Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Komnata mapy 2

Pokój wspólny był pusty, więc ruszyłyśmy do dormitorium dziewcząt. W pokoju nie było Astorii, na szczęście.

-Myślisz, że gdy Astoria zobaczy, że nas tu nie ma, to coś zrobi?- Zapytała Lilith.

-Właśnie tego się obawiam, że może być problemem. A wątpię aby zajęło nam to piętnaście minut, posiedzimy tam trochę.- Powiedziałam zastanawiając się. Nagle drzwi się otworzyły i weszła Astoria. Wraz z Lilith popatrzyłyśmy po sobie, a potem na nią. Na pewno podsłuchiwała.

-To co planujecie, gdzie się wybieracie? Myślę, że Profesor Dippet nie byłby szczęśliwy.- Zaśmiała się pod nosem, myśląc, że ma nas w garści.

-A ty masz jakieś plany?- Spytałam. Dziewczyna spojrzała na mnie zaciekawiona. Pewnie pomyślała, że zabiorę ją ze sobą.

-Nie.. właśnie pożegnałam się z Orionem, zaczął mnie strasznie irytować, więc powiedziałam, że idę się położyć bo jestem śpiąca. Więc, jeśli chcecie mnie zabrać ze sobą, powiedzmy, że mam już alibi. Jeśli jednak wolicie iść same, to chętnie znajdę jeszcze trochę energii aby przejść się do dyrektora.-Zaśmiała się drwiąco.

-Bez obawy, twoje alibi się przyda, a spacer możesz sobie odpuścić.-Powiedziałam i szybko wyciągnęłam różdżkę, kierując ją w stronę Astorii.

-Drętwota!- Dziewczyna padła na ziemie, tracąc przytomność.

Lilith spojrzała na mnie lekko przerażona.

-Tylko straciła przytomność, nic jej nie będzie. Pomóż mi położyć ją na łóżko.- Lilith złapała za jej nogi a ja za ręce, dzięki czemu położyłyśmy ją na łóżku, przykryłyśmy kocem.

-A co jak wrócimy?- Spytała dziewczyna, patrząc na mnie, to na Astorię, lekko spanikowana.

-Zmodyfikujemy jej pamięć, będzie myślała, że rzeczywiście poszła spać, a potem rzucimy przeciw zaklęcie i się obudzi, jak gdyby nigdy nic.- Powiedziałam łapiąc za moją torbę i kierując się w stronę drzwi.

-Idziesz?- Spytałam, bo dziewczyna stała jak słup soli.

-Tak tak, tylko... ja... poczekaj, skąd znasz te wszystkie zaklęcia?- Dziewczyna spytała, ruszając w za mną.

-Ojciec mnie nauczył, chyba wiesz kim był?- Spytałam, gdy szłyśmy w kierunku wierzy północnej.

-Tak... ahh, to ma sens. Twój tato sam cię uczył wszystkiego od małego?- Zapytała.

-Tak i nie, co uważał za słuszne tak, czyli głównie to czego mamy się nauczyć w Hogwarcie i trochę ponad to, jednak są zaklęcia, na przykład z czarnej magii, których miał mnie nauczyć jak dorosnę, jednak moja ciekawość wzięła górę i sama podkradałam mu księgi i się uczyłam.- Powiedziałam zatrzymując się i chwytając dziewczynę za ramię aby zrobiła to samo.

-Co jest?- Spytała.

-Sir Cadogan. Spotkał już Gilberta i myślę, że bezpieczniej by było, gdyby nie widział nas jak wchodzimy do piwnic. Złap mnie za rękę i bądź cicho.- Dziewczyna zrobiła jak powiedziałam i patrzyła wyczekująco.

-Disillus.-Szepnęłam i wtedy na nas obie zaczęło działać zaklęcie Kameleona. Nie jest to najprzyjemniejsze uczucie. Trochę jakby spływała po tobie zimna woda. Rozglądnęłyśmy się na około dla pewności i szybko przemknęłyśmy obok obrazu mężczyzny, który swoją gadaniną zagłuszał nasze kroki.

-Zwycięstwo czarodziei!! Tylko odwaga i rycerstwo się liczy! Hey, ty na końcu korytarza, wstań do walki, ty marna łachudro!!- Krzyczał Cadogan, do stojącej zbroi, która ani nie drgnęła.

Przeszłyśmy obok klasy historii magii, na prawo ciągnął się dalej korytarz a na lewo były schody w dół. Piwnice. Zeszłyśmy najciszej jak się dało po schodach. Minęłyśmy ogromny posąg śpiącego smoka. Rozejrzałam się dookoła, aby upewnić się, że nikogo nie ma. Zdjęłam zaklęcie kamuflujące i ruszyłyśmy nie długim korytarzem. Na końcu korytarza było pomieszczenie. Gilbert mówił, że było tu strasznie brudno, a wszędzie walały się beczki.

Teraz jednak już tak nie było.

-No, Lestrange się postarał.- Zaśmiałam się pod nosem. Dziewczyna obok także się zaśmiała, informacja o wyczynach chłopaka musiała już się roznieść po całej szkole.

-Co teraz?- Spytała Lilith, rozglądając się.

-Gilbert mówił, że te drzwi, które nas interesują są za wielką stertą beczek, jednak teraz może być trochę ciężej. Musimy sprawdzić wszystkie drzwi, znowu.- Powiedziałam, ponieważ wszystkie beczki stały teraz ładnie poukładane pod pustą ścianą, a wszystkie drzwi były odsłonięte.

-Dobra to ja zacznę od lewej, ty od prawej.- Powiedziała dziewczyna i ruszyła do pierwszych drzwi.

Ja także nie czekałam na zbawienie i złapałam za klamkę. Schowek na miotły, puste pomieszczenie, pomieszczenie pełne krzeseł i ławek, pokój pełen jakiś bibelotów, znowu puste.

-Mam! Zamknięte są.-Podeszłam do dziewczyny, a ta wyciągnęła różdżkę.

-Alohomora.-Powiedziała Lilith, ale drzwi się nie poruszyły.

-A może ta twoja różdżka zadziała.- Przerwała moje milczenie, po raz kolejny dziewczyna. Miała rację, sięgnęłam myślami za różdżkę, którą schowałam bezpiecznie w moim domu rodzinnym, przez co jakby znikąd pojawiła się w mojej dłoni. Lilith tylko spojrzała na mnie z zadziwieniem ale gdy tylko machnęłam różdżką, jej uwaga z powrotem wróciła na drzwi, które jak miałyśmy nadzieję, otworzyły się.

Schowałam, różdżkę do torby, ponieważ mam wrażenie, że jeszcze nam się przyda. Złapałam za to za swoją, właściwą.

-Lumos.- Powiedziałyśmy w tym samym czasie, rozświetlając czerń przed nami. Pustka i stan w jakim był korytarz przed nami, wprowadzały w nie mały niepokój. Wyciągnęłam otwarta dłoń do Lilith, ta bez najmniejszego zawahania złapała za nią i ruszyłyśmy przed siebie.

Korytarz ciągnął się i ciągnął, gdy dotarłyśmy do końca, weszłyśmy do małego przedsionka. Jedyna droga jaką miałyśmy do wybory, to były kręte schody w dół. Gdy schody skończyły się, przed nami rozciągnął się obraz ogromnego pomieszczenia. Multum wielkim kolumn zapełniało pomieszczenie. Samo w sobie nie było w najlepszym stanie, gdzie nie gdzie z pomiędzy kamiennej podłogi, wyrastały rośliny. Kałuże ze stojącą wodą, i kapiąca z sufitu woda, wydawały jako jedyne, jakikolwiek dźwięk. Na środku wielkiej komnaty były kolejne kręcone schody w dół. Ruszyłyśmy po nich jeszcze głębiej w podziemia Hogwartu. Przeszłyśmy wąskim, korytarzem i...

-Jesteśmy na miejscu.-Powiedziałam wskazując na ogromne drzwi z symbolem starożytnej magii.

Pchnęłam je a przed nami ukazało się ogromne pomieszczenie, takie samo jak w śnie. Różniło się jedynie tym, że w śnie całe pomieszczenie lśniło niebieską poświatą. Teraz wszystko zbladło, jednak nic nie było uszkodzone przez czas jaki minął. Jeszcze jedną ważną zmianą był fakt, że we śnie były cztery ramy obrazów, teraz jest tylko jedna. Obraz ukazywał pomieszczenie o błękitnym kolorze ścian. Widać kawałek szafki z ciemnego drewna.

-Woah..- To jedyne co powiedziała Lilith.

- W wspomnieniu Marianne.... ona musiała mieć księgę, której my nie mamy, aby położy ją na piedestale.- Wskazałam ręką na marmurowe podwyższenie.

-Może różdżka?- Spytała Lilith.

Złapałam za różdżkę, która spoczywała w mojej torbie i położyłam na miejscu księgi. Po paru sekundach błysnęło niebieskie światło i ruszyło na podłoże poniżej nas.

-Udało się...-Powiedziałam, gdy przed nami ukazała się, ogromna błyszcząca, gwieździście mapa na posadzce. Cało pomieszczenie rozbłysło się światłem. Popatrzyłyśmy na siebie i ruszyłyśmy niżej.

Gdy Lilith zrobiła pierwszy krok na mapie, cofnęła się gwałtownie. Zauważyła ślad, który zostawiła jej stopa. Trochę jakby chodziła po wodzie. Stanęła po raz kolejny, upewniając się, że jej noga nie zanurzy się w wodzie. Gdy stanęła twardo na magicznej posadzce, odetchnęła z ulgą i zaczęła się rozglądać po mapie, wraz ze mną.

-Niesamowite... Hogwart...-Przypatrywała się Lilith, szepcząc pod nosem.

-Witaj Ophelio.- Rozległ się donośny, kobiecy głos. Obie lekko wzdrygając się spojrzałyśmy ku miejscu skąd dochodził głos.

Marianne, dziewczyna, a raczej już dorosła kobieta, stała w ramie obrazu patrząc na nas z uśmiechem.

- Widzę, że nie przybyłaś tutaj sama.. Czy ufasz tej dziewczynie?- Powiedziała patrząc to na mnie, to na dziewczynę obok.

-Tak...- Powiedziałam, pewnie patrząc na obraz.

-Dobrze, a więc jak się nazywasz?- Spytała kobieta.

-Jestem Lilith.. Lilith Ashenheart. Miło mi..- Odezwała się cicho, dziewczyna.

-Ohh..ahah.. pamiętam twoją babcię Motricię. Szalona kobieta.- Zaśmiała się Marianne, a zaraz do niej dołączyła Lilith, która najwidoczniej musiała poznać parę szalonych przygód swojej babci. Ja natomiast nadal patrzyłam na kobietę w obrazie. W mojej głowie było tysiące pytań na raz.

-Dobrze, teraz przejdźmy do tematu. Ophelio... zadziwiłaś mnie. Spodziewałam się ciebie tutaj jako nieco starszą. Na którym roku jesteście.- Spytała.

- Na pierwszym.- Odpowiedziałyśmy razem.

-Rozumiem... a więc teraz, musicie mnie uważnie wysłuchać, zwłaszcza ty Ophelio.- Powiedziała, na co kiwnęłyśmy głowami i wpatrywałyśmy się w kobietę.

-No więc, na pewno doszłaś już do mojego wspomnienia z Komnatą mapy. Byłam tutaj z...z Profesorem Figiem.- Kobieta zatrzymała się na chwilę przed wypowiedzeniem nazwiska mężczyzny, posmutniała ale zaraz wróciła z powrotem i mówiła dalej.

-Jak już wiesz, widziałam ślady starożytnej magii, lecz nie tylko. Byłam w stanie jej także używać, a nawet gromadzić ją. Profesorowie z poprzednich czterech ram nauczyli mnie nad nią panować, przekazali mi cenną wiedzę i wskazali jak powinno się jej używać w odpowiedni sposób. Najważniejsze było jednak to, że zostałam wybrana, aby strzec jej. Cały przebieg tego zobaczysz w snach i wspomnieniach, które jeszcze ci się ukażą.

-Dlaczego ja o tym wiem, dlaczego ja zostałam wybrana, gdzie nawet nie widzę i nie posiadam starożytnej magii.-Zakłopotałam się lekko.

-Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Na pewno, w niektórych z pierwszych wspomnień, zauważyłaś, że gdy odkrywałam siebie i komnatę mapy, często miałam styczność z goblinami. To była moja misja, mój cel. Sprawić, aby starożytna magia nie trafiła, w niepowołane ręce. Gdy udało mi się wszystko doprowadzić do końca, a starożytna magia była bezpieczna, na jakiś czas, wraz z profesorem Parsifal'em Rackham'em, Charles'em Rookwood'em, San Bakar'em i profesorką Niam Fitzgerald uzgodniliśmy, że starożytna magia nie może być tutaj przechowywana tak samo jak wcześniej, przez tyle lat. Wiele goblinów mimo upadku, wiedzieli o co była walka. Więc, obawa przed ponownym odrodzeniem się gobilnów i kolejnej próby ujarzmienia starożytnej magii, spowodowały, że postanowiliśmy zmienić miejsce. Po wielu namowach, stworzyliśmy plan. Rackham, mówił o księdze Liberanti, która zaczarowana starożytną magią, dla zwykłych czarodziei była tylko pustą księgą. Jednak ci, którzy widzieli starożytną magię, widzieli też co było zapisane w niej. Autor księgi nie jest nikomu znany. Możliwe, że należał on do jednych z pierwszych czarodziei na świecie, którzy żyli tysiące, jak nie miliony lat przed nami. Poświęciłam całe dwa lata na odnalezienie jej. Odnalazłam ją dzień po ukończeniu ostatniej klasy Hogwartu. Żegnając się ze szkołą, następnego dnia zaczęłam się również żegnać z życiem.

-Ta księga.. to ona sprowadziła na Panią śmierć?- Odezwała się Lilith.

-Niestety tak. Byłam tego świadoma. Na księdze pozostawiona była klątwa. Niestety nie było żadnego czaru, który pomógłby mi przeżyć, a ponieważ zostało mi mało czasu bo klątwa ta nie zabijała od razu, podtruwała cię powoli, prowadząc do śmierci. W ciągu ostatnich dni postanowiłam znaleźć godnego następcę, który chroniłby starożytnej magi. Nie udało mi się znaleźć nikogo, kto widziałby ślady starożytnej magi, a ponieważ czas mnie gonił, odnalazłam odpowiednią osobę. Hector Fawley, twój dziadek, a także Corban Fawley, twój ojciec. Byli tymi, którym przekazałam tą cenną wiedzę.

-Ale mój dziadek Hector... on był wtedy ministrem magii... czyli ministerstwo wie?- Spytałam zszokowana.

-Kochana... nie wybierała bym ich gdybym wiedziała, że nie zostanie to sekretem. Twoi przodkowie rozumieli powagę sytuacji. Pomogli mi w mych ostatnich dniach. Za pomocą księgi, którą widziałam tylko ja znalazłam odpowiednie zaklęcia. Użyłam ich aby rozszczepić zgromadzoną w podziemiach starożytną magię na dziesięć części. Ukryliśmy je na całym świecie. Narzucone na nie zaklęcia, są nie do zdjęcia, jeśli nie posiadasz w sobie jednej części tej nagromadzonej magii. Nawet samo widzenie starożytnej magi nie wystarczy aby zdjąć te zaklęcia. Księga ta jest najbardziej niebezpieczną bronią na świecie. Zaklęcia te są o wiele gorsze w skutkach niż nawet zaklęcia niewybaczalne. Osoba, która swobodnie jest w stanie ich używać... jest niepokonana, najpotężniejsza, dlatego też nie może takiej wiedzy posiąść pierwsza lepsza osoba.

-A więc, ja... ja jestem tą osobą?- Spytałam.

-Będąc tutaj, właśnie utwierdziłaś mnie, że tak. Twój dziadek ze względu na bycie ministrem magii, mimo wielkiej odpowiedzialności jaką się odznaczał, był znaną osobą, zwracał by na siebie za dużo uwagi, po za tym był już wiekową personą. Zmarło mu się rok później. Twój tato natomiast, także jako osoba znana... było to zbyt ryzykowne. Corban powiedział, że znajdzie odpowiednią osobę. Gdy wyszłaś na świat, podobnie jak większość twojej rodziny, odznaczałaś się wielką odwagą, chęcią poznawania świata i łaknieniem wiedzy. Zawsze patrzyłam jak skradałaś się po nocach do biblioteki ojca. Czytałaś księgi i próbowałaś rzucać ciężkie zaklęcia, z którymi nawet dorośli czarodzieje mieliby problemy.

-Ale... jak kto patrzyła Pani? Ja nigdy tam...- Przerwała Marianne.

-Po mojej śmierci, w waszej bibliotece zawisł mój obraz. A także powstał on i tutaj, w Komnacie mapy. Twój ojciec informował mnie na bieżąco o postępach i mimo, że nie mieliśmy jeszcze godnego następcy, Corban tworzył cały plan. Musieliśmy się śpieszyć, ponieważ twój ojciec czuł, że jego czas powoli nadchodzi. I wtedy... pewnej nocy, ty jak prawie codziennie, ślęczałaś nad księgami w bibliotece ojca. Byłam pod wrażeniem gdy mała ośmioletnia dziewczynka, wyczarowała pełno kształtnego patronusa. Rok później, ta sama dziewczynka, jedynie o dwanaście miesięcy starsza, bez najmniejszego problemu rzucała zaklęcia niewybaczalne. Jednak, gdy mając dziesięć lat, rozglądałaś się w nocy, w poszukiwaniu kolejnej księgi w środku nocy, odnalazłaś księgę Liberanti. Nie przejmowałam się tym, ponieważ byłam pewna, że zobaczysz tylko puste stronnice. Nie możesz sobie wyobrazić jak byłam zdziwiona, gdy pod nosem, szeptem czytałaś pierwszą stronę księgi.- Zaśmiała się kobieta w ramie. Lilith spojrzała na mnie zszokowana.

-Nawet ja nie byłam tak bardzo zdziwiona jak twój ojciec. Sam pare razy skradał się w nocy i oglądał jak sobie radzisz. W każdym bądź razie, razem z Corbanem, po długich rozmowach... wybraliśmy ciebie. Fakt, że byłaś w stanie zobaczyć zawartość księgi, jednoznacznie sprawił, że to musiałaś być ty. Gdy zmarłam w moim martwym ciele, pozostała mała namiastka starożytnej magii. Pomogłam twojemu ojcu ją posiąść, dzięki niej rzucił na ciebie zaklęcie z Liberanti, które sprawia, że widzisz moje wspomnienia w snach. Spodziewaliśmy się, że uda ci się znaleźć różdżkę i komnatę mapy trochę później. Szacowaliśmy, że będziesz na trzecim, bądź czwartym roku w Hogwarcie, jednak po raz kolejny udowodniłaś jak zdolna jesteś. Twojemu ojcu udało się dokonać wszystkiego co było potrzebne, abyś mogła tutaj być i kontynuować, przed swoją śmiercią. Corban był na prawdę potężnym czarodziejem ale i dobrym zasłużonym ojcem.- Kobieta uśmiechnęła się do mnie, odwzajemniłam to.

-Czyli mam dalej chronić tych źródeł magii?- Powiedziałam, zagubiona.

-Nie obawiaj się, twój ojciec był pewny, że sobie poradzisz. A więc, rozszczepienie magii na dziesięć części, było tylko chwilowym zamierzeniem. Nie może tak pozostać na zawsze, ponieważ istnieje ryzyko...ryzyko, że jeśli ktoś, kto ma jakiekolwiek pojęcie na ten temat, odnajdzie jedną z dziesięciu części. W tym wypadku, są tylko dwa wyjścia, osoba ta wykorzysta to co ma, nie mając pojęcia, że istnieją inne części tej magii i nie będzie ich poszukiwał. Za to resztę może znaleźć ktokolwiek inny i tutaj jest druga opcja, że ktoś może być świadomy o istnieniu reszty. Może spowodować to wiele cierpienia, ciągła walka, niosąca za sobą wiele ofiar. Nie możemy do tego dopuścić.- Westchnęła Marianne.

- A więc, co powinnam zrobić?- Spytałam.

Nagle owalny sufit, zaczął się dzielić na części i rozsuwać na boki. Oślepiło nas mocne błękitne światło, które powoli opadało, aż było na poziomie mojego wzroku. Gdy oczy przyzwyczaiły się, ujrzałam magicznie niebieską... ciecz? Unosiła się w powietrzu. Wyglądała jak woda. Ciągle poruszała się powoli w różne strony. Ostatecznie przybrała kształt taki sam jak symbol starożytnej magii.

-To jest pierwsza z dziesięciu części. Ta była specjalnie zachowana tutaj, nie zabezpieczona przez żadne zaklęcia, abyś mogła ją posiąść.- Powiedziała Marianne.

-Czyli jak ją posiądę będę widzieć ślady starożytnej magii?- Spytałam, odciągając wzrok od unoszącej się cieczy, a zwracając go, ku kobiecie w obrazie.

-Będziesz ją widzieć, kontrolować, uczyć się jej używać. Jednak pamiętaj, aby nie robić tego przy wszystkich. A jeśli już, to tylko w ostateczności. Zrozumiano?- Spytała kobieta wpatrując się we mnie z uwagą.

-Tak, rozumiem....więc, co mam zrobić, teraz?- Spytała wracając wzrokiem do świetlistej formy.

-Jak już mówiłam, nie jest w żaden sposób zabezpieczona. Wystarczy, że jej dotkniesz. Nie bój się.- Powiedziała, wskazując ręką na część starożytnej magii.

Podeszłam do świecącej się wody i dotknęłam ją ręką. Ogarnęło mnie bardzo dziwne uczucie, trochę jakby wlewała się we mnie jakaś woda ale później zamieniała się w dym. Bardzo ciężkie do opisania. Gdy przed moimi oczami zrobiło się ciemniej, a błękitnej plamy już nie było, popatrzyłam na kobietę w obrazie. Nie czułam się, nijak inaczej.

-A teraz, gdy tylko wrócisz do domu, zacznij studiować Liberanti, będzie w schowane w bibliotece twojego ojca. Na pewno sobie poradzisz i znajdziesz ją. W ostatnich dniach twojego ojca, sporządził on z moją pomocą notatki dzięki, którym będzie ci łatwiej. Gdy będę miała pewność że jesteś gotowa, wtedy przedstawię ci miejsca kolejnych części. W razie potrzeby znajdziesz mnie tutaj, w komnacie mapy, ale będę także w twoim obrazie w domu. A teraz powinnyście wracać do dormitorium. Uważajcie na siebie.- Zakończyła kobieta uśmiechając się ciepło.

-W takim razie do zobaczenia, no nie?- Powiedziała Lilith.

-Tak, do zobaczenia.-Powiedziałam, Marianne po raz ostatni posłała nam uśmiech i wyszła z obrazu, w tylko sobie znanym kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro