*
Kroki rozchodziły się po wielkim, pustym pomieszczeniu, które swoim wyglądem przypominało biuro, jednakże wystrój ukazywał, że czas w tej rezydencji zatrzymał się mniej więcej na średniowieczu. Ciemnowłosy, wychudły i o dziwo nieodparcie przystojny mężczyzna przechadzał się tam i z powrotem rozmyślając nad czymś uciążliwie.
Zatrzymał się przy wielkim lustrze opartym o ścianę. Patrząc w nie, nie widział tego co powinien. Zamiast dorosłego mężczyzny, który zdzierżył wszelakie niesprawiedliwości, a małego przerażonego chłopca. To właśnie tego dnia, jego życie zmieniło się. Rozpoczęła się ciągła walka o przetrwanie, która powoli wyniszczała ostatki tego co w nim dobre. W lustrze za małym chłopcem stanęła kobieta i mężczyzna w średnim wieku, jego utraceni rodzice.
Tęsknił za nimi. Czuł, że to wszystko co mu się przytrafiło to za dużo jak na jedną osobę, wiedział, że wszystko mogło potoczyć się inaczej. Koło małego chłopca stanęła bardzo młoda kobieta o czarnych włosach. Była przepiękna, jedyna w swoim rodzaju. Dla niego, była wszystkim, czego chciał, czego chronił za wszelką cenę i wszystko czego nie udało mu się uratować. Stracił wszystko. Nie zdawał sobie sprawy, że chronił ją nie przed tym co trzeba. Uważał, że to świat jest zepsuty... miał rację, jednakże po stracie rodziny i cierpieniu jakie przeszedł... to on... on był tym, przed czym powinien ją chronić... przed samym sobą.
Nagle w pomieszczeniu rozeszło się donośne stukanie w drzwi.
-Wejść!- Rozkazał mężczyzna stojąc wciąż na wprost lustra.
Skulony mężczyzna wszedł do pomieszczenia, gdzie stał do niego plecami, godnie ciemnowłosy mężczyzna.
- Ten mieszaniec Sallow... mówi, że wie gdzie jest ta dziewczyn, której Lord szuka. Mówi też, że jest w dogodnym stanie, jednakże nie chce przekazać żadnych więcej informacji. Chce spotkać się oko w oko z Lordem.- Sługa zamilkł i ukłonił się, wyczekując co powie jego pan.
-Przyprowadź go, Kato.
Na dźwięk swojego imienia sługa ruszył ku wyjściu, wracając po paru minutach w towarzystwie młodego ciemnowłosego chłopaka. Mężczyzna stał przed lustrem, nie zmieniając pozycji ani o cal, wpatrując się w odbicie lustra.
-Lordzie Aramis'sie. To zaszczyt spotkać cię w we własnej osobie.- Chłopak ukłonił się lekko, przyglądając się mężczyźnie.
To go zdziwiło. Aramis patrzył w lustro, gdzie widział skrawek Sebastiana. Jak na pierwsze spotkanie z osobą pokroju Lorda Aramis 'a, Sallow zdawał się nie okazywać żadnych oznak strachu. Czyżby czuł się pewnie ze względu na swoje korzenie. Bycie haniebnym mieszańcem. Czarodziej przeklęty nieśmiertelnością wampirów. Myśli, że jakiekolwiek zaklęcie, jest w stanie go uchronić, przed wielkim jedynym Aramis'em.
Nawet nie zdaje sobie sprawy, że magia, która zebrała w Aramis'sie. Potężna starożytna magia, przepływa przez ciało Lorda, upewniając go, że nikt nie ma z nim szans. Nikt, oprócz tej nieszczęsnej gówniary z Hogwartu. Jest pewny, że posiada większe doświadczenie niż jakaś dziewczynka, jednakże nigdy nie wolno ignorować swojego przeciwnika. Lord musi mieć pewność.
-A więc?- Na te słowa Sallow wzdrygnął się.
-Dziewczyna jest w szpitalu Świętego Munga, zapadła w śpiączkę.- Powiedział Sebastian. Aramis odwrócił się natychmiast świdrując wzrokiem młodego chłopaka.
-Skąd ta pewność?- Spytał podejrzliwie Aramis.
-Co będziesz z tego miał? Tyle lat nie wychodziłeś poza swoje cztery ściany, co sprawiło, że zmieniłeś zdanie Sebastianie.- Z powagą wpatrywał się w niego, wyczekując jakiegokolwiek zwątpienia. Sallow twardo ukazywał pewność siebie. Nic nie wskazywałoby na strach, który na pewno towarzyszyłby przy spiskowaniu przeciw Aramis'owi.
- Jest to pewne, ponieważ znam kogoś w Hogwarcie. Przypadkiem przekazano mi, że cytuję: ,,Biedna Ophelia została wysłana do Świętego Munga. Biedaczka zasnęła we własnym łóżku i już się nie obudziła. Wszyscy Fawley'owie są już w zaświatach, została całkowicie sama."- Przemówił Sebastian udając irytujący, piskliwy kobiecy głos.
- Jak już mówiłem, nawet jeśli to prawda, co ci to da? - Aramis skrzyżował ramiona na piersi, opierając się o dębowe biurko.
- Jak sam wspominałeś, zamknąłem się w swoich czterech ścianach. Te cztery ściany to jedyne miejsce, które znam. Ostatnie miejsce, w którym żył ktokolwiek z mojej rodziny. Zostałem sam. Gdy nie masz nikogo i masz tylko siebie, poświęcasz dużo czasu na przemyślenia... Zrozumiałem dlaczego jest jak jest... Ta cholerna magia i czarodzieje.- W głowie Aramis' a zaświeciła nutka zrozumienia. Wśród wampirów tego regionu, każdemu jest dobrze znana historia Sallow'a.
Pozbawiony rodziców w młodym wieku. Zamieszkuje z siostrą u swojego wuja, pracującego w ministerstwie magii jako Auror. Siostra zostaje przeklęta przez czarodzieja. Wuj także umiera w nieznanych okolicznościach. Chodzą plotki, że to także sprawka czarodziei. Umiera jego siostra, której nie zdołał pomóc, przyjmując klątwę wampiryzmu. Wszystko przez magię.
-Wampiry są wieczne w swoim pięknie, ale jednocześnie skazane na wieczne samotne życie.- Powiedział nie spuszczając wzroku z młodego Sallow'a.
-Więc, jeśli to co mówisz jest prawdą... masz okazję się wykazać, a w zamian zdobędziesz moje uznanie. Z czasem może i zaufanie.- Odwrócił się z powrotem do lustra.
-Co mam zrobić?- Spytał bez zawahania Sebastian.
-Porwać ją ze szpitala, puki jest nieprzytomna. Przydzielę ci ludzi, którzy ocenią twoje poczynania i oczywiście pomogą ci. Co to miejsca i sytuacji masz rację.- Mężczyzna ponownie rozpoczął chodzenie po pokoju w te i we w te, gładząc się po podbródku.
-Szpital nie jest chroniony w żaden sposób, pomijając pracowników.- Wtrącił Sallow.
-Owszem. W nocy będą zmniejszone patrole korytarzy, więc nie powinno być problemu, aby się tam wedrzeć i zabrać nieprzytomną dziewczynę. Przydadzą się twoje umiejętności magiczne.- Powiedział.
-Zrobicie to jak najszybciej. Jutro w nocy.- Dodał stojąc do Sallow'a plecami, co dla Sebastiana było zbawieniem, ponieważ z jego twarzy na moment można było zobaczyć strach i zakłopotanie. Zdawał sobie sprawę, że nie może nijak pomóc Ophelie, ponieważ jak powiedział nadal była nie przytomna. Uspokoił się wmawiając sobie, że zawsze może jej jakoś pomóc od wewnątrz. Jednakże, aby Aramis mu zaufał musi się naprawdę postarać przy tym ,,porwaniu''.
Dla Sebastiana czas leciał szybko, za szybko. Właśnie stał w umówionym miejscu kryjąc się w ciemnej Londyńskiej uliczce. Przed nim był wielki staroświecki dom handlowy. Ciemna cegła i stare podniszczone manekiny w oknach odstraszały wszystkich i wszystko co żywe. Gdy pojawili się kompani dzisiejszej akcji, bez większych ogródek opowiedział im swój plan, na który wszyscy przystali.
W cieniu zakradali się na tył budynku, gdzie znajdowało się drugie wejście do szpitala, o którego istnieniu mało kto wie. Wejście głównym wejściem wiązałoby się z od legitymowaniem się, co nie wchodziło w rachubę.
-Revelio...- Szepnął młody mieszaniec, zamaszyście poruszając różdżką, co sprawiło, że towarzyszące mu wampiry cofnęły się o krok z niepewnymi minami.
Przed ich twarzami, w miejscu gdzie była ceglana ściana ukazały się bardzo stare drewniane drzwi.
-Mugole stworzyły wyjście awaryjne, które w trakcie powstawania szpitala świętego Mung'a nie było wzięte pod uwagę. Szemrani czarodzieje z pod ciemnej gwiazdy stworzyli to przejście, dbając o to, aby nikt prawilny nie miał o tym pojęcia. Za mną.- Ruszył brudnym, zaniedbanym korytarzem pełnym dziwnych przyrządów mugoli, których nigdy na oczy nie widział.
Wampiry przyglądały się wszystkiemu z wielką dokładnością, a co najważniejsze nie spuszczały Sallow'a z zasięgu wzroku. Bez żadnych obiekcji podążali za Sebastianem. Doszli do zaułku, gdzie mieszaniec ponownie wyciągnął różdżkę, na co niektórzy prychnęli z pogardą. Młody chłopak ignorując to ponownie wymówił zaklęcie, które ujawnia ukryte obiekty. Całkowicie nowe, czyste i białe drzwi ukazały się przed ich oczami.
Przez moment w głowie Sallow'a przeleciało wspomnienie pokoju życzeń w Hogwarcie. Pojawiających się znikąd drzwi, ukazując ci to czego w danym momencie potrzebowałeś. Razem z tym przyjemnym wspomnieniem, wróciły też te mniej wesołe. Sebastian wychylił ostrożnie głowę przez uchylone drzwi i rozejrzał się dookoła... Było pusto.
-Idziemy ostrożnie za mną. Żadnej przemocy, jeśli trzeba będzie to mam odpowiednie zaklęcia.- Powiedział z powagą Sallow.
Reszta tylko kiwnęła głowami i powoli szli za chłopakiem. Można by stwierdzić, że są nie do uchwycenia, zważając na wampirze zdolności, takie jak ponad przeciętnie wyostrzony słuch, lepszy wzrok, szybkość, siła, możliwość użycia perswazji, a co najważniejsze nieśmiertelność. Zaklęcia czarodziei nie są w stanie zabić wampira, jedynie drewniany kołek w serce jest w stanie temu zaradzić.
Czarodzieje się rozwijają, wilkołaki się rozwijają.... wampiry także idą do przodu, dając sobie lepszy komfort wiecznego życia. Perswazja za dawnych czasów była najpotężniejszą bronią wampirów, jednakże teraz potężni czarodzieje wiedzą jak się chronić przed ich wpływem. Tylko mugole pozostali nadal w niewiedzy. Za pomocą takich mieszańców jak Sebastian już tysiące lat temu poradzili sobie z odpornością na światło. Parę zaklęć i wampiry mogły cieszyć się słoneczną pogodą. Jeszcze pare lat temu dla wampira śmiercionośne było ugryzienie wilkołaka, lecz z tym także są w stanie sobie poradzić za pomocą mieszańców.
Z oddali było słychać chrapanie, a także ciche rozmowy z powyższych pięter. Cicho wdarli się grupą do sali numer sześć i spojrzeli na śpiącą nastolatkę.
-To ona...- Żachnął się jeden z wampirów.
-Łapcie się za ręce, ją też.- Powiedział pewnie.
Wszyscy złapali się za ręce tworząc okrąg, wraz z dziewczyną. Teleportowali się do obskurnych lochów. Gdzie po przypięciu dla pewności dziewczyny do łóżka, jeden z wampirów wyszedł przed szereg.
-Brawo Sebastianie, wykazałeś się. Niech ktoś idzie do Aramis 'a.- Mruknął w stronę pozostałych.
Jeden z wampirów ruszył jak poparzony w stronę schodów. Niektórzy nadal przyglądali się uważnie chłopakowi.
-Nie można się teleportować ze świętego Mung'a, więc jak ty to zrobiłeś?- Spytał podejrzanie jeden z krwiopijców.
-Wszystko się da, jeśli tylko wie się jak.- Odpowiedział cwanie Sebastian, wiedząc, że obecni tam nie mają zielonego pojęcia na temat magii, więc bez problemu uwierzą w ,,jego możliwości".
-No tak...- Nagle uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic.
-Wynocha. Sallow zostajesz.-Aramis wkroczył do lochu, po czym przystanął przyglądając się słabej postaci spoczywającej na starym łożu.
-Gratuluję, udało ci się. Będę się z tobą kontaktować odnośnie dalszej współpracy. Jakieś pytania?- Wyrecytował jak robot.
- Co z nią będzie? To tylko dziecko...- Powiedział Sebastian.
-Nie zaplątaj sobie tym głowy, Sallow.- Chłopak spuścił głowę, mrucząc coś pod nosem.
Sebastian zaczął kierować się ku wyjściu z lochu, jednakże nie było mu to dane, ponieważ nastąpiła niespodziewana ciemność i nicość. Po chwili otworzył oczy. Leżał na łóżku w swoim domu w Feldcroft. Jego głowę męczyły pytania.... Czy wszystko poszło zgodnie z planem. Czy jej się udało. Nie mógł w tym momencie zniknąć, ani zwołać Smyka, aby wampiry nie zaczęły nic podejrzewać, a na pewno kręcą się koło domu, zważając na to co mogło się stać.
W wielkiej posiadłości Aramis 'a, mężczyzna jak zawsze przechadzał się po swoim pokoju, rozmyślając głęboko. Nagle zatrzymał się i spojrzał w lustro. W odbiciu widniały postacie, te same co zawsze, bez zmiennie...
-Wygląda na to, że nawet najmniejszy przeciwnik może wywołać wielkie zniszczenie, jeśli go zaniedbamy....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro