SOLANGELO
Shipu praktycznie nie znam. Nie gwarantuję, że każdemu się spodoba to, co tu napiszę. Nie oczekuję tego. Ale cóż, dobrze się bawiłam pisząc to, więc zapraszam, może nie będzie tak źle xD
Rozdział napisany jako prezent urodzinowy dla
Wszystkiego najlepszego córcia, zdrowia i szczęścia i tych innych bzdetów, których powinnam ci życzyć i których oczywiście ci życzę z całego mojego czarnego serca ale nie chce mi się ich pisać (chociaż bardziej mam na myśli to, że nie potrafię składać życzeń... ) 😅 a tak poza tym to weny, cierpliwości do muzyki i żeby Ci struny nie pękały xD no i spełnienia marzeń! ❤️
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Di Angelo. Wstań i powiedz co tam masz - kobieta podeszła do chłopaka i stanęła nad jego ławką. Brunet milczał, tępo wpatrzony w tablicę.
-Oddaj mi to natychmiast. Będzie do odbioru u dyrektora. Przez rodziców, oczywiście - zabrała mu z rąk telefon i wróciła za biurko
-Stara wiedźma... - chłopak mruknął to cicho, jednak nie wystarczająco. Blondynka spojrzała na niego morderczym wzrokiem
-Nico Di Angelo. Do dyrektora. Ale to już - czarnowłosy wstał i powoli wyszedł z ławki. Wszystkie głowy odwracały się za nim, gdy szedł do drzwi klasy z rękami w kieszeniach. Przy wejściu odwrócił się jeszcze na chwilę i posłał nauczycielce zimne spojrzenie
-Ani jedno moje słowo nie było kłamstwem - wyszedł nie czekając na odpowiedź. Korytarz świecił pustkami, był w końcu środek lekcji. Chłopak stanął przy oknie i beznamiętnie spojrzał na zewnętrzny świat. Czy chciał tu być? Nie. Miał na to wpływ? Nie. Chciał stąd uciec? Tak. Trzy pytania, na które odpowiedzi od lat pozostawały niezmienione. Nie miał zamiaru iść do dyrektora. Zamiast tego wyszedł ze szkoły i skierował swoje kroki w stronę opuszczonej dzielnicy miasta. Nikt się tam nie zapuszczał. Wiadomo było dlaczego. Wojny gangów, mieszkania bezdomnych. Cały obszar był zniszczony przez ostatnie trzęsienia ziemi, a gruzy wciąż leżały na ulicach. Miasto podliczyło zyski i straty uprzątnięcia tego, jednak wyszło na minusie, więc dzielnica została niemal całkowicie pozbawiona regularnego życia. Dlatego też tam poszedł Nico. Liczył na spokój, ciszę i brak ludzi. Właśnie to dostał. Ulice ziały pustką, a wiatr hulający w uliczkach sprawiał wrażenie, jakby mówił głosami setek ludzi pogrzebanych przez trzęsienia ziemi. Chłopak, mimo tego, że był pełen obaw, nie zamierzał się cofnąć. Chciał dotrzeć tam, gdzie zawsze mu zabraniali. Za mur w północnej części miasta, na zniszczonym rejonie. Pomimo swojego postanowienia mocniej ścisnął pierścień na palcu. Wyraźnie czuł wzór czaszki. Sygnet stanowił jedyną pamiątkę po jego ojcu. Ten zniknął z niewiadomych przyczyn, matka się załamała. Oddała syna pod opiekę sierocińca, wierząc, że tak będzie lepiej. Nikt w szkole nie wiedział, że jego rodzice właściwie nie istnieją. Nie będzie miał kto odebrać telefonu. Będzie musiał go wykraść. Ale teraz miał inne sprawy na głowie. Wsadził ręce do kieszeni bluzy, wciąż zaciskając palce na pierścieniu. Jego chłodny dotyk uspokajał go w pewien dziwny, niejasny sposób. Czuł się zdecydowanie bezpieczniej kiedy miał go na sobie. Szedł uparcie przed siebie. Czego właściwie szukał w tym mieście? Chciał się przekonać. Przekonać, czy ma rację. Wiele lat wcześniej, kiedy przechodził z matką przez rynek w tej części miasta, pod murem, zobaczył chłopaka, jak ten przechodził przez bramę. Ale nie tak po prostu. Przeszedł bez problemów, chociaż sprawdzali każdego. Nico chciał się dowiedzieć jak to zrobił, że go nie zauważyli. Pamiętał wygląd chłopaka. Blond włosy, tak jasne, że odbijające się na nich słońce nadawało im złotego blasku. Kiedy się odwrócił i rozejrzał, można było dostrzec jego błękitne, głębokie oczy. Opalona skóra, pełna piegów, dodawała uroku jego uśmiechowi, który już sam w sobie był słodki i niewinny. Całe jego niepozorne ciało wręcz promieniowało optymizmem, gdy szedł przed siebie pewnym krokiem. Można go było potraktować jako zwykłego nastolatka z ulicy. Ale bystre oko Nico bez problemu wypatrzyło go w tłumie przechodzącym przez bramę. Jego całe ciało jaśniało we wspomnieniach chłopaka, więc ten, pchany ciekawością, chciał sprawdzić na ile dobra jest jego pamięć. Zdawał sobie sprawę, że chłopak może już nie żyć. Leżeć gdzieś pod gruzami. Mógł wyjechać do innego kraju. Ale mówią, że lepiej sprawdzić trzy razy niż ufać domysłom. Tak więc szedł teraz, sam, w pogoni za wspomnieniem. Nie wiedział, czy coś złego go tu nie spotka. Czuł czyjąś obecność, czuł ją wszędzie. Ale nie rozglądał się. To była pierwsza zasada przeżycia. Jeśli wiesz, że coś jest, nie szukaj tego, bo prędzej zginiesz z jego ręki niż odnajdziesz. Dlatego też uparcie szedł przed siebie, próbując ignorować kroki. Kroki, których było coraz więcej. Skręcił w boczną uliczkę. To był jego błąd, bo okazała się ślepym zaułkiem. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że stoją za nim. Czuł ich. Trzech. Nie, czterech. Zablokowali wylot uliczki. Z jednej strony gruzy budynku, z drugiej czwórka ludzi o niewiadomych zamiarach. Wybór drogi wydawał się oczywisty, ale wrodzony upór i buta kazały mu się odwrócić. I zrobił to. Zmierzył wzrokiem nieznajomych. Żaden z nich nie wyglądał jak ten, którego szukał. Wszyscy mieli ciemne włosy, czekoladowe oczy. Nie wyglądali jak rodzeństwo, jednak można było się w tym utwierdzić dopiero po dłuższym czasie. Każdy z nich nosił podobne ubrania. Szare, pozbawione kroju, pełne łat i plam. Można było dostrzec także wiele nowych, świeżych rozcięć. Każdy z nich miał w oczach coś, czego należało się bać, ale też coś, co wzbudzało współczucie. Dzieci ulicy. Dzieci TYCH ulic. Dzieci zapomniane przez miasto.
- Odsuńcie się. Nie was szukam - chciał przejść między nimi, jednak zatrzymali go i odepchnęli na tyle mocno, że upadł na ziemię. Poparł się z tyłu rękami, żeby nie przewrócić się na plecy. Spojrzał na swoich przeciwników. Każdy z nich musiał być od niego młodszy przynajmniej o dwa lata. Albo i trzy. Mógł nawet sądzić, że dochodziło do 4 lat. Nie mógł pozwolić, by takie dzieci nim poniewierały. Dlatego właśnie wstał. Pokonanie ich będzie stanowiło kolejny krok na drodze do odnalezienia Nieznajomego. Zacisnął dłoń na pierścieniu i schował go głębiej do kieszeni, a następnie wyciągnął rękę i zapiął zamek. Nie chciał zgubić swojego najcenniejszego skarbu. Podniósł wzrok, jednak za wolno. Rozpędzona pięść była już zaledwie parę centymetrów od jego twarzy. Tylko i wyłącznie dzięki niesamowitemu refleksowi zdołał się uchylić na tyle, żeby dostać w nos od dołu, a nie brodę. Poczuł, jak ciepła, gęsta ciecz spływa mu od nosa, przez usta, aż do podbródka, by w końcu z niego kąpać powoli na ziemię. Pulsujący ból uświadomił mu, że powinien się ruszyć, żeby nie oberwać znowu. Zrobił dwa kroki w bok, jednak spotkał się z następną pięścią, wymierzoną w jego żebra. Nie zdążył jej zatrzymać na tyle szybko, na ile powinien, obrócił się tylko i poczuł, jak cios ląduje na jego żołądku. Zginął się w pół ale złapał przeciwnika za nadgarstek, ściągnął w dół i szybkim ruchem uniósł kolano, lądując nim na twarzy chłopaka. Z satysfakcją słuchał trzaski łamanych kości i kompletnie zignorował krew, która wsiąknęła w materiał jego spodni. Poczuł silne uderzenie w kręgosłup, które sprawiło, że wyprostował się i syknął z bólu. Jednak to wcale nie zatrzymało jego ręki, która wprawiona w ruch gwałtownym wyprostem, pomknęła w stronę nieznanego przeciwnika. Chłopak uchylił się przed ciosem i chwycił Nico za nadgarstek, zakładając mu następnie dźwignię. Czarnowłosy z całej siły nadepnął na stopę swojego, a stalowe okucia podeszwy butów zrobiły swoje i już po chwili był wolny. Nie za długo, bo trójka chłopaków otoczyła go i zbliżała się do niego ze wszystkich stron. Zmarszczył brwi i zacisnął zęby, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z jego aktualnie beznadziejnej sytuacji. Nie widział go. Tak samo jak nie widział dwóch ciosów, które uderzyły w niego od tyłu. Poczuł tylko ból, tępy ból. Pulsował on w jego głowie, kiedy padał na ziemię. Zamglonym wzrokiem rejestrował tylko ten ruch, który był bezpośrednio przed jego oczami. Poczuł kopnięcie w żołądek. Zwinął się mimowolnie, jednak wtedy następne wylądowało na jego kręgosłupie. Syknął cicho, gdy poczuł jak pęka mu jedna z kości biodrowych w wyniku trzeciego kopnięcia. Na jego żebrach raz za razem lądowały twarde okucia butów. Zasłonił głowę rękoma w oczekiwaniu na kolejne uderzenia, jednak one nie nastąpiły. Otworzył zaciśnięte do tej pory powieki i z trudem się rozejrzał. Szum w głowie został zagłuszony przez tupot odbiegających nóg. Inne kroki, bardziej miękkie i delikatnie, zbliżyły się do niego. Nie widział ich właściciela. Wiedział tylko, że dotyk jego dłoni był przyjemny. Nico zamknął oczy. Ostatnim, co zarejestrował jego mózg, było łagodne podniesienie.
***
Obudził się w białej sali. Otworzył oczy, jednak natychmiast oślepiło go jaskrawe, białe światło. Dostrzegł ciemniejsze sylwetki ludzi, którzy nachylali się nad nim i coś do niego mówili. Nie słyszał jednak wyraźnych słów. Wszystko było przytłumione, jakby odległe. Tylko jednego był pewien. Czuł na swojej dłoni ciepło innej. Obcej, ale jednocześnie znanej. Dłoni pasującej do jego własnej jak dwa elementy układanki. Zamknął oczy. I znów odpłynął.
***
Obudził się i wstał gwałtownie. Nie wiedział gdzie się znajduje ani co tam robi. Nie wiedział, jak się tu znalazł. Pamiętał tylko ulicę, nic więcej. Gdy próbował wracać tam wspomnieniami, głowa automatycznie zaczynała go mocniej boleć. Kciukiem przejechał po palcu, na którym powinien znajdować się sygnet. Nie wyczuł go tam. Serce natychmiast mu zamarło, a on sam zaczął przeszukiwać swoje ubranie. Czy raczej chciał, bo okazało się, że ma na sobie długą, prostą, szpitalną koszulę. Rozejrzał się. Pomieszczenie, w którym się znajdował, jednoznacznie wskazywało klinikę. Dwa białe łóżka, okno, przeszklone drzwi, niebieska, papierowa kotara, przysłanjająca widok na korytarz. Natychmiast wstał. Musiał się stąd wydostać, nie mógł sobie pozwolić na utratę cennych sekund. Musiał odnaleźć swoje ubrania, swój pierścień, a potem wrócić do tamtej dzielnicy i odnaleźć tego, kto go uratował. Przed wyjściem z sali powstrzymała go rosła pielęgniarka. Siłą położyła go z powrotem na łóżku i połączyła kroplówkę. Nie widział, co w niej było, ale natychmiast zrobił się senny. Nie mając innego wyboru, znów zasnął.
***
Stał na środku pustej ulicy. Rozglądnął się. Znał te budynki. To była jego dzielnica. Miejsce, w którym się urodził. W ktorym żył, zanim matka oddała go pod opiekę sierocińca. Pamiętał każdy szczegół, jakby wcale nie opuszczał tego miejsca. Jednak coś było inaczej. Skupił się na szczegółach. I w końcu dostrzegł to, czego szukał. Blondyna, który zniknął za rogiem. Widział jego włosy. To były te, które chciał znaleźć w zniszczonej części miasta. Należące do Nieznajomego. Zaczął biec. Gnał, jakby od tego zależało jego życie. Gdy tylko skręcił, rozejrzał się nerwowo. Znów je zauważył. I znów pędził w ich stronę. Widział plecy chłopaka, na którym mu zależało. Już, już miał ich dotknąć. Wyciągnął rękę, chciał złapać jego koszulkę. I właśnie wtedy budynek się zawalił. Gruzy przygniotły Nico, pozbawiając go oddechu i możliwości chwycenia Nieznajomego.
***
Obudził się w tej samej sali. Nic się nie zmieniło. Te same ściany, łóżka, kotara. Ta sama pielęgniarka. Urządzenie przy jego łóżku pikało jak szalone, pokazując bicie jego serca. Był przerażony. Ten sen był tak realistycznemy, że czuł się, jakby umarł naprawdę. Czemu akurat to mu się przyśniło? Jaki był związek Nieznajomego z jego rodzinnym domem? Gdyby nie pasy, które trzymały go przywiązanego do łóżka, wstałby i natychmiast by poszedł w miejsce ze snu. Jednak teraz nie miał wyboru. Pielęgniarka wymieniła worek z kroplówki. Znów zasnął.
***
Bez trudu mógł rozpoznać miejsce, w którym się znalazł. Była to ta ulica, na której poprzednio został zabity przez spadające odłamy budynku. Jednak teraz wszędzie panowała cisza. Dojrzał na końcu ulicy kształt chłopaka. Powinien za nim biec? Poprzednim razem nie skończyło się to dobrze. Jednak... To był tylko sen, prawda? Nogi same poniosły Nico w jego stronę. Biegł przed siebie, z wzrokiem utkwionym w tym jednym punkcie. Nie zważał na nic, chciał po prostu tam dobiec i poznać tego chłopaka. Zapewne to było bezpośrednią przyczyną tego, że potrąciła go trzydziestodwutonowa ciężarówka.
***
Znów się obudził. Pomimo tego, że widział salę ledwo trzeci raz, zdążył się przyzwyczaić do jej wyglądu. Nie próbował wstać. Wiedział, że to nic nie da. Otworzył jedynie oczy. Maszyna wciąż pikała. Słabiej niż ostatnio. Znowu umarł we śnie. Czyżby go to już tak nie przerażało? Poczuł na palcu chłód pierścienia. Przeniósł tam wzrok. Był. Taki, jak go zapamiętał. Wygrawerowana czaszka, której dotyk uspokajał. Wbił wzrok w sufit. Czemu chciał dogonić tego chłopaka? Był zwykłym człowiekiem, jak i on. Co tam bardzo go przyciągało? Czemu czuł, że musi go złapać i poznać kim on jest? Spojrzał na pielęgniarkę. Patrzyła na niego ze współczuciem. Czemu? O co jej chodziło? Widział, jak drżą jej ręce, gdy podłączała następną dawkę kroplówki. Wiedział co za chwilę nastąpi. Znów zaśnie. Znów się obudzi tam, na tej ulicy. I znów będzie biegł.
***
Było dokładnie tak, jak się spodziewał. Stał na środku ulicy, a ciężarówka, która go potrąciła, radośnie odjeżdżała w przeciwną stronę. Odprowadził ją wzrokiem. Nie zawróciła. Stał na środku ulicy jeszcze przez chwilę, a potem odwrócił się w stronę, w którą poprzednio biegł. Tak jak się domyślał, chłopak szedł, tyłem do niego. Złote włosy lśniły w słońcu. Wiedział, że musi za nim biec. I tak też zrobił. Jednak tym razem Nieznajomy też to zrobił. Ruszył przed siebie i biegli oboje, aż do promenady nad plażą. Tam blondyn się zatrzymał. Oparł się o drewniane barierki i patrzył w morze. Dawał czas, by Nico mógł do niego dobiec. Czarnowłosy przeszedł do marszu i uważnie się rozglądał. Nie chciał znowu zginąć przez nieuwagę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Bez przeszkód podszedł do chłopaka. Stanął tuż przy nim i zadał jedno, męczące go od dawna pytanie.
- Kim jesteś? - blondyn odwrócił twarz w jego stronę. Uśmiechnął się, a był to najpiękniejszy uśmiech, jaki Nico widział w życiu. Niósł ze sobą radość i szczęście, jakiego gdzieś tam głęboko Nico di Angelo pragnął. Twarz chłopaka, którą miał przed sobą, fascynowała go do tego stopnia, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Z tego transu wyrwał go dopiero głos chłopaka.
- Will. Will Solace.
- Will... - powtórzył to imię jak w trasie, z którego otrząsnął się po kilku sekundach.
- Nico di Angelo.
- Wiem. Muszę znać imię chłopaka, który zawrócił mi w głowie. I zmienił całe moje życie. Ale teraz... Zrób to jeszcze raz, dobrze? - zanim Nico zdążył cokolwiek powiedzieć, barierka, o którą oparł się zedwie na sekundę, złamała się pod jego ciężarem, a on sam poleciał w dół, wprost na głazy, łagodnie omywane przez morskie fale. Usłyszał jeszcze tylko wołanie.
- Kocham cię, Nico di Angelo!
***
Obudził się. Ten sam pokój. To samo łóżko. Ta sama kroplówka, której zawartość powoli się kończyła. To samo urządzenie, które pikało coraz wolniej i spokojniej. Przeżywanie własnej śmierci nie stanowiło już dla Nico zaskoczenia.
Will. Will Solace.
Tak się nazywał cblopak, którego szukał. W każdym razie tak twierdziły jego sny. Czy mógł im wierzyć? Wiedziały więcej niż on sam.
"Kocham cię".
Wypowiedział te słowa, prawda? Wypowiedział je do niego. Powinien im wierzyć? Czy może potraktować je jedynie jako senne marzenie? Chciałby im wierzyć. Niezanajomy wzbudzał w nim nieznane emocje. Ciepłe i przyjemne. Ciągnęło go, żeby poznać Willa Solace bliżej. Przypomniał sobie jego słowa. Zawrócił w głowie i zmienił życie? Nie pamiętał, żeby spotkał go kiedykolwiek wcześniej. A jednak on wydawał się go znać. Nico za nic nie mógł sobie przypomnieć, kiedy mogli się spotkać. Zerknął na maszynę obok łóżka. Nie rozumiał ani jednego z ciągów cyferek czy wykresów, ale ich systematyczność i powtarzalność uspokajały go w pewien sposób. Położył głowę z powrotem na poduszce. Chciał zamknąć oczy i zasnąć, żeby zobaczyć co się stanie, ale usłyszał głos otwieranych drzwi. Tym razem nie była to "jego" pielęgniarka. Zerknął w tamtą stronę. Dwóch lekarzy w asyście trzech sanitariuszek szybkim krokiem podeszło do jego łóżka i w mgnieniu oka odpięło wszystkie rurki i przyrządy. Nico poczuł, jak wszytsko zaczyna się ruszać i już po chwili wyjechał z sali. Nie wiedział co się dzieje. Sufit przesuwał się nad jego głową w szybkim tempie. Słyszał nerwowe głosy ludzi dookoła. Słyszał je, ale nie rozumiał. Nie wiedział, o czym mówiły. Sceneria wokół się zmieniła. Kojarzył to miejsce. Sala, w której obudził się za pierwszym razem. Poczuł, jak przenoszą jego ciało na inne łóżko. Bardziej twarde i zdecydowanie zimniejsze. Do jego ręki znów została podpięta kroplówka. Wiedział, co teraz nastąpi. Zasnął.
***
Obudził się dokładnie tam, gdzie stracił życie. W tej samej chwili, nawet ten sam ptak przelatywał z krzykiem. Blondyn też tam stał. Miał zamknięte oczy i wsłuchiwał się w szum wiatru. Nico położył mu dłoń na ramieniu.
- Will Solace - chłopak otworzył oczy. Emanowały niezmąconym spokojem. Sprawiały wrażenie takich, w których można utonąć na wieki.
- Jesteś tu, Nico di Angelo - uśmiechnął się szeroko. Czarnowłosy skinął głową, jednak milczał.
- Nie znasz mnie, prawda?
- Nie.
- Jestem Will Solace. Ten, z którym się bawiłeś jako dziecko. Ten... Któremu obiecałeś, że zostaniesz jego na wieki.
Nico wytężył pamięć. Było coś takiego. Widział to jak przez mgłę.
- Wyjechałeś potem. A ja umarłem.
- Wiem, wyjecha- zaraz, co?
- Umarłem. Wpadłem przez balkon, wprost pod koła ciężarówki. Potem zasypał mnie gruz. Budynek się zawalił, wadliwa konstrukcja.
Nico przeanalizował jego słowa. Czy on we śnie przeżywał to samo co Will na żywo? Umierał jego śmiercią?
- Więc... Teraz jesteś duchem?
- Twoim wspomnieniem. Duszą, która przeprowadzi cię na drugą stronę.
- Drugą stronę...?
- Umrzesz dla mnie, Nico di Angelo?
***
Otworzył gwałtownie oczy. Chciał nabrać powietrza, ale nie potrafił. Był w sali operacyjnej. Wszędzie dookoła panowało poruszenie, maszyny pikały, każda w innym rytmie. Jak przez mgłę widział twarze, które się nad nim pochylały. Czuł ukłucia igieł, klepanie po policzkach. Poczuł na piersi chłód metalu, a po chwili kopnięcie prądu. I następne. I jeszcze jedno. Kolejne krzyki. Obraz mu się zamazywał przed oczami coraz bardziej i bardziej. Przestał słyszeć cokolwiek. Na swojej dłoni czuł ciepło cudzej. Czuł też, jak życie ucieka z jego ciała. Ostatkiem sił otworzył oczy. W tamtej chwili był przekonany, że widział przy swoim boku blondyna. Że widział Willa Solace. Przez głowę przemknęła mu jedna myśl. Czy on będzie na niego czekał? Czy jak zaśnie, to znów go spotka? Chciał zasnąć. Chciał znów zobaczyć te roześmiane, błękitne oczy. Chciał... Chciał? Co znaczy chcieć? Jego powieki przysłaniały coraz bardziej i bardziej salę. Świat zwolnił, a wszelkie dźwięki zniknęły. Lekarze przestali dla niego istnieć. Zamknął oczy i pozwolił, by pochłonęła go czerń. Maszyny przestały pikać.
***
- To... Już koniec? - powiedział to do własnego odbicia w tafli jeziora. Siedział na miękkim mchu, otoczony drzewami. Między nimi prześwitywały kamienie. Można było dostrzec, że układają się w jakiś kształt, jednak Nico nie miał ochoty tego sprawdzać. Miał teraz na głowie inne sprawy. Podniósł rękę w górę. Nic się nie zmieniło. To był kolejny sen? Nie znał tego miejsca. Wysłuchał się w odgłosy. Poza cichym pluskiem fal na jeziorze nie słychać było nic.
- Witaj w domu, Nico di Angelo - nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto to powiedział. Znał jego głos, chociaż słyszał go zaledwie kilka razy. Will Solace. Nie odpowiedział mu. Nie było takiej potrzeby.
- Czekałem na ciebie. Moja cierpliwość została nagrodzona. Pójdziesz ze mną?
- Co będę z tego miał?
- Cokolwiek zapragniesz - nie wiedzieć kiedy, Nico znalazł się przed kamiennym łukiem. Zaraz obok niego stał blondyn.
- Chodź, Nico. Wezmę cię tam, gdzie już zawsze będziemy mogli być razem - złapał go za rękę i wciągnął w tunel. Chłopak nie oponował. Chciał być z nim. Nieznane uczucie obudziło się w jego sercu. Spojrzał wgłąb tunelu. Potem na chłopaka, który trzymał go za rękę. W ciemności widział blask jego oczu. Chciałby go mieć już na zawsze. Przeniósł uwagę na czerń przed sobą.
W oddali błysnęło światełko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro