Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Perpetum Mobile 2

Czas płynął, zbliżała się godzina siedemnasta, a ja nie miałem pojęcia, gdzie szukać chłopaków. Czułem się naprawdę bezradny, bo ani Marcel ani Nikodem nie zabierają do szkoły telefonu, więc nie miałem możliwości skontaktowania się z nimi. Do domu też nie chciałem dzwonić, bo Lusia nie może się denerwować, a jakby dowiedziała się, że zgubiłem chłopaków, to pewnie od razu dostałaby bóli porodowych.
Na policję dzwonić nie chciałem, bo jak znam Marcela i Nikodema to pewnie się po prostu gdzieś zaszyli i stracili poczucie czasu. Nie miałem pojęcia, gdzie ich szukać.
Postanowiłem, że jeszcze raz pojeżdżę autem po osiedlu. Popytam sąsiadów, może ktoś ich widział. Porozmawiałem z kilkoma przechodniami, ale nikt nie widział Nikodema ani Marcela. No, pustkę miałem w głowie. Nie wiedziałem, co robić. Pomyślałem, że dam chłopakom czas do osiemnastej. Jeśli do tej godziny nie pokażą się w domu babci, pojadę na komisariat, bo co innego mi zostało?
Na dworze była już szarówka. Tata poszedł przeszukać park, a ja odbiłem w kierunku mostu. Przejechałem się w stronę starówki, a potem zawróciłem i ruszyłem w kierunku Zajezierza. Może chłopaki poszli do domu pieszo... No, nie wiedziałem już, których pomysłów się chwytać.
Za piętnaście szósta, zadzwonił mój telefon. Zjechałem na pobocze. To była moja mama. Prędko odebrałem. Kamień spadł mi z serca, gdy oznajmiła, że chłopcy są u niej w domu cali i zdrowi. Zawróciłem auto i kilkanaście minut później byłem już pod domem rodziców.
Gdy wszedłem do środka, chłopcy siedzieli przy stole i zajadali się zupą pomidorową. Byli wystraszeni. Widocznie moja mama trochę im już nagadała i obawiali się konfrontacji ze mną.
Podszedłem do obydwu i ucałowałem w czubek głowy jednego i drugiego. Czułem się trochę odpowiedzialny za to ich zniknięcie, bo w gruncie rzeczy wysłałem ich do mamy, a całkiem zapomniałem o umówionej na ten dzień wizycie taty w poradni kardiologicznej. Obaj chłopcy byli zmarznięci, co sugerowało, że biedni nie mieli, gdzie się schronić i przez te wszystkie godziny szwędali się bez celu po dworze. Usiadłem naprzeciw nich przy stole.
- Tata, my naprawdę przyszliśmy do babci i to nawet dwa razy - odezwał się Marcel. - Co nie, Niko? Powiedz, że dwa razy...
- No, dwa - odparł mój pierworodny syn wcinając ugotowaną na miękko marchewkę.
- Chłopaki, w takiej sytuacji należało pójść do szkoły. Pani Asia zadzwoniłby do mnie z sekretariatu, dałaby wam parę groszy na jakąś bułkę. Zrobiłaby wam herbatę. Poczekalibyście na mnie na świetlicy. Przy okazji zrobilibyście lekcje - tłumaczyłem im. - Gdzie chodziliście przez cały ten czas?
- No, najpierw to byliśmy u pani Róży po żelki i picie... - rzekł Marcel. - A potem poszliśmy sobie do Tymka.
- Do Tymka? - zdziwiłem się. Z tego, co kojarzę, Marcel jest w ciągłym konflikcie z Tymoteuszem.
Nikodem oderwał wzrok od marchewki i uśmiechnął się do mnie szczerze.
- Robiliśmy statek kosmiczny - rzekł.
- Ze starej pralki i roweru - szepnął Marcel wycierając usta w rękę, a potem rękę w spodnie. Co za dzieciak!
Moja mama uśmiechnęła się. Podeszła do stołu z garnkiem zupy i dolała chłopakom po chochli.
- Głodny jestem jak smok - odezwał się Nikodem. - Tymek ma świetną bazę. Tata, musiałbyś ją zobaczyć...
- Sory tata, ale ten szałas, który nam zrobiłeś to nic, gdy się go porówna z bazą Tymka - odezwał się Marcel. - Dzisiaj to nie, bo już jest ciemno, ale jutro będziesz musiał zrobić nam prawdziwą bazę i nie na podwórku, tylko za płotem, gdzieś w lesie...
- Macie przecież domek na drzewie - odezwał się mój tata. - Ja jakbym był na waszym miejscu, to pościągałbym sobie tam graciarnię i miałbym domek, że głowa mała!
Nikodem i Marcel spojrzeli na siebie. Chyba ten pomysł przypadł im do gustu. W gruncie rzeczy, domek, o którym mowa znajduje się jakieś dwieście metrów za naszym podwórkiem więc rzeczywiście chłopcy mieliby tam trochę prywatności. W sumie, dziwne, że chłopaki się tam nie bawią. Ja jak byłem mały uwielbiałem spędzać czas w tym domku. Nieraz nawet w nim spałem.
- Tymek ma pełno fajnych rzeczy... Ma prawdziwe złomowisko. Tata, ja będę potrzebował kasy, bo kupiłem od niego parę rzeczy... - odezwał się do mnie Nikodem.
- Jakich rzeczy? - zdziwiłem się.
- Części na statek kosmiczny - wyszeptał.
Cały Niko! Postanowiłem na razie tę sprawę przemilczeć. Co te chłopaki mają w głowach?
- To może byśmy pojechali po to moje zamówienie, co? - ciągnął dalej.
- Synek, jest wpół do siódmej. Zanim zajedziemy do domu będzie godzina dziewiętnasta. A jeszcze lekcje muszą panowie zrobić. Zgadza się?
- Zgadza - rzekł Nikodem.
- I nauczyć się definicji wszystkich części mowy, bo jutro kartkówka z polaka - szepnął Marcel.
No, czyli to, że chłopak siedzi w pierwszej ławce zaowocowało. Marcel zaczął słuchać na lekcjach. No, pięknie!
- Pani poprawiła ci w końcu tę jedynkę z odpowiedzi? - zwróciłem się do niego.
- No... Zrobiła mi tą pałę z plusem w kółeczko i obok postawiła mi piątkę. Widziałem - rzekł Marcel uśmiechając się do mnie.
- A Marcel powiedział do niej, że tego plusa z jedynki może mu zostawić... I by miał piątkę z plusem - dopowiedział Nikodem.
- Tak zażartowałem do pani, a ona naprawdę zna się na chamskich żartach, bo powiedziała, że jakby był minus to by mi zostawiła, a że jest plus, to nie może...
Uśmiechnąłem się. Chłopaki już zjedli, więc wziąłem w ręce ich tornistry. Kurcze, naprawdę ciężkie mają te plecaki.
Nikodem podniósł się z krzesła i podbiegł do babci, by ją ukochać.
- Dziękuję za obiad - powiedział tuląc się do niej.
Mama go przytuliła. Marcel tymczasem zebrał ze stołu talerze. Chciał zabrać się za zmywanie, ale powiedziałem mu, żeby tego nie robił.
Po chwili pożegnaliśmy się z moimi rodzicami. Chłopaki się ubrali. Kurtki to obaj mieli takie brudne, że nie wiem, czy w ogóle nasz proszek do dopierze. Jutro będą musieli iść w zeszłorocznych kurtkach do szkoły, bo na pewno przez noc wyprane kurtki im nie wyschną.
Ale byłem stęskniony Lusi. Pomyślałem, że skoro chłopaki się znaleźli to opowiem jej w domu o tym ich zaginięciu. W sumie nie powinna się tym denerwować, w końcu nic się nikomu nie stało.
Gdy wróciliśmy do domu, było już naprawdę późno. Ale się Lusia ucieszyła na nasz widok. Biedaczka cały dzień siedziała w domu sama. Marcel wygłaskał psy, a potem zaprowadził obydwa do siebie do pokoju. Jeszcze w samochodzie zapowiedziałem chłopakom, że zaraz po powrocie do domu, mają siadać do lekcji, no i faktycznie po przywitaniu się z mamą, obaj polecieli na górę.
Zostaliśmy z Lusią sami. Usiedliśmy na kanapie i szczegółowo wytłumaczyłem się swojej żonie z niemalże czterogodzinnego spóźnienia. Słuchała bez słowa, a po wszystkim wtuliła się we mnie i powiedziała...
- Dobra, chodź do sypialni, bo się za tobą stęskniłam...
Taki tam miły akcent na koniec dnia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #ojczym