nic nie jeść od dobrych paru tygodni, jak nie miesięcy. Więc gdy tylko otworzymy klatki, prawdopodobnie zostaniecie ich posiłkiem, a ja nie będę w stanie wszystkich was ochronić, jasne!?- Wzrok owej trójki zelżał, a za nim ktokolwiek zdążył się odezwać, przemówiłam ponownie.- .... Dorian i Cygnus, wy idźcie pilnować tych dwóch, zabierzcie im różdżki, a gdyby się obudzili to znów ich oszołomcie, jasne?- Dwójka potaknęła głowami i oddalili się, aby wykonać swoje zadanie.

- To jak mamy ich rozróżnić?- Spytała Rowena. Veronica i Mark nasłuchiwali.

- Krew... Tak... to jedyny sposób.- Trójka spojrzała po sobie.- Natnijcie sobie lekko skórę, tylko żeby popłynęło troszkę krwi, to powinno starczyć. Jeśli nie jedli od dawna, to napewno zaczną się rzucać w klatce. To powodzenia...- Na te słowa rozeszliśmy się do klatek. Po chwili sama wyczułam zapach krwi.

W ten sposób zaczęliśmy segregacje. Wampiry, które potrafiły się kontrolować stały spokojnie uwolnione zza krat. Byli bardzo zagubieni, ponieważ nie mieli pojęcia gdzie są i co teraz począć. Chaos nieco zelżał, jedynie kilka wampirów uderzało rękoma w kraty z wściekłym i głodnym spojrzeniem. 

- Potrzebuje się skupić, potrzebuję ciszy...- Mruknęłam. Na co wszelkie rozmowy pomiędzy wampirami ucichły. Jedynie Rowena musiała uderzyć łokciem Mark'a, do którego moje słowa nie dotarły. Spojrzałam w stronę klatek gdzie leżały poddane ususzeniu, ciała wampirów. Rowena rozumiejąc o czym myślę, odezwała się jako pierwsza, przekrzykując głośno tłuczące się wampiry w klatkach.

- Nie możemy ich wszystkich zabrać.- Hałasy z klatek zaczęły się nasilać, poczułam jak przyśpieszył mi puls. Nic nie odpowiadając wyszłam przed szereg i skierowaną na klatki ręką sprawiłam, że dźwięki szalejących wampirów zostały zablokowane. Teraz szamotały się po klatach nie wydając żadnego hałasu. Nastała całkowita cisza. Nawet stojący za mną ludzie zaczęli spokojniej oddychać, prawdopodobnie zszokowani tym, co zobaczyli i bojąc się czy nie robią tego za głośno.

- Ci głodni zostają. Nie możemy się narażać.- Ponownie spojrzałam na uschnięte ciała, gdy ktoś z grupki przemówił.

- Tam jest mój przyjaciel! Nie zostawię go tutaj!- Żachnął się jakiś mężczyzna wychodząc z szeregu.

- A ja nie zamierzam narażać swoich ludzkich przyjaciół!- Wskazałam na piątkę przyjaciół, którzy byli jedynymi żywymi ludźmi w tym pomieszczeniu, pomijając dwójkę oszołomionych, leżących nieopodal.

- Ale... - Zaczęła jakaś kobieta.

- Kto chce ich uwolnić...- Zaczęłam głośno, aby wszyscy mnie usłyszeli.-... Zostanie tutaj i uwolni ich dopiero, gdy nas już tutaj nie będzie.- Nastała cisza i nawet mężczyzna, który stał przede mną, wrócił do grupy. Widocznie nie byli na tyle głupi i wiedzieli, że gdy nas nie będzie to mimo uwolnienia z klatki, nie wydostaną się stąd.

- To jak ich stąd zabierzemy?- Zaczęła Rowena.

- I gdzie...- Dodała Veronica. 

Podrapałam się po głowię spoglądając na całkiem liczną grupę.

-Mam pewien pomysł.- Zaczęłam i przymknęłam oczy. Po pomieszczeniu rozległy się głośne trzaski. Wokół mnie teleportowały się skrzaty domowe. Wszystkie kłoniły się co chwilę i witając się skrzekliwie.

- Posłuchajcie mnie.- Zaczęłam, a skrzaty zaniemówiły i wpatrywały się we mnie swoimi wielkimi świecącymi oczami. Znowu zerknęłam w stronę klatek gdzie leżały uschnięte ciała.

- To moje skrzaty domowe...- Zaczęłam.

- Na co ci ich aż tyle?- Zdziwił się Dorian, na co dostał pod żebro od Veronicy, aby zamilkł.

- Zbierzcie się w czteroosobowe grupki i złapcie się za ręce! No już !- Ludzie rozpierzchli się i po chwili stali w grupkach. Akurat tak wyszło, że tylko grupa moich przyjaciół liczyła pięć osób.- Do każdej grupki dołączy skrzat domowy i teleportuje was do mojego domu. Tam będziecie bezpieczni. Wszyscy się tam udamy, chyba że ktoś chce zostać?- Cisza. Spojrzałam na skrzaty, które nadal się we mnie wpatrywały i wysunęłam dłoń, wskazując na grupki. Skrzaty ruszyły do grupek i ludzie zaczęli powoli znikać. Na koniec zostałam sama z Gilbertem.

- Widziałeś to wszystko prawda?- Spytałam.- Co tutaj robiłeś, Gilbercie?

- Gilbert się martwi... Dlatego czasami teleportuje się do Pani i obserwuje z ukrycia. Ostatnio często znajduję się Pani w takich dziwnych miejscach. Gilbertowi bardzo przykro, że robił to bez Pani  świadomości.- Zaśmiałam się lekko. Zrobiło mi się ciepło na sercu, a złość rozprysła się.

- Nic się nie stało Gilbercie... A teraz proszę cię, wróć do domu i wytłumacz wszystko Sebastianowi. Upewnij się, że nikt nie wyjdzie z domu i że będzie spokój. Przyślij też parę skrzatów tutaj, dobrze?- Upewniłam się.

- Oczywiście! Nikogo nie wypuszczać, pilnować spokoju, powiadomić Pana Sebastiana i przysłać skrzaty!- Zakończył i znikł z trzaskiem.

Po chwili przybyło około dziesięciu skrzatów. Rozkazałam im teleportować się wraz z ususzonymi ciałami prosto do lochów w naszym domu.

-Prosto do lochów i upewnijcie się, że dobrze je zamkniecie. Zrozumiano?- Skrzaty pokiwały głowami i wzięły się za wykonywanie swoich zadań. Chwilę później zostałam już sama. Wpadłam na pewien pomysł.

- Przebiegła jesteś...- Usłyszałam wróżebnika.

Podeszłam do oszołomionej dwójki, po czym odczarowałam jednego z nich. Gdy tylko jego oczy zamrugały po raz pierwszy, wypowiedziałam Imperio, a oczy zrobiły mu się zamglone. rozkazałam mu wytłumaczyć wszystko, co się tutaj dzieję i szpiegować, rozkazałam mu również, aby wszelkie informacje przekazywał skrzatowi o imieniu Gilbert, który będzie pojawiał się co tydzień, na obrzeżach Feldcroft. Przy użyciu tego zaklęcia, dodałam nieco starożytnej magii, aby zaklęcie zadziałało perfekcyjnie i żeby facet nie przełamał mojego zaklęcia.

Odeszłam od niego, a on zrobił się normalny... W tym samym momencie, w którym się teleportowałam, zobaczyłam jak wampir podnosi swoją różdżkę i zamierza obudzić swojego kompana, lecz wtedy nastała ciemność.

Świat zawirował i stanęłam pewnie na nogach w wielkim wielkiej sali wejściowej. Jako pierwsze uderzyły mnie rozmowy. Skierowałam swój wzrok w miejsce, z którego dochodził głos moich przyjaciół, a także Sebastiana i... i Sanguini!

Gdy dostrzegli, że zmierzam w ich stronę, pomachali mi. Gdy stanęłam przed nimi, od razu powiedziałam.

- Musieliśmy ich uratować...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro