Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lekcje

Odpowiedziałem na kilka e-maili. Przejrzałem Facebooka zwracając szczególną uwagę na to, jakie treści zamieszczają w tym serwisie moi dwaj synowie. Nie znalazłem nic niepokojącego. Zdaje się, że chłopcy w ostatnim czasie albo trochę zmądrzeli albo nie mają czasu wstawiać na Facebooka głupot.
Nikodem skończył robić lekcje około godziny osiemnastej. Wpakował książki i zeszyty do plecaka, a potem przyleciał do mnie na kolana. No, odłożyłem laptopa i pogłaskałem go po włosach.
- Co Nikuś? Zrobiłeś lekcje? - odezwałem się do niego. Popatrzył na mnie i się przytulił. Od kiego on taki przytulasiński?
- No, zrobiłem - szepnął. Ucałowałem go w skroń i postanowiłem porozmawiać z nim szczerze na temat tego, co miało miejsce na lekcji języka polskiego i co ma znaczyć dwója, którą otrzymał z części mowy.
- Nikuś, a ta dwójka z polskiego? - odezwałem się. - Dlaczego nie nauczyłeś się na sprawdzian, co?
- Tata, to nie tak. Ja wszystko umiem. Serio - powiedział.
- To skąd ta dwójka, co?
- No, stąd, że ja chciałem pomóc Marcelowi... On nic nie umiał...
- Jak nie? - odezwał się mój młodszy syn. - Przecież dostałem piątkę...
- No, dostałeś... - szepnął Nikodem.
- Chłopaki, zamieniliście się kartkami, tak? - zapytałem prosto z mostu. Obaj milczeli. - Chodź do mnie, Marcel.
Ciemnowłosy chłopiec zamknął książkę, wziąłem go na drugie kolano.
- I co ja mam z wami zrobić, co? - odezwałem się. - Chłopaki, pierwszy i ostatni raz zamieniliście się sprawdzianami. Zrozumiano? - popatrzyłem na nich groźnie.
- No, tak - szepnął Nikodem spuszczając wzrok.
- Poprawisz mi tą dwójkę, tak? - zwróciłem się do niego.
- No, tak... - odparł.
- A tobie ile jeszcze tych lekcji zostało? - zwróciłem się tym razem do Marcela.
Uśmiechnął się do mnie.
- Matma jeszcze, ale gościu i tak nie sprawdza zadań domowych - powiedział z uśmiechem.
Potarmosiłem mu grzywkę.
- Tak? O, ty łobuzie - objąłem go ramieniem i ucałowałem. - Marcelek, jak matma będzie zrobiona nauczysz mi się definicji części mowy. Jasne?
- Ciemne - odpowiedział.
- Ja ci dam "ciemne" - pogroziłem mu palcem. Zdjąłem go z kolan i nakazałem kontynuować odrabianie prac domowych.
Nikodem poleciał na górę, Marcel z kolei wrócił do lekcji. Widziałem, że sobie nie radzi, więc podszedłem do stołu, do Marcela. Posadziłem go sobie na kolanach.
- Czego nie umiesz, szkrabie? - zapytałem.
No, nie zrobił z matmy ani jednego zadania. Gdy przystąpiłem do tłumaczenia mu na czym polega rozwiązywanie równań, zaczął ziewać. A, gdy poprosiłem go, żeby się trochę skupił, położył głowę na stole i udawał, że śpi. Odpuściłem mu tylko dlatego, że naprawdę było już późne popołudnie a jutro chłopaki nie mają w planach matmy. Jutro po szkole jeszcze raz wytłumaczę mu jak rozwiązywać te równania, a jak będzie mi marudził jak dzisiaj, to przełożę go przez kolano i w pięć sekund rozjaśnię mu umysł tak, że nabierze chęci do nauki.
Wysłałem Marcela na górę. Zabrał ze sobą tornister, Misia i Monstera. Zabrałem się za przygotowywanie kolacji, ale nim uszykowałbym kanapki, zajrzałem do sypialni sprawdzić co robi Lusia.
Moja żona nie spała. Leżała na boku i rozmawiała ze swoim brzuszkiem. Usiadłem obok niej.
- Co śpiąca królewno? Chyba czas wstawać... - odezwałem się do niej.
Przeciągnęła się.
- Drzemka dobrze mi zrobiła... - szepnęła. - Któryś mnie kopie... Daj rękę.
Chwyciła moją dłoń i wsunęła ją pod swoją tunikę. Uśmiechnąłem się.
- Ma chłopak krzepę - powiedziałem do żony, a ona utkwiła we mnie swoje spojrzenie.
- Szymon, myślisz, że obaj będą tacy sami? - zapytała, na co ja wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem, Lusia... Ale nie martw się, jeśli będą identyczni, założymy jednemu wstążeczkę na rączkę, żeby nam się maluchy nie pomieszały... - uśmiechnąłem się a ona odwzajemniła moje życzliwie spojrzenie.
- Skarbie, będzie trzeba pomału zacząć kupować różne rzeczy... Wózek, łóżeczka, ubranka...
Podrapałem się po głowie. Był koniec listopada, w powietrzu czuć było już zimę, a rozbudowa naszego domu od kilku dni tkwiła w miejscu. Lusia miała rację. W lutym na świat przyjdą dwa maleństwa, a my tak prawdę mówiąc nie jesteśmy na ich przybycie w ogóle przygotowani. Najwyższy czas myśleć o zakupie bliźniaczego wózka, łóżeczek... Trzeba by postarać się o jakiś dodatkowy regał na pieluchy i kosmetyki dla niemowląt. Powoli zaczyna docierać do mnie, że za niedługo będę ojcem nie dwójki dzieci, a czwórki... To dopiero będzie! Aż strach się bać.
Ucałowałem żonę w brzuch, powiedziałem Jasiowi i Frankowi, że mają być grzeczni i nie kopać mamy, a później pomogłem Lusi się podnieść z łóżka i poszliśmy do kuchni. Ona usiadła przy stole a ja dokończyłem robić kolację. Ani się obejrzeliśmy, a chłopaki byli już na dole.
Marcel tryumfalnie przeszedł obok mnie. Usiadł obok Lusi i uśmiechał się szeroko. Nie wiedziałem o co mu chodzi, więc postanowiłem go o to zapytać.
- Co szkrabie? Co kombinujesz?
- A, bo Niko wytłumaczył mi, o co chodzi z tymi równaniami - rzekł. Spojrzałem na niego podejrzliwym okiem. Nie chciało mi się wierzyć w to, że Marcel tak szybko załapał jak rozwiązuje się równania z jedną niewiadomą.
- No, dobrze. Bardzo mnie to cieszy - oznajmiłem. - Czyli masz już lekcje z matematyki zrobione, tak?
- No raczej - odpowiedział.
Uśmiechnąłem się. Marcel mile mnie zaskoczył. Super, że zabrał się za matmę, ale niech nie myśli, że odpuszczę mu polski i części mowy. Przed snem przepytam go z definicji i lepiej dla niego, żeby wiedział co i jak.
Usiedliśmy do stołu. Na kolację były kanapki z białym serem i z dżemem, i kakao do picia.
Chłopaki szybko się najedli. Wysłałem ich do mycia. Lusia zabrała się za zmywanie naczyń, a ja położyłem się w salonie na kanapie. Spoglądałem na moją wielką żonę. Dostrzegła to.
- Szymon, o co chodzi? - zapytała.
- Nic. Patrzę sobie na was...
- Na nas? - uśmiechnęła się.
- No... Do twarzy ci z brzuchem...
Uśmiechnęła się, a po chwili oderwała ode mnie wzrok. Myła naczynia, co kilka chwil pocierała czoło ramieniem.
- Zmęczona? - zapytałem.
- Trochę... Skończę to i pójdę wziąć prysznic...
- Pewnie - kiwnąłem głową, a ponieważ sam byłem chyba bardziej zmęczony niż ona, przekręciłem się na drugi bok, zamknąłem powieki. Nie wiem, kiedy zasnąłem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #ojczym