By uwolnić się od wroga, przeżyj go...
Złapałam za pierwszy list jaki był na wierzchu. Była na nim pieczęć banku Gringotta. W liście powiadomiono mnie o próbie włamania się do mojej skrytki. Zbytnio mnie to nie zaskoczyło. Piszą, że włamywacz zdążył uciec, a ministerstwo zostało już poinformowane i to oni się ze mną skontaktują ze szczegółami.
Od razu złapałam za kolejny list z pieczęcią ministerstwa magii, spodziewając się zawartości.
"Droga, Panienko Fawley.
Pragniemy Panią poinformować, iż dnia trzydziestego maja dostaliśmy sowę od głównego zarządcy Banku Gringott'a. Przekazano nam wiadomość o włamaniu się do skrytki numer 4, której prawowitym właścicielem jest Pani. Nic nie zostało skradzione. Potwierdziliśmy, że włamywacz okazał się być wampirem, który za pomocą eliksiru wielosokowego zmienił się w właścicielkę. Zważając na Pani obecną sytuację z wampirami, próbowaliśmy się skontaktować z prawowitym opiekunem, jednakże nie było żadnego odzewu. Jeśli Panienka ma jakiekolwiek informacje, które pomogą nam się skontaktować z Panem Williamem, prosimy o sowę.
Percival Russell z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.''
Nie mają kontaktu z William'em? Gdy tak o tym pomyślałam, sama od dłuższego czasu nie miałam żadnej sowy od niego. Złapałam za ostatni list, który z tego co pamiętam przyniosła sowa, trzymając list w dziobie.
Potrząsnęłam nią lekko, aby resztki mleka skapały, po czym rozerwałam kopertę. W środku znajdowała się ruchoma fotografia. Moje oczy rozszerzyły się, a twarz zbladła z poważną miną.
-Hej, co ci jest?- Spytała siedząca obok Lilith, zwracając uwagę najbliżej siedzących na moją osobę, lecz w tym momencie to nie miało znaczenia.
Dałam jej fotografię, na której spoczywał związany i bardzo poturbowany William. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Na malutkim zawiniątku pergaminu widniały słowa, napisane koślawym pismem.
"Studnia przy ruinach posiadłości Morganach w Feldcroft. Lepiej się pośpiesz, bo nie zostało mu już dużo życia.
Aramis''
-Coś się stało?- Spytał Tom.
Rozejrzałam się dookoła. Wielka sala była zapełniona uczniami jedzącymi śniadanie. Stół profesorów także był w pełni zapełniony.
-Problemy rodzinne.-Odpowiedziała za mnie spanikowana Lilith. Dziewczyna szturchała mnie w bok, ponaglając do wyjścia.
Niebo za oknem zaczęło robić się pochmurne i w pare sekund rozgorzała ogromna burza. Sklepienie w wielkiej sali także pochmurniało i rozeszły się donośne grzmoty. Zaniepokojeni uczniowie spojrzeli w górę. Gdzie nie gdzie usłyszeć można było piski pierwszorocznych. Profesor Dippet powstał od stołu i wycelował różdżkę w górę. Powoli niebo na sklepieniu zaczęło się uspokajać, jednakże za oknem było coraz gorzej. Z zewnątrz zaczęły dochodzić dźwięki łamanych gałęzi i czegoś ciężkiego uderzającego w mury Hogwartu.
-Ophelia przestań... Wychodzimy.-Pociągła mnie za ramię, ku wyjściu z wielkiej sali. Gdy byłyśmy przy drzwiach, po raz ostatni spojrzałam przez ramię. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, ponieważ byli zajęci rozprawianiem na temat wichury za oknem. Spojrzałam na stół profesorski, gdzie podobnie rozchodziły się rozmowy... Tylko Dumbledore przyglądał nam się, opuszczającym sale. On na pewno musi się czegoś domyślać.
Ruszyłyśmy korytarzem pod klasę obrony przed czarną magią.
-Co z tobą? Musisz się kontrolować.... Widziałaś jak Dumbledore się patrzył.- Szepnęła Lilith.
-Musze pomóc William'owi.- Wysyczałam zdenerwowana.
-A skąd wiesz, że to nie pułapka, a Pan William może grzeje kanapę w domu z rodziną.- Odpowiedziała.
-Masz rację...- Złapałam się za bolącą głowę.
-Po za tym, nic byś nie mogła z tym zrobić do końca lekcji. Profesor transmutacji na pewno coś podejrzewa. Od razu by zwrócił uwagę na twoje zniknięcie.- Dokończyła.
-Dobrze, dobrze... Masz rację... Ale zaraz po lekcjach poproszę Gilberta, aby sprawdził dla pewności.- Odpowiedziałam, po czym weszłyśmy do klasy.
Lekcje przeminęły bardzo szybko. Moje myśli ciągle błądziły wokół William'a. A co jeśli rzeczywiście coś mu się stało, a ja siedziałam sobie na lekcjach. Gdy tylko zadzwonił dzwonek biegiem ruszyłyśmy w stronę lochów, po czym wpadłyśmy do pokoju wspólnego ślizgonów i prosto do dormitorium.
-Gilbert, chodź tutaj..- Powiedziałam, na co z głuchym trzaskiem pojawił się skrzat.
-Tak, Pani?- Ukłonił się.
-Czy William jest w domu?- Spytałam.
-Nie Pani, Gilbert nie widział Pana od kilku dni, a także nie był wzywany przez Pana.- Odpowiedział.
-Idź jak najszybciej do jego domu, znajdź go i wracaj.- Skrzat kiwnął głową i znikł.
Zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju, wyczekując powrotu Gilberta. Dziesięć minut, piętnaście minut... dwadzieścia minut. Gdzie go wcięło.
-A wam co?- Rozbrzmiał głos Astorii. Wraz z Lilith nawet nie zauważyłyśmy kiedy weszła do pokoju.
Nagły trzask rozszedł się po pomieszczeniu. Bez ogródek złapałam za różdżkę i wycelowałam w Astorię.
- Petrificus Totalus.- Dziewczyna opadła sztywna na ziemię. Przeniosłam wyczekujący wzrok na Gilberta.
-Panicza Williama nie ma. Jego żonę i dzieci potraktowano zaklęciem oszałamiającym, Pani.- Spojrzałam na Lilith.
-Cholera...- Szepnęła.
-Możesz wracać Gilbercie. Lilith zajmij się nią i czekaj w komnacie mapy.- Złapałam za zwitek pergaminu, skupiając się na miejscu, w które chciałam się teleportować.
-Ale...-Reszta słów Lilith już do mnie nie dotarła.
Poczułam grunt pod stopami i po chwili zobaczyłam ruiny posiadłości. Bez zawahania ruszyłam ku znajomej mi już studni, chociaż nigdy nie miałam okazji zobaczyć jej na żywo.
-Panienko... Musi to Panienka wziąć.- Podskoczyłam na rozchodzący się, skrzekliwy głos w głuchej ciszy jaka panowała.
- Smyku, nie ma czasu...- Nie dokończyłam.
-Pani Marianne to przygotowała na specjalną okazję. Proszę wypić... pozwoli Pani bez szwanku wyjść z pojedynku..- Złapałam za buteleczkę i wlałam całą zawartość do buzi. Przełknęłam krzywiąc się z dziwnie metalicznie-krwistego smaku, po czym wskoczyłam do studni.
Szłam świeżo wkopanymi jaskiniami, aż w końcu spotkałam jakiegoś mężczyznę. Ten jak tylko mnie zauważył rzucił się w moją stronę. Bez różdżki skierowałam dłoń w jego stronę. Niebieski promyk pomknął w stronę jego szyi, oplatając. Powoli unosiłam go do góry, a promyk zaciskał się coraz bardziej na szyi mężczyzny. Próbował coś powiedzieć jednak nie to mnie w tym momencie interesowało.
-Prowadź do Aramis 'a albo zginiesz, jasne?- Mężczyzna lekko pokiwał głową twierdząco. Puściłam go przez co gwałtownie upadł na ziemię, łapczywie wdychając powietrze.
-Prowadź!-Powtórzyłam.
Mężczyzna wstał z ziemi, otrzepał się lekko i ruszył przodem. Po paru skrętach zobaczyłam stanęłam w wielkiej grocie. Znajomej grocie. W środku roiło się od wampirów.
- Wypuście mojego wujka.- Powiedziałam na co Aramis odwrócił się w moją stronę. Zaśmiał się, po czym dodał...
-Brać ją!- Wrzasnął do zgrai wampirów.
Bez problemu zaczęłam walczyć ze zbliżającymi się sługusami mężczyzny. Starałam się jak najbardziej kontrolować to co robię. Skierowałam dłoń w wystający korzeń, który po chwili urósł do niewyobrażających rozmiarów, zmiatając stojących najbliżej. Rozejrzałam się dookoła, poszukując wzrokiem William'a. Leżał w kącie splątany i nieprzytomny. w jego stronę zaczął zmierzać jeden z wampirów.
Ruszyłam w tym kierunku jednak natłok próbujących mnie unieruchomić ludzi nie pozwoliła mi na to.
-Nie!- Wrzasnęłam gdy wampir przyłożył nóż do szyi William'a, który jak na zawołanie obudził się. Otoczyłam się magiczną barierą, która uwolniła mnie od sługusów Aramis 'a.
-Zostaw go.- Przemówiłam w jego stronę.
-Jesteś tego pewna? Co będę z tego mieć?- Spytał podśmiechując pod nosem.
- Życie. Swoje i twoich poddanych.- Rozejrzałam się ponownie po wielkiej grocie.
To ta grota ze snu, w który zapadłam, gdy wróżebnik stworzył sobie ciało. Nagle miałam przebłysk. Przez sekundę stałam w tej grocie jednakże pełnej martwych ciał na ziemi. Cała umorusana we krwi.
-Czy to na prawdę była przyszłość?- Spytałam na głos. Wróżebnik, który plątał się to tu, to tam zwrócił ku mnie głowę. Z posępną miną kiwnęła twierdząco głową.
-Nie cieszysz się? -Pytałam dalej, nie zwracając uwagi na otaczających mnie ludzi, wpatrujących się na mnie jak gadam do powietrza.
W odpowiedzi dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Może coś poszło nie po jej myśli i nie skończy się to tak jak w tym śnie.
-Jak widzę masz wystarczająco problemów sama ze sobą, co ?- Zaśmiał się Aramis przyglądając się całej tej sytuacji z rozbawioną miną.
-Chyba dzięki tej głupawej scenie zmieniłem zdanie. Nie jesteś potężna, lecz chora. Wypuścimy jej wujka, co wy na to?- Ostatnie wykrzyczał, na co pozostali, którzy byli przytomni zaczęli potakiwać i wiwatować.
Coś jest nie tak... Mężczyzna trzymający nóż przy szyi William'a opuścił go i pchnął mężczyznę w moją stronę. Sprawiłam, że moja ochrona opadła, aby móc jak najszybciej teleportować się do domu. Wszyscy przyglądali się nam bacznie. Spojrzałam na William'a, którego oczy gwałtownie wskazywały na wyjście z groty.
''Nie obawiaj się William'ie... wracamy do domu.,, Powiedziałam w jego głowie. ,, Uciekaj, uciekaj, uciekaj'' Te słowa były powtarzane przez niego w kółko. Gdy był już wystarczająco blisko i chciałam pochwycić jego dłoń, on wyciągnął mały nóż zza pleców i bez zastanowienia dźgnął mnie pod żebra.
Zesztywniałam nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Piekący ból rozszedł się po moim ciele. Kolejne dźgnięcie pod żebra, ramie, udo, brzuch i ostatnie padło na serce. W między czasie rozpaczliwie próbowałam skorzystać z starożytnej magi, jednak nic się nie działo. Łzy spływały po moich policzkach. Nagle William jakby oprzytomniał i opadł obok mnie, przepraszając.
Niezbyt cokolwiek do mnie docierało. Przed moimi oczami pokazała się mgiełka i ból opanował całe moje ciało. Zobaczyłam nad sobą znajomą twarz. Sebastian.
,,Czy ja umrę?'' Spytałam sama siebie.
,,Nie umrzesz.'' W mojej głowie rozszedł się głos Sebastiana.
,,Upewnij się, że będzie bezpieczny, proszę Sebas...''- Ciemność
Jakby nie minęła sekunda, zaczęłam powoli otwierać oczy. Nadal znajdowałam się na ziemi w grocie. Nie poruszając się za bardzo rozejrzałam się dookoła. Było tu parę wampirów, jednakże nie tyle co ostatnio.
-To co bierzemy ją...- Odezwał się jakiś głos.
-Poczekaj na Sebastiana. Ma nas teleportować do zakazanego lasu.- Powiedział inny głos.
Chwila... dlaczego William mnie zadźgał na śmierć? Ale żyję, nie czuję bólu, więc musiałam przeżyć, jak? Pytania rozsadzały mi głowę. Nagle przypomniałam sobie eliksir od Smyka, co to było?
-Nic nadzwyczajnego...- Zaśmiał się kobiecy głos. Mój głos. Wróżebnik.
''Poprawił ci się humor...,, Pomyślałam.
-A i owszem. Wczoraj myślałam, że ten debil rzeczywiście chce się puścić wolno. Troszkę popsuło by mi to plany, wiesz? Jednakże wszystko poszło zgodnie z planem.- Nie zbyt słuchałam co mówiła dziewczyna, ponieważ nagle pochłonął mnie wielki głód. Co prawda moim ostatnim posiłkiem było śniadanie, prawdopodobnie dzień wcześniej, zależnie od tego ile przespałam...
To było coś więcej. Wielki nieludzki głód. Inny głód..
-O tak... głód... w końcu zauważyłaś.- Zaśmiała się.
,,Co mi jest? '' Spytałam w głowie.
- Co ci jest?- Prychnęła.- Raczej powinnaś spytać, czym się stałaś...- Wybuchła śmiechem.
,,Raczysz mi wytłumaczyć?'' Zdenerwowałam się, próbując się opanować, ponieważ głód, który był coraz gorszy sprawiał, że byłam coraz bardziej zdenerwowana.
- Pamiętasz eliksir od Smyka? Otóż nie był to eliksir tylko krew... Krew wampira. Czy mam tłumaczyć dalej?- Spytała teatralnie.
Czyli... nie żyje. Jestem martwa. Zamieniłam się w wampira. Jestem martwa.. jestem wampirem. Te słowa jak echo buszowały po mojej głowie.
-A..a...a...- Pomachała mi palcem przed twarzą.- To nie koniec... Powinnaś zastanowić się komu ufasz. To Marianne wydała takie polecenie Smykowi. W dupie ma ciebie i twoje życie, którego już nie masz. Przecież mogłaś jakoś uratować William'a. Jeśli by ci się to nie udało to przynajmniej ty byłabyś żywa. Ofiary zawsze były i będą... Nie uważasz, że twoja ,, szefowa'' powinna była ci wcześniej powiedzieć, że istnieje taka oferta specjalne w wypadku zagrożenia?- Mówiła już z powagą dziewczyna.
-Nawet gdy Sebastian błagał ją, aby tego nie robiła, no bo w końcu jest wampirem i wie jak to jest, ona miała to gdzieś. Chłopak próbował powstrzymać Smyka, jednakże nie zdążył. Nie powinnaś była jak tak łatwo zaufać Ophelie.. Czas podjęcia decyzji nadszedł...- Wstała.
,, Jakiej decyzji? Co masz na myśli?'' Spytałam.
-Jak to jakiej decyzji?- Zaśmiała się.- Niby taka oczytana, a nie wie jak wygląda przemiana w wampira... Aby w pełni się przemienić musisz ugasić głód... Jeśli tego nie zrobisz, umrzesz.- Zakończyła i zaczęła się rozglądać po grocie.
,,Nie zrobię tego.'' Stwierdziłam pewnie.
-Wiem, dlatego stwierdziłam, że potrzebna ci lekka zachęta, abyś odzyskała chęci do życia.- Zaśmiała się i podeszła do mężczyzny na przeciw mojej twarzy , dzięki czemu widziałam poczynania wróżebnika.
Palcem przejechała wzdłuż ramienia mężczyzny, na co podskoczył i zaczął się rozglądać dookoła. Zamknęłam natychmiast oczy. Nagle poczułam zapach, nie byle jaki. Smakowity, który odbierał mi trzeźwość umysłu. Krew.
Zacisnęłam mocno powieki. Nie zrobię nikomu krzywdy...
-Och... nie oszukuj się. Czujesz to, ten zapach, ten smak...- Podniecała się dziewczyna.
Zaczęłam się dziwnie poruszać, na moment tracąc kontrolę i chcąc ruszyć do mężczyzny. Wstałam przyglądając się mężczyźnie. Na moment odwróciłam się, kładąc dłonie na głowę. Nie mogę , nie zrobię tego. Kolejna fala przeleciała tuż pod moim nosem. Jestem tak głodna, tyle jedzenia. Niektórzy z obecnych musieli być czystymi czarodziejami bo dosłownie widziałam jak krew przepływa w ich żyłach. Nie mogę, nie dam rady
W parę sekund znalazłam się przy mężczyźnie z rozciętym ramieniem. Poczułam jak ostre kły wyłaniają się z moich normalnych zębów. Wbiłam się w tętnice na szyi i poczułam jak przestaje być ospała. Zobaczyłam swoją twarz w odbiciu jakiegoś starego, rozbitego zwierciadła. Byłam blada i inna, jakby starsza. Cała zbladłam jeszcze bardziej, a na mojej twarzy wyszły pulsujące czerwony żyłki, zwłaszcza w okolicy oczu.
-Brać ją, Twain idź po Aramis 'a.- Usłyszałam na co się obróciłam i zabrałam się za rzeź.
Ciała padały na ziemię jedno po drugim. Czułam się jakbym popadła w jakiś obłęd. Moja głowa była pusta, tylko jedzenie i siła jaką odczuwałam z każdą kolejną kropelką krwi. Było to tak obezwładniające uczucie. Jakby wszystkie problemy się rozpłynęły... Złapałam za drewniane krzesło i uderzyłam nim mocno o ziemię, przez co roztrzaskało się na parę kawałków. Za pomocą magii, uniosłam je w powietrze, po czym z prędkością światła przekuły serca sześciu wampirów.
Zapanowała cisza. Zabiłam wszystkich... Ja zabiłam... Nagle jeden z nich poruszył się i ponowny napływ energii rozszedł się po ciele. Podeszłam do leżącego faceta, który zwijał się z bólu.
-Wybacz mi, chybiłam.- Zaśmiałam się i skręciłam kark mężczyźnie, który przestał się ruszać. wstałam i zadowolona rozejrzałam się po grocie. Chwila... Sebastian prosił mnie raz, abym skręciła mu kark. Wrócił do żywych. Zwróciłam się z powrotem do leżącego osobnika, po czym gwałtownie wyciągnęłam kołek z pomiędzy żeber. Wzięłam zamach i wbiłam ponownie w serce, obryzgując się krwią.
Poczułam ostry gniew. To wszystko przez nich. Całe moje życie jest w ruinach, przez tych palantów. Nagle kropelka krwi, która spłynęła mi do oka sprawiła, że oprzytomniałam. Ciało pode mną było doszczętnie rozbebeszone. Trochę mnie poniosło... Wstałam, po czym oblizałam usta, dzięki czemu ponownie poczułam ten smakowity płyn.
-Dobrze ci poszło...- Odezwała się uśmiechnięta kopia mnie.- Myślę, że powinnaś złapać Twain'a, który właśnie leci poskarżyć na ciebie szefuniowi.- Zaśmiała się.
W chwilkę znalazłam się przy wampirze, który był już prawie przy wyjściu z jaskini. Złapałam za łopatę, którą skrzaty kopały tunele, po czym złamałam na pół.
-Ey ty, zapomniałeś o czymś.- Mężczyzna odwrócił się jak na zawołanie, a ja bez chwili zawahania rzuciłam u szczerbiony drewniany kołek prosto w serce mężczyzny, który opadł na ziemię martwy.
Wróciłam do groty, aby upewnić się, że mogę wracać do domu. W tym momencie poczułam ukłucie i jakby całe to szaleństwo ze mnie spłynęło. Rozejrzałam się dookoła na leżące ciała bez głów, poprzebijane kołkami, rozczłonkowane, pozagryzane....
-Cholera... -Mruknęłam pod nosem, łapiąc się za głowę.-Co ja zrobiłam...
-Mówiłam ci, że te sny to twoja przyszłość. A ty się łudziłaś, że może tak się nie stanie.- Śmiała się.
-Co prawda myślałam, że po prostu się nimi pokarmisz i się teleportujesz, jednakże chyba cię nie doceniałam.- Wróżebnik kopnął w głowę, która poturlała się w moją stronę. Odskoczyłam, aby ta nie uderzyła w moje ciało. Gdy się cofnęłam poczułam coś miękkiego pod moimi stopami. Ponownie odskoczyłam cofając się pod samą ścianę.
-Nie, nie , nie...- Zająkałam. Skuliłam się pod ścianą, otoczyłam kolana ramionami i moja głowa opadła.
- No chyba nie zamierzasz tu zostać?- Powiedział wróżebnik bez cienia śmiechu.
-Poczekam aż ktoś tu wróci i przekuje mnie kołkiem, albo lepiej... sama to zrobię...- Powiedziałam z powagą.
-Przestań sobie żartować, bo ci nie wychodzi...- Wróżebnik zaczął skakać wokół mnie próbując mnie w ten sposób powstrzymać. Jednakże ja już zmierzałam do znajdującego się na środku groty wampira, przebitego kołkiem na wylot.
Wyciągnęłam drewniany szpikulec, na którym pozostało serce mężczyzny. Złapałam ręką obślizgły narząd i upuściłam na ziemię. Uklękłam na kolana, po czym skierowałam kołek ostrym zakończeniem na serce. Zamachnęłam się.... i poczułam opór. To wróżebnik dzięki ostatkom sił trzymała kołek ciągnąc w przeciwną stronę.
-Przestań!- Wrzasnął wróżebnik.
Kolejny napływ złości sprawił, że wyrwałam korek z rąk wróżebnika, po czym złapałam ją wolną ręką za szyję i uniosłam odrywając jej stopy od ziemi, w drugiej ręce nadal trzymałam kołek.
-To co? Zabijesz mnie, Pani Ophelio?- Zaśmiała się, krztusząc się. - Jestem twoich sumieniem... jeśli mnie zabijesz to i ono zniknie. Wtedy już się nie powstrzymasz. Kto będzie następny, bo nie będziesz mogła się opanować? Lilith? Sebastian? Może.... Riddle?- Dalej się śmiała.
Do moich oczu ponownie napłynęły łzy, lecz nie smutku. To gniew doprowadzał mnie to takiego stanu.
-Zgnij w piekle...- Powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się szyderczo.
-Nie! Pocz....- Nie zdążyła dokończyć, ponieważ jej serce przebił kołek, a ona sama zaczęła się rozsypywać jak popiół.
Rozejrzałam się ponownie po ciałach. Usiadłam i schowałam głowę w ramionach. Co mam teraz zrobić? Nie mogę wrócić do Hogwartu. Usłyszałam jakieś głosy w oddali. W sekundę teleportowałam się do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro