Cham
Daniela weszła do sypialni. Szymon wkładał akurat sztruksowe spodnie.
- Rano, jak się ubierałem to nie mogłem nigdzie znaleźć swoich skarpet, a wiesz, że każdego wieczora szykuję sobie ubrania na jutro - odezwał się.
- Wiem... Myślisz, że zabrałam ci twoje skarpety?
- Nie... Ale zajrzyj czasem pod łóżko...
Kobieta uklękła. Z trudem schyliła się, by zgodnie z sugestią męża zajrzeć pod małżeńskie łoże.
- No co? Są tam jakieś skarpety... Pewnie Monster je tam zaciągnął... - odezwała się.
- Są tam skarpety, kapcie, ładowarka od laptopa. Po co zakładać biura rzeczy znalezionych? Nie lepiej od razu wszystkie śmieci wrzucać pod nasze łóżko?
- Szymon, czy to ja chciałam mieć w domu psy? Ani razu nie wpuściłam psów do naszej sypialni. To ty je tutaj notorycznie wpuszczasz!
- Pewnie zwal winę na psy. Taka z ciebie gospodyni, że w domu masz chlew.
Daniela zaniemówiła. Słowa Szymona sprawiły jej przykrość.
- Jestem w siódmym miesiącu ciąży. Noszę pod sercem twoje dzieci. Wybacz, że nie schylam się co drugi dzień pod łóżko, żeby sięgnąć stamtąd twoje skarpety! - wydarła się.
Szymon zawstydził się. W mig pojął, że przegiął.
- Za bardzo się rozkręciłem - rzekł.
- Cham.
- No cham, cham - przyznał.
- Przeproś mnie...
Szymon uśmiechnął się. Usiadł na dywanie obok żony i wsunął ręce pod jej bluzkę. Czule pocałował ją w usta. Daniela odepchnęła go.
- Nie tak. Masz powiedzieć PRZEPRASZAM.
- Lusia, daj spokój...
- Powiedz to - nalegała.
- Co ty sobie myślisz, że w moim słowniku pojęć nie ma słowa PRZEPRSZAM? To słuchaj tego. Przepraszam... Przepraszam... Przepraszam....
Młoda mężatka wybuchnęła śmiechem.
- Jesteś wariat! - zawołała.
- Cham, wariat... Wiedziałaś, kogo sobie wziąć za męża. Gratuluję wyboru - uśmiechnął się.
Wtem do sypialni rodziców wszedł Marcel.
- Tata, bo powiedziałeś, że jak zjemy obiad to pojedziemy do Skateparku. My z Nikodem czekamy.
Mężczyzna podniósł się z podłogi. Podał ręce żonie, pomógł jej wstać.
- Tak, Marcel. Już do was idę - rzekł. - Pobiegajcie chwilę z psami. Za pięć minut ruszamy.
Marcel kiwnął głową i pobiegł z Nikodemem na dwór. Szymon wziął ro ręki swój skórzany portfel. Wyciągnął z niego pięćset złotych.
- Na co ci te pieniądze? - spytał.
Daniela usiadła na łóżku.
- Emilia poprosiła mnie, żebym jej pożyczyła.
- Wczoraj Janek oddał mi cztery stówy a dzisiaj wysyła żonę po pożyczkę?
- Nie... Janek nie wie o tym, że Emilia do mnie przyszła. Chodzi o to, że Oliwer nie ma tych pieniędzy, które ukradł, a Janek, wiesz jaki jest Janek. To narwaniec... Uwziął się na Oliwera, każe mu oddać te kasę. A skąd Oliwer ma jemu dać, skoro nie ma?
Szymon zaśmiał się. Wsunął pieniądze z powrotem do portfela.
- Niech młody przypomni sobie, gdzie schował tę kasę - rzekł.
- Szymon! Obiecałam Emilii, że pożyczę jej te pieniądze!
- To powiedz jej, że twój mąż, cham, ci tego zabronił.
- Nic nie rozumiesz! Szymon, proszę cię.
- Jadę do skateparku. Wrócę za trzy godziny. A Oliwerem się nie przejmuj. Jemu o to chodzi, żeby wzbudzić w matce litość. Jak go Janek weźmie w obroty, to przypomni mu się, gdzie ukrył kasę. Jeszcze ją w podskokach do domu przyniesie.
- No, nie wiem...
- Ale ja wiem, a ja mam zawsze rację.
Powiedziawszy te słowa Szymon ucałował żonę w czoło, po czym uśmiechnąwszy się, wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro