Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 września 1939- Początek końca

Ostatnią przygodę z wampirami, postanowiliśmy zostawić między nami, tylko między nami. Zaraz po całym zdarzeniu, w obecności dwóch chłopców, poinformowałam Gilberta o wampirach, aby mieć pewność, że żaden z nich nie będzie chciał brnąć dalej w tą sprawę z obcymi.

Gdy skrzat wrócił od William'a, zabrał Lestrange'a i teleportował pod same drzwi jego rodzinnego domu. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to że muszę porozmawiać z Marianne, jednakże nie miałam takiej możliwości, ponieważ był ze mną Riddle. Stwierdziłam, że muszę iść do ukrytego biura w bibliotece nocą. Trochę na to czekałam, bo okazało się, że Tom lubi tam przesiadywać i czytać do późna.

W ostatnim tygodniu, dzień przed zakupami na pokątnej, Riddle udał się do swojego pokoju, spać jak mniemam. Weszłam do łazienki znajdującej się najbliżej biblioteki, wysłuchując kroków Riddle'a, a potem zamykających się za nim drzwi. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i miałam wychodzić, gdy coś mnie zatrzymało. Podeszłam bliżej lustra, ponieważ byłam pewna, że usta mojego odbicia poruszyły się, gdy moje były całkowicie zwarte. Nagle moje odbicie błysnęło i na mini sekundę, zamiast siebie w piżamie, zobaczyłam siebie całą w... w krwi? Mimo, iż była to tylko sekunda, ja w odbiciu byłam cała umazana w czerwonej cieczy.

-Morderczyni.-Rozbrzmiał głos w mojej głowie. Odskoczyłam od lustra, z hukiem uderzając o ścianę. Odbicie było normalne. Pomachałam ręką i nic niespodziewanego się nie stało. Może tylko mi się przewidziało... Musiałam przyznać, że od tamtego incydentu moje myśli krążyły tylko wokół dwóch mężczyzn. Jeśli to ja spowodowałam ten ogień, to oznacza, że rzeczywiście ich zabiłam. Za każdym razem odsuwałam od siebie te myśl, jednakże nie na długo.

Gdy tylko weszłam do pokoju, podeszłam do obrazu i opowiedziałam kobiecie co się stało.

-Chciałam za pomocą starożytnej magi, ja chciałam żeby kora odrosła i wtedy ja...-Łzy stanęły mi w oczach a mówienie sprawiało wiele trudności.

-Ja, nie wiem jak to się stało, drzewo stanęło w ogniu, ja nie chciałam.- Krople spływały mi po policzkach, a głos uwiązł w gardle.

-Straciłaś kontrolę.- Odezwała się kobieta, przypatrując się z współczującym wzrokiem.

-Potem te pnącza ich owinęły, a oni stanęli w ogniu. To ja... ja ich zabiłam.- Głośny szloch rozszedł się po pomieszczeniu. Nagle usłyszałam cichy trzask tlącego się ognia. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam, że kwiat, który studiując Liberanti ożywiłam, stał w ogniu. Złapałam za różdżkę i skierowałam w stronę ognia.

-Aguamenti!- Woda wytrysła z końca różdżki, gasząc ogień, po czym cicho skapywała z półki na drewnianą podłogę.

-Teraz musisz mnie wysłuchać. Usiądź.- Powiedziała Marianne, a ja usiadłam na krześle, oddychając głęboko, aby powstrzymać się od płaczu.

-Starożytna magia głównie opiera się na emocjach, jeśli odczuwasz mocno jakieś emocje to może to zadziałać w dwie strony. Jeśli potrafisz ją kontrolować, to twoja moc i zaklęcia będą mocniejsze i wydatniejsze. Jeśli nie będziesz w stanie jej kontrolować, to właśnie tego typu sytuacje będą zdarzać się często. Nie możesz dać się wyprowadzić z równowagi. Skupienie, pamiętaj.- Powiedziała kobieta.

-Nie możesz odwrócić tego co się stało. Wiem, że łatwo mi mówić, ale musisz się pogodzić z zaistniałą sytuacją, jednak na pewno nie zapomnieć, ponieważ jestem pewna, że oni wiedzą. To tam ukryłam jedną z dziesięciu części magii. Jeśli tylko oni dwoje wiedzieli o tym miejscu, to może i lepiej, że stało się to, co się stało.- Marianne rozmyślała w swojej ramie, gdy nagle jej twarz zatrzymała się w bezruchu.

-Myślę, że znam kogoś kto mógłby nam pomóc, doinformować nas. Muszę zniknąć na trochę. Spotkamy się w komnacie mapy, a ty do tego czasu ćwicz, ale nie zmuszaj się za dużo i nie rozmyślaj o tym co się stało w lesie. Pamiętaj, kontrola i skupienie.- Kobieta zniknęła za ramami obrazu.

Kontrola i skupienie. Dwa płonące ciała. Kontrola i skupienie. Dwa martwe ciała. Kontrola i skupienie...

-Halo... Ophelia, kontaktujemy...-W mojej głowie rozszedł się głos Rosier'a. Mój wzrok utkwiony był w szybę pociągu. Można by było pomyśleć, że oglądam widoki, zmieniające się wraz z szybkością ekspresu Hogwart. Jednakże, zawsze gdzie byłam w stanie zobaczyć swoje odbicie, tam za każdym razem prześwitywał obraz zakrwawionej twarzy. Czasami uśmiechało się drwiąco. Widzę ją codziennie, od pierwszego razu w łazience.

-Zagapiłam się.- Zmusiłam się do uśmiechu, ukrywając dręczące mnie myśli.

-Jak wasze wakacje, co? Co robiliście gdy ja byłem zamknięty z dziadkami, a Rosier zwiedzał Francję z mamusią za rączkę.- Powiedział Avery, na co wszyscy zaśmialiśmy się, a Rosier wycelował mu łokcia pod żebra. Jeszcze głośniejszy śmiech rozszedł się po przedziale.

-Nic ciekawego. Gdy się spotkaliśmy wybraliśmy się na ulicę pokątną. -Odezwał się Tom jako pierwszy.

-Potem do końca wakacji przesiadywaliśmy w bibliotece. Czytaliśmy.-Dodałam, uśmiechając się trochę mniej niż zawsze.

-Teraz to się zastanawiam kto miał gorzej. Uczyć się wakacje. Tylko nasze dwa kujony mogłyby tego dokonać.- Zaśmiał się Rosier. My tylko wzruszyliśmy ramionami.

Pogrążyliśmy się w rozmowach o szkole i nowych pierwszorocznych. Śmiechom nie było końca. Ostatecznie rozmowy ucichły, gdy Avery zszedł na temat Quidditch'a. W tym roku będzie mógł grać w drużynie, o ile się dostanie.

-Mogę grać na każdej pozycji, więc jestem pewny, że przyjmą mnie na obrońcę.- Rozwodził się Avery z pewnym i dumnym spojrzeniem.

Drzwi w przedziale rozwarły się i weszła Lilith. Przywitała się ze wszystkimi, po czym jej wzrok utkwił się we mnie.

-No moja droga... pierwszy września. Wszystkiego najlepszego w dwunaste urodziny.- Dziewczyna zaczęła grzebać w swojej torbie, po czym wyciągnęła mały pakunek. Przejęłam go i podziękowałam. Zabrałam się za rozpakowywanie go. Pod warstwą ozdobnego papieru znajdowało się pudełeczko, a w nim oprawiony złotem, niebieski płaski kryształ. Dziewczyna posiedziała chwilę z nami, wymieniając się plotkami, po czym wyszła z przedziału.

-Nic nie mówiłaś.- Odezwał się Avery.

-Jej też nie mówiłam. Nie wiem skąd się dowiedziała. Nie lubię obchodzić tego dnia.- Skomentowałam krótko, urywając temat. Oni tylko spojrzeli po sobie zmieszani, po czym rozmowa wróciła na swoje poprzednie tory. Spojrzałam w okno i znów zobaczyłam inne odbicie. To drugie oblicze, poczucie winy, które widzę w każdym odbiciu, które widzę w sobie.

Gdy wkroczyliśmy do Wielkiej Sali i zasiedliśmy przy stole, dyrektor powstał i powitał uczniów. Mój wzrok utkwiony był w pustym, złotym talerzu przede mną. Zakrwawiona twarz przyglądała się mi, a ja jej. Po chwili, półmiski i talerze zapełniły się jedzeniem, sprawiło to, że moje myśli wróciły do pozostałych. Wszyscy zajadali się już jedzeniem. Na początku stołu siedziało wiele nowych twarzy. Pierwszoroczni.

-Po kolacji spotkajmy się w pokoju życzeń.-Szepnął Tom, tak aby tylko nasza grupa usłyszała.

Tak jak było mówione, gdy kolacja zakończyła się i wszyscy ruszyli do wyjścia z wielkiej sali, zrobił się harmider. Postanowiłam poczekać, aż tłum się przerzedzi. Gdy ostatni uczniowie przeciskali się do drzwi, wstałam i powolnym krokiem ruszyłam ku nim.

-Ophelio...-Głęboki głos rozległ się po sali. Odwróciłam się i zobaczyłam Profesora Dumbledore'a.

-Tak, profesorze?-Spytałam. W jego oczach zobaczyłam płomienie, a potem białko oczu pokryła czerwona ciecz. Krew. Cofnęłam się parę kroków do tyłu. Serce biło tak mocno, że czułam jakby wyszło z klatki piersiowej.

-Zabiłaś ich.-Odezwał się profesor. Spojrzałam na niego przerażona. To się nie dzieje.

-Nie... ja nie...- Mruczałam pod nosem, ledwo słyszalnie.

-Dobrze się czujesz?-Spytał mężczyzna, tym razem jego oczy były normalne. Rozejrzałam się do wokół, sala była pusta, jedynie na korytarzu widać było ostatnich uczniów oddalających się.

-Tak, przepraszam... jestem trochę zmęczona.- Powiedziałam wierząc, że te słowa nie są kłamstwem. Taką miałam nadzieję. Wypocznę i wszystko wróci do normy. Profesor przyglądał mi się uważnie, uśmiechnęłam się lekko i skierowałam się do wyjścia.

Przechadzałam się pustymi korytarzami i ciągłymi krętymi schodami w górę, kierując się na siódme piętro. Pokonując ostatnie schody w górę, usłyszałam donośny syk.

-Morderczyni. Próbuję zapomnieć.-Ruszyłam szybko korytarzem, ku pokojowi życzeń. Gdyby te słowa słyszał każdy, to na pewno ktoś już by tu był, zważając na to jak głośny i donośny jest ten głos. Cały zamek powinien już tutaj być słysząc to. Oznacza to, że tylko ja je słyszę.

-Nie możesz mnie ciągle ignorować. Taaak... to ja, tam w lustrze to niestety jaa.-Kolejny syk rozszedł się po korytarzu.

-Przestań!- Złapałam się za głowę, gdy głos nie przestawał.

Nagle z za rogu usłyszałam głosy chłopaków. Pokój życzeń, już blisko. Uspokój się. Zdjęłam ręce z głowy i wyprostowałam się.

-Nie będziesz uciekać w nieskończoność.- Rozległ się ponownie głos. Niewzruszona szłam przed siebie. Moje oczy szkliły się, ale żadna łza nie poleciała. Już jest wszystko w porządku. Powtarzałam sobie w głowie, gdy uderzyłam o coś, przez co cofnęłam się parę kroków do tyłu.

-Dobrze się czujesz?- Spytał Tom, przypatrując mi się uważnie.

-Tak.- Odpowiedziałam szybko i weszłam do pokoju, zasiadając przy wielkim stole.

Tom usiadł na końcu stołu jak jakiś przywódca, pierwszy po jego lewej stronie siedział Rosier i Lestrange. Po prawej stronie było wolne krzesło, czekające na mnie i obok Avery. Usiadłam na swoim miejscu i czekałam na rozwój sytuacji.

-Będąc w zamku Ophelie, udało mi się dosięgnąć wiedzy, której potrzebowaliśmy. Pamiętacie jak rozmawialiśmy o mugolach?- Spytał Tom, pokiwaliśmy jedynie głowami potwierdzając.

- Znalazłem sposób, aby pozbyć się ich ze szkoły. Na początku myślałem, żeby sam spróbować odnaleźć to miejsce, jednak informacje o jego położeniu są bardzo znikome. Dlatego stwierdziłem, że jeśli więcej osób będzie się za nim rozglądać, tym szybciej uda nam się go znaleźć. Mamy na to tyle lat ile jesteśmy w Hogwarcie...-Mówił jak w jakimś amoku, Riddle.

-Ale... o czym jest mowa?- Spytał zdezorientowany Rosier. Rozmyślanie o tym co miał na myśli Tom, pozwoliło mi zapomnieć o męczących mnie głosach.

-Komnata Tajemnic.-Powiedziałam, na co Tom spojrzał na mnie uradowany spodziewając się, że będę wiedziała.

- Legendarna komnata znajdująca się w Hogwarcie, stworzona przez samego Salazara Slytherin'a. Myślę, że możesz nam coś więcej na ten temat powiedzieć, prawda?- Dodał Tom, wpatrując się we mnie. Popatrzyłam na resztę, która wyczekiwała rozwinięcia tematu, ponieważ nie mieli oni bladego pojęcia, o czym mówi Tom. Odchrząknęłam i przemówiłam.

- Przez wiele lat wszyscy założyciele Hogwartu, żyli w zgodzie. Po pewnym czasie Slytherin zażądał większej selekcji uczniów, czyli przyjmowania do szkoły tylko czarodziejów czystej krwi. Pozostali założyciele nie zgodzili się na to, a pomiędzy Slytherin'em i Gryffindor'em rozgorzał spór. Slytherin postanowił opuścić zamek, lecz nim to uczynił, wybudował i zapieczętował pomieszczenie zwane Komnatą Tajemnic, w której rezydować miał potwór mający oczyścić szkołę ze wszystkich szlam, charłaków i mieszańców. Otworzyć Komnatę i uwolnić potwora może jedynie prawowity dziedzic Slytherin'a.-Zakończyłam.

-Niesamowite, czyli jakiś potwór, zjadający szlamy mieszka w Hogwarcie.- Mruknął Lestrange ze zdumioną miną.

-Nawet jeśli znajdziemy komnatę, to co z dziedzicem Slytherin'a.- Żachnął się Avery.

-Mamy dwóch.-Odpowiedział z dumą Tom. Ja za to zszokowana spojrzałam na niego.

-Dwóch?- Spytałam.

-Urodziłem się z pewną zdolnością, gdy dowiedziałem się, że jestem czarodzieje powiedziano mi, że nie każdy posiada taką umiejętność, ale musiałem się upewnić.-Powiedział z podniesioną dumnie głową.

-Potrafię rozmawiać w mowie węży, w paru książkach wyczytałem, że tylko prawdziwi potomkowie mogą się nią posługiwać.- W oczach miał przebłyski czerwonego blasku.

-Nie możliwe. Powiedz coś.-Powiedział lekkomyślnie Avery. Spojrzałam na Tom'a, po czym przemówiłam do niego w mowie węży.

-Saazeeh haszee szooosss- Wypowiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.

-Śmiercionośny ogień.-Wypowiedział słowa na głos, po czym świdrował mnie wzrokiem na wylot. Kiwnęłam twierdząco głową, informując pozostałych o jego prawdomówności.

-No to co, szukamy komnaty i wybijamy te szlamy.-Uniósł głos podekscytowany Rosier.

-Musimy coś jeszcze zrobić.- Odezwał się z grobową miną Tom.

-To duża podpowiedź. Musimy szukać wszystkiego co możliwe, żeby odkryć kim byli moi rodzice. Trzeba szukać w rodzinach wywodzących się od wielkiego Salazara Slytherin'a.-Jego wzrok ponownie osiadł na mnie.

-Każda rodzina czystej krwi posiada księgę w której za pomocą zaklęcia ukazuję się każdy członek rodziny, od pierwszego do ostatniego. -Odezwałam się.

-Drzewo genealogiczne.-Wtrącił Lestrange.

-Tak, drzewo genealogiczne, w postaci księgi. Musimy dowiedzieć się, na którym pokoleniu zakończyło się nazwisko Slytherin'a i ile nowych rodzin powstało z nazwiska Salazara. Aby te informacje dostać, musimy znaleźć jego księgę,-Wypowiedziałam ostatnie słowa i spojrzałam na Tom'a.

-Przecież to nie możliwe.- Odezwał się Rosier.

-Poradzę sobie z tym, ale mimo to szukajcie wszystkiego co możliwe na temat ostatnich rodzin Salazara Slytherin'a, wszystkiego co będzie zawierało moje nazwisko. Pomimo to rozglądajcie się za jakimiś znakami odnośnie Komnaty Tajemnic, jasne?- Powiedział władczo Tom, na co wszyscy pokiwali zgodnie głowami.

-Może powinniśmy się jakoś nazwać?- Wypalił Rosier. Wszyscy nagle zadumali się.

-Myślałem już nad tym. Co powiecie na śmierciożercy?- Głos Tom'a rozległ się po pomieszczeniu.

-Dobre, w końcu będziemy wybijać szlamy, no nie?- Wiercił się na swoim krześle Lestrange.

-Powinniśmy wybrać też przywódcę, naszego lidera.-Dodał Rosier.

-Myślę, że nie ma co wybierać, przecież logiczne, że to Tom.- Odezwałam się. Tom spojrzał na mnie, a usta lekko drgnęły mu do góry, lecz szybko wróciła kamienna twarz.

-To początek czegoś naprawdę wyjątkowego. Razem dokonamy wielkich czynów.-W oczach Tom'a prześwitywały czerwone promyki.

-Tak, więc jeśli wszystko jasne, to wiecie co macie robić. Możecie wyjść.- Dodał, a chłopcy powstali i ruszyli do wyjścia, sama też już podnosiłam się, lecz ręka Riddle'a, oplotła się wokół mojego nadgarstka, powstrzymując od wstania. Usiadłam z powrotem, a chłopak poluźnił uścisk ale nie puścił.

-Coś jest nie tak, z tobą.- Mruknął wpatrując mi się prosto w oczy, jakby mógł wyczytać z nich każde kłamstwo.

-Co masz na myśli?-Oburzyłam się i spojrzałam na leżący na półce puchar, wypolerowany błyszczał się. Gdy przyjrzałam się bliżej zobaczyłam miniaturowe odbicie stołu, siedział przy nim Tom i ja. Ja blada jak ściana i cała we krwi. Uśmiechająca się jak jakaś psychopatka. Zwróciłam szybko wzrok z powrotem na Tom'a.

-Jesteś jakaś inna, zamyślona.- Powiedział nie spuszczając ze mnie oczu.

-Po za pracami domowymi zadanymi przez szlachetnego wodza śmierciożerców, mam jeszcze swoje cele. Muszę się wymknąć do zakazanego lasu, żeby dorwać tego hipogryfa, a potem brać się za eliksir. Mam trochę ograniczony czas.- Powiedziałam z powagą.

-Ograniczony czas?-Spytał z zaciekawioną miną chłopak.

-Do eliksiru potrzebny jest liść mandragory, pamiętasz?- Powiedziałam, na co chłopak skinął twierdząco głową.

-Muszę go trzymać w buzi przez pełny miesiąc, od pełni do pełni księżyca. Gdy eliksir będzie gotowy, musze co wieczór wypowiadać zaklęcie, aż do pierwszej burzy z piorunami, wtedy przed rozpoczęciem burzy musze wypić eliksir i wtedy dokona się przemiana.- Zakończyłam.

-Jesień, oczywiście. Najszybciej o burzę z piorunami jesienią. Pomogę ci, Lestrange też wie, a więc też będzie chętny na wycieczkę do zakazanego lasu.- Powiedział Tom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro