Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Walentynki

On.

Wysoki, przystojny blondyn.

Szczupły.

Wysportowany.

Dobrze wyrobione mięśnie brzucha przebijały się przez dowolną koszulkę, którą akurat miał na swoim ciele.

Słońce odbijało się na jego złotych włosach, otaczają jego głowę promienistą aureolą.

No, tylko jedno słowo było w stanie go opisać w 100%.

IDEAŁ.

A ja...

Szara myszka.

Szare, pozbawione wyrazu oczy.

Ciemne, wypłowiałe włosy.

Jak siano.

Stare, spleśniałe siano.

O, to dobre porównanie.

Więc ciemne włosy o strukturze siana.

No przegryw no, powiedzmy to sobie szczerze.

Przegryw i ideał.

Niemożliwe, co?

A jednak.

Ale zacznijmy od początku.

To był zwykły dzień.

Taki normalny, jak każdy poprzedni i każdy kolejny.

Wstałam, ubrałam się, poszłam do szkoły.

I mogłam wreszcie podziwiać mojego cudownego Matthiasa.

Tęskniłam za tym widokiem przez te sześć godzin, kiedy nie mogłam bez przerwy wgapiać się w jego zdjęcia.

I poduszkę z jego zdjęciem.

I plakaty z jego meczy.

I kubek z jego podobizną.

I tonę moich nieudolnych rysunków, które miały oddać jego wspaniałość.

Czy to już podchodzi pod problemy psychiczne?

Być może.

Nie interesuje mnie to.

Nie interesuje mnie nic, co nie dotyczy bezpośrednio jego.

Weszłam przez szkolną bramę. I zobaczyłam go. Grał w kosza.

Te mięśnie.

To ciało.

Te włosy.

Ta skóra.

Ta perfekcja.

Te...

... Te...

Te...

Te...

Te...

Te...

Te tłumy fanek na trybunach.

Zdziry.

Nie zasługują na to, żeby na niego patrzeć.

On jest mój.

Jeszcze o tym nie wie, ale jest.

W końcu wzięłam z nim ślub.

Jakieś 15 razy.

Co z tego, że w mojej głowie.

Ślub to ślub.

Poczułam rękę na ramieniu.

- Znowu na niego patrzysz?

- A mogę robić coś innego? - nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto to. Mój jedyny, prawdziwy przyjaciel. Ten, który wie o mojej miłości do NIEGO.

- Mam info - natychmiast zmieniłam się w słuch.

- Sprawdzone?

- Jak zawsze.

- Dawaj.

- Będzie dzisiaj sam w szatni.

- Co z resztą drużyny?

- Trener ich zabiera. Robią niespodziankę dla niego, wiesz, urodziny.

- Wiem, że ma urodziny. Ja bym nie wiedziała?

- Więc wiesz też, że to za niedługo. Robią mu imprezę niespodziankę. Dlatego będzie sam.

- No to nie na długo.

- Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Bierz go, tygrysie ~

- Kocham cię Arti, wiesz?

- Wiem. Ale jego bardziej. Powodzenia! - przybił mi żółwika i popchnął lekko w odpowiednim kierunku. Naprawdę, kocham go. Kocham jako przyjaciela, ale to i tak więcej niż ma ode mnie większość ludzi. Za wyjątkiem NIEGO. Wpadłam jak burza do tej szatni i zamknęłam się w schowku. Wszytsko sprawdzone. Nikt nie używa, jest pusty. Przez otwory widać całą szatnię. Idealny. Prawie tak jak ON. Mogłam bez przeszkód podziwiać, jak po meczu wszedł tym swoim pewnym siebie krokiem do szatni. Jak otworzył swoją szafkę. Jak wyciągnął z jej cudownego artystycznego nieładu buty, koszulkę, spodnie.

Wstrzymałam oddech.

Mogłam do woli napawać się tym widokiem, mogłam siedzieć i patrzeć, jak zdejmuje koszulkę.

To ciało.

Te mięśnie.

Ich praca przy najlżejszym ruchu.

Ten pot.

Ile bym dała, żeby go dotknąć.

Dotknąć czegokolwiek, co należy do niego.

Założył koszulkę.

Szkoda.

Bez niej wygląda lepiej.

Ale nawet teraz wciąż perfekcyjnie.

Nie mrugałam.

Nie mogłam stracić ani jednej cennej sekundy tego widoku.

Ale wtedy on wyszedł.

O tak po prostu.

Wyszedł sobie.

Chciałam wyjść ze schowka, załamana życiem i byciem takim przegrywem.

Ale cóż.

Przegryw to wciąż przegryw.

I pozostanie nim na zawsze.

Drzwi schowka się zacięły.

Zatrzymując mnie w środku.

Pozostaje mi modlić się, żeby ktoś tu chciał coś odłożyć.

I żeby to nie był on.

Tego bym nie przeżyła.

Wycofałam się do kąta i w duchu modliłam się, żeby ktoś mnie znalazł, zanim wyjdzie nowa edycja szkolnej gazetki z nim na okładce. I chwilę później usłyszałam, że ktoś otwiera schowek.

JEST. MOJE ZBAWIENIE.

Niemal doskoczyłam do drzwiczek, jednak zaraz jeszcze szybciej od nich odskoczyłam.

NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE.

WSZYSTKO, TYLKO NIE TO.

Moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Jednak przyszedł on. Podszedł do schowka. Otworzył go. Wszedł do środka. Musiałam się odezwać, zanim nas zamknie znowu.

- H-hej, wiesz... Mógłbyś nie zamy-

Nie zdążyłam. Albo mówiłam za cicho. Zamknął drzwi. I dopiero wtedy się do mnie odwrócił. Nerwowy uśmiech wszedł na moją twarz.

- Em....cześć? - niemal widziałam, jak wszytskie trybiki w jego mózgu zaczynają pracować.

- Ty jesteś... - spojrzałam na niego.

Na te cudowne, błękitne oczy.

- Czekaj, jak ty się nazywałaś?

. . .

To nic, że chodzimy do jednej klasy ponad dwa lata.

To nic, że co najmniej 10 razy składałam ci życzenia pod twoim własnym domem.

To nic, że siedzieliśmy razem przez całą pierwszą klasę.

To nic, naprawdę.

Na pewno miał na głowie mnóstwo ważniejszych spraw, niż moje imię.

- Nieważnie, nie przejmuj się tym.

Machnęłam na to ręką.

Cholera, boli.

Powinno boleć?

Siadł naprzeciw mnie.

O MATKO, O MATKO.

HELENA, MAM ZAWAŁ.

Przegryw i ideał.

Razem.

Razem zamknięci.

To sytuacja jak z tych wszytskich romansów!

Zmierzył mnie wzrokiem.

- Co tu robisz?

. . .

Muszę coś wymyślić.

Szybko, jakaś wymówka...

MAM.

- Nauczyciel mnie przysłał, ponoć coś tu zostawił, ale drzwi się zatrzasnęły i tak sobie tutaj siedzę i siedzę...

- A

Serio?

To tyle?

Moja miłości, MÓW DO MNIE.

Muszę coś zrobić.

Zebrałam się w sobie.

O tak.

Jesteś silną i niezależną.

I zakochaną po uszy.

Ale to szczegół.

- Wiesz... Może porozmawiamy, skoro mamy okazję?

- Jasne, możemy.

I znowu.

Znowu ta cisza.

Dobra, zrobię to.

Lepszej okazji nie będzie.

- Wiesz, zawsze chciałam Ci coś powiedzieć...

- Wiesz, zawsze chciałem cię o coś zapytać...

O. MÓJ. BOŻE.

Mówimy to samo!

No, prawie.

Ale i tak się liczy!

- Ty pierwszy.

- Nie, ty pierwsza.

- Nie, nalegam, ty pierwszy.

- Okej, więc ja pierwszy.

Zrobi to.

Zapyta się.

Wyzna mi miłość.

Tak!

To się stanie!

Musi!

Romanse nie kłamią!

Widziałam, że zrobił się nerwowy.

No nie ma bata, to na pewno to!

- Mów, wysłucham wszystkiego - musiałam go jakoś zachęcić.

Chcę.

Chcę się już na niego rzucić.

Pocałować te boskie usta.

Co lepiej brzmi?

"Ja też cię kocham!"?

"Czuję dokładnie to samo"?

"Też zawsze chciałam Ci to powiedzieć!"?

. . .

Chyba po prostu go pocałuję ~

Spojrzał mi prosto w oczy.

Jakie on ma cudowne tęczówki...

Znaczy, to judz wiedziałam od dawna, w końcu na coś patrzyłam cały czas, nie?

Znam każdy skrawek jego ciała lepiej niż ktokolwiek inny.

Szkoda, że nie ma z tego szkolnych olimpiad.

- Bo widzisz... - czy to już ta chwila?! Nabrał powietrza. Powie to.

Powie to.

Trzymajcie mnie, bo zaraz tu zejdę.

- Możesz mi dać numer do tego twojego przyjaciela?

~THE END~

Wesołych Walentynek ~ ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro