Feldcroft
Przez ostatni tydzień grupa śmierciożerców powróciła do porządku dziennego. Ponieważ jak w liście napisałam, drzwi otworzą się wyłącznie za pomocą mowy wężów, którą posługuję się tylko ja i Tom. Tak więc na spotkaniu całym składem w pokoju życzeń, postanowione zostało, że tylko ja z Tom'em zajmiemy się szukaniem Skryptorium. Avery, Rosier i Lestrange, gdy tylko będą mieli trochę czasu, mają skupić się na Komnacie Tajemnic.
Mogę zaliczyć ten tydzień do najcięższych w moim życiu. Zaraz po lekcjach robię zwiady wśród nauczycieli. Marianne powiedziała, że powinnam znaleźć godnego zaufania profesora. Ma w tym trochę racji. Mimo wszystko jestem jeszcze za młoda i oparcie w jakimś Profesorze to był by szczyt sukcesu, jednak puki co, ciężko kogokolwiek wybrać. Potem do późnego wieczora szwendamy się przy ścianach lochów wraz z Tom'em szukając przejścia za pomocą mowy węży. na sam koniec zostaje wymykanie się po nocach na intensywne lekcje z Marianne.
Właśnie wkroczyłam do wielkiej sali z zamiarem zjedzenia ostatniej kolacji, przed przerwą świąteczną. William przekazał ministerstwu, że sami poradzimy sobie z bezpiecznym przetransportowaniem mnie do domu. Jeszcze dziś w nocy Gilbert zabierze mnie do domu, prosto z Komnaty Mapy.
-Jakie plany na święta? Ja zostaję.-Spytał Avery, najbliżej siedzących.
-Zostaje.- Odezwał się całkiem szczęśliwy Tom.
-Ja też.-Mruknął Lestrange już nie tak zadowolony.
- No to zabawimy się, bo ja też.-Żachnął się Rosier.
-Co, rodzice was w domu nie chcą?- Parsknęłam.
-Na to wygląda...- Odpowiedział Rosier i wszyscy parsknęli śmiechem.
-A ty?-Spytał Tom, przyglądając mi się uważnie.
-William ma w drodze dziecko. Chciał, abym spędziła święta z nimi.- Powiedziałam.
-No to miłego zmieniania pieluch.-Zaśmiał się Lestrange, a zaraz za nim wszyscy ponownie wybuchliśmy śmiechem.
-Postaram się poszukać jakiś informacji... Może odezwę się do paru wiekowych znajomych ojca, ktoś coś musi wiedzieć o Skryptorium albo o Komnacie Tajemnic.- Powiedziałam zniżonym głosem.
-Jeśli znajdziesz coś ważnego to wyślij jak najszybciej sowę. Teraz nie będzie tłoczno w szkole, więc bez problemu będziemy mogli sprawdzić cokolwiek.- Skomentował Riddle, a reszta jedynie kiwała zgodnie głowami.
Gdy zjedliśmy kolację, wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy ku wyjściu z wielkiej sali.
-Ophelio.- Usłyszałam spokojny głos za moimi plecami. Obróciłam się i zobaczyłam profesora Dumbledore'a.
-Tak Profesorze?- Spojrzałam na niego, a potem za niego w stojącą nieopodal zbroję, w której odbijała się moja przeraźliwa druga twarz. Twarz mi spoważniała.
-Coś jest tam ciekawego? Też chętnie zobaczę.- Mężczyzna obrócił się, a ja zaczęłam szybko mrugać i naprawić sytuację.
-Nie, przepraszam. Myślałam, że coś tam widziałam.- Wzrok Dumbledore'a wrócił do mnie. Mężczyzna odchrząknął i przemówił.
-Mam dopilnować abyś bezpiecznie teleportowała się do domu, za granicami Hogwartu.- Uśmiechnął się ciepło.
-Nie ma takiej potrzeby. Gilbercie!- Dumny i elegancki skrzat pojawił się na zawołanie.
-To Gilbert. Gilbercie to Profesor Albus Dumbledore. Gilbert zabierze mnie prosto stąd.- Uśmiechnęłam się, wiedząc, że skrzat wie gdzie musimy się znaleźć, zanim ruszymy do domu.
-Miło mi Pana poznać. Gilbert ma zabrać Panienkę Ophelie z Hogwartu do domu na rozkaz opiekuna William'a.- Wy cytował.
-Dobrze, a więc spakuj się. Będę tutaj czekał.- Profesor uśmiechnął się i wrócił do stołu nauczycielskiego.
Skrzat zniknął, a ja ruszyłam do pokoju wspólnego, a potem od razu do dormitorium, ponieważ w pokoju nie było nikogo. Gilbert stał już w pokoju rozmawiając z Lilith. Dziewczyna gdy nic nie mówiła to jedynie stała z rozdziawioną miną na widok, nadzwyczaj schludnego skrzata. Zaśmiałam się jedynie i za pomocą różdżki pakowałam wszystkie najważniejsze rzeczy do walizki.
-Wszystko. Możesz zabierać Gilbercie. Czekaj na mnie w wielkiej sali.- Skrzat skłonił się i znikł z bagażem.
-To co... powodzenia na misji.-Zaśmiała się Lilith.
-Dziękuję, będę pisać. A co z tobą? Zostajesz?- Spytałam.
-Wracam do domu. Chętnie wybrałabym się z tobą na śmiertelną misję wśród wampirów, jednakże moja mama może mieć co do tego obiekcje.- Zaśmiała się.
-No tak... To do zobaczenia.- Zaśmiałam się i podeszłam do dziewczyny. Przytuliłyśmy się, a potem ruszyłam ku wielkiej sali. Nigdzie po drodze nie spotkałam chłopaków, więc stwierdziłam, że po prostu trudno.
Gdy byłam już prawie u celu, dobiegła do mnie Lilith i z uśmiechem razem wkroczyłyśmy do wielkiej sali. Na wprost ujrzałam Gilberta i Profesora transmutacji. Skrzat stał dumnie, a profesor uśmiechał się. Pomieszczenie całkowicie opustoszało. Tylko grupka chłopców wstała od stołu. Mimowolnie uśmiechnęłam się widząc znajome twarze.
-Tylko wróć po świętach.- Zaśmiał się Lestrange. Jako pierwszy wyszedł przed szereg wystawiając dłoń w moim kierunku. Zaśmiałam się łapiąc za jego dłoń i potrząsając.
Zaraz za nim po raz kolejny w ramiona rzuciła mi się Lilith, co było całkowicie zrozumiałe bo jako jedyna była świadoma co może mi się przydarzyć podczas tych zaledwie dwóch tygodni.
-Uważaj na siebie.- Mruknęła ledwo słyszalnie i odsunęła się.
Avery i Rosier postanowili pójść w ślady dziewczyny i ledwo mnie dotykając objęli mnie. Ich twarze całe poczerwieniały.
-Trzymaj się tam.-Powiedział Tom i podszedł bliżej, delikatnie mnie obejmując.
-Dziękuję za list.-Szepnął mi ledwo słyszalnie do ucha, po czym odsunął się.
Podeszłam do Gilberta, po czym złapałam za jego malutką dłoń.
-Do widzenia Profesorze Dumbledore.- Profesor uśmiechnął się, po czym odsunął wskazując na skrzata, aby robił swoje. Po raz ostatni pomachałam reszcie, a ja straciłam grunt pod nogami i wielka sala znikła. Kilka sekund później stałam już w Komnacie Mapy.
-Zrobiłem jak Panienka kazała. Pan William chciał, aby Smyk wysłał sowę zaadresowaną do Hogwartu. Smyk podmienił list na ten podany przez Panienkę. Pan William pisał w liście, że Pani ma być odesłana do domu jutro, a w Pani, że dzisiaj. Czy Gilbert może coś jeszcze zrobić?- Ukłonił się skrzat.
-Tak upewnij się, że nikt nie dowie się o moich planach, a tym bardziej zniknięciu. Niech myślą, że dotarłam do domu, a William, że spokojnie czekam w Hogwarcie do jutra. Dziękuję Gilbercie.- Skrzat uśmiechnął się i znikł.
-Co teraz?- Zwróciłam się w stronę Marianne.
-Dobrze, a więc jak mówiłam musisz udać się do Feldcroft. Odnajdź Sebastian'a Sallow'a. Po śmierci swojego wujka nadal próbował pomóc siostrze. Udał się sam, do jakiejś kryjówki wampirów, gdzie nie podołał i sam stał się nim. Gdy Anne zmarła pozostał w rodzinnym domu. Wysłałam tam Smyka, aby zobaczył jak to wygląda teraz, bo był tam kiedyś ze mną.- Zatrzymała się.
-I co?- Spytałam, ponaglająco wiedząc, że nie mamy za dużo czasu.
-Nic. Wioska przestała istnieć. Same ruiny, opanowane przez wampiry. Tylko jeden dom w centrum stoi nie zniszczony, obok studni. Na pewno sobie poradzisz. Ach... postaraj się wejść tam niepostrzeżenie. Walka tylko w ostateczności. Smyk uda się z tobą, każda pomoc się przyda.- Kiwnęłam głową i złapałam skrzata za dłoń.
-Smyku, gdzie mam się teleportować.- skrzat podał mi lokalizację, a ja bez ociągania teleportowałam nas tam. Nie mógł tego zrobić Smyk, ponieważ musimy pojawić się jak najbliżej celu, a jeśli będą tam wampiry to usłyszą trzask przy teleportowaniu skrzata.
Pojawiliśmy się w ogromnym, zdemolowanym budynku. Popatrzyłam przez ogromną dziurę w ścianie i zobaczyłam, że lokalizacja podana przez Smyka była bardzo blisko celu. Byłam w ruinach jednego z otaczających studnię domów. Nagle usłyszałam świst, który oznaczał, że nie jesteśmy sami.
Gdy kolejny świst, o wiele wyraźniejszy i głośniejszy przeciął powietrze, zobaczyłam kobietę i mężczyznę, stojących bardzo blisko naszej aktualnej kryjówki. Złapałam Smyka za dłoń i wskazałam przeciwną ścianę obok dziury, w której widziałam parę prawdopodobnie wampirów. Przyłożyłam palec do ust, a potem odezwałam się w jego głowie.
-Wampiry mają nadnaturalny wzrok i słuch.-Skrzat nic nie mówiąc, kiwnął porozumiewawczo głową.
Przylgnęliśmy do ściany, a ja co jakiś czas spoglądałam przez ramię, w dziurę obserwując co się dzieje, a co najważniejsze starając się dostrzec nasz cel i ilość przeciwników. Dwójka, którą zobaczyłam jako pierwszych, stała teraz nachylając się nad studnią. Użyłam zaklęcia kameleona i wychyliłam się przez dziurę. Na wprost domu, w którym się znajdowaliśmy był ten, który poszukujemy. Może być ciężko przedostać się tam niezauważenie. Poza parą przy studni, było jeszcze czwórka rozsianych losowo osób.
Popatrzyłam na Smyka, który wyczekiwał jakiegoś zadania. Zaczęłam gorączkowo rozmyślać nad czymś co mogło by odwrócić ich uwagę i jednocześnie zagłuszyć nasze przemieszczanie się. Nagle w mojej głowie zaświeciła się lampka. Złapałam za różdżkę i podeszłam najciszej jak potrafiłam do przeciwnej resztki ściany i skierowałam różdżkę w ziemię za ścianą.
-Smyku... Użyję pewnego zaklęcia, zaraz za tą ścianą, będzie bardzo głośno i na pewno przyjdą tutaj. Wtedy uciekamy dziurą, przez którą patrzyłam. Będziemy mieć około dwudziestu minut, aby przejść jak najciszej, do tego domu.-Skrzat ponownie kiwnął głową i przygotował się do drogi.
Skierowałam różdżkę w ziemię zaraz za kawałkiem ściany, za którym się znajdowałam, po czym w myślach wypowiedziałam zaklęcie: Dronus. Niemiłosierny huk rozległ się cale od mojej głowy, co trochę mnie oszołomiło, po paru sekundach byłam ciągnięta przez skrzat , ostrożnie truchtając ruinami. W połowie drogi do domku, gdy huk był o wiele lżejszy, a moja głowa rozpoczęła funkcjonować ponownie, spojrzałam w kierunku wcześniejszego położenia wampirów. Wszystkie zgromadziły się przy miejscu przeraźliwego huku, zatykając dłońmi uszy i co chwila wskazując na ruinę. Parę wampirów weszło do środka, sprawdzając ruinę. Gdy byliśmy już parę stóp od kamiennego domku, jeden z wampirów zaczął także się kierować w jego stronę.
Szybko chowaliśmy się za dziko rosnącym krzakiem. Wampir zapukał mocno w drzwi. Sekundę później drzwi uchyliły się i stanął w nich... Sebastian. Sebastian Sallow. Wygląda tak samo jak we wspomnieniu.
-O co chodzi?- Wysyczał pogardliwie.
-Ten huk... to jakieś twoje zaklęcie cholerne.- Mówił ledwo słyszalnie wampir z zatkanymi uszami i skrzywioną miną.
-Przecież mnie tam nie było, jak miałem je rzucić?- Zakpił Sebastian.
-Po prostu zrób coś z tym.- Naburmuszony mężczyzna wyruszył wraz z Sebastianem do miejsca sabotażu.
Popatrzyłam na Smyka sugestywnie, po czym ruszyliśmy do drzwi i weszliśmy do środka. Mimo wszystko nadal wskazałam palcem przy ustach, aby zachować ciszę. Po czym wskazałam miejsce pod schodami.
-Schowaj się tam i cicho, żeby nie wiedział, że tu jesteś. Gdyby okazało się, że może nie chcieć współpracować, możesz być moją ostatnią deską ratunku. Wrócisz i sprowadzisz pomoc.- Przekazałam Smykowi wciskając się w ciemny kąt salonu.
-Ale Pani, kogo mam poinformować? Panienka Marianne nie jest w stanie nic zrobić.- Pomyślał patrząc w miejsce, w którym się kryłam, nie mając pojęcia czy go słyszę.
W tym momencie nie miałam dużego wyboru.
-Dumbledore. Albus Dumbledore.- Nagle jak i pomieszczenie tak i moją głowę pochłonęła cisza.
Usłyszałam szczęk drzwi, a potem kroki.
-Kim jesteś?- Odezwał się Sebastian, wyciągając przed siebie różdżkę. Obrócił się dookoła i zatrzymał, wcelowując różdżkę centralnie we mnie.
Odchrząknęłam głośno i wyłoniłam się z zaciemnionej części salonu. Na mój widok, na twarzy mężczyzny pojawiła się ulga, a różdżka opadła.
-Nie powinnaś tu być. Jak to możliwe, że jakaś nastolatka się tutaj znalazła. Gdzie twoi rodzice?- Spytał podchodząc do kominka.
-Nie żyją.- Powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Ach, no cóż. Zdarza się. Jakieś rodzeństwo, opiekun?-Wypytywał.
-Nie mam.-Powiedziałam.
-Jak się tutaj znalazłaś? Uciekałaś przed kimś?- Spytał.
Nagle moje twarz zatrzymała się, a oczy niebezpiecznie rozszerzyły. Mężczyzna to zauważył.
-Co jest?- Patrzył na mnie nie odrywając wzroku. Wskazałam na migi drzwi, potem wampirze kły i uszy.
-Ach, nie. Nic nie słyszą. Użyłem zaklęć ochronnych.- Odpowiedział.
-To jak się nazywasz?-Spytał.
-Marianne. Marianne Firebird.-Skłamałam.
Oczy Sebastiana rozszerzyły się, a mina spoważniała. Nagle wstał i złapał za różdżkę wcelowując we mnie po raz kolejny tego dnia.
-Nie możliwe. Ona nie żyję. Kim jesteś!- Warknął.
-Owszem, nie jestem nią. Nie powiem też kim jestem, bo nie wiem po czyjej stronie jesteś.- Wytłumaczyłam.
-Jak to, po której stronie jestem?- Zakpił poddenerwowany. Nagle z jego różdżki poleciały iskry. Machnęłam różdżką za swoimi plecami, wyczarowując barierę ochronną.
-Marianne uratowała świat czarodziei przed goblinami, które chciały starożytnej magii dla siebie, teraz ja musze zrobić to samo ale ja muszę się upierać z twoimi kolegami.-Syczałam przez zęby, a gdy jego różdżka nie opadła, skierowałam prawą dłoń w jego stronę, koncentrując się na jego szyi. Promyk niebieskiego światła poleciał w jego stronę, owijając mu się wokół szyi i przypinając go do ściany.
- Gdy cię puszcze, przestaniesz mnie atakować i powiesz mi wszystko co wiesz o planach wampirów.- Mężczyzna dusząc się, ledwo poruszał głową twierdząco. Moja dłoń opadła wzdłuż ciała, a Sebastian opadł na ziemię.
- Zapomniałem... Nie sądziłem, że będziesz...- Sebastian rozmasowywał sobie szyję i chodził po salonie tam i z powrotem.
-A więc?- Ponaglałam.
-To Aramis. Jest przywódcą tutejszych wampirów. Szukają czegoś. Jestem jednym z niewielu wampirów, który posiada i używa różdżki. Czyste wampiry hańbią takimi jak ja, ale też się boją, dlatego jeszcze żyję. Ale przez to też zostałem wszelako wykluczony z czegokolwiek co planują, chyba, że przydadzą im się moje umiejętności magiczne.-Żachnął się.
-Dlaczego akurat on jest tym przywódcą?- Spytałam.
-Ach, dobre pytanie. Jest nim ponieważ podobnie jak Marianne widzi ślady starożytnej magii ale jej nie używał nigdy. W końcu Marianne na pewno zrobiła z tym porządek.- Usiadł na kanapie oddychając chrapliwie.
W tym momencie zrozumiałam, dlaczego Marianne nie powiedziała mi, że wymawianie inkantacji daje lepsze rezultaty w rzucanych zaklęciach. Są wampirami, usłyszeli by nawet paręnaście stóp dalej, jakiej inkantacji użyłam, a wtedy Aramis mógłby użyć zaklęcia. Co gorsza mógłby się domyślić, że istnieją takowe.
-Nie koniecznie.- Opadłam na fotelu obok.
-Co masz na myśli?-Spojrzał zszokowany.
-A to, że nie mogę ci powiedzieć, jeszcze nie. Z tego co możesz wiedzieć to to, że posiadł mały kawałek starożytnej magii, który pozwoli mu jej używać.-Patrzyłam w sufit zrezygnowana.
-Ale nie wie jak jej używać. Nie wie też o tej księdze z zaklęciami.-Powiedział.
-Owszem, ale ty wiesz.- Popatrzyłam na niego podejrzliwie.
-Skąd ten brak zaufania. Po za tym, to ja rozmawiam z dzieckiem.- Zaśmiał się.
-Na prawdę? Jesteś wampirem, pomagasz wampira, żyjesz z wampirami, znasz ich, wiesz czego im trzeba do szczęścia i ty myślisz, że ci zaufam tylko dlatego, że Marianne ci ufała za życia? Gdybym była tak dziecinna jak na mój wiek przystało, to nie byłabym tu, tylko u Aramis 'a.- wybuchłam śmiechem.
-No tak... A więc co mogę zrobić.- Zaczęłam się mocno zastanawiać i wtedy przypomniałam sobie znikąd o Smyku.
-Smyku możesz wyjść.- Skrzat podleciał do fotela. Sebastian wzdrygnął się na nagłe pojawienie się skrzata.
-Pani, czy skrzat mógłby coś zaproponować.- Spojrzałam na skrzata wyczekując odpowiedzi.
-Wieczysta przysięga Pani.-Skrzat ukłonił się.
-Dziękuję Smyku, to bardzo dobry pomysł.
-Więc co, powinienem ci ślubować?- Zaśmiał się Sallow.
-Obiecaj mi, że nigdy nie zdradzisz żadnej wiedzy o starożytnej magii, nikomu. Obiecaj mi, że będziesz ich dla mnie szpiegował i przekazywał wszelaką wiedzę na temat tego co planują. Jasne?- Spytałam.
-Nie za dużo tego?- Zaśmiał się ponownie.
-A co, chcesz coś przekazać swoim kolegą na zewnątrz?- Powiedziałam z przekąsem.
-Zróbmy to.- Powiedział tym razem poważnie.
-Potrzeba nam gwaranta.- Powiedziałam.
-Smyku, do komnaty mapy.- Złapałam skrzata za dłoń i w ostatniej chwili Sallow'a.
Stanęliśmy w komnacie przed wielkim obrazem.
-Sprowadź Lilith, szybko. Powinna już nie spać, bo zaraz jest śniadanie.- Skrzat znikł, a pojawiła się Marianne, która zaczęła rozmawiać z Sebastianem. Zdenerwowałam się lekko widząc jak czas szybko zleciał.
Trzask i pojawił się skrzat z dziewczyną w piżamie i potarganych włosach.
-Ophelio, nie wydaje mi się to potrzebne.- Powiedziała spokojnie.
-Ty mu ufasz, ja nie. Lilith będziesz gwarantem.- Złapałam Sebastiana za nadgarstek, a on zrobił to samo.
-Ja... co... gwarantem...- Skrzat pchnął ją lekko do przodu.
-Tak... tak, już idę...- Stanęła z różdżką na przeciw naszych splecionych rąk.
-Sebastianie Sallow'wie. Czy przysięgasz mi, że żadna wiedza, którą posiadasz, bądź będziesz posiadać w przyszłości na temat starożytnej magii, nie opuści twoich ust?- Powiedziałam.
-Przysięgam.
-Czy przysięgasz, że nigdy nie pomożesz wrogowi, nawet jeśli to twoi sprzymierzeńcy rasowi?
-Przysięgam.- Zaśmiał się.
-Czy przysięgasz działać jako obrońca starożytnej magii, pomagać mi w jej ochronie, poprzez szpiegowanie i przekazywanie mi planów wampirów, zwłaszcza Aramis' a?
-Przysięgam.
Lilith machnęła różdżką, po czym nasze dłonie oplotła złota nić, tworząc na naszych dłoniach cienkie złote linie. Gdy puściłam dłoń Sebastiana, złote linie zaczęły się wchłaniać, aż całkowicie znikły.
-Widzimy się po świętach.- Mruknęłam do Lilith, ta zaspana, jedynie machnęła dziwnie ręką i znikła ze Smykiem.
-My natomiast porozmawiamy u mnie w domu.- Powiedziałam w stronę Marianne, która kiwnęła twierdząco głowa.
-A ja?- Odezwał się Sebastian.
-Smyk zabierze cię z powrotem do Feldcroft, a tam już chyba wiesz co robić. Widzimy się po świętach. Wyśle Smyka po ciebie.- Gilbert pojawił się obok mnie, po czym ruszyliśmy do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro