Nowa ja
Stanęłam ledwo na nogach przed drzwiami do mojego domu. Pierwsze promienie słońca rozchodziły się po zazielenionym ogrodzie. Po paru sekundach zaczęłam czuć pieczenie na odsłoniętych częściach ciała. Słońce....
Rzuciłam się jak poparzona do środka, upadając na zimną posadzkę. Szybko przeczołgałam się pod ścianę gdzie było nieco cienia. W niektórych miejscach na skórze zaczęły pojawiać się bąble. Bezsilna, obezwładniona bólem zaczęłam gromko płakać. Nie mogę wrócić do Hogwartu... Przecież kogoś bym tam zabiła. Nie mogłabym też unikać całkowicie wychodzenia na zewnątrz, przecież istnieją lekcje latania i jeszcze lekcje w szklarni. Nie dam rady w ten sposób wytrzymać do siódmej klasy.
-P...pani?- Usłyszałam głos Gilberta.
-Och... Gi... Gilbercie.- Zaszlochałam.
-Pani, co się stało? Co z William'em?- Spytał zmartwiony widząc dziewczynę skuloną pod ścianą całą we krwi.
- Zwołaj wszystkie skrzaty. Szybko.-Gilbert zniknął nie zadając pytań.
Po chwili nastąpiło wiele trzaśnięć i cała hala wejściowa zapełniona była skrzatami w małych ubrankach. Niektóre z nich były ubrane w zgrabne i czyste ubrania, inne za to uratowane z okrutnych rodzin nadal pozostawały przy noszeniu starych potarganych i brudnych szmat.
Mój tato bardzo szanował skrzaty. Uważał, że dobroć jednego skrzata nie zastąpi nawet tysiąc czarodziei. Miał rację, są dla mnie jak rodzina, ostatnia która pozostała i pozostanie.
-Witajcie... jak widzicie nie jestem w najlepszym stanie, jednakże to nie mojego wyglądu musimy się obawiać. Gilbert opowie wam z czym mam teraz do czynienia...- Przerwano mi.
-Pani?- Spytał Gilbert zastanawiając się co mam na myśli.
-Starożytna magia...- Zwróciłam się w jego stronę.
-Wszystko?- Spytał ponownie.
-Wszystko, muszą być świadomi zagrożenia. Nie możecie nikomu o tym powiedzieć. Jesteśmy rodziną i to co wam mówię zostaje w rodzinie.- Niektóre skrzaty zaszlochały głośno wzruszone. Inne uśmiechały się dumnie.- Musze was prosić o przysługę, bardzo dużą przysługę.
-Stało się coś... ze mną.- Głos mi się załamał i wtedy przemówił Gilbert.
-Nasza Pani, jest strażniczką potężnej starożytnej magii!- Zaczął głośno skrzeczeć, aby wszyscy usłyszeli.- Starożytna magia to coś więcej niż magia, którą posiadają czarodzieje, coś więcej niż różdżki. Nasza Pani dzięki tej magi jest najpotężniejszą czarownicą na całym świecie.- Skrzaty zatykały sobie ręce i wzdychały zszokowane.
Ból robił się coraz mniejszy i bąble zaczęły znikać.
-Tej nocy Pani udała się na spotkanie z bardzo złym Panem....- Przerwał mu skrzat w poszarpanej szmatce gdzieś w tyle.
-Jak moi dawni Państwo, którym służyłem... Państwo Malfoy?- Zaskrzeczał, po czym chciał uderzyć się ręką w głowę, lecz skrzaty obok powstrzymały go trzymając za ręce.
-O wiele gorsi... Są wampirami.- Powiedział Gilbert, a skrzaty pojękiwały.
-Wampiry nie są złe... po prostu zostały odsunięte od społeczeństwa... nazwane potworami, więc takimi się stały bo nikt nie dał im szansy na normalne życie. Taki Aramis ich przywódca, skorzystał na tym i zachęca ich do złego.- Przemówiłam.
-Och, nasza Pani jest taka mądra.- Rozszedł się głos gdzieś z tyłu i potwierdzające mruczenia: Ach, tak nasza Pani taka dobra, Och ale szlachetna, Tak dobroduszna i sprawiedliwa....
-Tak jak mówił Gilbert, ostatniej nocy byłam spotkać się z Aramis 'em. ten zły do kości mężczyzna porwał William'a. Udało nam się, wspólnie z Sebastianem uratować go. Jednakże stało się coś, przez co już więcej go nie zobaczycie. Nie może tutaj wrócić.- Zatrzymałam się.
-Gdy...- Rozpoczęłam głośno przełykając ślinę. - Zostałam zdradzona przez ludzi, którym ufałam... Bez mojej wiedzy podano mi krew wampira przez spotkaniem z wrogiem. Nie udało mi się...- Zaszlochałam...
-Zabili mnie, a dzięki tej krwi ożyłam... przemieniłam się w wampira.- Skrzaty rozejrzały się po sobie, po czym zaczęły szeptać, aż ostatecznie jeden ze skrzatów wyszeptał coś do Gilberta.
-Pani... Wszystkie skrzaty chciałyby przekazać, że jesteśmy rodziną. Będziemy służyć Panience do samego końca. To dla nas zaszczyt....- Jeszcze inny skrzat wyłonił się z tłumu i przemówił.
-Panienka sama mówiła, że nie wszystkie wampiry są złe... Pomożemy Panience zostać dobrym wampirem.- Skrzaty zaczęły się uśmiechać i klaskach w małe kościste dłonie.
-Co mamy robić?- Odezwał się Gilbert i nastała głucha cisza. Skrzaty wyczekiwały poleceń.
-Musicie zasłonić wszystkie okna... Do środka nie może wpaść ani jeden promień słońca. Zapalcie wszystkie świece.- Słońce zmieniło swoje położenie przez co musiała wstać i przytulić się do ściany.- Zacznijcie od zaraz, bo zostało mi mało miejsca.
Skrzaty Rozeszły się. Największa grupa, ruszyła do głównego, wielkiego okna w holu głównym. Był to wielki witraż sięgający od samej ziemi do sufitu. Był zaczarowany, przedstawiał rodzinę, która zamieszkuje tę posiadłość. Właśnie w tym momencie obraz znikał za ciemno zieloną kurtyną. Właśnie w tym momencie zauważyłam, że witraż się zmienił. Zniknął z niego William. Teraz na samym środku stałam ja, obok wyszczególniony stał Gilbert, dookoła nas pełno uśmiechniętych skrzatów.
Wielkie pomieszczenie pochłonęła ciemność. Wstałam o trzęsących się nogach. Wysunęłam rękę przed siebie i czerwone małe promyczki poleciały w stronę świec w lichtarzach. Ciepłe światło ognia nadało pomieszczeniu tajemniczego klimatu. Wampirze go klimatu...
-Pani skrzaty zakończyły swoje zadanie...- Odezwał się Gilbert.
-Niech skrzaty zamieszkujące ten dom zabiorą wszystkie potrzebne im rzeczy. Mają się przenieść do domu w Birmingham.-Powiedziałam.
-Ale, Pani...
-Nie będą tu bezpieczni, nie ze mną. Potrzebuję czasu żeby nauczyć się panować nad sobą. Gilbercie, ja.... ja zabiłam.
-Pani...- Zająknął się.
-Tylko odrobinka krwi sprawiła, że wymordowałam wiele osób... nie mogę pozwolić, aby stało się to ponownie. Tym bardziej jeśli chce wrócić do szkoły. Gdy ich powiadomisz także nie możesz tutaj zostać. Będę cię zwoływać w razie potrzeby, więc zostań w domku przenośnym do tego.- Zakończyłam.
-Tak jest, Pani... Czy coś jeszcze mogę zrobić?- Spytał.
-Zwołaj Sebastiana, a Smyk... To dobry skrzat, lecz ma wszelki zakaz wstępu tutaj. Nadal w pełni jest oddany Marianne. Żadnego przekazywania mu informacji, musimy się całkowicie od nich odciąć.- Powiedziałam.
-Tak jest.- Skrzat znikł.
Powinnam być teraz w Hogwarcie na lekcjach... Czy już zauważyli moje zniknięcie? Może Lilith uda się zyskać trochę na czasie. Tylko oni mi zostali Sebastian i Lilith. Poczułam jakby moje gardło zamieniło się w piaszczystą Saharę. Doszedł do mnie przyjemny zapach...
-Jedzenie...- Mój umysł zaległa jakaś mgła i jedyne co się teraz liczyło to zaspokojenie głodu.
W sekundę znalazłam się przy drzwiach wejściowych otworzyłam je, po czy gwałtownie odsunęłam się.
-Cholera!- Nie mogę wyjść na słońce.
Ten zapach dochodzi z lasu... Skurczyłam się w cieniu, żeby mieć wgląd na niebo.
-Tempestas mutatio!- Wrzasnęłam a niebo chowało się za chmurami. Gdy ostatnie promienie słońca zaczęły znikać w mgnieniu oka znalazłam się w lesie. Mknęłam za nie dającym mi spokoju zapachem, aż znalazłam się na drugim jego końcu. Wyłoniłam się z drzew i spojrzałam na oddaloną o parę kilometrów wiosce. Mimo iż znajdowała się daleko, mój wzrok przybliżył mi postać małej płaczącej dziewczynki.
Krew ściekała po jej kolanach... Nie mogę. Złapałam się za drzewo powstrzymując od rzucenia w stronę dziecka.
-Nie mogę... nie wytrzymam...-Wbijałam paznokcie w korę drzewa.
-Nie powstrzymuj się. To tylko jedno małe życie... Nic nie warte...- Zza drzewa wyłoniła się postać.
-Przecież cię zabiłam.- Nadal próbowałam opanować się, szamotając się przy drzewie.
-Owszem, osłabiłaś mnie i to jak. Nawet na samym początku nie byłam w tak złym stanie. Nie mogę już niczego dotknąć, stałam się czymś mniej niż duchem...- Odezwał się wróżebnik.
-To może jak zabiję cię jeszcze parę razy to całkowicie znikniesz?- Złapałam za wielką gałąź z ziemi, po czym z zamachem rzuciłam prosto w jej serce. Drewno przeleciało przez jej ciało, rozbijając się w drobne kawałki na kamieniu za nią.
- Widzę, że bycie wampirem ci nie służy. Nie zrozumiałaś co ci powiedziałam? Nie mogę już wejść w twoją głowę ! Nie widzę przyszłości!- Wrzeszczała zdenerwowana.
-Jakoś mi to nie przeszkadza...- Żachnęłam się, nie pozwalając sobie na śmiech.
-Na co czekasz? Trochę krwi i po sprawię, od razu twój mózg wytrzeźwieje nieco. Tak się czujesz czyż nie? Pragnienie odbiera ci logiczne myślenie.- Na te słowa jakby na zawołanie wróciłam do dziewczynki.
-Nie.- Odepchnęłam się od drzewa i ruszyłam w kierunku domu. Zapach krwi ponownie zaatakował moje nozdrza. Nie, nie, nie.... Poczułam jak kły wysunęły mi się.
-Nie dam rady... jestem głodna...- Odwróciłam się z powrotem w stronę wioski i już miałam zrobić pierwszy krok, gdy poczułam dłonie na szyi, a potem ciemność.
Musiałam zasnąć, ponieważ przed moimi oczami stanęła wizja. Marianne wkroczyła do wielkiej sali, która wskazywała na obchodzenie nocy duchów. Dynie latały wśród świec przy suficie. A poranne promienie słońca zrobiły pomarańczową aurę w całym pomieszczeniu.
Dziewczyna nie skierowała się do stolika ślizgonów, lecz w kąt gdzie stał Ominis i Sebastian.
-Trzeba unikać czarnej magii za wszelką cenę. To zbyt ryzykowne.- Odezwał się zdenerwowany Ominis.
-Wszystko, co ma związek z Salazarem Slytherin'em, jest warte ryzyka.- Żachnął się Sebastian.
-Nie zgodzę się i nie powiem ani słowa więcej. Wybacz.- Ominis założył ręce, po czym odszedł nic więcej nie mówiąc.
-Nie poddam się.- Mruknął pod nosem Sallow.
-O czym rozmawiałeś z Ominis'em?- Spytała Marianne, podchodząc do Sebastiana.
-On się ośmiesza. Zdaję się, że Salazar Slytherin miał tajne skryptorium, tutaj w Hogwarcie. Ominis zarzeka się, że używano go do praktykowania czarnej magii, więc nie chce mieć z nim nic wspólnego. Przypomniałem mu, że Anne potrzebuje lekarstwa. W tym ,,skryptorium'' mogą znajdować się potrzebne nam odpowiedzi.- Wytłumaczył Sebastian.
-Czarna magia mnie intryguje.- Powiedziała Marianne, na co prychnęłam pod nosem.
-Czarna magia jest czymś więcej, niż się wydaje większości ludzi. Gauntowie wiedzą o tym lepiej niż ktokolwiek. Może niepotrzebnie się odezwałem. Historia rodziny Ominis 'a to jego prywatna sprawa.- Powiedział Sallow.
-Chętnie dowiem się więcej na ten temat, jeśli zechcesz się tym podzielić. Nikomu nic nie powiem.- Powiedziała Marianne. Widocznie już wtedy była przebiegłą ignorantką.
-Dobrze. Tylko niech to zostanie między nami. Ominis nauczył się czarnej magii od rodziców. Znasz zaklęcie Cruciatus?- Spytał dziewczynę.
-Co takiego robi zaklęcie Cruciatus?- Spytała niewinnie, na co wybuchłam śmiechem. No ona sobie chyba żartuję. Sebastian, jakby zadowolony wytłumaczył jej czym jest dane zaklęcie.
-Zdaję się, że jego rodzice i starsze rodzeństwo nie krygują się i dla zabawy rzucają je na mugoli. Ominis powiedział, że ofiary strasznie wrzeszczały. Dlatego gdy po raz pierwszy kazano mu rzucić to zaklęcie, kiedy był dzieckiem, nie mógł się na to zdobyć. Rodzina ukarała go rzuceniem na niego tego samego zaklęcia. Cierpiał tak bardzo, że gdy znowu kazano mu je rzucić, ustąpił. Nieraz mówiłem Ominis' owi, że zrobił to, co musiał, ale on nie umie sobie przebaczyć.- Nachmurzył się Sebastian. Przypomniała mi się podobna sytuacja z dzieciństwa. Pewnego razu dostaliśmy sowę od rodziny Gount, aby spotkać się jako ostatni z rodu Salazara Slytherin'a. Byłam bardzo mała, gdy się tam wybraliśmy. Ich dom to była dosłowna ruina, a za odpowiednią zabawę uznali torturowanie jakiegoś losowego mugola. Nigdy więcej tam nie wróciliśmy.
-To okropne. Biedny Ominis. Był tylko dzieckiem. Nie powinien się za to winić.-Odpowiedziała Marianne. Te słowa z jej ust były dla mnie niczym jakaś trucizna. Bijąca od niej fałszywa dobroć drażniła mnie tak, że miałam ochotę się na nią rzucić.
-Po tym zdarzeniu przepaść pomiędzy Ominis'em i jego rodziną zaczęła się powiększać. Dopóki nie pojawiłem się ja. Każdą chwilę, w której nie przebywa w Hogwarcie, spędza z nami w Feldcroft. Ominis mi ufa i dość często mnie słucha. Przypomnę mu o tym, dopytując o skryptorium. Wyczekuj sowy. Wkrótce będę miał wieści.- Zakończył Sebastian, po czym odszedł.
Poczułam ból w szyi i po chwili otworzyłam oczy.
-Gdzie ja... Sebastian? Co się stało?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro