Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Eliksir Wielosokowy

-Bardzo imponujące miejsce. Dobrze strzeżone.-Mruknął Riddle, gdy stanęliśmy na ulicy, zaraz pod bankiem Gringotta.

-Masz rację. Trzeba by być szalonym, żeby spróbować się włamać do którejkolwiek skrytki i trzeba być samym Merlinem, aby się to udało bez skazania i trafienia do Azkabanu.- Zaśmiałam się. Tom patrzył przed siebie zapatrzony jak w obrazek, przymrużył oczy i złapał mnie za ramię, lekko potrząsając, potem jego dłoń wskazała na miejsce gdzie ciągle patrzył.

-Patrz kto jednak przyszedł.- Zaśmiał się, a w naszą stronę szedł Lestrange z ciężkim oddechem.

-Zdążyłem.... to.... co.... robimy?- Spytał z przerwami na oddech.

-Następnym razem bądź na czas.-Powiedział dyktatorskim tonem Tom. Spojrzałam na niego, potem na Lestrange 'a.

-Wybaczcie.- Powiedział z poważną miną. Spojrzał na mnie, na co ja próbowałam powstrzymywać się od zaśmiania.

-Dobra, a więc musimy zdobyć parę składników na eliksir. Pierwsze liść mandragory i żezło z drzewa z wrzosowiska, które kupimy w sklepie zielarskim ,,Czarostwory". Skorupę z chodzącej niewidzialnej skorupy już mamy. Złote jajo i sproszkowane pierze z kolorowych skrzydeł powinno się udać, kupić u Borgina i Burkes'a. Trzeba go tylko przekabacić, bo sprzedaję takie rzeczy tylko na lewo.- Zakończyłam i przetrząsnęłam torbę upewniając się, że znajdują się tam trzy buteleczki.

-O kurde...-Żachnął się Lestrange.

-Chcecie zostać animagami?-Spytał z lekko przerażoną miną. Moja w tym momencie zastygła jak kamień. Tom to zauważył i przyglądał mi się podejrzliwie.

-Dlaczego mnie okłamałaś?- Spytał z kamienną miną. Lestrange odwrócił głowę i popatrzył na wystawkę w oknie jakiegoś sklepu, wiedząc, że może wyjść z tego niezła kłótnia.

-Myślę, że najlepiej powinieneś zdawać sobie z tego sprawę.- Parsknęłam. Często przyglądałam mu się, jak podlizywał się nauczycielom, jak przy każdej możliwej sposobności pokazywał, że jest lepszy od pozostałych. Chłopak popatrzył na Lestrange'a, który oddalił się, o kolejne parę stóp.

-Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. Uważam, że to bardzo korzystne, przemieniać się w jakieś zwierzę. Móc przechadzać się niezauważonym, nie rozumiem tylko dlaczego mi nie powiedziałaś.- Patrzył na mnie z wyższością.

-Nie musisz wszystkiego wiedzieć Riddle. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że jeśli jest się animagiem, trzeba się zarejestrować z taką informacją w ministerstwie. I to nie tak, że ci nie ufam ale im mniej osób wie, tym mniejsze szanse, że każdy będzie wiedział.- Fuknęłam na co mina Tom'a wróciła do normalności.

-Lestrange.- Powiedziałam głośniej, żeby chłopak usłyszał. Lestrange od razu podszedł do nas, co wskazywało na to, że podsłuchiwał mimo oddalenia się.

-Nie powiecie nikomu, jasne?- Popatrzyłam to na jednego, to na drugiego. Pokiwali zgodnie głowami.

-To chcecie mi jeszcze pomóc?- Dodałam.

-Jasne, że tak.- Uśmiechnął się przepełniony ekscytacją Lestrange. Spojrzałam na Tom'a, który przez moment nie odzywał się.

-Jak zamierzasz, kupić cokolwiek na lewo? Wątpię, żeby chcieli coś sprzedać dzieciom.- Mruknął Tom. Odetchnęłam z ulgą, że postanowił, mimo wszystko pomóc. Gdybym została sama z Lestrange'em, misja byłaby zapewne katastrofą.

-Chodźcie.- Złapałam obu za ręce i pociągnęłam za sobą.

Ulica powoli robiła się coraz bardziej pusta. Sklepy, które mijaliśmy w większości były pozamykane, gdzie nie gdzie okna i trzy zabite były dechami. Zrobiło się bardziej mrocznie i lekki zimny podmuch kołysał naszymi pelerynami.

-No tak, ulica śmiertelnego nokturnu. Strzał w dziesiątkę.- Zaśmiał się Lestrange.

Minęliśmy starą zniszczoną tabliczkę, która informowała, że znaleźliśmy się na ulicy gdzie spotkać można było szemranych typków z pod ciemnej gwiazdy. Czarnoksiężnicy przemieszczali się z kapturami tak nisko, że nie dało się zauważyć najmniejszego skrawka twarzy.

-Alohomora.-Szepnęłam i rozejrzałam się jeszcze dookoła i gdy nikt nie patrzył wślizgnęliśmy się do opuszczonego od dawna budynku. Ostrożnie zamknęłam drzwi, aby nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Podeszłam do okna i przetarłam je skrawkiem rękawa, ponieważ brud i kurz nie pozwalały na zauważenie czegokolwiek co mogło być po drugiej stronie.

-No i co teraz.. chwila...- Tom zatrzymał się. Lestrange także, patrzył lekko przerażony a potem rozglądał się dookoła, oczekując, że przyleci sowa z listem.

- Użyłaś magii, przecież nie możemy.- Znowu zaciął się Tom.

-Mój dziadek był ministrem magii. Nikt z mojej rodziny nie ma i nie będzie miał namiaru, tą informację także zostawcie dla siebie, dobra? A teraz pomóżcie mi.- Upewniłam się i zrezygnowana wróciłam do zaglądania przez okno.

Po chwili dołączyli do mnie.

-To czego szukamy?- Spytał, klęcząc obok mnie i przyglądając się ścianie na przeciwko.

- Nie czego, a kogo.-Zaśmiałam się.

-Musimy znaleźć troję godnych osób, dzięki, którym bez problemu będziemy mogli przechadzać się po ulicy, bez zwracania na siebie uwagi.- Powiedziałam przypatrując się przechodzącym ludziom. Nagle wstałam przypominając sobie coś. Zrobiłam tak nagle, że Lestrange się wzdrygnął i wstał zaraz za mną, sekundę później dołączył Tom.

-Stańcie przede mną.- Spojrzeli po sobie, ale zrobili co powiedziałam.

Skierowałam różdżkę w Lestrange'a i szepnęłam ,,Privatus Magicae Custodia". Przerażone oczy chłopaka latały po całym pomieszczeniu. Gdy nic się nie stało, odetchnął głośno z ulgą. Potem zrobiłam to samo w stronę Riddle'a.

-To zaklęcie ściąga z was namiar na równe dwie godziny.-Powiedziałam i wróciłam do okna. Lestrange sprawdził godzinę na swoim zegarku, po czym oboje wrócili do okna.

Ścianę obok ze sklepu Noggina i Bonce'a wyszedł młody mężczyzna. Stanął i przyglądał się czemuś w swoich dłoniach.

-On. Musimy go oszołomić, gdy będzie przechodzić obok drzwi.- Powiedziałam. Mężczyzną schował coś ze swoich rąk i zaczął iść powolnym krokiem, zbliżając się.

Tom złapał za różdżkę i uchylił lekko drzwi. Gdy facet był już przy drzwiach, Riddle otworzył szerzej drzwi, na co drugi zwrócił uwagę, jednak nie był w stanie zareagować, ponieważ został oszołomiony i padł prosto na Tom'a. Złapaliśmy go pod ramionami wciągając do środka i zamykając drzwi. Posadziliśmy go pod ścianą i powróciliśmy do okna.

-Tam! Patrzcie, ta dwójka. To Arcturus i Melania Black. Idealnie się nadają. Są małżeństwem.-Para elegancko i bogato ubrana stała pod sklepem Shyverwretcha, oferującym eliksiry i trucizny.

-Trzeba się pośpieszyć, zanim wejdą do sklepu- Mruknął Tom, na co ja wstałam i ruchem głowy nawoływałam Riddle'a, żeby robił to co ja. Podeszłam do drzwi i wysunęłam za nie głowę rozglądając się, czy nikt nie specjalnie zwraca na nas uwagę.

-Zaklęcie Imperius. Ja na kobietę, ty na faceta.- Nie musiałam nic więcej tłumaczyć, bo wiedziałam, że Tom wiedział co ma robić.

Wyciągnęliśmy różdżki, skierowując ku parze dorosłych. Mruknęłam cicho ,,Imperio" i kontynuowałam w myślach: wejdziesz nie zwracając na siebie uwagi do opuszczonego budynku, obok starego sklepu miotlarskiego. Kobieta ruszył zgrabnie z mężem u boku. Zerknęłam na Tom'a lekko zdziwiona, że zaklęcie wyszło mu bez problemu, gdzie jeszcze nie ćwiczyłam z nimi zaklęcia Imperiusa. Kobieta z mężczyzną rozglądając się przekroczyli próg budynku. Lestrange oszołomił Arcturus'a, a zaraz za nim to samo uczynił Tom z Melanią. Złapałam za torbę i wyjęłam trzy buteleczki.

Podeszłam do pierwszego, oszołomionego przez nas mężczyzny, wyrywając mu włos z głowy i wrzucając do buteleczki. Wywar zawrzał. Podałam buteleczkę Lestrange'owi.

-Nie pij jeszcze.-Złapałam za kolejną buteleczkę, do której wleciał kruczoczarny włos Arcturus'a. A potem ostatni jasnobrązowy włos kobiety.

Każde z nas stało ze swoją buteleczką w ręce. Podałam im szaty, które zabrałam ze sobą.

-Każde z nas niech idzie do osobnego pomieszczenia. Pierwsze się rozbierzcie, żeby nie zniszczyć ubrań, które macie na sobie. Ich ciała są dwa razy większe od naszych, więc prawdopodobnie rozszarpie nam to co mamy na sobie. Potem pijecie i ubieracie się w szaty, które wam dałam.- Rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

Odkorkowałam buteleczkę, przechylając i wypijając jej zawartość, aż do dna. Smak nie był najgorszy, jednakże do najlepszych w życiu też nie należał. Smakował jakbym złapała za garść gruzu i wepchała sobie do buzi. Nagle poczułam dziwne uczucie. Skóra na całym ciele pulsowała, czułam jakby każda kość w moim ciele rozciągała się jak jakiś żelek. Moje dłonie zrobiły się większe, palce wydłużyły się. Gdy cały proces się dopełnił, złapałam za różdżkę i stuknęłam nią, o swoją klatkę piersiową, która wyjątkowo nabrała pewnym atutów. Moje ciało owiła czarna suknia, na stopach zalśniły czarne buty na obcasie.

Wyszłam do głównego pomieszczenia, gdzie spoczywały trzy głowy, oparte o ścianę. Dwóch dorosłych mężczyzn stało tam, czekając i wypatrując przez okno. Podeszłam do leżącej pary i złapałam za dłoń kobiety, ściągając z niej pierścionek i zakładając na swój. To samo zrobiłam z pierścionkiem mężczyzny leżącego obok.

-Tom.-Postać czarnowłosego mężczyzny odwróciła się i spojrzała na mnie. Złapałam za jego prawą dłoń i nałożyłam złoty pierścień na palec serdeczny.

-A to nie za szybko.-Odezwał się mocny męski głos Lestrange'a. Zaśmiałam się jedynie i powiedziałam.

-Lestrange. Ty będziesz się kręcić obok sklepu Borgina i Burkes'a. Tylko nie stój dosłownie pod. Chodź i patrz po wystawach innych sklepów. A my jako małżeństwo Black, załatwimy sprawy z Borginem.- Podniosłam dłoń, na słowo ,,małżeństwo".

Lestrange wyszedł jako pierwszy i gdy oddalił się wystarczająco, wyszliśmy z Tom'em. Ruszyliśmy ku sklepowi. Gdy weszliśmy do sklepu, a drzwi za nami zatrzasnęły się donośnie, po chwili przyglądania się dziwnym rzeczą na półkach, zza lady wyłonił się mężczyzna, niski i z wyglądu niczym nie wyróżniający się.

-Ohoh... Państwo Black. -Mężczyzna skulił się, przez co wyglądał na jeszcze niższego.

-Panie Arcturus'ie... Jestem w trakcie... Przykro mi ale nie udało mi się jeszcze wydobyć tej księgi od tej staruchy.- Popatrzyliśmy na siebie, a potem z powrotem na mężczyznę.

-Dlaczego to zajmuję tak dużo czasu.- Wysyczał w stronę skulonego mężczyzny, idealnie wchodząc w swoją rolę. Widocznie zainteresowała go, owa księga.

-No wie Pan, to księga cieni, nikt kto interesuję się czarną magią, nie oddałby jej, będąc w jej posiadaniu, nawet za milion galeonów.- Mężczyzna, rozglądał się po pomieszczeniu.

-Pośpiesz się Borgin, a teraz przejdźmy do rzeczy.- Wtrąciłam się, z możliwie największą ilością pogardy.

-Potrzebujemy, czegoś... nie możesz nikomu nic powiedzieć bo myślę, że domyślasz się jak to może się dla ciebie skończyć.- Odezwał się Tom.

-Oczywiście... jak najbardziej. Czego potrzebujecie?- Spytał unosząc głowę.

- Sproszkowane pierze trójkolorowego hipogryfa i złote jajo samicy smoka norweskiego kolczastego, zdatne do użycia w eliksirach.- Powiedział donośnie Tom, głosem Arcturus'a.

-Ach... tak, mam złote jajo.- Mężczyzna wyszedł gdzieś i wrócił po chwili z jajem wielkości głowy.

-Ile za nie chcesz?- Spytał od niechcenia Tom.

-Ach... Jak wiecie handel nimi jest nielegalny, bardzo ciężko je zdobyć, a jeszcze odebrać samej samicy smoka, to jak samobójstwo...-Ciągnął Borgin.

-Ile?-Podniosłam głos na mężczyznę, który specjalnie rozprawiał, o tym jak ciężko je pozyskać i jak niebezpieczne to było, aby móc podać wysoką cenę.

-Pięć tysięcy galeonów, Pani.- Lekko spanikowana spojrzałam na Tom'a, ponieważ nie miałam przy sobie tyle złota.

-A sproszkowane pierze?- Ciągnął Riddle.

-Ach... nie mam Panie. Ale wiem gdzie takie pozyskać.- Niski mężczyzna starał się wkraść w łaski, a także liczył, że upchnie dzisiaj złote jajo za niezłą sumkę galeonów. Tom milczał, wpatrując się w niego z pod przymrużonych powiek.

-Ach... moi ludzie widzieli parę takich hipogryfów w zakazanym lesie. Wie Pan przy Hogwarcie.-Nagle drzwi się otworzyły i wleciał sklepu Lestrange. Jego spanikowane oczy latały w każdą stronę. Głowa Borgin 'a podniosła się, a wyraz twarzy całkowicie zmienił się z żałosnego męczeństwa, na drwiący i chciwy uśmieszek .

-Crouch, co ja ci mówiłem! Przestań znosić mi jakieś nic nie warte badziewia, jeśli nie masz pięciuset galeonów to się wynoś!- Zrozumieliśmy, że musimy się pośpieszyć.

- Borgin, nie mam czasu na te wasze przedstawienia!-Ryknął Tom. Spojrzałam na niego zdziwiona, nie wiedząc co chłopak ma w planach. Podliczając mieliśmy tylko dwa tysiące galeonów.

-Mamy przy sobie dwa tysiące galeonów, damy ci je za jajo teraz, a później doniesiemy resztę.-Powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu, fałszywy Arcturus Black. Lestrange stał przy drzwiach, co chwilę zerkając przez szybę.

Mężczyzna przystał na taką ofertę, z niezbyt zadowoloną miną. Złapałam za worek galeonów z torby i położyłam na blacie, złapałam za jajo i schowałam do torby. Gdy zapinałam ją, aby nic z niej nie wypadło, zauważyłam, że pierścionek na moim palcu wisiał już swobodnie na moim prawdziwym palcu. Jeszcze bardziej spanikowana niż wcześniej, spojrzałam na Tom'a, którego czarne włosy zaczęły blaknąc i przybierać jego naturalny brązowawy odcień.

-Musimy się zbierać, do zobaczenia Borgin.- Odpowiedział po raz ostatni Tom i ruszyliśmy ku drzwiom.

Lestrange wyleciał zaraz za nami.

-Nie ma ich. Widziałem jak wyszli z opuszczonego budynku.-Powiedział spanikowany chłopak.

-Nie możemy tam wrócić, mogą być gdzieś blisko. Musimy stąd zniknąć, bo zaraz nie będziemy już wyglądać jak dorośli.- Powiedział Tom, który spoglądał na nas. Lestrange powoli malał, a jego twarz zmieniała się drastycznie. Chłopak nasunął kaptur na głowę, po czym wraz z Tom'em zrobiliśmy to samo i ruszyliśmy przed siebie. Nagle Lestrange pociągnął mnie i Tom'a za rękę, zaciągając w jakąś obskurną, brudną i ciemną uliczkę. Stanęliśmy przed sobą, już nie jako nasi dorośli poprzednicy. Ubrania zwisały na nas, przypominając worki na ziemniaki. Wyjęłam nasze ubrania, po czym odwróciłam się tyłem do nich, żeby mogli się przebrać. Później zrobiłam to samo. Niedbale wrzuciłam wszystkie ubrania do torby i popędziliśmy z powrotem na ulicę Pokątną.

-Musimy jak najszybciej się stąd zmywać.-Odezwał się Tom.

-Co z resztą pieniędzy?-Spytał Lestrange.

-Ma rację. Co jeśli Borgin dowie się, że to nie byli prawdziwi członkowie rodziny Black i jakby nie patrząc jest stratny trzy tysiące galeonów.- Powiedziałam zerkając na Tom'a.

-Nie słyszeliście co mówił? Handel smoczymi jajami jest zakazany przez ministerstwo. Sprzedawał je nielegalnie. Myślicie, że jak się dowie, to zgłosi kradzież?- Zaśmiał się szyderczo Riddle.

-Racja.-Powiedziałam i spojrzałam na Lestrange'a, który przytaknął głową.

-Śpieszmy się.- Dodał Tom, zerkając za moje plecy, gdzie widać było parę zdezorientowanych dorosłych, rozglądających się za czymś, a raczej za kimś.

-Idziesz z nami? Gilbert.-Spytałam Lestrange'a, a zanim ten zdążył odpowiedzieć pojawił się skrzat.

-Jasne, rodzice wiedzą.-Powiedział, a więc złapaliśmy się za dłonie.

-Do domu, Gilbercie.- Trzask i przed moimi oczami stanął przestronny hol.

Lestrange zaczął rozglądać się dookoła.

-Na Merlina... jesteś bardziej bogata niż opowiadali moi rodzice.- Powiedział Lestrange z rozwartą buzią. Przyglądał się złotym elementom na ścianach, dotykając ich, aby upewnić się, że są z prawdziwego złota.

-Wiecie co, tak sobie myślałam, że moglibyśmy przejść się do pobliskiego lasu. Myślę, że moglibyśmy tam spotkać hipogryfy, co wy na to?-Spytałam.

-Myślę, że warto spróbować.- Zawtórował Tom. Lestrange jedynie mruknął coś pod nosem.

Poszliśmy do jadalni i zabraliśmy się za jedzenie. Wraz z Riddle'em pochłonęliśmy jedzenie bardzo szybko, ze względu na pójście do lasu. Lestrange przeżuwał wolno każdą porcję, przyglądając się dosłownie wszystkiemu. Nawet skrzaty domowe przyciągały jego uwagę.

-Masz wiecej... niż... jehnego skrzata?-Spytał z buzią pełną jedzenia, przez co słowa, które wychodziły z jego buzi, były cięższe do zrozumienia.

-Taaak...-Mruknęłam, lekko zdegustowana jego zachowaniem.

Gdy chłopak w końcu uporał się ze swoim jedzeniem, wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy do holu. Kierując się do drzwi głównym, zatrzymał nas Gilbert.

-Panienka gdzieś wychodzi?-Spytał.

-Idziemy do pobliskiego lasu.- Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się promiennie do skrzata.

-Dobrze Pani, jestem na zawołanie.-Skinęłam jedynie głową i wyszliśmy na dziedziniec główny.

-Na brodę Merlina, mieszkasz w Hogwarcie?- Zapytał niedowierzając. Patrzyliśmy na ogrom całego budynku, wielkie wierze i ciągnące się ku niebu budowle. Zamek otoczony był połaciami zieleni, a wszystko otaczał ogromny wznoszący się w górę mur. Wyszliśmy przez główną bramę i zarośniętą łąką ruszyliśmy, ku oddalonemu kilkadziesiąt stóp dalej lasowi.

Gdy cień zaczął okrywać łąkę, zatrzymałam się i ponownie rzuciłam zaklęcie znoszące namiar na dwie godziny.

-Na wszelki wypadek. Nie wiem co tam może być.-Powiedziałam, po czym wkroczyliśmy do ciemnego lasu.

Drzewa rosły tak gęsto, że tylko gdzie nie gdzie prześwitywały małe promyczki słońca, rozświetlając pojedyncze skrawki ziemi. Brnęliśmy ciężko przez las, ponieważ roślinność była bardzo gęsta. Co chwilę, jedno z nas zaczepiało się o wystające pnącza. Raz, o mało nie zdarłam sobie twarzy, gdy potykając się o jakiś krzew, runęłam wprost na ogromne drzewo, jednak chłopcy zareagowali w odpowiednim momencie. Lestrange złapał mnie jako pierwszy za ramię pociągając do tyłu, zrobił to jednak tak mocno, że zamiast stanąć na równe nogi, wychyliło mnie do tyłu, gdzie powinien czekać mnie upadek na ziemię. Wtedy zareagował Tom idący za mną. Jego ręce wylądowały pod moimi ramionami, dzięki czemu nie upadłam na ziemię. Bardziej delikatnie niż jego poprzednik postawił mnie do pionu. Mruknęłam ciche ,,dziękuję" do obydwu i ruszyliśmy dalej.

Nagły świst z prawej strony, sprawił, że od razu się zatrzymaliśmy. Tom złapał za różdżkę, używając zaklęcia kameleona. Od razu poszliśmy w jego ślady. Parę stóp od nas stał jakiś mężczyzna, który pojawił się totalnie znikąd. Po chwili kolejny świst, a mężczyzna miał obok siebie jakiegoś kompana. W tym momencie zrozumiałam... Wampiry.

Popatrzyłam na chłopaków i pomachałam ręką w powietrzu, aby zwrócili na mnie uwagę. Przypatrując mi się uważnie, pokazałam im, aby byli cicho, po czym palcem wskazałam na siebie, potem gestykulując dłonią pokazałam aby mówić, a na koniec wskazałam na głowę.

Wiedziałam, że nie do końca wiedzieli, o co mi chodzi, jednak miałam nadzieję, że w jakikolwiek sposób udało mi się ich ostrzec przed tym, co zamierzam zrobić. Złapałam za dłoń jednego i drugiego po czym skupiając się wypowiedziałam w myślach: To są wampiry.

-No co ty.- Rozległ się głos Riddle'a, ale mimo to patrzył na mnie zdziwiony zaistniałą sytuacją tak samo jak Lestrange.

-Jak ty to robisz?- Tym razem głos Lestrange'a rozszedł się po mojej głowie.

-Nie ma teraz na to czasu. Nie możemy poruszyć się ani trochę, jasne?-Pomyślałam patrząc na nich z poważną miną.

-Ja tam uważam, że powinniśmy zwiewać.-Nie ruchoma twarz Lestrange'a lekko wskazywała, w kierunku domu.

-Lestrange, pomyśl! To są wampiry. Stoją tylko pare stóp od nas. Wampiry mogłyby usłyszeć nas nawet jakbyśmy stali mile od nich.- Żachnął się poddenerwowany tępotą kolegi Tom.

-Sorry, ale nie chce zostać krwiopijcą.- Lestrange spojrzał na nas z pod byka.

-Jeśli i tak nie możemy się ruszyć, to nastawcie uszy. Może dowiemy się czego tutaj szukają.- Pomyślałam i puściłam ich dłonie, zostałam sama ze swoimi myślami.

Para wampirów, przechadzała się pomiędzy drzewami, przyglądając im się w milczeniu, gdy jeden z nich przemówił.

-Mówił, że to tutaj. Powiedział też, że to drzewo będzie się wyróżniać.- Stanęli w miejscu rozglądając się dookoła.

-Jestem pewien, że ten goblin kłamał. Nic tutaj nie widzę.- Postacie zaczęły wymieniać się pomysłami, na temat drzew i tego co mogły by być w nich dziwnie innego.

Instynktownie sama przyglądałam się drzewom dookoła, gdy mój wzrok zatrzymał się na wysokim, potężnym dębie. Wokół niego rosło wiele podobnych, wręcz identycznych drzew, jednak w jego korze było coś wydrapane, a dokładnie to nie coś ale symbol... symbol starożytnej magii. Istniała możliwość, że Marianne mogła schować tutaj jedną z jej części? Czy to by nie oznaczało, że te wampiry właśnie tego szukają?

Po chwili przerwałam tok rozmyślania. Muszę to jakoś zakryć, ale tak żeby nie zwrócić na to ich uwagi. Skup się. Skup się. Skup się. Dotknęłam dłonią ziemi wpatrując się w drzewo. Odnów się. Po chwili, w miejscy gdzie wyryty był symbol, kora zaczęła odnawiać się, jednak proces ten zachodził bardzo wolno. Moje skupienie zachwiało się, gdy wampiry ponownie wróciły do poszukiwań, zbliżając się do nas na dosyć niebezpieczną odległość. Wróciłam do kory i z niecierpliwością wpatrywałam się w drzewo, gdy nagle Lestrange, który poruszył lekko stopą, złamał gałązkę pod butem. Moje skupienie całkowicie znikło, jednak moc nadal kierowałam na drzewo, przez co straciłam kontrolę a drzewo zapłonęło żywym ogniem, a razem z nim parę kolejnych. Jeden z mężczyzn odwrócił się przyglądając się płonącym parę stóp dalej drzewom. Drugi nie odwrócił wzroku, wręcz przeciwnie, wpatrywał się wprost w nas.

Czułam, że muszę coś zrobić. Dotknęłam obiema dłońmi ziemi... wtedy oba wampiry z ziemi zaczęły oplatać korzenie drzew, powoli wkopując ich w ziemie. Po chwili ich ciała stanęły w płomieniach, mężczyźni próbowali uwolnić się od rośliny, jednak po chwili ich ciała opadły bezwładnie, a na nich tliły się ostatki ognia. Dwa czarne, zwęglone ciała leżały na ziemi owinięte korzeniami. Poczułam szarpnięcie i potem dwójka ciągła mnie w stronę domu, korzystając z okazji, rzuciłam ostatnie spojrzenie na drzewo, na korze nie było widać symbolu, ponieważ była wypalona przez ogień. Przełknęłam ciężko ślinę i rzuciłam się biegiem, ciągnięta przez dwóch chłopców przede mną, trzymających mnie za dłonie.

To ja ich zabiłam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro