"Anioły"
„Podaj mi rękę– mówił anioł-
oto się stajesz zapatrzeniem gwiazd".
K.K. Baczyński
„Wkładam rękę do kieszeni i wyjmuję z niej zdjęcie, na którym widnieje twarz roześmianego młodzieńca o jasnych włosach i spojrzeniu koloru nieba. I chociaż zdjęcie jest czarno-białe, to doskonale pamiętam te oczy, w które tyle razy się wpatrywałam. Przejeżdżam po nim palcami, wspominając lato. To sprzed wojny. Promienie słońca łaskoczą mój mokry od łez policzek, a ja znów znajduję się w sadzie mamy, pośród drzew owocowych i krzaków malin. „Łucja! Co ty tam robisz?" -słyszę z oddali. Podnoszę się delikatnie i widzę biegnącego w moją stronę Aleksandra. „Patrzę w niebo..." Chłopak kładzie się obok mnie na miękkiej, lekko wilgotnej trawie. „I co widzisz...?"-pyta. „Anioły..."-odpowiadam bez chwili zastanowienia. „Aluś, a ty wierzysz w anioły?" Chłopak podnosi się i patrzy na mnie. „Jeżeli są takie jak ty, to wierzę..."-szepcze, składając na moich ustach delikatny pocałunek. Chwilę później zrywa się i idzie w stronę naszego dworku. Patrzę, jak jego piękne blond loki błyszczą się w słońcu. I wtedy pada strzał. Jeden, później drugi... „Alek!!!"-krzyczę, ale on tylko odwraca się i posyła w moją stronę po raz ostatni spojrzenie, to w kolorze nieba, które zapamiętam do końca życia..."
Otarła łzę. Spod czarnego beretu opadały na jej ramiona dwa starannie splecione blond warkocze. Ostatni raz skontrolowała okolicę. Wokół widziała tylko spokojnie spacerujących ludzi. Z szerokim uśmiechem na ustach wstała, wyciągnęła ręce i objęła w pasie chłopaka, dyskretnie przekazując mu małe zawiniątko, które ten schował pod skórzaną kurtkę.
-Aleks by mi tego nie wybaczył, wiesz o tym..?-zapytał brunet, posyłając jej to samo spojrzenie, co zawsze. Już dawno nauczyła się w nim rozpoznawać poczucie winy, zmieszane z troską, ale i przerażeniem. Łucja uśmiechnęła się delikatnie, po czym nachyliła do pocałunku. Chłopak musnął ją w policzek i szepnął do ucha:
-To był ostatni raz... Nie pozwolę Ci się tak narażać...
Odwróciła się, zaciskając delikatne dłonie na skórzanym pasku torebki. Była pusta, choć jeszcze kilka minut wcześniej niosła w niej "śmierć". Rozluźniła prawą dłoń i położyła ją na sporych rozmiarów brzuszku. Uśmiechnęła się w duchu. Odwróciła głowę, aby jeszcze raz spojrzeć w kierunku, gdzie przed chwilą pożegnała się z Orzechem, ale jego tam nie było. Znała doskonale drogę, którą miał się udać. W tłumie przechodniów, dostrzegła orzechowe włosy chłopaka w skórzanej kurtce.
-Boże...-westchnęła, z trudem łapiąc oddech.
Przed chłopakiem ujrzała dwóch mężczyzn w mundurach. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać. Ona jednak czekała.Po chwili Orzech zerwał się do biegu, uciekając w głąb parku. Jeden z mundurowców wymierzył w jego kierunku. Zdążył przeskoczyć jeszcze parę krzaków, po czym padł strzał. Brunet zachwiał się i osunął na ziemię. Łucja zacisnęła powieki, powstrzymując dłonią krzyk, który aż prosił się o opuszczenie jej gardła. Oparła się o pobliskie drzewo. Kiedy otworzyła oczy, zauważyła, że drugi z oprawców dziwnie się jej przygląda. Odwróciła się i przyśpieszyła kroku.
-Halt!-krzyknął w jej kierunku. W głowie dziewczyny przetoczyło się kilkanaście możliwych scenariuszy.
-Halt!!
Czy to możliwe, że widzieli ją, gdy stała z Orzechem i przekazywała mu pakunek?
Czy mogli powiązać ją z nim?
-Halt!!!
Rozważała, czy nie lepiej byłoby się zatrzymać, jednak nogi zupełnie jej nie słuchały. Padł strzał. Skręciła w głąb parku podobnie, jak chwilę wcześniej zrobił to Orzech. Po chwili usłyszała drugi strzał, a jej zaczęło brakować tchu. Wiedziała jednak, że nie może się zatrzymać. Nie teraz. Obcasy trzewików wbijały się w wilgotne podłoże.
-Haaalt!!! Stać!!!-dobiegał z oddali donośny krzyk. Miała coraz mniej siły, by biec. Położyła dłonie na brzuchu i uśmiechnęła się. Przestała myśleć o tym, co robi.
„Pamiętam ten dzień, gdy ostatni raz się spotkaliśmy. Powiedziałam Ci, że będziemy mieli dziecko. Maleństwo, które będzie naszą nadzieją... Tkwiąc w twoich ramionach czułam, jakby czas się dla nas zatrzymał. Wracałam myślami do lata, do tych dni, gdy leżeliśmy w sadzie u mamy i myśleliśmy o naszej przyszłości. Zakładając mi obrączkę obiecałeś, że kiedyś to wszystko się skończy i będziemy szczęśliwi. Skąd mogłam wiedzieć, że ostatni raz patrzę w twoje oczy, koloru nieba? Przecież obiecałam, że będę na Ciebie czekać... Zawsze... „
Znów przywołała wspomnienie lata. Po głowie krążyło jej tylko jedno pytanie: "Luśka...Co widzisz...?". Uniosła głowę i spojrzała do góry. W tym momencie potknęła się o wystającą gałąź i runęła na ziemię. Łkała. Poczuła dziwne ciepło rozchodzące się po jej drobnym ciele. Osunęła się na wilgotne podłoże i spojrzała w niebo.
„Znów pojawiasz się przed moimi oczyma. Wyciągasz w moją stronę rękę i szepczesz: „Łucja...Co robisz..?". „Patrzę..."-odpowiadam, a ty śmiejąc się, obejmujesz mnie w pasie. „I co widzisz..?". Widzę rodziców. Uśmiechniętą twarz ojca i matkę, trzymającą dłoń na jego ramieniu. W oddali dostrzegam brata. Znów wypowiada w moją stronę słowa: „Gdzieś ty się, Luśka, podziewała..?".Odwracam wzrok. Chłopak o kasztanowych włosach patrzy w moją stronę. Obok niego stoi ciemnowłosa Sara. Ta sama, która skradła jego orzechowe serce na początku wojny... W pewnym momencie biegnie w naszym kierunku mała, roześmiana blondyneczka, w kwiecistej sukience i spojrzeniu koloru nieba.„Mamusiu!"-krzyczy w moją stronę. I widzę też Ciebie... Widzę Cię tak jak wtedy, gdy ostatni raz posłałeś w moją stronę swoje spojrzenie koloru nieba..."
Przykryła powiekami swoje błękitne oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Kolejnego strzału już nie słyszała...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro