Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złom

Podrzuciłem chłopaków do szkoły. Razem z Michałem Konarskim pojechaliśmy do pobliskiej podstawówki dogadać się co do międzyszkolnych zawodów sportowych, które mają odbyć się już w przyszłym miesiącu.
Spotkałem kilku znajomych, więc nim wróciliśmy do szkoły trochę czasu zeszło, tym bardziej, że musiałem wstąpić po drodze do banku i na pocztę.
W szkole byliśmy około godziny trzynastej. Po drodze mijaliśmy autem piątoklasistów wracających z zajęć na basenie. No, krew się we mnie zmroziła jak zobaczyłem Nikodema podrzucającego w górę swój tornister i Marcela, który jedną nogą idzie po krawężniku a drugą po drodze. Czy te nauczycielki nie mają oczu?
No, zostawiłem auto na parkingu i pośpieszyłem w kierunku szkoły. Zosia zrobiła kawę mi i sobie. Potrzebowałem tego, bo ostatnią kawę miałem w ustach około siódmej rano, kiedy jadłem śniadanie w towarzystwie żony i chłopaków.
Po kilku minutach do szkoły dotarła moja piąta klasa. Ich rozmowy przypominające raczej krzyki słychać było chyba na pół szkoły. Postanowiłem pójść i ich uciszyć.
Dzieciaki czekały na świetlicy na dzwonek kończący lekcję. No, głupotą było wprowadzanie ich do szkoły podczas, gdy na dworze jest naprawdę słoneczna pogoda i dzieciaki mogłyby sobie biegać po boisku. Dwie nauczycielki siedziały przy okrągłym stoliku, nie spuszczały jednak wzroku z moich uczniów. Podszedłem, by się z nimi przywitać.
Zamieniliśmy raptem kilka słów i wtem ujrzałem idącego w moją stronę Marcela. Mały wsunął głowę pod moją rękę. No, poczochrałem go po włosach.
- Czemu czapki nie nosisz? - zapytałem.
- Zgubiłem - oznajmił.
- Dzisiaj ma się znaleźć.
Marcel popatrzył na mnie błyszczącymi oczami, uśmiechnął się do mnie łobuziak, a po chwili po szkole rozległ się dzwonek na przerwę. Dzieciaki wybiegły na boisko. W zasadzie w pięć sekund świetlica opustoszała do tego stopnia, że zostały w niej tylko dwie nauczycielki, ja i moi dwaj synowie.
Poszedłem jeszcze na moment do swojego gabinetu. Spakowałem do torby laptop i notes. Po kilku minutach ja i moi chłopcy byliśmy już w aucie.
- Jak wam minął dzień? Jakieś oceny? - odezwałem się.
- Pisaliśmy dyktando na polskim - rzekł Nikodem uśmiechając się szeroko. - Napisałem wszystko bezbłędnie.
- O, to pięknie. A tobie, Marcel, jak poszło?
- Tak samo jak Nikodemowi - rzekł mój młodszy syn.
- Czyli będzie piątka, tak?
Marcel zaczął się śmiać. Nie wiem, co go tak rozbawiło. We wstecznym lusterku obserwowałem, jak patrzy na Nikodema i się śmieje.
Zajechałem do sklepu. Kupiłem sobie puszkę Fanty, bo od paru dni chodziło za mną coś gazowanego. Chłopakom wziąłem po paczce chipsów, ale zastrzegłem, że mogą je zjeść dopiero po obejdzie. Tyle sobie zrobili z mojego gadania, że jak dojechaliśmy pod dom, to obaj byli już najedzeni. Nie raczyli nawet zabrać z auta pustych paczek po chipsach. Niech nie myślą, że puszczę im to płazem!
Zaraz po obiedzie, który Marcel ledwo tknął, poprosiłem chłopaków, żeby ubrali się w zeszłoroczne kurtki. Od razu domyślili się, że czeka ich jakaś robota. Wyrażały to ich zbolałe miny. No, zaprowadziłem moich chłopaków do garażu. Marcel dostał wiaderko z wodą i ścierkę oraz płyn do szyb, zaś Nikodema wyposażyłem w odkurzacz. Dzieciaki wzięły się do roboty zaś ja wybrałem na telefonie numer do Janka.
Mój przyjaciel nie kazał długo na siebie czekać. Zjawił się na moim podwórku w zasadzie kwadrans po tym, jak do niego zadzwoniłem.
- Chłopaki, pan Janek przyjechał. Przeprosicie go teraz za kradzież złomu... - powiedziałem spoglądając na obojętne miny swoich synów.
- Zaraz kradzież! - zawołał Marcel. - Tatuś, on tego nie potrzebował, bo się walało... A poza tym oddalibyśmy mu ten kawałek siatki...
- Synek, przede wszystkim to nie MU tylko PANU, a po drugie kradzież to przestępstwo. Gdyby pan Janek zgłosił na policję, że ukradliście mu z podwórka złom, mielibyście niemałe problemy.
- Bez przesady - westchnął Marcel.
- Synek, jeśli coś do ciebie nie należy, nie masz prawa tego ruszać. Jasne jest to dla ciebie?
- Tak w trzydziestu procentach...
- Od kiedy ty się tak dobrze znasz na procentach, co? - odparowałem, a mały uśmiechnął się do mnie szeroko.
- No, trochę się znam, za to Nikodem jest specjalistą od procentów... - rzekł podchodząc do mnie. Pogłaskałem go, ucałowałem w czubek głowy. Pyskate to takie, ale kochane jak nie wiem.
- Ja robiłem wino w domku na drzewie - przemówił mój starszy syn. - Więc na procentach się znam po mistrzowsku... Tata, pamiętasz to?
- Pamiętam, szkrabie.
Janek wyszedł z samochodu. Podszedł do nas. Uścisnął mi rękę.
- Zginęło mi z podwórka pięć metrów siatki. Któryś z panów wie coś na ten temat? - zagaił moich chłopców.
Nikodem spuścił głowę.
- To był pomysł Marcela... - szepnął robiąc się na buzi czerwony, mam nadzieję, że ze wstydu, że coś do niego dotarło.
- Nie interesuje mnie czyj to był pomysł. Chcę wiedzieć, który z panów ukradł mi z podwórka siatkę?
- I tak jej pan nie potrzebował - odezwał się Marcel. No, ścisnąłem jego ramię. Spojrzał na mnie, przełknął głęboko ślinę. - No ja to zrobiłem... Chciałem mieć bazę... - przyznał się wreszcie, a ja skierowałem wzrok na Nikodema.
- Ja też... Przepraszamy - odważył się wypowiedzieć to słowo jako pierwszy.
Mój przyjaciel uśmiechnął się.
- Skąd wam się biorą w głowach takie pomysły, co? - odezwał się. - Chodź, Szymon... Pomożesz mi załadować tę siatkę na przyczepę.
Chłopaki popatrzyli na siebie smutno. Oni naprawdę sądzili, że pozwolę im robić rupieciarnię na podwórku? Niedoczekanie!
Wsiedliśmy z Jankiem w samochód. Po chwili byliśmy już na miejscu. Wrzuciliśmy zgromadzony przez chłopaków złom na przyczepkę. Mają ładny, drewniany domek a muszą go szpecić jakimiś prętami i drutami!
- Mój Oliwer też wiecznie podbiera mi złom i sprzęty z garażu. Ostatnio szukam imadła. Szymon, no, nigdzie nie mogłem go znaleźć. Zachodzę do starego warsztatu, gdzie Oliwer zrobił sobie tymczasową bazę. Patrzę, a tam imadło, moja skrzynka z narzędziami... Nawet wkrętarkę zbir mi podprowadził!
- Zamykaj garaż na kłódkę - podpowiedziałem mu.
- Będę musiał, bo mam w garażu tyle niebezpiecznych rzeczy, że aż strach o gówniarza. Ja wiem, czy mu nie odbije i nie weźmie mi spawarki do prądu nie podłączy albo innej maszyny? Ja tam mam śrubokręty, no wiadomo. A niech się nadzieje... Wiesz, co takiemu dzieciakowi strzeli do głowy?
- Ja bym zabronił wchodzenia do garażu i na wszelki wypadek kłódkę założył...
- No i chyba tak zrobię.
Podjechaliśmy pod dom. Zaprosiłem Janka na kawę, ale mówił, że się spieszy, że ma sporo roboty, wiecznie zapracowany człowiek.
Pozwoliłem chłopakom polatać trochę po dworze. Niedługo zacznie się ściemniać. Niech korzystają z tego, że jeszcze jest widno.
Sam udałem się do domu. Moja żona zawijała w kuchni maleńkie rogaliki. Usiadłem obok niej przy stole.
- Janek nie chciał wejść? - odezwała się do mnie.
- No, nie... Ale ma to swoje plusy - odpowiedziałem uśmiechając się do niej wymownie. - Chłopaki na dworze... My sami w domu...
- Niezupełnie... - wskazała ręką na leżącego pod stołem Misia.
- Wpuściłaś go do domu? - zdziwiłem się.
- Niezupełnie... Po prostu go nie wygnałam...
Spojrzałem na nią totalnie zaskoczony. Czyżby w mojej żonie pojawiła się iskierka sympatii do zwierząt? Jakby nie było, oboje doszliśmy do wniosku, że obecność Misia w kuchni pod stołem nie przeszkadza nam w wykonywaniu małżeńskich powinności, więc pomogłem Luśce z rogalikami, a potem oboje udaliśmy się do sypialni, by się do siebie zbliżyć i trochę odprężyć.
Leżeliśmy tak na naszym dużym łożu. Miałem ją w swoich ramionach, głaskałem po policzku, całowałem po brzuchu. Tak ją kocham jak jakiś szaleniec. Oddałbym wszystko, żeby była szczęśliwa - ona i moi chłopcy, moi czterej chłopcy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #ojczym