Okonomiyaki
Gdy Pokolenie Cudów wybierało się by uczcić kolejny wygrany mecz, nikt nie spodziewał się, że dwóch z nich wyjdzie z restauracji wpół żywych.
Zaczęło się niewinnie, gdy Aomine w euforii po kolejnej wygranej, prawie doprowadził Kise do mikro zawału, rozwalając głową jedną z szafek. Po ostrej reprymendzie ze strony niemniej wystraszonego Midorimy, usiadł spokojnie na ławce. Jednak jego nogi same ruszał się w przód i w tył z podekscytowania. Mięśnie mu drżały, a szeroki, dawno nie widziany uśmiech, nie schodził z twarzy.
—Dawno nie widziałem cię tak szczęśliwego, Aomine-kun— odezwał się Kuroko, zdejmując z ciała przepoconą koszulkę z nazwą ich gimnazjum.
—Ten mecz dostarczył mi tyle adrenaliny, że nie wytrzymam!— wstał i gwałtownie podniósł ręce do góry w celu udowodnienia swoich słów.
Tuż za nim stał Murasakibara, który stojąc na linii ataku dłoni Daiki'ego, oberwał w twarz. Usta wypełnione miał czekoladowymi dropsami, które przełknął, a następnie zaczął się groźnie dusić. Na początku uderzał się w pierś pięścią, lecz gdy to nie dało oczekiwanego efektu, zwrócił się do stojącego nieopodal Shintarō.
—Uważaj jak machasz tymi gałęziami, nanodayo.
Midorima poprawił okulary zabandażowanymi już palcami i przystąpił do realizacji pierwszej pomocy, podczas gdy Kise starał się opanować włosy, do których przykleiła się guma do żucia niewiadomego pochodzenia.
—To prawda, przeciwnicy byli bardzo silni. Daliśmy radę ich pokonać, ale to nie powód, by nokautować zawodników, Daiki.
Akashi spojrzał na akcję ratunkową. Wzrost Murasakibary nie pomagał w niej, a Midorima był równie zmęczony co reszta drużyny. W dodatku żaden z, jeszcze, sprawnych współzawodników nie miał najmniejszego zamiaru mu pomóc. Dopiero gdy skóra Atsushi'ego zaczęła przybierać kolor podobny do jego włosów, Aomine stanął obok niego i wziął zamach, po czym uderzył go otwartą dłonią.
—Skoro sytuacja opanowana, może pójdziemy świętować? Znam niezłe miejsce niedaleko skąd.
Gdy wszyscy się przebrali i upewnili się, że nie doszło do żadnych większych uszkodzeń cielesnych i materialnych, wyszli z szatni, a następnie z hali sportowej. Na parkingu obok autobusu, którym przyjechali na mecz, czekał na nich trener Shirogane, kierowca oraz kilku rezerwowych.
Wszyscy wyglądali na wyjątkowo zadowolonych z przebiegu meczu. Po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniu kilku spraw, odeszli od autobusu i poszli w miejsce wcześniej wspomniane przez Aomine. Chłopak był przepełniony energią i równocześnie zmęczony, przez co jego chód przynosił Kuroko na myśl utykające zwierzę.
***
-Co zamawiamy?— spytał Kuroko, gdy każdy z nich usiadł na swoim miejscu. On, Murasakibara, Kise i Aomine usiedli przy jednym stole, a Akashi i Midorima, ze względu na miejsca czteroosobowe, przy drugim.
Kelnerka miała niemały problem z zamówieniami Aomine i Murasakibary. Przeszkodą był również ciągle uśmiechający się Ryōta.
Kiedy rozmowa zaczęła się kleić bardziej niż dotychczas, a Murasakibara zdążył zjeść szczęśliwy przedmiot Midorimy, którym okazały się czekoladowe cukierki, zajęli się jedzeniem.
—Zaczyna się przypalać— powiedział Kise i chwytając za szpachelkę, podłożył ją pod spód okonomiyaki.—Eee! Przywarło!
—O mój boże, Kise. Ale ty jesteś fajtłapa— powiedział Aomine i zabrał z jego rąk narzędzie.
Podłożył ją z powrotem pod placek i ostrożnie podważył ciasto. Jednak gdy to ani drgnęło, nacisnął na szpachelkę mocniej.
—Co się gapisz jak ciele na malowane wrota? Pomóż mi
Kise wstał z miejsca, by mieć lepszy dostęp do rączki od szpachelki i podwinął rękawy, odsłaniając tatuaż, który znalazła w papierki po lizaku jego siostra. Biedak nie wiedział, że był on bardzo widoczny i za kilka dni pojawi się w magazynie sportowym z rysunkowym samochodzikiem na łokciu. Jednak Pokolenie Cudów miało na tyle poczucia humoru, by nie mówić mu o nowej ozdobie na ciele.
Kise położył ręce na szpachelce i gdy Aomine powiedział "teraz" naparł na nią całą siłą. Żaden z nich nie przejmował się rozgrzaną blachą.
Przez chwilę siłowali się z plackiem, a twarz Midorimy, patrzącego na nich, wyrażała krótkie "ja ich nie znam" w kierunku do innych klientów.
Okonomiyaki w końcu odkleiło się od blachy, a Aomine i Kise cudem nie zrobili sobie krzywdy. Ciasto odlepiło się od blachy i pofrunęło w powietrze, kończąc lot na czerwonych włosach kapitana Akashi'ego.
Wydawało się, że cisza zapanowała w całym lokalu, a zwłaszcza przy stoliku dwóch skrzydłowych. Przez chwilę się nie ruszali, a dopiero gdy Seijūrō odwrócił się z uśmiechem na ustach, wtulili się w oparcie siedzenia.
—To twoja wina, Aominecchi— szepnął Kise i przełknął ślinę.
—Trzeba było pilnować kotleta.
—To okonomiyaki, nie kotlet
—Który to zrobił?- głos Seijūrō był opanowany, ale oczy tryskały błyskawicami jak podczas bycia w zone.
—To Kise— szybko odpowiedział Aomine, rzucając na nogi drugiego chłopaka szpachelkę ubrudzoną jeszcze ciastem.
—Ja?! Mówiłem, że przywarło.
—Ryōta. Daiki.
—On nas zabije— powiedzieli w tym sam czasie, gdy Akashi wstał i okrążył stół.
Wolnym krokiem podszedł do nich i dopiero w tamtym momencie zdjął z włosów okonomiyaki. Z talerza, który stał leżał przed Kuroko zabrał nóż i pochylił się nad dwójką trzęsących się koszykarzy.
—Przemyśl to, Akashi. Stracisz dwóch świetnych zawodników.
—Ty w szatni znokautowałeś trzech.
—Akashicchi, miłosierdzia
Seijūrō odłożył nóż, a następnie złapał obu skrzydłowych za uszy i wyprowadził z lokalu.
—Wiecie ile trzeba biegać, by spalić takie okonomiyaki?
~$$$~
Do shota zainspirowała mnie jedna grafika z instagrama.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro