Spacer po lesie
Marcel trzymał w ręku długi kij. Idąc obok mamy ściągał nim Nikodemowi czapkę z głowy. Jasnowłosy chłopiec co rusz podnosił ją z pożółkłej trawy.
- Tata, powiedz mu coś - rzekł w końcu.
- Przecież nic nie robię - odparł Marcel. - Ja tylko sprawdzam, jak na czapkę Nikodema oddziałuje siła grawitacji.
- Mogę go walnąć?
- Chłopaki! Marcel, wyrzuć tego kija - odezwał się Szymon.
- Nie mogę. Adoptowałem go sobie - odparł.
- Sam tego chciałeś, Marcel - odezwał się Nikodem. - Szykuj się - dodał podbiegając do leżącej na trawie olbrzymiej gałęzi. Podniósł ją z wielkim trudem.
- Ale dostaniesz! - zawołał.
Marcel uśmiechnął się.
- Zaraz się posram ze strachu! - krzyknął.
- Marcel, jak ty się odzywasz, co? - odezwała się Daniela. - Podejdź do mnie...
- Co? - westchnął.
Lusia wsunęła mu koszulkę w spodnie. Zapięła jego kurtkę pod samą szyję. Poprawiła też jego krzywo wsuniętą na głowę czapkę.
- Teraz dobrze... - szepnęła sama do siebie. - No, leć się bawić.
Chłopcy pobiegli przed siebie. Zerwali sobie po jednej wąskiej gałązce bzu. Udawali szermierkę.
Lusia i Szymon usiedli na obalonym pniu drzewa. Mężczyzna objął żonę ramieniem.
- Kocham cię - szepnął jej do ucha. - Za kilka miesięcy będziemy spacerować tą alejką z takim szerokim wózkiem - zaśmiał się.
- Jejku, ale to będzie. Nie mogę się tego wszystkiego doczekać. Ale z drugiej strony jak sobie pomyślę... Przewijanie, karmienie, kąpanie... Wszystko podwójne... Podwójny płacz, podwójne kolki, ząbkowanie... Ryk w nocy... Będziesz mi chyba trochę pomagał. Co, panie Jasiński?
- Od czasu do czasu - zaśmiał się.
Lusia szturchnęła go łokciem w bok. Szymon potargał jej kręcone włosy. Ucałował je.
Po chwili do rodziców podbiegli Marcel z Nikodemem. Obaj chłopcy byli podekscytowani.
- Nikt nie zgadnie, co znaleźliśmy! - zawołał młodszy chłopiec podskakując wesoło.
- Co znaleźliście? - odezwała się Daniela.
- Chodźcie zobaczyć!
Marcel chwycił mamę za rękę. Nikodem to samo uczynił z ojcem. Po chwili cała rodzina stała przy prymitywnymi szałasie zbudowanym z gałęzi drzew.
- To jest nasza nowa baza - rzekł Marcel wchodząc do szałasu. - Baza z widokiem na dom Oliwera. Możemy gromadzić arsenał! Jacie nie mogę!
- Jaki arsenał? Wojna się szykuje? - odezwał się Szymon.
- No, i to jaka! - zawołał Marcel.
- Szkoda, że nie masz w sobie tyle zapału, kiedy przychodzi czas na odrabianie lekcji.
- Tata, weź się - odparł malec. - Jakieś wiadro byśmy musieli mieć na amunicję i tarcze, najlepiej z pokrywek!
- I butelki z wodą - dopowiedział jedenastolatek. - Albo jeszcze lepiej, z sikami!
- Nikodem! Podejdź tu do mnie na słowo! - zawołał Szymon.
Chłopiec podbiegł do taty. Szymon spojrzał na niego z namysłem.
- Skąd ci się biorą w głowie takie głupie pomysły, co? - rzekł mężczyzna.
- Z mózgu - odparł malec.
Szymon uśmiechnął się. Pogłaskał syna po głowie.
- Hej, a gdzie masz czapkę? - spytał po chwili.
- Marcel na drzewo rzucił i nie da się sięgnąć - wyjaśnił.
- Oj, chłopaki, chłopaki... Chodźcie, wracamy do domu... Raz, dwa!
- A nie możemy zostać z Nikodemem tutaj? Tata, tu jest zarąbiście! - odezwał się Marcel.
- Niko nie ma czapki, a jest zimno. No i lekcje muszą panowie zrobić.
- Jutro się zrobi - rzekł młodszy chłopiec.
- Dzisiaj. Jutro będzie milion innych rzeczy do zrobienia. Wracamy do domu... Misiu! - zawołał.
- Jest nasz Misiulek kochany! - rzekł Marcel wyciągając ręce do ukochanego psiaka. Ukochał go. Pogłaskał po długiej sierści. - Kocham cię, Misiu - rzekł. - Chodź! Wracamy do domu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro