Olej
Było wczesne popołudnie. Szymon wracał samochodem z miasta. Przez kilka miesięcy jeździł tą drogą dwa razy dziennie. Nigdy jednak nie zwracał uwagi na zawieszoną na metalowym słupie reklamę "Skup węgla i miału". Mężczyzna zjechał na pobocze. Wysiadł z auta. Przeszedł się poboczem wzdłuż ocynkowanej siatki.
Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to tabliczka "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" oraz dwa dobermany. Psy wprawdzie leżały pod drzewem, ale gdy tylko Szymon zbliżył się do ogrodzenia, poderwały się, zaczęły ujadać a nawet gryźć siatkę zębami.
Mężczyzna natychmiast odskoczył dwa kroki w tył. Serce zaczęło mu szybciej bić. Ruszył w kierunku auta, a znajdujące się za siatką psy, zdawały się go odprowadzać. Przestały szczekać dopiero, kiedy Jasiński wszedł do auta.
To, co zobaczył, nie mieściło mu się w głowie. Dotarło do niego, dlaczego wczoraj Marcel i Nikodem podbiegli do niego, gdy tylko wszedł do blaszanej szopy. Jego dzieci potrzebowały pocieszenia, były wystraszone, wręcz przerażone, a on zamiast je przygarnąć, przytulić, zwyczajnie je zbeształ.
Mężczyzna przekręcił kluczyk w stacyjce. Miał już ruszać, ale dostrzegł na panelu czerwoną kontrolkę.
- No i pięknie, cholera no! - zaklnął ponownie odpinając pas bezpieczeństwa. Wysiadł z auta. Otworzył maskę, później bagażnik. W torbie z narzędziami znalazł pustą butelkę po oleju. Załamany oparł się plecami o drzwi auta. Zadzwonił do Janka Młynarczyka, poprosił go o pomoc.
Chwilę po zakończeniu rozmowy ujrzał idącego w jego kierunku starszego mężczyznę. Był to ten sam człowiek, który poprzedniego dnia przetrzymywał Marcela i Nikodema w blaszanej szopie.
- Co tam się porobiło? - rzekł starzec zbliżając się do Jasińskiego.
Szymon machnął ręką.
- A, zapaliła się kontrolka od oleju.
- To ni mosz, żeby doloć? - zdziwił się starzec.
Szymon spuścił głowę, pokiwał nią na pewno i lewo. Spojrzał na zegarek.
- I jak chłopoki? Piniądze łoddali?
- Jakie pieniądze? Aa... To nie oni je ukradli... - wyznał ponownie kierując wzrok na mężczyznę.
- To kto jak nie uni? Jo widziołym jak dwóch chłopoków ucikało. No som tych pinindzy przecie nie zabrołym.
- A dałby pan sobie rękę uciąć, że to moi synowie te pieniądze ukradli?
- Rynki to bym nie doł, ale palca to bym doł.
Szymon poczuł dreszcze na plecach. Podwójna dawka Paracetamolu na niewiele się zdała.
- Źle pan wyglądosz - rzekł starszy mężczyzna.
- Jestem trochę przeziębiony...
- No to właź pan do samochodu. Już nie zawrocom głowy.
Starzec machnął ręką i poszedł w kierunku z którego przyszedł. Szymon wypatrywał Janka jeszcze przez kwadrans. Po tym czasie wszedł do auta.
Czas mijał. Szymon niecierpliwił się coraz bardziej. Nie pierwszy raz prosił sąsiada o pomoc. Janek zwykle nie kazał na siebie długo czekać. Był znany z tego, że gdy się go poprosi o pomoc, zostawia swoją robotę i jedzie na wezwanie. Jednak tym razem było inaczej.
Janek przyjechał w okolice skupu dopiero półtorej godziny po telefonie od Szymona. Jasiński wyszedł z auta.
- Z zakupów wracasz to z głodu nie umarłeś - odezwał się Janek.
Mężczyźni uścisnęli sobie rękę. - Na suchym silniku jeździsz? - zaśmiał się.
- No właśnie nie jeżdżę. Zatrzymałem się i czekam na ciebie. Już myślałem, że rozbiję tu obóz, ale w końcu jesteś.
Janek wyciągnął z terenówki bańkę z olejem. Podał ją Szymonowi.
- Jak do mnie dzwoniłeś to już do ciebie jechałem, ale Emila wyleciała z domu. Oliwera kilka dni temu ugryzł w rękę jakiś pies. Gówniarz nawet się do tego nie przyznał. Łapa mu spuchła, boli go to, a nie chce powiedzieć czyj pies go użarł. Niewiadomo, czy zwierzę było szczepione na wściekliznę czy nie. Musiałem jechać z Oliwerem po zastrzyk, bo nie wiadomo no.
- Siedzi w aucie?
- No tak. Wracam z nim prosto od lekarza.
Szymon uzupełnił poziom oleju w zbiorniku. Podszedł do samochodu przyjaciela. Zapukał do szyby. Przywołał Oliwera do siebie wskazującym palcem. Chłopiec wysiadł z auta.
- Jak ręka? - odezwał się do niego Szymon.
- No, boli - rzekł chłopiec niepewnie spoglądając na Janka. Jedenastolatek czuł, że wpadł w tarapaty, z których niełatwo będzie mu się wyplątać.
- Dlaczego nie powiedziałeś ojcu, że to jeden z tych psów ugryzł cię w rękę, co? - powiedział Szymon wskazując otwartą dłonią na leżące za siatką dobermany.
Chłopiec zająknął się. Spuścił głowę.
- Bo co? Bo nie chciałeś, żeby się wydało, że ukradłeś stąd pięćset złotych? Kto ci towarzyszył? Aleks? Powiedz ojcu, jak było.
Janka zamurowało. Przez chwilę patrzył na Oliwera w milczeniu. Nie wierzył w to, co słyszy.
- Ale zaraz. Oliwer, to prawda? - odezwał się w końcu. Z przestraszonych oczu syna wyczytał wszystko. Chwycił malca za ramię i lekko nim potrząsnął. - Tak cię wychowałem?! Wychowałem złodzieja?! - wydarł się.
- Przyprowadził tu podstępem Marcela i Nikodema. Cud, że chłopaki nie zostali pogryzieni przez te psy. Janek, przemów temu dzieciakowi do rozsądku, bo jak ty tego nie zrobisz, to ja to zrobię. Mam w domu wojskowy pasek, który w trzy minuty postawiłby Oliwera do pionu.
- W to nie wątpię. Oliwer przeprosi dzisiaj Marcela i Nikodema, ale najpierw muszę pogadać z właścicielem tych psów. A ty dokąd? Idziesz ze mną! - zwrócił się do syna.
Szymon skinął głową.
- Dzięki za olej! - zawołał.
Janek machnął ręką. Poszedł z Oliwerem w stronę furtki. Szymon z kolei zatrzasnął maskę, wszedł do auta i pojechał do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro